O szóstej zebrał się tłum, policja i pogotowie. Kyungsoo
siedział w niewielkie karetce, otulony kocem, z kubkiem ciepłej herbaty, który
mu ofiarowano na uspokojenie. Przynosił raczej mizerne efekty. Część młodszych
policjantów odgradzała teren na polecenie szeryfa. Odganiali przy tym gapiów,
którzy niczym sępy zebrały się w około. Młody chłopak przepychał się przez
nich, nie dbając w tym momencie o uprzejmości. Drogę zagrodził mu jeden z
funkcjonariuszy.
- Muszę przejść! Tam siedzi mój przyjaciel, który mnie
potrzebuje! – krzyknął, wskazując gestem dłoni na D.O. Policjant obejrzał się
za siebie, niezbyt przekonany. Jego przełożony, słysząc kłótnie, pozwolił
chłopakowi przejść. Ten obdarzył niewiele starszego od siebie mężczyznę
gniewnym spojrzeniem, natomiast drugiemu kiwnął w podzięce głową. Kai zwykle
był spokojnym chłopakiem i dobrze ułożonym, niestety wszystkie dobre maniery
znikały, kiedy tylko chodziło o jego przyjaciela. Kyungsoo nawet nie usłyszał,
że Jongin do niego idzie. Białowłosy zerwał się niemal od razu z łóżka na
wiadomość o tym. Matka starszego chłopaka zadzwoniła do niego, poinformować go,
kiedy to do niej zadzwoniła policja. Kobieta mogła sobie tylko wyobrazić, jak
jej synek musi być przerażony. Wiedziała też, że nikt nie da rady go uspokoić,
poza jego najlepszym przyjacielem. Zawsze tak było. Trochę ją to bolało, jednak
rozumiała, że Kai jest dla niego niczym brat, a może nawet ktoś więcej. Ich
więź była silniejsza, niż więź matki z dzieckiem, co może się wydać dziwne. – D.O…
- Jongin podszedł powoli do przyjaciela, który nawet nie podniósł na niego
wzroku, wpatrując się w jeden punkt pod swoimi stopami. Kai podszedł do niego,
siadając obok. Spojrzał w bok na miejsce, które było oznaczone kilkoma
kartkami, a wcześniej leżące tam ciało zostało zabrane i zastąpione białym
obrysem. W niektórych miejscach nadal widać było zaschniętą krew. Kai nawet nie
chciał sobie wyobrażać jak to musiało makabrycznie wyglądać. Kyungsoo uczepił
się koszulki przyjaciela, wtulając w niego z całej siły, pragnąc stopić się z
nim w jedność i zapomnieć o wszystkim co widział.
- Przytul mnie – wyszeptał, a kiedy ten objął go dwoma
ramionami, starszy chłopak zaczął nieco spokojniej oddychać. – Mocniej –
poprosił tak cicho, że chyba tylko cudem Jongin go dosłyszał. Spełnił jego
prośbę, opierając brodę o jego głowę, podczas gdy D.O ukrył twarz w zagłębieniu
szyi przyjaciela. Siedzieli tak dłuższą chwile, podczas gdy kilka metrów dalej
przypatrywał im się szeryf, podczas gdy jego ludzie badali okolice oraz wieżę
ratusza, z której spadł Tao.
- Proszę pana, czemu musimy robić te wszystkie zdjęcia?
Przecież to było samobójstwo – odparł młody policjant, kiedy szedł z niebieskim
pudełkiem pełnym jakiś materiałów. Komisarz spojrzał na niego jak na idiotę, po
czym westchnął głośno, kręcąc zrezygnowany głową.
