środa, 29 stycznia 2014

From Hell



 XI 

"Wydawało mi się, że dziś wieczorem umrę z rozkoszy; to rozkosz mnie zabija, nie strach."

10 października 1888r.

W gazetach nie przestawało być głośno o mordercy, który zwał się Kubą Rozpruwaczem. Byli tacy, którzy go potępiali, jednak znaleźli się również jego zwolennicy czy nawet naśladowcy, którzy podawali się za niego w listach, wygadując same bzdury. I mimo że to były fałszywki, policjanci musieli je wszystkie przejrzeć. Z dnia na dzień było ich coraz więcej. Na ulicach, gdziekolwiek się nie poszło, słyszało się o wielkim, tajemniczym mordercy i jego ofiarach. To wszystko zaczęło już stresować Minho i zapewne już dawno by wybuchł, jednak miał swój mały, uroczy katalizator. Relację jego i Taemina zmieniły się znacząco odkąd razem zamieszkali. Co prawda oboje nie wiedzieli, jak mogą nazwać to co jest między nimi, jednak chyba żaden z nich nie był gotowy na tą rozmowę.

- Minho, proszę – Tae przyniósł ciepłą herbatę szatynowi, który siedział pochylony nad stołem. Odłożył jeden z listów, robiąc miejsce na kubek. Cały stół był zawalony papierami, aktami i innymi duperelami związanymi z Rozpruwaczem. Już od kilku dni próbował go rozgryźć. Po dziesięć razy czytał wszystkie zeznania światków, akta z miejsca zbrodni i sekcji zwłok. Kiedy klarował mu się już jego obraz, nagle jakiś jeden dowód niszczył to całe wyobrażenie. Był nieuchwytny. Zupełnie jakby jakieś złe moce nad nim czuwały.

- Dziękuję – Choi uśmiechnął się zmęczony do Taemina, który spojrzał na niego zmartwiony. Wiedział dokładnie co zaraz powie. – Za chwile, Minnie. Zaraz pójdę do łóżka – odparł, a widząc niezadowolony grymas na twarzy chłopaka, złapał go za rękę pocierając jej wierzch kciukiem. Rudzielec nieznacznie się odprężył, jednak nadal patrzył karcąco na Minho. Odkąd znowu mieszkali razem, Tae dbał o to aby Choi dobrze się odżywiał i sypiał. Pewnie gdyby nie on, szatyn już dawno padłby z głodu i wymęczenia. Jednak Taemin się nie dziwił, że się tak angażuje. W końcu tutaj chodzi o Warrena, a jego śmierć na pewno ma coś wspólnego z tym mordercą prostytutek.

- Ale nie siedź za długo, dobrze? – poprosił cicho rudzielec, podchodząc do Minho, aby pocałować go delikatnie w polik. Choi kiwnął głową, głaszcząc go po dłoni. Tae obejrzał się jeszcze przez ramię, jednak w końcu zniknął za drzwiami swojej sypialni. Zaczął powoli zdejmować kolejne warstwy ubrań. Kiedy był nagi, poskładał wszystko w kostkę, odkładając na krzesło. Spod poduszki wyjął krótkie spodenki które nosił do spania oraz za dużą, zapinaną z przodu koszulę, tą samą którą miał na sobie kilka dni wcześnie, kiedy mieszkał jeszcze w Whitechapel. Mieszkając samemu mógł sobie pozwolić na spanie nago, ale teraz będąc znowu w domu Minho, musi się nosić jak należy. Tym bardziej, że bywały noce, podczas których szatyn przychodzić do niego lub na odwrót. Któryś z nich po prostu potrzebował chwili bliskości, bo jak wiadomo, nocami człowieka odwiedzają demony przeszłości. Mącą w głowie i zadręczają. Nic wtedy nie pomaga lepiej niż uczucie silnych ramion lub ogólnie poczucie, że ktoś jest przy tobie.

