niedziela, 29 czerwca 2014

Small town, creepy town - 3. Schemat




O szóstej zebrał się tłum, policja i pogotowie. Kyungsoo siedział w niewielkie karetce, otulony kocem, z kubkiem ciepłej herbaty, który mu ofiarowano na uspokojenie. Przynosił raczej mizerne efekty. Część młodszych policjantów odgradzała teren na polecenie szeryfa. Odganiali przy tym gapiów, którzy niczym sępy zebrały się w około. Młody chłopak przepychał się przez nich, nie dbając w tym momencie o uprzejmości. Drogę zagrodził mu jeden z funkcjonariuszy.

- Muszę przejść! Tam siedzi mój przyjaciel, który mnie potrzebuje! – krzyknął, wskazując gestem dłoni na D.O. Policjant obejrzał się za siebie, niezbyt przekonany. Jego przełożony, słysząc kłótnie, pozwolił chłopakowi przejść. Ten obdarzył niewiele starszego od siebie mężczyznę gniewnym spojrzeniem, natomiast drugiemu kiwnął w podzięce głową. Kai zwykle był spokojnym chłopakiem i dobrze ułożonym, niestety wszystkie dobre maniery znikały, kiedy tylko chodziło o jego przyjaciela. Kyungsoo nawet nie usłyszał, że Jongin do niego idzie. Białowłosy zerwał się niemal od razu z łóżka na wiadomość o tym. Matka starszego chłopaka zadzwoniła do niego, poinformować go, kiedy to do niej zadzwoniła policja. Kobieta mogła sobie tylko wyobrazić, jak jej synek musi być przerażony. Wiedziała też, że nikt nie da rady go uspokoić, poza jego najlepszym przyjacielem. Zawsze tak było. Trochę ją to bolało, jednak rozumiała, że Kai jest dla niego niczym brat, a może nawet ktoś więcej. Ich więź była silniejsza, niż więź matki z dzieckiem, co może się wydać dziwne. – D.O… - Jongin podszedł powoli do przyjaciela, który nawet nie podniósł na niego wzroku, wpatrując się w jeden punkt pod swoimi stopami. Kai podszedł do niego, siadając obok. Spojrzał w bok na miejsce, które było oznaczone kilkoma kartkami, a wcześniej leżące tam ciało zostało zabrane i zastąpione białym obrysem. W niektórych miejscach nadal widać było zaschniętą krew. Kai nawet nie chciał sobie wyobrażać jak to musiało makabrycznie wyglądać. Kyungsoo uczepił się koszulki przyjaciela, wtulając w niego z całej siły, pragnąc stopić się z nim w jedność i zapomnieć o wszystkim co widział.

- Przytul mnie – wyszeptał, a kiedy ten objął go dwoma ramionami, starszy chłopak zaczął nieco spokojniej oddychać. – Mocniej – poprosił tak cicho, że chyba tylko cudem Jongin go dosłyszał. Spełnił jego prośbę, opierając brodę o jego głowę, podczas gdy D.O ukrył twarz w zagłębieniu szyi przyjaciela. Siedzieli tak dłuższą chwile, podczas gdy kilka metrów dalej przypatrywał im się szeryf, podczas gdy jego ludzie badali okolice oraz wieżę ratusza, z której spadł Tao.

- Proszę pana, czemu musimy robić te wszystkie zdjęcia? Przecież to było samobójstwo – odparł młody policjant, kiedy szedł z niebieskim pudełkiem pełnym jakiś materiałów. Komisarz spojrzał na niego jak na idiotę, po czym westchnął głośno, kręcąc zrezygnowany głową.

- Chłopcze, wiem, że się tutaj wychowałeś, lecz pomyśl nieco szerzej – zaczął, ukrywając w tym zdaniu niewielką obelgę, której ten nie wyczuł. – Czy to normalne, aby w ciągu niespełna dwóch tygodni zginęło tyle osób? Czemu teraz? – zapytał, chociaż patrząc na twarz podopiecznego czuł, że nie uzyska odpowiedzi. - Jedna ofiara to incydent, dwie przypadek a trzy schemat – dodał, powtarzając słowa, które usłyszał od swojego przełożonego, kiedy jeszcze był młody, głupi i pracował w wielkim mieście, gdzie morderstwa były częstsze niż w ich spokojnym miasteczku. – Póki co nie wiem tylko, co to za schemat – mruknął, zagryzając zęby na kciuku, nie odrywając wzroku od dwójki mężczyzn. W końcu pokierował swoje kroki w ich stronę, przywdziewając delikatny uśmiech. – Kyungsoo, prawda? – zapytał, wlepiając wzrok w czerwonowłosego chłopaka, który słysząc swoja imię, niechętnie odsunął się od przyjaciela, kiwając powoli głowa. Czuł przy każdym jej ruchu przeszywający ból. Skumulował się na niego stres, zdenerwowanie i wylane łzy. – Mam do ciebie kilka pytań – dodał, pochylając się delikatnie do przodu, aby być na linii wzroku chłopaka. Ten spojrzał na niego niepewnie, zaciskając mocniej pięści na koszuli Kaia. – To ty byłeś świadkiem tego.. wypadku – ważył odpowiednio słowa, wiedząc, że nigdy nie jest łatwo rozmawiać ze świadkami, którzy widzieli na własne oczy śmierć przyjaciela. – Powiesz mi czy widziałeś, aby ktoś popchnął Tao? – zadał kolejne pytanie, na co chłopak pokręcił szybko głową, czując jak pod powiekami zbierają mu się łzy. Jongin widząc to, spojrzał gniewnie na komisarza, który od razu cofnął się o pół kroku. 

- Nie widzi pan w jakim jest stanie?! – warknął przez zęby, wyglądając niczym wściekły byk. D.O był mu wdzięczny, że ten się za nim wstawił, bo nie miał ochoty teraz o tym rozmawiać, a co dopiero wracać myślami do dziwnie wygiętego ciała Tao. – Proszę go zostawić – tym razem odezwać się ciszej, z prośbą w głosie. Pogłaskał przy tym drżące ramiona przyjaciela, który ponownie ukrył się w jego objęciach. Policjant kiwnął głowa, dając jeszcze chłopakowi swój numer prywatny, w razie gdyby chciał się z nim skontaktować. Przy czym Kai domyślił się, po słowach komisarza, że tym razem nie podejrzewają samobójstwa, tak jak przy Krisie.

Nikt więcej już im nie zawracał głowy. Policja zajęła się swoimi obowiązkami, szukając potencjalnych świadków, zbierając dowody. Przykładali się do swojej pracy bardziej niż w poprzednich dwóch przypadkach. D.O jeszcze chwilę siedział w otwartych, tylnych drzwiach karetki, nim Jongin postanowił go odprowadzić do domu. Oboje odpuścili sobie tego dnia szkołę. Kai całą drogę trzymał chłopaka w talii, głaszcząc co jakiś czas delikatnie. Gdyby nie wydarzenia z rana, starszy chłopak byłby w niebo wzięty. Niestety nie potrafił odgonić od siebie niechcianych myśli, które jedynie nabrały na sile, kiedy przechodzili koło domu Tao, pod którym stał jeden z czarnych samochodów pracownika policji, który zapewne rozmawiał z matką zabitego. W domu D.O czekała na niego jego rodzicielka, z zatroskaną miną dała mu ciepłe śniadanie oraz kakao. Dla Kaia też coś zrobiła, podejrzewając, że ten wyleciał z domu bez żadnego posiłku, a dochodziła już dziesiąta. Potem dwójka mężczyzn przeniosła się na górę, gdzie Jongin dalej próbował pomóc przyjacielowi się pozbierać. W głównej mierze milczeli. D.O nie miał ochoty rozmawiać, a młodszy chłopak nawet nie wiedział co powiedzieć w takiej sytuacji. Sonia wydawała się równie przygnębiona co jej właściciel, leżąc u nóg łóżka. Co chwila po pokoju roznosił się dźwięk dzwonka w telefonie Kaia. Kyungsoo czuł jak wzrasta w nim gniew. Jego przyjaciel miał dla każdego osobny dzwonek i on, niestety, wiedział kto tak desperacko próbował się dodzwonić do białowłosego mężczyzny. D.O nie miał nic do dziewczyny Jongina, lecz w tej chwili niezwykle go irytowała.

- Odbierz ten cholerny telefon – warknął, zakrywając uszy dłońmi. Kai spojrzał na niego niepewnie, bo nieczęsto się zdarzało, aby ten przeklinał. Spojrzał rozbieganym wzrokiem na trzymane w ręku urządzenie, po czym włączył czerwoną słuchawkę i wyjął szybko baterię, rzucając na bok telefon. Przysunął się do starszego chłopaka, obejmując go w talii, całując w skroń.

- Teraz tylko ty się liczysz – wyszeptał, a D.O czuł jak serce mu mocniej biję. Miał nadzieję, że przyjaciel tego nie poczuje lub zwali to na stres. To było miłe, że był ważniejszy niż Amber. Między innymi to, iż Kai został przy nim, pozwoliło mu się uspokoić i zasnąć po nieprzespanej nocy i poranku pełnym wrażeń. 

***

Kibum raz jeszcze przejrzał się w lustrze. Była środa wieczorem, kiedy wybierał się po Danielle. Zwykle wtedy spędzał więcej czasu w łazience, chociaż nie było takiej potrzeby, bo przecież był piękny i bez tego. Mimo to lubił sobie posiedzieć godzinę w wannie i odprężyć się przed wyjściem z Danielle. Umawiali się co kilka dni. Czasem chodzili na randki do centrum na lody czy zakupy, zwykle jednak jeździli poza miasto. Czemu? Każdy z nich miał swoje powody.