- Chłopcze, wiem, że się tutaj wychowałeś, lecz pomyśl nieco
szerzej – zaczął, ukrywając w tym zdaniu niewielką obelgę, której ten nie
wyczuł. – Czy to normalne, aby w ciągu niespełna dwóch tygodni zginęło tyle
osób? Czemu teraz? – zapytał, chociaż patrząc na twarz podopiecznego czuł, że
nie uzyska odpowiedzi. - Jedna ofiara to incydent, dwie przypadek a trzy
schemat – dodał, powtarzając słowa, które usłyszał od swojego przełożonego,
kiedy jeszcze był młody, głupi i pracował w wielkim mieście, gdzie morderstwa
były częstsze niż w ich spokojnym miasteczku. – Póki co nie wiem tylko, co to
za schemat – mruknął, zagryzając zęby na kciuku, nie odrywając wzroku od dwójki
mężczyzn. W końcu pokierował swoje kroki w ich stronę, przywdziewając delikatny
uśmiech. – Kyungsoo, prawda? – zapytał, wlepiając wzrok w czerwonowłosego
chłopaka, który słysząc swoja imię, niechętnie odsunął się od przyjaciela,
kiwając powoli głowa. Czuł przy każdym jej ruchu przeszywający ból. Skumulował
się na niego stres, zdenerwowanie i wylane łzy. – Mam do ciebie kilka pytań –
dodał, pochylając się delikatnie do przodu, aby być na linii wzroku chłopaka.
Ten spojrzał na niego niepewnie, zaciskając mocniej pięści na koszuli Kaia. –
To ty byłeś świadkiem tego.. wypadku – ważył odpowiednio słowa, wiedząc, że
nigdy nie jest łatwo rozmawiać ze świadkami, którzy widzieli na własne oczy
śmierć przyjaciela. – Powiesz mi czy widziałeś, aby ktoś popchnął Tao? – zadał
kolejne pytanie, na co chłopak pokręcił szybko głową, czując jak pod powiekami
zbierają mu się łzy. Jongin widząc to, spojrzał gniewnie na komisarza, który od
razu cofnął się o pół kroku.
- Nie widzi pan w jakim jest stanie?! – warknął przez zęby,
wyglądając niczym wściekły byk. D.O był mu wdzięczny, że ten się za nim
wstawił, bo nie miał ochoty teraz o tym rozmawiać, a co dopiero wracać myślami
do dziwnie wygiętego ciała Tao. – Proszę go zostawić – tym razem odezwać się
ciszej, z prośbą w głosie. Pogłaskał przy tym drżące ramiona przyjaciela, który
ponownie ukrył się w jego objęciach. Policjant kiwnął głowa, dając jeszcze
chłopakowi swój numer prywatny, w razie gdyby chciał się z nim skontaktować.
Przy czym Kai domyślił się, po słowach komisarza, że tym razem nie podejrzewają
samobójstwa, tak jak przy Krisie.
Nikt więcej już im nie zawracał głowy. Policja zajęła się
swoimi obowiązkami, szukając potencjalnych świadków, zbierając dowody.
Przykładali się do swojej pracy bardziej niż w poprzednich dwóch przypadkach.
D.O jeszcze chwilę siedział w otwartych, tylnych drzwiach karetki, nim Jongin
postanowił go odprowadzić do domu. Oboje odpuścili sobie tego dnia szkołę. Kai
całą drogę trzymał chłopaka w talii, głaszcząc co jakiś czas delikatnie. Gdyby
nie wydarzenia z rana, starszy chłopak byłby w niebo wzięty. Niestety nie
potrafił odgonić od siebie niechcianych myśli, które jedynie nabrały na sile,
kiedy przechodzili koło domu Tao, pod którym stał jeden z czarnych samochodów
pracownika policji, który zapewne rozmawiał z matką zabitego. W domu D.O
czekała na niego jego rodzicielka, z zatroskaną miną dała mu ciepłe śniadanie
oraz kakao. Dla Kaia też coś zrobiła, podejrzewając, że ten wyleciał z domu bez
żadnego posiłku, a dochodziła już dziesiąta. Potem dwójka mężczyzn przeniosła
się na górę, gdzie Jongin dalej próbował pomóc przyjacielowi się pozbierać. W
głównej mierze milczeli. D.O nie miał ochoty rozmawiać, a młodszy chłopak nawet
nie wiedział co powiedzieć w takiej sytuacji. Sonia wydawała się równie
przygnębiona co jej właściciel, leżąc u nóg łóżka. Co chwila po pokoju roznosił
się dźwięk dzwonka w telefonie Kaia. Kyungsoo czuł jak wzrasta w nim gniew.