Tae wsunął się pod pościel, wtulając się mocno w poduszkę, czując jak jego powieki staja się ciężkie, mimo to nie mógł zasnąć. Wsłuchiwał się uważnie w każdy dźwięk, każde skrzypnięcie podłogi i szuranie nogami. Po około godzinie usłyszał skrzypienie drzwi w sypialni Minho, potem znowu ten sam hałas i jeszcze raz, aż w końcu poczuł jak materac się ugina, a szatyn wsuwa się pod pościel, wtulając w plecy chłopaka. Taemin uśmiechnął się delikatnie, obracając przodem do przyjaciela, wtulając w jego szeroką pierś. Dopiero wtedy, kiedy Choi znalazł się przy nim, poczuł, że może spokojnie zasnąć. Dlatego nie minęła chwila, a rudzielec spał spokojnie w ramionach szatyna. Minho nie miał tyle szczęścia i jego dopadły pytania i wątpliwości, kiedy patrzył na słodko śpiącego chłopaka. Chciał się nieco odsunąć aby lepiej widzieć jego twarz, jednak chłopak uczepił się go tak mocno, że zapewne obudziłby się przy próbie odsunięcia go. Dlatego Choi zajął się głaskaniem go po plecach, kreśląc palcem bliżej nikomu nieznane wzory.

Minho już sam nie wiedział co myśleć. To jak się zachowywali teraz z Taeminem… Już dawno nie miał z nikim takich relacji. Kiedyś, dawno temu, miał dziewczynę. Kochał ją. Była bardzo podobna do Tae. Urocze, dziecinna i niezwykle łatwowierna. Jednak miała dość jego ciągłej pracy i narażania własnego życia. Mimo to, po wielu rozmowach, w końcu doszli do wniosku, że tak musi być i już nigdy więcej o tym nie rozmawiali. Było im cudownie razem. Choi nawet jej się oświadczył, co dziewczyna przyjęła w szerokim uśmiechem i łzami w oczach. Wszystko wydawało się idealne, jednak mu chyba już od najmłodszych lat było zapisane cierpienie. Nie rozstali się, nie zerwali ani nie doszło do jakieś separacji czy ucieczki panny młodej sprzed ołtarza. Jego ukochane zginęła. Była to jednak śmierć honorowa i Minho był z niej dumny. Wtedy ubolewał nad jej stradą, teraz jednak cieszył się, że kochał kogoś o tak dobrym sercu. Dziewczyna zginęła w pożarze, kiedy próbowała uratować dwójkę dzieci, która utknęła na jednym z pięter. Jak nie trudno się domyślić, ta historia nie miała szczęśliwego zakończenia.

Czy to właśnie dlatego Choi nie dopuszczał do siebie myśli, że znowu kogoś pokochał? Bał się, najnormalniej w życiu czuł paniczny lęk, na myśl, że Taeminowi mogłoby się coś stać. W końcu wszyscy których kochał zginęli. Jego matka, ojciec, ukochana a teraz niedawno Warren. Czy jednak warto było trwać w tej szopce i przed światem oraz sobą samym miałby udawać, że nic nie czuje do Tae? To było najgorsze co mógł zrobić. Przecież widział w jakim stanie był chłopak, kiedy nie rozmawiali ze sobą kilka dni i odsunęli od siebie. Nie chciałby znowu widzieć jego wymęczonej buźki. Zrobi wszystko aby widzieć na jego twarzy uśmiech i zadba przy tym o jego bezpieczeństwo. Teraz, kiedy znowu pokochał, nie ma zamiaru już uciekać czy stracić ważną dla niego osobę. Niedługo postara się okazać przyjacielowi swoje uczucia i liczy, że Tae da szanse rozkwitnąć ich relacją.

***

13 października 1888r.