- Kochanie, wyglądasz już dobrze. Idź do swojej dziewczyny – odparła matka blondyna, widząc jak ten poprawia po raz setny włosy. Key wywrócił oczami, ale w końcu odsunął się od swojego odbicia, zabrał torbę, portfel, ucałował matkę w polik i pożegnał się. Na piechotę szedł w stronę domu swojej dziewczyny. Sam nie posiadał auta, więc jeździli jej. Jakoś nigdy nie miał ochoty się nauczyć. Zbytnio się bał, że tylko wyjedzie na ulicę, a wywoła gigantyczny wypadek. Zbyt mu zależało na swoim życiu, aby nawet próbować. Z resztą spacer był zawsze dobry, a do Danielle ma niecałe piętnaście minut drogi. Dziewczyna mieszkała w południowej części miasteczka. W jednym z tych ładnych, pomalowanych na biało domów. Z resztą jak większość w miasteczku, zwłaszcza w południowej części. Kiedy zadzwonił do drzwi, otworzyła mu Danielle, kręcąc zrezygnowana głową, wskazując na swój zegarek z flagą ameryki na lewej ręce. Key uśmiechnął się do niej przepraszająco, kątem oka zauważając matkę dziewczyny. Blondyn przysunął się, całując dziewczynę w usta. Nie było to nic wyjątkowego. Zwykły dotyk warg o siebie. Może z boku wyglądało to naturalnie, lecz oni nie odczuwali przy tym żadnej przyjemności. Oboje byli pewni co do swojej orientacji, więc kontakty z przeciwną płcią nie oddziaływały na nich. To też nie tak, że Danielle była brzydka. Wręcz przeciwnie, była bardzo urocza. Nosiła dopasowane bluzki, głównie bokserki, do których zakładała kolorowe bluzy. Nie przepadała za spódniczkami, lecz lubiła krótkie spodenki. Do tego zawsze nosiła trampki. Key chyba jeszcze nigdy nie widział jej na obcasach, a nie była wyjątkowo wysoka. Do tego miała brązowe włosy, z pomarańczowymi końcówkami na grzywce i była obcięta na chłopaka, co było przy jej urodzie korzystne.

- Wychodzę! – krzyknęła do matki, która stała z kuchni, skąd był widok na wejście. Starsza, również drobna, kobieta pomachała do córki, uśmiechając delikatnie kiwając przy tym głową. W końcu weszli do samochodu dziewczyny. Nie był to najnowszy model, jednak przytulny, z ciemną skórą we wnętrzu i podświetlaną tablicą rozdzielczą. Unosił się w nim delikatny zapach, którego Key nigdy nie umiał rozpoznać. Danielle włączyła radio i nie gadali zbyt wiele podczas drogi, co jakiś czas zaczynając jakąś bez zobowiązującą rozmowę. Oboje unikali tematu ostatnich śmierci w miasteczku. Głównie dlatego postanowili wyrwać się w środku tygodnia. Chcieli odetchnąć po niezbyt przyjemnym tygodniu. Wyjechali z miasteczka, jadąc jeszcze ponad godzinę do Marill, miasta oddalonego od ich miasteczka o ponad 100km. Aby tam dojechać, musieli minął dwa inne, niewielkie aglomerację. Czemu jechali taki kawał? Jest kilka powodów. Anonimowości oraz fakt, że dziewczyna Danielle pracuje w barze w Marill. Zatrzymali się na niewielkim parkingiem pod budynkiem. – Możemy się tutaj spotkać za trzy godziny? – dopytała dziewczyna, na co Key wzruszył ramionami. Było mu obojętne, bo i tak jego cel nie był daleko od baru. Pożegnał się z Dan, całując ją w polik, życząc udanego spotkania. Obejrzał się za siebie, prychając pod nosem, zauważając ten rozanielony uśmiech na ustach przyjaciółki. Sam założył słuchawki, chociaż dzieliły go może dziesięć minut od kina. W ich miasteczku też było niewielkie, lecz było tam zwykle zbyt wiele znajomych twarzy. Przy kasie zakupił bilet na jakiś mało znane romansidło. Poza tym nie było nic ciekawego w repertuarze. Wysłała jeszcze krótkiego smsa, kupił napój i popcorn, po czym udał się na salę. W środku było może maksymalnie dwanaście osób, nie licząc jego. Usiadł za tyle, rzucając kurtkę na siedzenie po swojej prawej. Jak zwykle przez pierwsze piętnaście/dwadzieścia minut trwały reklamy, przy których spora część popcornu zdążyła zniknąć. Key oparł pudełko o swoją nogę, lewą rękę kładąc na oparciu, bawiąc się między palcami słomką. W końcu zaczął się film, który specjalnie nie wyróżniał się niczym spośród innych tytułów z tego gatunku. Mimo to było kilka zabawnych momentów. Kibum uśmiechnął się pod nosem, czując czyjś dotyk i palce przesuwające się po lewym ramieniu, aż do dłoni. Blondyn nawet nie drgnął, skupiając się na filmie, bo aktualnie był dość ciekawy moment. Wywrócił oczami, kiedy poczuł na poliku delikatny pocałunek. Dopiero wtedy obrócił głowę, napotykając roześmianą twarz swojego znajomego. Blondyn przygryzł wargę, bo znowu czuł się jak głupia nastolatka, kiedy patrzył na te szczere, szczenięce oczy. To pewnie było dziwne, ale przy tym mężczyźnie zmieniał się całkowicie. Nie był już tak arogancki, sarkastyczny. Był nawet trochę ciapowaty i nieśmiały. Ach, co ta miłość robi z ludźmi?

- Czemu zawsze chodzimy na tego typu filmu? – dopytał mężczyzna, patrząc z niechęcią na wielki ekran. Key wzruszył ramionami, ale ostatecznie postanowił odpowiedzieć kochankowi.

- Bo zawsze się spóźniasz – odparł, widząc skwaszoną minę partnera, pogłaskał jego dłoń, splatając z nim palce. – Rozchmurz się, Jjong – poprosił, na co Jonghyun od razu się uśmiechnął. Key pocałował go krótko w usta, po czym oboje skupili się na filmie. Niewiele mieli takich chwil tylko dla siebie.  W miasteczku udawali, że się nie znali, nawet na siebie na patrzyli, chociaż oboje byli w sobie szaleńczo zakochani. Może też dlatego Jonghyun zgodził się na ten dziwny związek. Za bardzo mu zależało na Kibumie, aby odpuścić tylko dlatego, że ten nie chce się ujawniać. Dlatego od kilku miesięcy spotykali się w Marill lub jeździli do lasu za miastem. Tam mieli miłą polankę, gdzie pierwszy raz zrobili TO. Było to dość uciążliwe, jednak zawsze pozostawały smsy czy też rozmowy przez skypa. Czasami, kiedy Kibum był sam w domu, Jong zakradał się do niego przez okno. Niestety było niewiele takich nocy, bo rodzice młodszego chłopaka kochali to miasteczko i niechętnie się z nim rozstawiali.

- Może urwiemy się wcześniej? Ten film jest nudny, a popcorn się skończył – zaproponował Jonghyun, kiedy zajrzał do środka pudełka, które całkowicie opróżnił w dziesięć minut. Key pokręcił zrezygnowany głową, mimo to nie mógł przestać się uśmiechać. Gdyby ktoś go zobaczył teraz, takiego rozpromienionego, uznałby, że zwariował. W końcu jak ten gburowaty, arogancki i cyniczny chłopak może w jednej chwili zmienić się w rumieniejącego się słodkiego chłopca, z iskierkami radości w oczach, zamiast zwyczajowego znudzenia i poirytowania.

- Niech będzie – Kibum, dla świętego spokoju, postanowił się zgodzić. Poza tym chętnie spędzi więcej czasu z Jonghyunem na świeżym powietrzu. Wyszli tylnym wyjściem z kina, wyrzucając puste pojemniki do kosza. Kiedy oboje mieli wolne dłoni, Jong złapał za rękę kochanka, splatając z nim palce. Niewiele osób było na ulicach w środę wieczorem. Dlatego nie mieli problemu z drobnym okazaniem sobie uczuć. Tym bardziej, że Key uwielbiał duże dłonie swojego chłopaka, a kiedy szli wspólnie, trzymając się blisko siebie, blondyn czuł się bezpieczny. Na tyle, że potrafił stanąć na środku ulicy i pocałować go krótko w usta. Mieli jeszcze godzinę dla siebie, w ciągu której zjedli coś słodkiego w pobliskiej restauracji i przeszli się po parku, gdzie szli w siebie wtuleni po krętych ścieżkach.

Rozstania zawsze były najtrudniejsze, jednak nieuniknione. Danielle zwykle czekała dodatkowe dziesięć minut w aucie, czekając na przyjaciela. Nigdy nie marudziła na ta zwłokę, bo rozumiała ich. Do tego widzieli się codziennie w szkole, lecz nie mogli nawet na siebie patrzeć, pomimo że potrzeba dotyku i bliskości była niemal przytłaczająca.

***

Taemin siedział od dłuższego czasu przed salą do biologii, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Umówił się z Minho, że pójdą wspólnie do sklepu. Szatyn, pomimo że był czwartek, musiał udać się do sklepu. Wziął zmianę za chorą pracownicę, w zamian za wyższe wynagrodzenie. Za dodatkowe pieniądze będzie mógł pozwolić sobie na kilka przyjemności. Tae wiedział o dodatkowych godzinach pracy znajomego, więc zaproponował, że wrócą razem. Chłopak jednak przemilczał fakt, że kończył dwie godziny wcześniej niż mężczyzna. Nie przeszkadzało mu co prawdę chwilę poczekać, jednak znał Minho i wiedział, że ten nie zgodziłby się na taki układ. Był miły. Czasami zbyt miły i idealny, co zawstydzało Taemina, który nie był takim dobrym dzieciakiem. Pomimo dobrego serca nie był grzecznym chłopcem, jakiego udawał przed większością ludzi. Może i łatwo się rumienił, był ciapowaty, jednak jego wyobraźnią i pomysłami nie pogardziłby żaden pisarz książek porno. Tae czasami się nienawidził za to, co jego psotny umysł mu podsuwał. Starał się z tym walczyć i umiał to ukryć pod przykrywką nieśmiałego chłopca. Rudzielec wstydził się tej części swojej osobowości.