Jego przyjaciel miał dla każdego osobny dzwonek i on, niestety, wiedział kto
tak desperacko próbował się dodzwonić do białowłosego mężczyzny. D.O nie miał
nic do dziewczyny Jongina, lecz w tej chwili niezwykle go irytowała.
- Odbierz ten cholerny telefon – warknął, zakrywając uszy
dłońmi. Kai spojrzał na niego niepewnie, bo nieczęsto się zdarzało, aby ten
przeklinał. Spojrzał rozbieganym wzrokiem na trzymane w ręku urządzenie, po
czym włączył czerwoną słuchawkę i wyjął szybko baterię, rzucając na bok
telefon. Przysunął się do starszego chłopaka, obejmując go w talii, całując w
skroń.
- Teraz tylko ty się liczysz – wyszeptał, a D.O czuł jak
serce mu mocniej biję. Miał nadzieję, że przyjaciel tego nie poczuje lub zwali
to na stres. To było miłe, że był ważniejszy niż Amber. Między innymi to, iż
Kai został przy nim, pozwoliło mu się uspokoić i zasnąć po nieprzespanej nocy i
poranku pełnym wrażeń.
***
Kibum raz jeszcze przejrzał się w lustrze. Była środa
wieczorem, kiedy wybierał się po Danielle. Zwykle wtedy spędzał więcej czasu w
łazience, chociaż nie było takiej potrzeby, bo przecież był piękny i bez tego.
Mimo to lubił sobie posiedzieć godzinę w wannie i odprężyć się przed wyjściem z
Danielle. Umawiali się co kilka dni. Czasem chodzili na randki do centrum na lody czy zakupy, zwykle jednak jeździli poza
miasto. Czemu? Każdy z nich miał swoje powody.
- Kochanie, wyglądasz już dobrze. Idź do swojej dziewczyny –
odparła matka blondyna, widząc jak ten poprawia po raz setny włosy. Key
wywrócił oczami, ale w końcu odsunął się od swojego odbicia, zabrał torbę,
portfel, ucałował matkę w polik i pożegnał się. Na piechotę szedł w stronę domu
swojej dziewczyny. Sam nie posiadał
auta, więc jeździli jej. Jakoś nigdy nie miał ochoty się nauczyć. Zbytnio się
bał, że tylko wyjedzie na ulicę, a wywoła gigantyczny wypadek. Zbyt mu zależało
na swoim życiu, aby nawet próbować. Z resztą spacer był zawsze dobry, a do
Danielle ma niecałe piętnaście minut drogi. Dziewczyna mieszkała w południowej
części miasteczka. W jednym z tych ładnych, pomalowanych na biało domów. Z
resztą jak większość w miasteczku, zwłaszcza w południowej części. Kiedy
zadzwonił do drzwi, otworzyła mu Danielle, kręcąc zrezygnowana głową, wskazując
na swój zegarek z flagą ameryki na lewej ręce. Key uśmiechnął się do niej
przepraszająco, kątem oka zauważając matkę dziewczyny. Blondyn przysunął się,
całując dziewczynę w usta. Nie było to nic wyjątkowego. Zwykły dotyk warg o
siebie. Może z boku wyglądało to naturalnie, lecz oni nie odczuwali przy tym
żadnej przyjemności. Oboje byli pewni co do swojej orientacji, więc kontakty z
przeciwną płcią nie oddziaływały na nich. To też nie tak, że Danielle była
brzydka. Wręcz przeciwnie, była bardzo urocza. Nosiła dopasowane bluzki,
głównie bokserki, do których zakładała kolorowe bluzy. Nie przepadała za
spódniczkami, lecz lubiła krótkie spodenki. Do tego zawsze nosiła trampki. Key
chyba jeszcze nigdy nie widział jej na obcasach, a nie była wyjątkowo wysoka.