- Taemin~ - chłopaka z jego własnych myśli wyrwał ciepły oddech na karku. Nie umiejąc powstrzymać swojej reakcji, odskoczył przestraszony, a z pomiędzy warg wydobył się niechciany jęk. Zakrył od razu usta, próbując uspokoić galopujące serce. Widząc przed sobą rozbawionego Minho był za razem zażenowany i wściekły. W końcu wymierzył sobie mentalny policzek. Odsunął dłonie od twarzy, przybierając na usta delikatny uśmiech. Choi wydawał się nie zauważyć dziwnego zachowania Tae, co było mu na rękę. Chociaż i tak pewnie zdąży się przed nim zbłaźnić.

Ruszyli w drogę do sklepu. Taamin zwykle był bardziej rozmowny i to on gadał jak najęty, kiedy był przy Choi, dzisiaj jednak role się odwróciły. Pomimo że Minho nadal nie przeżył śmierci Krisa oraz bzdur jakie ludzie opowiadali o samobójstwie, to jednak starał się podtrzymywać rozmowę. Rudzielec co chwila patrzył za ziemie lub daleko przed siebie, miętosząc w dłoniach dół chabrowego swetra. W końcu, niemal przed samym wejściem do sklepu, złapał szatyna za ramię, zatrzymując go przed wejściem.

- Um… Minho – zaczął, jąkając się i uciekając wzrokiem, podczas gdy Choi utkwił w nim ciekawskie spojrzenie, unosząc w górę brwi. – Bo pomyślałem, że… ale nie musisz się zgodzić, jeśli nie chcesz! – dodał od razu, jedynie za chwilę unosząc wzrok, widząc jednak te hebanowe, wielkie oczy, od razu się speszył, bo to samo spojrzenie nawiedzało go nocami i bynajmniej nie było tak niewinne jak u wielkiego jelenia czy żaby. – Mam dwa bilety do kina. Dostałem je od znajomego – czyli od Kibuma, który kupił je dla Tae, aby ten miał powód, by wyciągnąć gdzieś Minho – I nie mam z kim iść – kiedy wydusił z siebie to co musiał, puścił ramię znajomego, czując jak serce łomocze mu w piersi. Choi wydawał się zaskoczony tą propozycją, jednak za razem szczęśliwy. Nie był w kinie od bardzo dawna, z uwagi na to, że po prostu było mu szkoda pieniędzy. Dlatego był zadowolony z oferty chłopaka. Tym bardziej, że lubił tego dzieciaka. Był nieskomplikowany i można było z niego czytać niczym z otwartej księgi. Do tego był śliczny, a Minho miał słabość do wszystkiego co urocze. To chyba przez to, że musiał zbyt szybko dorosnąć i nie zdążył się nacieszyć dzieciństwem. Doceniał też to, że rudzielec chce go pocieszyć. To było naprawdę miłe mieć kogoś, kto się o ciebie troszczy. Choi nie miał już nikogo takiego od dawna.

- Chętnie pójdę. Dziękuję, że pomyślałeś o mnie – mruknął, unosząc dłoń, aby wsunąć ją w rude, już nieco za długie kłaki chłopaka, targając go po nich i całując w podzięce w czoło. Tae wstrzymał oddech, bo ta namiastka dotyku to było dla niego zbyt wiele, tym bardziej, że wyszła z inicjatywy szatyna. Taemin szybko się pozbierał i uśmiechnął szeroko, umawiając się z Minho na weekend oraz godzinę, wymieniając swoje numery telefonu. Wszystko było takie niewinne i urocze. Ten pierwszy etap, kiedy próbowali się poznać, dotrzeć do siebie i lawirowali wokół siebie. A kiedy zapadła noc, Tae zamknął się w swoim pokoju i fantazjował o tym miłym mężczyźnie. O tym jak Choi go pieprzy w każdym kącie domu, w każdej możliwej pozycji. Czuł podniecenie i mrowienie w brzuchu, kiedy wyobrażał go sobie bez koszulki ( już kilka razy miał tą przyjemność, kiedy w upalne dni szatyn grał w piłkę ). Po jego ciele przechodziły spazmy nadchodzącego orgazmu, wraz ze zduszonymi jękami w poduszkę i uczuciem pustki, kiedy doszedł na swoją dłoń. Spojrzał beznamiętnym wzrokiem za okno, gdzie księżyc wisiał wysoko na niebie.

- Jestem najgorszy – mruknął cicho wprost w pustkę. Zawsze czuł się źle po wszystkim. Teraz jednak było gorzej, bo ciężko mu będzie spojrzeć Minho prosto w oczy, bez wyrzutów sumienia za to co zrobił. Mimo to potrzeba była silniejsza i ostatnio coraz częściej brała górę. Rudzielec martwił się, że w końcu nie powstrzyma swoich żądz.

***

Szeryf próbował zrozumieć schemat tych samobójstw, a raczej zbrodni. Czy mógł wszystkie trzy podciągnąć pod morderstwa, czy też nie? Może śmierć Lizzy naprawdę była wypadkiem, a Kris z rozpaczy próbował się zabić. Może też morderca chce, aby komendant tak uważał? To wszystko było zagmatwane, jednak szeryf wiedział, że będzie następna ofiara. Nie podejrzewał tylko, że nadejdzie to już w piątek nad ranem. Ofiara tym razem, wbrew jego przypuszczeniom, nie była nastolatkiem czy też przed dwudziestym rokiem życia tak jak podejrzewał. Nie była też staruszkiem. Tym razem odnaleziono trupa na ulicy. Jego drobne ciało było potrzaskane, krew pokryła całą ulicę a ręka leżała trzy metry od tułowiu. Identyfikacja nie była wcale łatwa. Udało się to tylko dzięki legitymacji szkolnej. Chłopiec miał za kilka dni skończyć jedenaście lat. Najgorszą tragedią dla każdego jest śmierć dziecka, które miało przed sobą jeszcze całe życie. W tym momencie szeryf nie miał wątpliwości, że to morderstwo. Nadal jednak nie pojmował motywu tych zbrodni i zapewne nie będzie to łatwe, a ofiar będzie przybywać z dnia na dzień…
_______________________________________________________________________________________________
Wybaczcie mi błędy, ale niestety znajoma będzie mogła mi sprawdzić dopiero w tygodniu i wtedy wrzucę poprawioną wersję. Sama też nie byłam w stanie tego poprawić, bo ledwo udało mi się skończyć. Choroba strasznie wykańcza człowieka ;< Do tego mam natłok pomysłów na opowiadania, ale jakoś brak mi chęci. Może to wina choroby. Mam taką nadzieję. Do tego zaczęły się wakacje, lecz wątpię abym dała radę dodawać częściej rozdziały. 

niedziela, 22 czerwca 2014

Small town, creepy town - 2.Samotnik




Młody mężczyzna przebierał nogami, pedałując ile sił. I tak już był spóźniony do pracy. Co z tego, że była niedziela, a większość normalnych mieszkańców spędzała ten czas na relaksie, spędzaniu czasu z rodziną czy przyjaciółmi? On niestety nie był jak większość tego miasteczka. Przyjechał tutaj z rodzicami kilka lat wcześniej, ci jednak podczas drogi do pobliskiego miasta mieli wypadek samochodowy i nigdy już nie wrócili. Był wtedy jeszcze dzieciakiem. Miał ledwo szesnaście lat, jednak szybko musiał dorosnąć. Wszystkim wmawiał, że rodzice wyjechali na dłużej i co jakiś czas wysyłają mu pieniądze, która tak naprawdę były ubezpieczeniem. Dodatkowo po ich śmierci dostał spadek po babci, jako jedyna, najbliższa rodzina. Niestety nie mógł się porządnie ustawić za takie grosze od państwa. Wcześnie zaczął pracować, łącząc to jednocześnie ze szkołą. Pragnął wyjechać z tego miasteczka, lecz ledwo wiązał koniec z końcem. W końcu czynsz swoje kosztował, woda oraz codzienne życie. Po śmierci rodziców sprzedał też dom, używając do tego Internetu i przelewów, nie załatwiając niczego w cztery oczy. Mieszkali wtedy poza miasteczkiem, a jego ojciec pracował w centrum. Ponieważ nie mieszkali w samym mieście, nikt nie zwrócił uwagi na to, że dom został sprzedany. Szatyn musiał jednak pożegnać się z miejscem, w którym spędził cztery lata oraz które przywoływało wspomnienia o rodzicach. Było to trudna, lecz konieczna decyzja. Jego mieszkanie było trzy razy mniejsze, ale przytulne, chociaż nadal wydawało mu się po dwóch latach puste. Nadal nie umiał przywyknąć do samotności, przez co często zasypiał przy zapalonym telewizorze, byleby słyszeć jakiś hałas, chociaż namiastkę ludzkiego głosu i rozmów.

Mężczyzna zatrzymał się kilka metrów przed tłumem gapiów. Zauważył auto szeryfa, niewielką kartkę ze szpitala, a raczej szpitalika w centrum oraz czarne auto z wydłużonym tyłem, która należało do grabarza. Szatyn parsknął rozbawiony, bo na myśl przyszła mu walka śmierci z aniołem o duszę człowieka. Z początku pomyślał, że stary Stan kopnął w kalendarz i właśnie wącha kwiatki od spodu, ale to nie miało najmniejszego sensu. W takim wypadku nie zebrałaby się taka grupa ludzi, która utrudniała mu przejażdżkę. Nie mając innego wyjścia zszedł z roweru, prowadząc go powoli przez 
tłum. Przechodząc usłyszał urywki rozmów, głównie starych dewotek.

- To straszne! Pewnie powiesił się przez Lizzy – mruknęła jedna z staruszek, szepcząc do swojej przyjaciółki. Chociaż jej szept był na tyle głośny, że kilka osób w około ją usłyszało.

- Oni tak się kochali… - przytaknęła jej druga, a Minho stanął w miejscu. Był dość wysoki, przez co widział ponad głowami ludzi przed sobą. Nie chciał ujrzeć tego, o czym pomyślał. Nie pragnął dojrzeć naprawdę obrazów, które nasuwał mu umysł. Z chodnika widział kawałek szopy. Kilku policjantów kręciło się, spisując zeznania starego Stana, który stał roztrzęsiony, rozbieganym wzrokiem rozglądając się dookoła. Wtedy na noszach wywieźli ciało. Przykryte czarną płachtą. Taką samą, w jakie zawinięte było ciało Lizzy. Wszyscy zaczęli się rozstępować, a rozmowy nagle ucichły. Szatyn obserwował czujnie ciało pod płachtą, pragnąc dojrzeć coś, co rozwieje jego przypuszczenia. Kiedy nosze musiały pokonać niewielkie wzniesienie między chodnikiem a posesją, ciało podskoczyło, a spod czarnego materiału wyłoniła się dłoń. Szatyn zagryzł mocno zęby, odwracając wzrok, zamykając oczy. Zobaczył liczne bransoletki, rzemyki oraz niewielką, delikatną obrączkę, którą Kris wraz z Lizzy dali sobie jako dowód swojej miłości. To właśnie on pojechał z WiFanem do miasta kilka kilometrów dalej, pomóc mu wybrać. W sumie nie byli przyjaciółmi, jednak Kris nie miał właściwie przyjaciół, lecz samych znajomych. Wśród znajomych, to właśnie szatyn był tym najlepszym i najbardziej zaufanym. Kiedy chowali ciało do niewielkiej karetki, rozmowy na nowo zawrzały. On jednak nie chciał słuchać gadania tych starych bab, które niewiele wiedziały o Krisie. On nie był kimś, kto odebrałby sobie życie przez śmierć ukochanej! Pragnął w tej chwili przywalić każdemu, kto uważał inaczej. Ostatecznie jednak spuścił jedynie głowę i przepchnął się przez tłum. Kiedy w końcu miał wolną przestrzeń wokół siebie, wsiadł czym prędzej na rower, gnając do pracy. Był spóźniony, a nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał dalej trwać w swojej monotonii, nie pozwalając przygnębieniu nim zawładnąć.

Przyjechał o pół godziny za późno, przez go właściciel musiał stać na kasie. Spojrzał gniewnie na szatyna, na razie jednak obsługiwał klientkę, żegnając ją z firmowym uśmiechem. Kiedy drzwi zamknęły się za kobietą, właściciel wyszedł zza lady, idąc do chłopaka, który stał już obok, czekając na reprymendę.  

- Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie – mruknął, krzyżując ramiona na piersi, tupiąc nerwowo głową. Właściciel był nadal młodym mężczyzną, jednak jego oblicze było mizerne, niczym u ciężko pracującego człowieka, który ma na głowie cały interes. Jego żona nie nadawała się do pracy i należała do kółka gospodyń domowych, które spotykało się cztery razy w tygodniu w centrum, chociaż ich spędzanie czasu, niewiele miało wspólnego z nazwą. Był to raczej klub plotkar i panienek lubiących się zabawić przy owocowych drinkach nad basenem. Szatyn spotkał ją jedynie kilka razy, jednak nie lubił tego typu kobiet. Jego własna matka była przebojową kobieta, jednak różniła się od tych kobiet w miasteczku. Wiedziała zawsze co powiedzieć i jak się zachować. Umiała się zabawić i bez alkoholu i uwielbiała przygody.  Do tego była naturalnie piękna, chociaż to może on po prostu ją idealizował we własnych wspomnieniach.

- Właściwie to mam… - mruknął chłopak, opowiadając po kolei swoją drogę do pracy, uwzględniając w tym swój postój przy działce Stana. W tym czasie przez drzwi wszedł kolejny klient, który tak właściwie nim nie był. Dwójka mężczyzny jedynie przelotnie na niego spojrzała, wracając do przerwanej rozmowy. Nowy przybysz zmarszczył brwi, przyglądając się swojemu ojcu, który poklepał ich pracownika po ramieniu i odszedł. Taemin przechylił głowę w bok, przyglądając się szatynowi, który stał ze spuszczoną głową, oglądając jakieś papiery. Ojciec rudzielca uśmiechnął się do swojego syna, który odwzajemnił gest. Tae kochał swojego ojca i często było mu go żal, kiedy widział coraz większe doły pod jego oczami. Kilka razy próbował mu pomóc w sklepie, jednak przynosił więcej szkód niż pomocy. Niestety, jak swoja matka, miał dwie lewe ręce do roboty. Taemin wszedł między regały, biorąc jakieś nowe wydanie magazynu oraz żelki, z tym wszystkim poszedł do kasy, jednak minął ją i wszedł za ladę, siadając na krześle z tyłu, paczkę żelek odkładając obok, otwierając od razu magazyn. Szatyn spojrzał na produkty, która miał w rękach chłopak, po czym wpisał je na specjalną listę, która nosiła nazwę „zakupy Taemina”. Musieli zawsze wszystko zapisywać przed co miesięcznym rozliczeniem. Nie wbijał tego jednak na paragon, bo potem byłby tylko problem z rozliczeniem tego wszystkiego, bo brakowałoby pieniędzy w kasie, a skąd pewność, że akurat te brakujące sumy pochodzą z zakupów Tae? Dlatego właśnie rudzielec miał osobny zeszyt.

- Czy coś cię gryzie? – zapytał młodszy chłopak, patrząc na mężczyznę znad gazety. Ten z początku nie zauważył, że chłopak mówi do niego. Tae odłożył czasopismo, siadając na ladzie obok kasy. I tak na razie nie było klientów, więc nikomu nie przeszkadzał. – Minho, czy coś się stało? – dopytał, widząc zagubiony wzrok znajomego oraz dość bladą cerę. Wyglądał jakby był chory lub miał zaraz zwymiotować ze zdenerwowania. Ten dopiero, kiedy chłopak był obok, podniósł wzrok, patrząc w te wielkie, czekoladowe oczy. Próbował wymusić uśmiech, lecz wyszedł mu bardziej grymas. Pokręcił głową, dając znak, że nie chce rozmawiać, jednak mogło to też zostać zrozumiane jako nic się nie stało. To i tak nieważne jak Tae to zrozumie. Ten jednak niestety jest uparty, w ten słodki sposób, przez który człowiek w końcu ulega.

- Chodzi o Krisa – zaczął, jednak Taemin szybko wszedł mu w zdanie, pewien, że wie o co chodzi.

- Przejmujesz się tym, że ten jest przygnębiony po śmierci Lizzy? – dopyta, pewien, że zna odpowiedź. Choi zagryzł mocno polik od środka, odwracając wzrok. Parsknął przy tym rozbawiony, chociaż był to raczej śmiech przepełniony goryczą.

- Już dłużej nie będzie przygnębiony – mruknął, wpatrzony w jeden punkt przed sobą, gdzieś bardzo daleko. Tae spojrzał na niego niepewnie, nie rozumiejąc znaczenia słów znajomego. Minho po dłużej chwili ciszy w końcu na niego spojrzał. Już miał coś powiedzieć, jednak wtedy wszedł klient, od razu podchodząc do lady, prosząc o paczkę papierosów oraz gumę do żucia i lizaka dla małej córeczki. Choi przydział firmowy uśmiech, który zniknął zaraz po zamknięciu się drzwi za mężczyznom. Wtedy Minho ponownie spojrzał na Taemina, a jego hebanowe oczy wydawały się puste, co przeraziło rudzielca. – Kris nie żyje. Popełnił samobójstwo – niemal wypluł te słowa z obrzydzeniem, bo nie wierzył w to, że mężczyzna mógłby coś takiego zrobić. Tae nie wiedział co powiedzieć, jednak idealnie wiedział co zrobić. Właściwie jego ciało wiedziało. Wyciągnął ramiona, obejmując szatyna wokół szyi. Minho pozwolił mu na to, samemu przysuwając się bliżej, ukrywając głowę w zagłębieniu szyi rudzielca. Taemin głaskał go powoli po plecach, a Choi starał się, aby łzy nie pojawiły się w jego oczach.

- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – dopytał chłopak, czując się źle, że nie wie co poczynić w tej sytuacji. Minho w końcu delikatnie się od niego odsunął, targając po długich, rudych włosach. Uśmiechnął się jedynie, samemu nie wiedząc, czy jest coś, co jest go teraz w stanie pocieszyć. Był jednak wdzięczny znajomemu, że ten okazał mu współczucie, chociaż zwykle nim gardził. Wiele osób mu współczuło, po tym jak wyszło na jaw, że jego rodzice nie żyją. Na szczęście zdążył wtedy skończyć osiemnaście lat, więc nie przydzielili go do żadnej rodziny zastępczej. Od tamtej pory często miał do czynienia ze współczuciem, którego zaczął się brzydził, teraz było mu jednak potrzebne, kiedy stracił dobrego znajomego. Może nawet mógł go nazwać przyjacielem? Była to po prostu dziwna przyjaźń…

***

- Nie wiem co zrobić – ciche westchnienie chłopaka wypełniło jasny, pastelowy pokój jego przyjaciela, który siedział na ziemi i nakładał bezbarwną odżywkę na paznokcie. Dbał o nie, co nie było gejowskie. Obecnie takie rzeczy były po prostu przypisywane metroseksualnym facetom. Kibum uwielbiał te nowe określenia, których się używa dla biseksualistów, którzy chodzili z kobietami, jednak nadal uwielbiali dbać o wygląd, próbując przy tym zachować resztki swojej męskości, wymyślając dla siebie własne, dziwne określenia.

- Z? – dopytał blondyn, wydawał się średnio zainteresowany, chociaż zawsze go obchodziły problemy swojego przyjaciela. Najlepszego i praktycznie jedynego. Poza Tae była jeszcze jedna osoba z którą był blisko, jednak nie mówił nikomu o tym, że się znają, bo to źle by się skończyło dla obojga.

- Minho jest smutny i nie wiem jak go pocieszyć – odparł, a Kibum mógł się tego spodziewać, ostatnio wszystkie tematy schodziły na szatyna. Blondyn wywrócił oczami, pozwolił mu jednak gadać dalej. Sam dowiedział się o Krisie dość szybko. W końcu była już niedziela wieczór, a informację szybko się rozchodzą. Wszyscy uważali, że powiesił się w rozpaczy po utracie ukochanej, jednak Kibum nie podzielał zdania większości.