Do tego miała brązowe włosy, z pomarańczowymi końcówkami na grzywce i była
obcięta na chłopaka, co było przy jej urodzie korzystne.
- Wychodzę! – krzyknęła do matki, która stała z kuchni, skąd
był widok na wejście. Starsza, również drobna, kobieta pomachała do córki,
uśmiechając delikatnie kiwając przy tym głową. W końcu weszli do samochodu
dziewczyny. Nie był to najnowszy model, jednak przytulny, z ciemną skórą we
wnętrzu i podświetlaną tablicą rozdzielczą. Unosił się w nim delikatny zapach,
którego Key nigdy nie umiał rozpoznać. Danielle włączyła radio i nie gadali
zbyt wiele podczas drogi, co jakiś czas zaczynając jakąś bez zobowiązującą
rozmowę. Oboje unikali tematu ostatnich śmierci w miasteczku. Głównie dlatego
postanowili wyrwać się w środku tygodnia. Chcieli odetchnąć po niezbyt
przyjemnym tygodniu. Wyjechali z miasteczka, jadąc jeszcze ponad godzinę do Marill,
miasta oddalonego od ich miasteczka o ponad 100km. Aby tam dojechać, musieli
minął dwa inne, niewielkie aglomerację. Czemu jechali taki kawał? Jest kilka
powodów. Anonimowości oraz fakt, że dziewczyna Danielle pracuje w barze w
Marill. Zatrzymali się na niewielkim parkingiem pod budynkiem. – Możemy się
tutaj spotkać za trzy godziny? – dopytała dziewczyna, na co Key wzruszył
ramionami. Było mu obojętne, bo i tak jego cel nie był daleko od baru. Pożegnał
się z Dan, całując ją w polik, życząc udanego spotkania. Obejrzał się za
siebie, prychając pod nosem, zauważając ten rozanielony uśmiech na ustach
przyjaciółki. Sam założył słuchawki, chociaż dzieliły go może dziesięć minut od
kina. W ich miasteczku też było niewielkie, lecz było tam zwykle zbyt wiele
znajomych twarzy. Przy kasie zakupił bilet na jakiś mało znane romansidło. Poza
tym nie było nic ciekawego w repertuarze. Wysłała jeszcze krótkiego smsa, kupił
napój i popcorn, po czym udał się na salę. W środku było może maksymalnie
dwanaście osób, nie licząc jego. Usiadł za tyle, rzucając kurtkę na siedzenie
po swojej prawej. Jak zwykle przez pierwsze piętnaście/dwadzieścia minut trwały
reklamy, przy których spora część popcornu zdążyła zniknąć. Key oparł pudełko o
swoją nogę, lewą rękę kładąc na oparciu, bawiąc się między palcami słomką. W
końcu zaczął się film, który specjalnie nie wyróżniał się niczym spośród innych
tytułów z tego gatunku. Mimo to było kilka zabawnych momentów. Kibum uśmiechnął
się pod nosem, czując czyjś dotyk i palce przesuwające się po lewym ramieniu,
aż do dłoni. Blondyn nawet nie drgnął, skupiając się na filmie, bo aktualnie
był dość ciekawy moment. Wywrócił oczami, kiedy poczuł na poliku delikatny
pocałunek. Dopiero wtedy obrócił głowę, napotykając roześmianą twarz swojego
znajomego. Blondyn przygryzł wargę, bo znowu czuł się jak głupia nastolatka,
kiedy patrzył na te szczere, szczenięce oczy. To pewnie było dziwne, ale przy
tym mężczyźnie zmieniał się całkowicie. Nie był już tak arogancki,
sarkastyczny. Był nawet trochę ciapowaty i nieśmiały. Ach, co ta miłość robi z
ludźmi?