- Ciągle tylko Minho i Minho. Minto to, Minho tamto… - mruknął blondyn, prychając pogardliwie. Nie to, aby nie chciał słuchać przyjaciela, jednak nie przepadał jakoś za szatynem. Czasami po prostu jest tak, że za kimś się nie przepada, bez żadnego, konkretnego powodu. – Zakochałeś się w nim, czy co? – dopytał, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi, spojrzał na przyjaciela. Ten siedział na łóżku, patrząc na swoje dłonie, ukryty pod gęstą grzywką, jednak nawet jego uszy były czerwone. Key spojrzał na niego zszokowany, a szeroki uśmiech wpłynął na jego usta. – Serio?! – niemal krzyknął, od razu podrywając się z podłogi, siadając obok przyjaciela, podnosząc jego głowę. Ten od razu się wyrwał, ukrywając twarz w dłoniach.

- Kibum! – jęknął żałośnie, pragnąc aby przyjaciel dał mu spokój. Wiedział jaki ten potrafi być upierdliwy, kiedy coś go zainteresuje.

- Nie wiedziałem Minnie, że też lubisz facetów – wyszeptał to przyciszonym głosem, odsuwając mało delikatnie dłonie od twarzy chłopaka. Ten wziął głębszy wdech, wydychając zaraz całe powietrze z płuc.

- Ja też nie wiedziałem… - odparł równie cicho, zupełnie jakby ktoś miał ich usłyszeć. Chyba zaczęła mu się udzielać paranoja Key, który uważał, że w tym miasteczku ściany mają uszy. – Naprawdę chce, aby się uśmiechnął – odparł rudzielec, patrząc szczenięco na blondyna. Ten westchnął, siadając już normalnie na łóżku, puszczając nadgarstki chłopaka. Następną godzinę, a może dwie, przegadali na tym, co Tae powinien zrobić, aby poprawić humor Choi. Niestety Kibum nie za dobrze go znał, aby jakoś mu doradzić. Do tego wydawał się jakiś przygaszony, kiedy wspominali o Krisie. Key co prawda znał wiele osób, kilka go nie lubiło, nawet dużo było takich osób, jednak z Krisem jakoś umiał się dogadać, do tego chodzili wspólnie na angielski i czasem odrabiali pracę w bibliotece. Nadal jednak nie wiedzieli, jak pomóc Minho. Key poradził Taeminowi, aby ten słuchał serca, chociaż sam nigdy tego nie robił. Może kilka razy w życiu, przez co teraz miał tak spaprane życie, jednak nie chciał się teraz nad tym rozwodzić, podczas gdy miał inne problemy na głowie.

***

- Aport! – krzyknął chłopak, rzucając ulubioną, czerwoną piłeczkę Soni. Pies zaszczekał donośnie, puszczając się biegiem. D.O uśmiechnął się szeroko, patrząc na biegnącego pupila. Oczywiście jak zwykle, kiedy ten wracał, musiał zrobić unik, aby nie przywitać się z ziemią, kiedy Sonia zbyt entuzjastycznie będzie chciała mu oddać piłkę. Tym razem jednak zamyślił się o chwilę za długo, przez co potknął się o własne nogi, kiedy pies szarżował na niego. Sonia stanęła nad nim, z troską wypisaną w swoich wielkich, psich oczach. Kyngsoo poklepał ją po pysku, podnosząc się niechętnie z trawy, w akompaniamencie cichego śmiechu. Od razu odwrócił głowę, napotykając roześmiane oblicze swojego sąsiada – Tao. D.O rzucił znowu psu piłkę, podchodząc bliżej płotu odgradzającego jego dom. – Hej – przywitał się, wywracając oczami i uderzając znajomego w ramie, kiedy ten nadal chichotał. Chłopak skrzywił się i w końcu zamilkł, witając się jak należy.

- Widzę, że Kai ją znalazł – odparł, wskazując gestem głowy na psa. Czerwonowłosy kiwnął głową, zaraz jednak spojrzał pytająco na Tao, na co ten począł tłumaczyć – Spotkałem go nad ranem po tej ulewie. Trochę mu pomogłem, ale znasz mnie. Nie jestem zbyt dobry w poszukiwaniach – blondyn zaśmiał się cicho, nawiązując do tego, jak rok wcześniej poszedł do lasu, w efekcie czego połowa miasteczka musiała go szukać. – Nasz Jongin wiele dla ciebie zrobi – dodał, uśmiechając się szelmowsko, opierając głowę o dłoń, która spoczywała na płocie.

- T-tak, to dobry przyjaciel – odparł, czując, że się rumieni. Sonia już dawno przybiegła z piłką, widząc jednak Tao, usiadła w miejscu, machając szczęśliwa ogonem.

- Przyjaciel, oczywiście… - ostatnie sylaby przeciągnął, dając w ten sposób do zrozumienia, że jest to raczej sarkastyczna uwaga. Po tej uwadze, D.O zarumienił się jeszcze bardziej. Nikt nie wiedział o jego uczuciu do Kaia, chyba, że się domyślali. Jedynie Tao, który był jego sąsiadem od zawsze, wiedział, że coś jest na rzeczy. – No już, nie wstydź się tak – mówiąc to, dotknął jego zaróżowionego polika, uśmiechając się kącikiem ust.

- To i tak nie ma znaczenie – odparł, a humor od razu mu opadł. Mógł się przed nim otworzyć, co było dla niego wielką ulgą na duszy.

- Nie mów tak. Kiedyś nadejdzie twoja kolej – chciał go podnieść na duchu, nie mogąc patrzeć na znajomego z taką smutną miną.

- Na razie to nieodwzajemnione uczucie – dodał D.O, uśmiechając się niemrawo. W końcu kiwnął głową na psa, wskazując mu palcem dom. Jakoś ode chciało mu się zabaw. Tao jeszcze raz go pogłaskał, nim zabrał dłoń.

- Trzymaj się – odparł, na co chłopak przytaknął, obdarzając go jeszcze jednym uśmiechem, nim obrócił się, idąc w stronę wejścia. Tao obracał jeszcze chwilę telefon w dłoni. Wiedział jak to jest, kochać bez wzajemności i męczyć się z tym wiele lat. W końcu odsunął się od płotu, idąc do swojego domu. W środku, pomimo ogólnie pogodnej niedzieli, było dość ponuro. W salonie grał telewizor, a przed fotelem siedziała jego matka, trzymając w dłoni butelkę, a w drugiej szklankę, chociaż i tak nie była jej na nic potrzebna, bo piła z kwinta. – Wróciłem – odparł cicho, nie chcąc zwracać na siebie jej uwagi, o ile ta w ogóle jest przytomna.

- Tao… Tao! Przynieś mi piwo z lodówki! – krzyknęła jego matka, blondyn jednak pozostał niewzruszony, idąc po schodach do swojego pokoju, w którym zamknie się na kolejne godziny. Jak zwykle włączy komputer, założy słuchawki i zacznie rozmawiać ze swoimi znajomymi, którzy go wysłuchają i wesprą. Chłopak nienawidził swojego życia w tym miasteczku. Nienawidził matki oraz samego siebie za to, ze nie umie jej pokochać. Mimo to nie dziwił się ojcu, który odszedł od nich, wyprowadzając się z tego miejsca. Jego też nienawidził, bo nie zabrał go ze sobą. Tylko w internecie potrafił się odnaleźć. Jeszcze kawałek dzielił go od spokoju własnego pokoju. Usłyszał jeszcze z dołu jak matka na niego bluźni za to, iż ten tak ją zignorował. – Niewdzięczny bachor! Jesteś gorszy niż ojciec. Dwa sukinsyny! – krzyczała, jednak jej krzyki nigdy nie wychodziły poza te mury. Za dnia była z niej porządna kobieta, lecz kiedy tylko drzwi domu się za nią zamykały, stawała się właśnie takim człowiekiem. Chłopak zamknął za sobą drzwi na zamek, który założył dwa lata temu, kiedy matka pierwszy raz po pijaku podniosła na niego rękę. Następne pół dnia spędził na fotelu.

***

Był poniedziałek po południ, kiedy Sehun spakował szybko podręczniki, niemal wybiegając ze szkoły, aby pobiec do swojego chłopaka, który pracował w ratuszu. Zwykle w pierwszy poniedziałek miesiąca chodzili do restauracji na kolację, potem na długi spacer, aby następnie spędzić noc wspólnie z domu młodszego chłopaka. Ten już dawno umówił się z rodzicami, że tego dnia się wyniosą na całą noc, aby ci mogliby być sami. To był uczciwy układ, tym bardziej, że potem niewiele było okazji, aby mogli spędzić czas razem. Przynajmniej nie w taki sposób, jak w te poniedziałki. Zawsze wtedy miał lepszy humor, a na treningach był raczej rozkojarzony, dlatego z czasem odpuścił je sobie, nadrabiając innego dnia.

Sehun szedł przez główną cześć miasta, które nazywano centrum. Chociaż on sam nie zwykł tak go nazywać. W samym środku znajdowała się niewielka fontanna, wokół kilka sadzonek oraz ławki. Droga była murowana, a w okolicach znajdował się sklep z ubraniami, które przywożono raz miesięcznie z większego miasta, do tego był jeszcze warzywniak oraz ratusz i motelik dla przyjezdnych.  Chłopak swoje kroki skierował w stronę ratusza, który był jedną z najstarszych budowli. Architektura tego miejsca przywodziła na myśl hybrydę neogotyku oraz neoklasycyzmu. Kolumny przy samym wejściu oraz ostro zakończonej wieżyczka z dzwonem i łuki przy oknach. Wyglądało to dość komicznie, chociaż pewnie dla większego znawcy sztuki mogłoby być to coś interesującego, nowego, świeżego.

W środku przywitała go starsza kobieta, dość przyjemna była z niej babka. Zbliżała się do pięćdziesiątki, mimo to nadal żywiołowa i dbała o swój wygląd. Co tydzień chodziła do fryzjera, aby ten ułożył jej włosy, nałożył odżywkę czy inne świństwa, których używają głównie kobiety. Przechodząc dalej mijał kolejne, głównie zamknięte, drzwi. Aż w końcu dotarł do tych z numerem czternaście, gdzie była księgowość i inna robota papierkowa, związana ze sprawami wydatków miasta czy mieszkańców na rzecz miasteczka. To tam pracował jego chłopak, zawalony teraz stertą kartek. LuHan nawet nie musiał podnosić głowy, aby wiedzieć kto wszedł. Sehun był zawsze punktualny. Co czasami kochał, a niekiedy nienawidził. W tym momencie nie wiedział jak się do tego odnieść. Z jednej strony pragnął spokoju, aby skończyć powierzoną mu pracę, z drugiej jednak chciał chwili przerwy i aby ktoś go przytulił. Do tego nie było nikogo w pokoju, w którym pracowało zwykle jeszcze troje ludzi, przez co teraz, będąc samemu, nie miał się do kogo odezwać. W końcu był towarzyskim typem, więc zbyt długa cisza go drażniła.

- Hej, piękny – Sehun podszedł do chłopaka od tyłu, przytulając go i całując w skroń. Mogli sobie na to pozwolić, skoro nikogo nie było w pobliżu. W sumie młodszy chłopak najchętniej zrzuciłby te papiery, rzucił na to biurko kochanka i przeleciał go tak mocno i dobrze, że cały budynek słyszałby jak ten jęczy. Miał dzisiaj nastrój go zdominować, a nieczęsto się to zdarza. Zwykle się wymieniają kto jest na górze. Czasem jednak Sehun ma różne zachcianki.

- Hej – mruknął, odchylając głowę, aby ucałował chłopaka w usta, widząc jednak jego minę, wywrócił oczami i po krótkim buziaku, wrócił wzrokiem do papierów. – Zapomnij o tym. Nie w pracy – odparł, przewidując zamiary chłopaka. Znał go nie od dzisiaj i wiedział często co siedzi w tym kudłatym łbie. Zwłaszcza w poniedziałki, kiedy myśli Sehuna kręciły się głównie wokół seksu.

- Czemu? – jęknął żałośnie młodszy chłopak, opierając głowę na ramieniu kochanka, zaczynając coraz bardziej na nim wisieć, obciążając go tym samym swoim ciężarem. – Nikogo nie ma przecież, nie zauważą, a na drzwiach założymy skarpetkę – prosił dalej, LuHan jednak był nieustępliwy, chociaż skłamałby jakby powiedział, że nie podnieca go myśl o tym. Wiedział też, że jeśli to tutaj zrobią, wtedy to wspomnienie nie opuści jego głowy, przez co ciężko mu będzie skupić się na pracy. Sehun, widząc, że jego skamlenie nic nie daje, postanowił nie naciskać, aby nie zezłościć kochanka, widząc, że ten wyraźnie jest czymś zmartwiony. Nawet podejrzewał czym. Dzisiaj z samego rana odbył się apel, na którym uczczono odejście Krisa z tego świata. To nie tak, że Oh był nieczuły. Po prostu nie okazywał tak tego wszystkiego jak inni i szybko zapominał o nieprzyjemnych rzeczach, wierząc, że czas leczy rany i nie ma co roztrząsać dawnych przykrości.

***

Był wtorek, wczesny ranek, kiedy Kyungsoo wybrał się na dłuższy spacer, o piątej czterdzieści, z psem. Jego celem była piekarnia w centrum. Zwykle to jego mama chodziła około dziewiątej na zakupy spożywcze, jednak chłopak tego dnia nie mógł spać. Koszmary go dręczyły w nocy i jakieś hałasy za oknem. Tego wieczora była też pełnia, a wtedy zwykle miał problemy z zaśnięciem. Więc, aby nieco otrzeźwieć po zarwanej nocy, udał się na długą przechadzkę z Sonią. Ulicę o tej godzinie były całkowicie puste, a delikatna mgła otaczała całe miasteczko. D.O w uszach miał słuchawki, z których leciała spokojna i przyjemna ballada. Nie kojarzył nawet za bardzo zespołu, jednak bardzo lubił ten utwór. Z resztą nigdy nie był kimś, kto skupia się bardziej na muzykach, ich życiu czy też skandalach, a na muzyce, którą tworzą.

Sonia zatrzymała się po drugiej stronie ulicy, dość spory kawałek wybiegając na przód. Usiadła na chodniku, podnosząc pysk wysoko w górę. Znajdowała się już w centrum, przy budynku ratuszu. Nim Kyungsoo zdążył do niej podejść i, tak jak ona, podnieść wysoko głowę, z dachu, zaraz koło psa, spadło coś dużego. Sonia uciekła przestraszona, szczekając głośno, chociaż to było nic, w porównaniu do krzyku jaki wydobył się z ust chłopaka. Czuł, jak to co zdążył zjeść nad ranem podchodzi mu do gardła, pragnąc znaleźć ujście, kiedy wzrok nie chciał uciec od ciała na chodniku. Z roztrzaskanej głowy wylewała się szkarłatna ciecz, a szyja oraz reszta ciała były wygięte w dziwny sposób. D.O czuł jak jego oczu zachodzą mgła oraz robią się wilgotne. Mimo to nie potrafił odwrócić wzroku, a nieustanne szczekanie psa dochodziło do niego jakby zza muru, kiedy patrzył w znajome oczy swojego przyjaciela i sąsiada. 

sobota, 14 czerwca 2014

Small town, creepy town - 1. Wisielec




Pogrzeb Lizzy udało się zorganizować w ciągu jednego dnia. Ken, młody chłopak, który pracował na cmentarzu, wykopał dół jeszcze tego samego dnia. Zrobił to całkowicie za darmo. Był znajomym Lizzy, dlatego nie chciał za to pieniędzy. Właściwie Lizzy należała do tych lubianych przez wszystkich dzieciaków. Była miła, uprzejma i uczynna, przy czym umiała się dogadywać z rówieśnikami oraz starszymi czy młodszymi od siebie. Była dobrą dziewczyną, dlatego jej śmierć wstrząsnęła wszystkimi. Nikt nie chciał uwierzyć, że bóg pokrzywdził jej matkę zabierając taki cud. Lizzy była też jedną z niewielu osób, która nie unikała staruszka ze starego, wyniszczonego domu na Oak Street. Pogrzeb odbył się już drugiego maja. Nikt nie chciał, aby ciało Lizzy gniło w kostnicy. Pragnęli oddać jej duszę bogu. Wszyscy, przynajmniej większość starszego pokolenia, była religijna. Młodzi odchodzili od chrześcijaństwa, jednak pomimo sporej liczby ateistów, nawet oni zjawili się na pogrzebie. Niemal całe miasteczko się zjawiło, łącznie ze starym mężczyzną z Oak, którego nazywano w miasteczku Gnomem. Staruszek trzymał się na uboczu, stojąc w cieniu niewielkiego lasu rozciągającego się wzdłuż cmentarza na wzgórzu. Wszyscy płakali lub wyglądali na przygnębionych. Nagrobek był cały w kwiatach. Białych, żółtych, różowym i czerwonych. Najdłużej nad grobem stała matka wraz z ojczymem dziewczyny oraz Kris. Kris jest, a raczej był, chłopakiem zmarłej. Chodzili ze sobą od prawie dwóch lat, pomimo że mężczyzna był młodszy od Lizzy o niemal cztery lata. Pomimo tej różnicy wieku umieli się dogadać. Kris umiał być poważny, kiedy jego dziewczyna potrzebowała tego, potrafił też zachowywać się niczym pięciolatek, rozbawiając ukochaną do łez. Kris podszedł do karczmarki, przytulając ją krótko, przekazując kondolencję.

- Dziękuję ci, że z nią byłeś. Naprawdę cię kochała – wyłkała przez łzy, głaszcząc chłopaka po poliku. Kris kiwnął głową, patrząc w bok, na grób dziewczyny. Nie mówiąc nic więcej, Anna odeszła wraz z małżonkiem, zostawiając Krisa samego nad grobem. Ten wcisnął dłonie w kieszenie czarnych spodni, chowając się za kołnierzem. Było chłodno jak na maj, a do tego chmury zapowiadały deszcz.

- W końcu udało ci się wyrwać z tego miasteczka – wyszeptał cicho, a odpowiedziała mu jedynie cisza. Uśmiechnął się krzywo, patrząc na linie lasu. – Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa – dodał, nie odzywając się już ani słowem. Założył na głowę kaptur, idąc w stronę bramy. Gnom stał dopóki wszyscy nie opuścili cmentarza. Upewniwszy się, że jest sam, podszedł do grobu, kuśtykając na lewą nogę, garbiąc się przy tym. Położył jedną lilię na jej grobie. Piękny, biały kwiat wydawał się swoją czystością wyróżniać spośród innych. Tak samo jak Lizzy swoim dobrym sercem wyróżniała się spośród miasteczka, traktując Gnoma jak normalnego człowieka.

***

Oh Sehun wraz ze swoim chłopakiem wracali na piechotę, ukryci pod czarnym parasolem. Luhan szedł przyczepiony do ramienia ukochanego, pociągając co kilka kroków głośno nosem. Byli oni jedna z niewielu par homoseksualnych, które zadeklarowała się co do swojego związku. Z początku było im trudno. W końcu starsi nie rozumieli ich miłości, zasłaniając się swoją biblią. Jednak jeśli wszystko w biblii mamy traktować dosłownie, to kobiety powinny zostawać czyste do ślubu, a seks powinno się uprawiać jedynie w celach reprodukcyjnych. Oboje wiedzieli, że nie będzie im łatwo. Spotykali się od kilku lat, jednak dopiero rok temu ogłosili to wszystkim. Chociaż ogłosili to źle powiedziane. Ich przyjaciele wiedzieli o tym, że są kochankami, lecz miasteczko nie. Pomimo że większość o wszystkim wiedziała, to jednak przesył informacji dzielił się na dwie kategorie. Jedna to ta, kiedy informacja o czymś rozchodziła się po całym miasteczku. Druga była wtedy, kiedy plotka rozchodziła się po kręgu młodzieżowym. Były takie informację, które nie powinny wychodzić poza ten drugi krąg i młodzi to wiedzieli, dbając o zachowanie ładu. Tym, który miał mieszane uczucia co do tego, był LuHan. Jego rodzice byli dobrymi ludźmi, jednak religijnymi, więc chłopak obawiał się, że ci wywalą go z domu. Oczywiście znalazłby miejsce w domu Sehuna, którego rodzice byli ateistami i wychowali się w dużym mieście, gdzie była większa tolerancja. Mimo to młodszy chłopak nie chciał ustąpić, mając dość ukrywania ich związku. Któregoś dnia, podczas jednego z meczy szkolnych, pocałował kochanka. Sehun grał w drużynie, więc nie zostało to niezauważony. Z początku było im ciężko, nawet teraz kilka osób kręciło nosem widząc jak ci chodzili sobie za rączkę na ulicy, mimo to nikt nie odzywał się na głos. Dzisiaj pozwolili sobie na chwilę czułości podczas drogi, jednak nawet najbardziej zagorzałe katoliczki nie powinny mieć im tego za złe. Każdy w tej chwili potrzebował chwili bliskości z ukochaną osobą.