- Czemu zawsze chodzimy na tego typu filmu? – dopytał
mężczyzna, patrząc z niechęcią na wielki ekran. Key wzruszył ramionami, ale
ostatecznie postanowił odpowiedzieć kochankowi.
- Bo zawsze się spóźniasz – odparł, widząc skwaszoną minę
partnera, pogłaskał jego dłoń, splatając z nim palce. – Rozchmurz się, Jjong –
poprosił, na co Jonghyun od razu się uśmiechnął. Key pocałował go krótko w
usta, po czym oboje skupili się na filmie. Niewiele mieli takich chwil tylko
dla siebie. W miasteczku udawali, że się
nie znali, nawet na siebie na patrzyli, chociaż oboje byli w sobie szaleńczo
zakochani. Może też dlatego Jonghyun zgodził się na ten dziwny związek. Za
bardzo mu zależało na Kibumie, aby odpuścić tylko dlatego, że ten nie chce się
ujawniać. Dlatego od kilku miesięcy spotykali się w Marill lub jeździli do lasu
za miastem. Tam mieli miłą polankę, gdzie pierwszy raz zrobili TO. Było to dość
uciążliwe, jednak zawsze pozostawały smsy czy też rozmowy przez skypa. Czasami,
kiedy Kibum był sam w domu, Jong zakradał się do niego przez okno. Niestety
było niewiele takich nocy, bo rodzice młodszego chłopaka kochali to miasteczko
i niechętnie się z nim rozstawiali.
- Może urwiemy się wcześniej? Ten film jest nudny, a popcorn
się skończył – zaproponował Jonghyun, kiedy zajrzał do środka pudełka, które całkowicie
opróżnił w dziesięć minut. Key pokręcił zrezygnowany głową, mimo to nie mógł
przestać się uśmiechać. Gdyby ktoś go zobaczył teraz, takiego rozpromienionego,
uznałby, że zwariował. W końcu jak ten gburowaty, arogancki i cyniczny chłopak
może w jednej chwili zmienić się w rumieniejącego się słodkiego chłopca, z
iskierkami radości w oczach, zamiast zwyczajowego znudzenia i poirytowania.
- Niech będzie – Kibum, dla świętego spokoju, postanowił się
zgodzić. Poza tym chętnie spędzi więcej czasu z Jonghyunem na świeżym
powietrzu. Wyszli tylnym wyjściem z kina, wyrzucając puste pojemniki do kosza.
Kiedy oboje mieli wolne dłoni, Jong złapał za rękę kochanka, splatając z nim
palce. Niewiele osób było na ulicach w środę wieczorem. Dlatego nie mieli
problemu z drobnym okazaniem sobie uczuć. Tym bardziej, że Key uwielbiał duże
dłonie swojego chłopaka, a kiedy szli wspólnie, trzymając się blisko siebie,
blondyn czuł się bezpieczny. Na tyle, że potrafił stanąć na środku ulicy i
pocałować go krótko w usta. Mieli jeszcze godzinę dla siebie, w ciągu której
zjedli coś słodkiego w pobliskiej restauracji i przeszli się po parku, gdzie
szli w siebie wtuleni po krętych ścieżkach.
Rozstania zawsze były najtrudniejsze, jednak nieuniknione.
Danielle zwykle czekała dodatkowe dziesięć minut w aucie, czekając na
przyjaciela. Nigdy nie marudziła na ta zwłokę, bo rozumiała ich. Do tego widzieli
się codziennie w szkole, lecz nie mogli nawet na siebie patrzeć, pomimo że
potrzeba dotyku i bliskości była niemal przytłaczająca.
***
Taemin siedział od dłuższego czasu przed salą do biologii,
przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Umówił się z Minho, że pójdą
wspólnie do sklepu. Szatyn, pomimo że był czwartek, musiał udać się do sklepu.