- Nadal nie wierzę w to, że Lizzy nie żyję – wyszeptał Luhan, wtulając się mocniej w ukochanego, który teraz obejmował go, trzymając dłoń na jego talii. Sehun wydawał się bardziej zamyślony i milczący niż zwykle. – To przykre, jak łatwo człowiek może umrzeć. Niby jesteśmy na szczycie hierarchii pokarmowej, a wystarczy jedno potknięcie i giniemy – mówił dalej, chociaż przemieniało się to bardziej w jednoosobowy monolog. Sehun nie przerywał mu z czystej grzeczności. Wiedział, że jego chłopak potrzebuje się wygadać, a kto w takim momencie jest lepszy niż druga połówka? Blondyn nawijał niemal całą trasę. Kiedy byli koło domu młodszego chłopaka, Oh już nie chciał tego słuchać. Złapał blondyna za podbródek, całując go delikatnie w ustach.

- To już nieważne. My żyjemy i kochamy się, prawda? – dopytał, a starszy mężczyzna pokiwał szybko głową. Uśmiechnął się przy tym delikatnie, chociaż bardziej przypominało to grymas. Trudno było się cieszyć w takich sytuacjach. LuHan przysunął się do kochanka, nie zważając na deszcz uderzający w nich, wtulił się w większego mężczyznę. Koło nich przechodzili ludzie, skryci za wielkimi parasolami. Wszyscy śpieszyli się do domów, uciekając przed deszczem, podczas gdy oni stali na środku chodnika, tuląc się do siebie. Sehun obserwował przy tym bacznie ulicę. Jego wzrok spoczął na starym mężczyźnie, kusztykającym po drugiej stronie ulicy. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, Gnom skinął chłopakowi delikatnie głową, na co ten odpowiedział identycznym gestem. Luhan czując ruch, chciał się od niego odsunąć, jednak partner przysunął go z powrotem do swojego torsu, całując delikatnie w skroń.

***

Trzeciego dnia maja było słonecznie. Kobiety zakładały krótkie spodenki i zwiewne sukienki, a mężczyźnie próbowali jakoś wytrzymać falę gorąca. Nie dość, że było gorąco, to było przy tym duszno, co zwiastowało, że wieczorem nadejdzie burza. Pierwsza w tym roku. Niedługo nadejdzie sezon deszczów, co oznacza, że trzeba wzmocnić fały wokół rzek przy domach. Nikt nie chce powtarzać historii zalania sprzed siedmiu lat, kiedy zbyt szybki nurt zmył połowę domów wybudowanych przy brzegu. Młodzi śpieszyli się do budynku szkoły, aby ukryć się w chłodnych murach, które i tak do południa będą nagrzane. Wszystko wydawało się być jak dawniej, mimo to pozostawała pewna tajemnicza aura i było słychać co jakiś czas ciche rozmowy i szepty, w których przewiało się imię zmarłej dziewczyny. Jednak taki jest urok małych miasteczek, że nic nie pozostanie nieskomentowane, a wbrew wszystkim pragnieniom matki Lizzy, jej imię będzie na językach ludzi przez bardzo długi czas. Podobnie było kilka lat wcześniej, kiedy młody chłopak zginął stratowany przez spłoszone krowy na pastwisku mleczarza. Mimo to i o nim zapomniano, jak zapomną o biednej Lizzy. W końcu o zmarłych się w końcu zapomina. Rodzice dziewczyny w końcu umrą, tak jak inni jej najbliżsi i przyjaciele, a grób pozostanie bez ani jednego kwiatka czy znicza. Jednak taka jest kolej rzeczy, że w końcu wszystko popada w niepamięć. Starsze panie, które nie mają wiele zajęć, przed świętem zmarłych czyściły wszystkie groby, nawet te zapomniane. Ustawiały na nich znicze i kwiatu ku upamiętnienia śmierci leżących kilka stóp pod ziemią, jednak wiedza i wspomnienia o nich powoli zanikały, a czasami nawet nie było wiadomo czyi to grób. Mimo to, to miasteczko było inne. Ludzie potrafili pamiętać o kimś, kto zmarły kilkanaście lat wcześniej, a ta wiedza była przekazywana z pokolenia na pokolenie, przez co wydawało się, że ci ludzie nigdy nie umarli, a jedynie wyjechali gdzieś daleko. Oczywiście o jednym pamiętało się więcej lub mniej, w zależności jak zapadali w pamięć. Lizzy na pewno należała do dobrych dzieciaków, jednak czy o takich nie zapomina się szybciej? Ludzie uwielbiają rozpamiętywać to co złe, a nie dobre.

- To przykre co się stało z Lizzy, nie uważasz? – zapytał młody, rudowłosy chłopak swojego znajomego. Ten żuł wolno gumę, a oboje siedzieli właśnie na niewielkim murku przed szkołą, w cieniu wielkich drzew rosnących wzdłuż chodnika. Blondwłosy chłopak wzruszył obojętnie ramionami, przesuwając wzrokiem po uczniach wychodzących właśnie ze szkoły, po siedmiu godzinach męczarni i nudnych zajęć.

- Jakoś mało mnie to obchodzi – odparł, przerzucając gumę z jednego polika do drugiego. Wydawał się zamyślony, chociaż nie było tego widać po nim na pierwszy rzut oka. – Bardziej mi szkoda Krisa – dodał, uśmiechając się w ten zawadiacki, bezczelny sposób. – Myślisz, że mogę go pocieszyć? – zapytał, chociaż nie oczekiwał od rozmówcy odpowiedzi, tym bardziej widząc na jego słodkiej mordce malujące się oburzenie.

- Kibum! Nie powinieneś tak mówić! On zaledwie dwa dni temu stracił ukochaną – mruknął rudzielec, patrząc karcąco na przyjaciela. Wiedział, że blondyn nie jest złym człowiekiem, po prostu nieco zdystansowanym, dumnym i w trudnych sytuacjach próbował obrócić wszystko w żart, niestety jednak trzymał się go głównie czarny humor. Do tego Kibum często trzymał się z tą wredną grupą dziewczyn, co to były dziewczynami chłopaków z drużyny, przez co udzielał mu się ich charakter i sposób bycia. Jeszcze rok temu był inny, chociaż tak samo zakochany w sobie. Oczywiście blondyn nigdy nie lubił tych pustych wywłok, z którymi się trzymał. Robił to tylko dla pozycji społecznej, które była dla niego ważna w szkole. W końcu i tak jako gej ma już kiepski start, mimo że starał się wszystkim udowodnić, że jest hetero. Nawet umawiał się z jedną ze swoich znajomych. Była lesbijką i sama próbowała ukryć własną orientację i związek z jedną z dziewczyn pracujących jako barmanka w miasteczku niedaleko ich. Dlatego oboje byli chętni na taki układ. Nadal w nim trwali, co było wygodne, gdy ktoś się do niego kleił. No i czasem musieli się pokazać w miejscu publicznym razem. Nie było to łatwe życie, jednak czy ktoś kiedykolwiek mu mówił, że będzie łatwo?

- Wiem, przepraszam Taemin – westchnął cicho, zerkając na przyjaciela. Tylko on wiedział, że woli facetów. W końcu Kibum musiał się komuś z tego wygadać, inaczej pęknąłby i wybuchł, a to nie przyniosłoby nic dobrego jemu, ani osobom w jego otoczeniu. – Pójdę już – dodał, zeskakując z murku, akurat w momencie, kiedy ze szkoły wyszła drużyna szkolna. Key obrzucił ich niechętnym spojrzeniem, poza Sehunem, któremu kiwnął głową. Nie znali się za dobrze, jednak byli sąsiadami, więc zachowywał względem niego pozytywne uczucia i szanował go. Głównie za to, że zadeklarował się co do swojej orientacji. Podziwiał go za to i zazdrościł jednocześnie. Sam był zbyt wielkim tchórzem, aby uczynić to samo. Chociaż czasami marzył o tym, jak cudownie byłoby iść z ukochanym za rękę. Dlatego nienawidził tego miasteczka i nie rozumiał jak inni mogą je tak kochać i być mu oddani. Była to zwykła dziura. Pragnął życia w wielkim mieści, gdzie ludzie są bardziej tolerancyjni, a przyszłość mogłaby stać dla niego otworem. Jednak nie mógł opuścić tego miejsca, nieważne jak bardzo tego pragnął, bez pieniędzy nie da sobie rady w mieście, a rodzice nie pozwolą mu wyjechać. Czeka go zgnić w tym małym miasteczku jak wszystkim innym. W sumie zazdrościł Lizzy, bo chyba tylko śmierć mogłaby go stąd wyrwać.

***

- Sonia?! – młody, czerwonowłosy chłopak o wielkich, szczerych oczach i bujnych brwiach próbował przekrzyczeć deszcz oraz wiatr, który ściągał mu z głowy kaptur, psując i tak kiepsko ułożone włosy. – Sonia, wracaj! – krzyczał coraz głośniej, zdzierając gardło, próbując coś dojrzeć przez tafle deszczu. Tak jak było mówione, wieczorem nadeszła burza, wraz z litrami wody lejącej się z niebios. – Sonia – mruknął, bliski płaczu. Chłopak od dobrej godziny szukał swojego psa, który uciekł przestraszony grzmotami przez niedomkniętą bramę. Mężczyzna mógł wcześniej pomyśleć, aby ją zaprowadzić do domu, skąd nie ucieknie, jednak nigdy nie był dobry w przewidywaniu pogody i liczył, że zdąży wrócić ze szkoły nim lunie.

- Nigdzie jej nie widziałem – zza rogu kolejnej ulicy dojrzał swojego przyjaciela. Białowłosego i niezwykle przystojnego. Pewnie w normalnych warunkach rozmarzyłby się widokiem tego seksownego ciała w mokrej koszulce, jednak był teraz zbyt zrozpaczony. – Wracajmy, na pewno nic jej nie będzie – zapewnił go, łapiąc pewnie za kruche ramiona.

- Ale Kai… co jak wpadnie do rzeki lub..lub… - zaczął panikować, na co białowłosy chłopak westchnął cicho, przytulając do siebie delikatniejsze ciałko. Pomimo że czerwonowłosy był starszy, to o wiele drobniejszy.

- To pięćdziesięcio kilowa bestia, nic jej nie będzie – próbował go pocieszyć, chociaż i tak podejrzewał, że umniejszył jej w kilogramach, bo z Soni był wielki pies, który dosięgał mu do pasa, jeśli nie wyżej. A jak stawała na tylnych łapach, to zakrywała go całego.

- Ch-chyba masz rację – mruknął starszy chłopak, uspokajając się w ramionach przyjaciela. Nigdy nie powiedziałby co do niego czuje, bo to mogłoby zniszczyć ich relację. Poza tym Kai był w związku z dziewczyną. A jako, że znają się od dziecka, to pozwalali sobie na drobne czułości jak przytulenie czy wspólne spanie podczas nocowania w jednym łóżku. Nie widzieli w tym nic złego, przynajmniej Jongin, bo starszy chłopak odczuwał wtedy niezdrową ekscytację i podekscytowanie. Ukrywał to jednak od wielu lat, unikał alkoholu i wszystkie co mogłoby mu zamącić w głowie, byleby nie wyznać swoich uczuć do niego. – Wracajmy – dodał, odsuwając się z niemrawym uśmiechem błąkających się gdzieś w kącikach ust. Kai kiwnął głową, łapiąc za nadgarstek przyjaciela, ciągnąc ich w stronę domu D.O. Było do niego bliżej, a oni byli cali przemoczeni. Tej nocy Jongin został w domu znajomego, nie chcąc po wysuszeniu się po raz kolejny moknąć. Deszcze zacinał przez całą noc, a wielkie krople uderzały o parapet, przez co monotonny dźwięk rozchodził się po ciemnym pokoju, gdzie dwóch przyjaciół leżało w swoich ramionach. Kyungsoo usnął bardzo wcześnie przez zmartwienia jakie go nawiedzały. Jongin zawsze miał więcej problemu z zaśnięciem.  Wpatrywał się w pogrążonego we śnie chłopaka, przyglądając się jego napuchniętym od płaczu łzom. Sonia była bardzo ważna dla jego przyjaciela. Miał tą bestię od kilku lat i to w jej towarzystwie przeżywał szczęśliwe jak i smutne chwilę. Kyungsoo kochał tego psa niemal tak mocno, jak kochał swojego przyjaciela. Dlatego pozwolił sobie na to, aby w nocy otuliły go ramiona Jongina. W nich poczuł się spokojnie, chociaż serce nadal kołatało mu niespokojnie w piersi.

Nad ranem D.O obudził się bez przyjaciela przy boku. Przywykł do tego, że ten zwykle wstawał wcześniej, więc jedynie wtulił się mocniej w kołdrę, wciskając nos w poduszkę, która nadal pachniała szamponem Jongina. Uśmiechnął się delikatnie, nagle jednak drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem, a on odsunął się gwałtownie, czując się, jakby ktoś go przyłapał na czymś zbereźnym. W sumie tak było, bo wąchał poduszkę, na której spoczywała głowa jego przyjaciela. Kai, który stał w drzwiach, jednak nic nie zauważył, co pozwoliło starszemu chłopaki odetchnąć wyraźnie. Jongin widząc przytomnego przyjaciela, uśmiechnął się delikatnie, przymykając drzwi, zupełnie jakby coś za nimi ukrywał.

- Wyspałeś się? – dopytał, na co Kyungsoo pokiwał głową, dopiero teraz zauważając, że chłopak jest w pełni ubrany. Kai miał u niego kilka ciuchów na zmianę, bo często u siebie nocowali. Często się spotykali, więc Jongin zostawił u niego kilka rzeczy. Chociaż obecnie te wizyty bywały rzadsze, odkąd młodszy chłopak miał dziewczynę.  D.O jednak starał się tym nie załamywać, wierząc, że nadal jest dla Kaia kimś ważnym. W końcu młodszy chłopak, kiedy tylko usłyszał, że Sonia zniknęła, szukał z nim długie godziny w deszczu i został, aby go pocieszyć. Kyungsoo wiedział, że Jongin zawsze jest przy nim, kiedy tego potrzebuje. – To dobrze, bo mam coś dla ciebie – odparł, uśmiechając się jedynie kącikiem ust, co zawsze wywoływało w brzuchu czerwonowłosego przyjemny skurcz. Spojrzał na niego jedynie w wyczekiwaniu. Jongin zajrzał jeszcze przez ramię, nim uchylił drzwi, przez które wpada wielka, czarna bestia. D.O uśmiechnął się szeroko, ignorując to, że Sonia jest cała brudna i mokra. Pozwolił jej wskoczyć do łóżka, a pies zaczął go obwąchiwać, merdać ogonem i lizać po twarzy. Jongin stał w drzwiach, opierając się o framugę, zaplatając ramiona na piersi. Patrzył rozbawiony i nieco rozczulony, jak jego przyjaciel śmieje się głośno, próbując opanować tą wielką bestię. Kyungsoo w końcu wygonił psa, wstając z łóżka, na boso idąc w stronę wyższego mężczyzny. Po jego ubiorze oraz zabłoconych butach, wiedział, że ten szukał dla niego Soni.

- Dziękuję – wyszeptał, obejmując białowłosego wokół szyi, całując krótko i delikatnie w polik, wtulając się w masywniejsze ciało. Jongin przygryzł wargę, obejmując chłopaka wokół pasa. Kai zrobi dla niego wszystko, nawet jeśli wiąsze się to ze wstawaniem o szóstej nad ranem i chodzenie po błocie oraz mokradłach w poszukiwaniu ukochanego psa Kyungsoo. D.O znaczył dla niego wiele i był niczym bliska rodzina, którą się kocha ponad wszystko.

***

Ulewa przyniosła więcej strat niż podejrzewano, jednak dzięki przezorności mieszkańców i wałom rozłożonym wzdłuż rzek, deszcz nie zniszczył wiele upraw oraz domostw. Kilka pól było zalane, ale w końcu dobra nawodnienie też jest ważne, więc rośliny aż tak nie ucierpią. Gorzej ze zwierzętami, które obawiają się burzy, jak konie czy krowy. Ich panikę oraz obawy odczuł już z samego rana stary Stan, właściciel niewielkiej farmy w miasteczku, która była niecałe dziesięć minut autem od centrum. Właściciel ziemi już z samego rana został zbudzony przez głośne szczekanie psów na podwórku. Niechętnie zsunął się z łóżka, na którym leżała jego żona, już nie tak piękna jak dawniej. Założył gumowce oraz jesienną kurtkę, pomimo że był maj. Na zewnątrz od razu zapadł się w podmokłej ziemi, a ujadanie psów nabrało na sile.

- Zamknąć się, stare kundle! – krzyknął, unosząc ostrzegawczo rękę. Jednak nigdy by ich nie uderzył. Może i był nieco gburowaty, porywczy z niewyparzoną gębą, jednak kochał swoje zwierzęta, nawet bardziej niż ludzi. Jedna groźba jednak wystarczyło, aby psy zamilkły, zaskomlały i wróciły do swoich legowisk. Wtedy doszedł do niego hałas koni i innych zwierząt ze stodoły. Stan po drodze zabrał paszę, aby nakarmić te szkapy. – Cicho już, cicho kochane – krzyknął do nich jeszcze zza drzwi szopy. Kiedy otworzył sporej wielkości drewniane drzwi, światło wdarło się do środka. Pasza wypadła z rąk mężczyzny, uderzając z hukiem o ziemię, kiedy ten był wpatrzony w nogi. Ludzie nogi w drogich adidasach. Wiatr zawiał mocno przez uchylone wejście, a ciało zakołysało się niczym piórko na wietrze. Twarz chłopaka była biało-zielona, a oczy szeroko otwarte, przekrwione i wpatrzone wprost w farmera. Stan cofnął się o kilka kroków, uciekając czym prędzej z szopy, potykając się o własne nogi, upadając w błoto. Wisielec został sam wśród głośno rżnących koni, okręcając się tak, jak wiatr mu nakazał. Jego drogie buty, teraz były całe zabłocone. Jasne włosy potargane i jakby straciły dawny blask, tak jak cała osoba mężczyzny, jeszcze nie tak dawno stąpającego po ziemi, opłakującego swoją zmarłą ukochaną. 
_____________________________________________________________________________________________
I oto był pierwszy rozdział... drugi niestety raczej nie pojawi się w środę, bo do środy mam jeszcze trochę roboty, bo nie udało mu się zamknąć wszystkich projektów.. ach, ja głupia wierzyłam, że mój drogi nauczyciel pozwoli mi zakończyć tak szybko projekty xD 
No ale w weekend i po następnym tygodniu pewnie rozdziały będą pojawiać sie częściej, chociaż mam tyle rzeczy, które chce napisać w jednym rozdziale, że nie wiem od czego zacząć D: 
Chce też podziękować za wszystkie poprzednie komentarze <3 Poprawiacie mi dzień, ba! Tydzień cały :3 Dziękuję za to~!