Wziął zmianę za chorą pracownicę, w zamian za wyższe wynagrodzenie. Za
dodatkowe pieniądze będzie mógł pozwolić sobie na kilka przyjemności. Tae
wiedział o dodatkowych godzinach pracy znajomego, więc zaproponował, że wrócą
razem. Chłopak jednak przemilczał fakt, że kończył dwie godziny wcześniej niż mężczyzna.
Nie przeszkadzało mu co prawdę chwilę poczekać, jednak znał Minho i wiedział,
że ten nie zgodziłby się na taki układ. Był miły. Czasami zbyt miły i idealny,
co zawstydzało Taemina, który nie był takim dobrym dzieciakiem. Pomimo dobrego
serca nie był grzecznym chłopcem, jakiego udawał przed większością ludzi. Może
i łatwo się rumienił, był ciapowaty, jednak jego wyobraźnią i pomysłami nie
pogardziłby żaden pisarz książek porno. Tae czasami się nienawidził za to, co
jego psotny umysł mu podsuwał. Starał się z tym walczyć i umiał to ukryć pod
przykrywką nieśmiałego chłopca. Rudzielec wstydził się tej części swojej
osobowości.
- Taemin~ - chłopaka z jego własnych myśli wyrwał ciepły
oddech na karku. Nie umiejąc powstrzymać swojej reakcji, odskoczył przestraszony,
a z pomiędzy warg wydobył się niechciany jęk. Zakrył od razu usta, próbując
uspokoić galopujące serce. Widząc przed sobą rozbawionego Minho był za razem
zażenowany i wściekły. W końcu wymierzył sobie mentalny policzek. Odsunął
dłonie od twarzy, przybierając na usta delikatny uśmiech. Choi wydawał się nie
zauważyć dziwnego zachowania Tae, co było mu na rękę. Chociaż i tak pewnie
zdąży się przed nim zbłaźnić.
Ruszyli w drogę do sklepu. Taamin zwykle był bardziej
rozmowny i to on gadał jak najęty, kiedy był przy Choi, dzisiaj jednak role się
odwróciły. Pomimo że Minho nadal nie przeżył śmierci Krisa oraz bzdur jakie
ludzie opowiadali o samobójstwie, to
jednak starał się podtrzymywać rozmowę. Rudzielec co chwila patrzył za ziemie
lub daleko przed siebie, miętosząc w dłoniach dół chabrowego swetra. W końcu,
niemal przed samym wejściem do sklepu, złapał szatyna za ramię, zatrzymując go
przed wejściem.
- Um… Minho – zaczął, jąkając się i uciekając wzrokiem,
podczas gdy Choi utkwił w nim ciekawskie spojrzenie, unosząc w górę brwi. – Bo
pomyślałem, że… ale nie musisz się zgodzić, jeśli nie chcesz! – dodał od razu,
jedynie za chwilę unosząc wzrok, widząc jednak te hebanowe, wielkie oczy, od
razu się speszył, bo to samo spojrzenie nawiedzało go nocami i bynajmniej nie
było tak niewinne jak u wielkiego jelenia czy żaby. – Mam dwa bilety do kina.
Dostałem je od znajomego – czyli od Kibuma, który kupił je dla Tae, aby ten
miał powód, by wyciągnąć gdzieś Minho – I nie mam z kim iść – kiedy wydusił z
siebie to co musiał, puścił ramię znajomego, czując jak serce łomocze mu w
piersi. Choi wydawał się zaskoczony tą propozycją, jednak za razem szczęśliwy.
Nie był w kinie od bardzo dawna, z uwagi na to, że po prostu było mu szkoda
pieniędzy. Dlatego był zadowolony z oferty chłopaka. Tym bardziej, że lubił
tego dzieciaka. Był nieskomplikowany i można było z niego czytać niczym z
otwartej księgi. Do tego był śliczny, a Minho miał słabość do wszystkiego co
urocze. To chyba przez to, że musiał zbyt szybko dorosnąć i nie zdążył się
nacieszyć dzieciństwem. Doceniał też to, że rudzielec chce go pocieszyć. To
było naprawdę miłe mieć kogoś, kto się o ciebie troszczy. Choi nie miał już
nikogo takiego od dawna.
- Chętnie pójdę. Dziękuję, że pomyślałeś o mnie – mruknął,
unosząc dłoń, aby wsunąć ją w rude, już nieco za długie kłaki chłopaka,
targając go po nich i całując w podzięce w czoło. Tae wstrzymał oddech, bo ta
namiastka dotyku to było dla niego zbyt wiele, tym bardziej, że wyszła z
inicjatywy szatyna. Taemin szybko się pozbierał i uśmiechnął szeroko, umawiając
się z Minho na weekend oraz godzinę, wymieniając swoje numery telefonu.
Wszystko było takie niewinne i urocze. Ten pierwszy etap, kiedy próbowali się
poznać, dotrzeć do siebie i lawirowali wokół siebie. A kiedy zapadła noc, Tae
zamknął się w swoim pokoju i fantazjował o tym miłym mężczyźnie. O tym jak Choi go pieprzy w każdym kącie domu, w
każdej możliwej pozycji. Czuł podniecenie i mrowienie w brzuchu, kiedy wyobrażał
go sobie bez koszulki ( już kilka razy miał tą przyjemność, kiedy w upalne dni
szatyn grał w piłkę ). Po jego ciele przechodziły spazmy nadchodzącego orgazmu,
wraz ze zduszonymi jękami w poduszkę i uczuciem pustki, kiedy doszedł na swoją
dłoń. Spojrzał beznamiętnym wzrokiem za okno, gdzie księżyc wisiał wysoko na
niebie.
- Jestem najgorszy – mruknął cicho wprost w pustkę. Zawsze
czuł się źle po wszystkim. Teraz jednak było gorzej, bo ciężko mu będzie
spojrzeć Minho prosto w oczy, bez wyrzutów sumienia za to co zrobił. Mimo to
potrzeba była silniejsza i ostatnio coraz częściej brała górę. Rudzielec
martwił się, że w końcu nie powstrzyma swoich żądz.
***
Szeryf próbował zrozumieć schemat tych samobójstw, a raczej
zbrodni. Czy mógł wszystkie trzy podciągnąć pod morderstwa, czy też nie? Może
śmierć Lizzy naprawdę była wypadkiem, a Kris z rozpaczy próbował się zabić.
Może też morderca chce, aby komendant tak uważał? To wszystko było zagmatwane,
jednak szeryf wiedział, że będzie następna ofiara. Nie podejrzewał tylko, że
nadejdzie to już w piątek nad ranem. Ofiara tym razem, wbrew jego
przypuszczeniom, nie była nastolatkiem czy też przed dwudziestym rokiem życia
tak jak podejrzewał. Nie była też staruszkiem. Tym razem odnaleziono trupa na
ulicy. Jego drobne ciało było potrzaskane, krew pokryła całą ulicę a ręka
leżała trzy metry od tułowiu. Identyfikacja nie była wcale łatwa. Udało się to
tylko dzięki legitymacji szkolnej. Chłopiec miał za kilka dni skończyć jedenaście
lat. Najgorszą tragedią dla każdego jest śmierć dziecka, które miało przed sobą
jeszcze całe życie. W tym momencie szeryf nie miał wątpliwości, że to
morderstwo. Nadal jednak nie pojmował motywu tych zbrodni i zapewne nie będzie
to łatwe, a ofiar będzie przybywać z dnia na dzień…
_______________________________________________________________________________________________
Wybaczcie mi błędy, ale niestety znajoma będzie mogła mi sprawdzić dopiero w tygodniu i wtedy wrzucę poprawioną wersję. Sama też nie byłam w stanie tego poprawić, bo ledwo udało mi się skończyć. Choroba strasznie wykańcza człowieka ;< Do tego mam natłok pomysłów na opowiadania, ale jakoś brak mi chęci. Może to wina choroby. Mam taką nadzieję. Do tego zaczęły się wakacje, lecz wątpię abym dała radę dodawać częściej rozdziały.