Key siedział w swojej sypialni, dokładniej przy biurku. Wyjął godzinę temu pióro oraz papier. Nie miał co ze sobą za bardzo zrobić. Chciał się zająć pisaniem, jednak miał pustkę w głowie, a dłoń po prostu bez sensu mazała jakieś wzory na papierze. Cały czas myślał o Jonghyunie. To było chore, bo już tyle dni minęło, a on nadal pamiętał smak jego ust. Czuł się znowu niczym narkoman. W sumie odkąd jest z demonem, ani razu nie pomyślał o używkach. Chyba i tak jego życie stało się już zbyt wielkim koszmarem i ostatnie co było mu potrzebne to otumanienie i halucynację. Z resztą pamiętał jak nawet niewielka dawka może znowu uzależnić. Na co byłby demonowi narkoman? Pewnie by się go pozbył albo zabił, bo zacząłby go tylko denerwować. Dlatego też odgonił od siebie myśl, żeby przejść się do starej dzielnicy, w której był częstym gościem jeszcze kilka lat temu. Jednak nadal miał wątpliwości i wiedział, że jeśli coś go nie zatrzyma to nie minię chwila a znajdzie się poza mieszkaniem.

- Znowu się obijasz? – demon zmarszczył brwi, wchodząc do pokoju. W dłoni miał torbę z zakupami, bo miał ochotę na wołowinę i Key musiał mu ją usmażyć. W normalnych warunkach zapewne wysłałby na zakupy tego nieroba, jednak zachciało mu się mięsa w połowie spaceru, a targ nie znajdował się daleko. No i tak by musiał wyjść z brunetem, bo przecież ten idiota w ogóle się nie znał na dobrych produktach.

- Nie – odparł niepewnie, zerkając na kartkę, na której od dłuższej chwili mazał bez sensu. Przełknął nerwowo ślinę, osłupiały na widok jaki zastał. Na kartce, nieco nieporadnie i nieumiejętnie,  został namalowany portret. Jego dłoń bezwiednie nakreśliła twarz i chociaż nieco zniekształcona, bez problemu można było rozpoznać na rysunku demona. Key spanikowany, że Jong go przyłapie, zgniótł papier, wrzucając go od razu do kosza. Jonghyun wywrócił oczami, czekając aż w końcu brunet się odwróci, a kiedy to zrobi, wykrzywił usta w nieme o i uśmiechnął się niepewnie. – Obiad? – zapytał, starając się skupić na czymś innym. Demon, jak zwykle oszczędny w słowach, kiwnął głową, wyciągając torbę z zakupami przed siebie. Kibum wstał sprzed biurka, odbierając przedmiot, zerkając do środka. Jego usta wykrzywiły się w zadowoleniu, kiedy zobaczył w środku wołowinę. Jonghyun naprawdę się postarał.

- Przygotuj coś dobrego – mruknął i już miał machnąć na niego ręką aby go popędzić, jednak nie byłby sobą, gdyby się z nim nie podroczył. Demon położył mu dłoń na ramieniu, przejeżdżając nią w dół, uśmiechając subtelnie do chłopaka z błyskiem w oku. Key spiął się cały, niczym zahipnotyzowany wpatrując się w wargi Jonga, które te po chwili oblizał, a Kibum czuł jak mu tętno skacze. Kiedy Jonghyun się znudził tym, poszedł do salonu, zostawiając za sobą skołowanego bruneta.

***

15 października 1888r.

Minho tego dnia przyszedł bez Taemina do pracy. Chłopak poprzedniego dnia miał swój pierwszy, nocny patrol. Był tak podekscytowany po powrocie, że niemal wyciągnął Minho bladym świtem z łóżka. Chociaż wyciągnął to nieodpowiednie określenie. Choi uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie tego, jak rudzielec wbiegł do jego sypialni, wskakując mu na biodra. Nie przejmując się tym, że szatyn ledwo się wybudził już zaczął nawijać. Minho jednak nie marudził, bo to był Tae. Jemu wszystko uchodziło na sucho.

- Minho, paczka do ciebie – starsza, pulchna kobieta weszła do biurka. Choi wyrwał się ze swojej krainy marzeń, w której główne miejsce zajmował jego słodki współlokator. Uśmiechnął się szeroko i pogodnie do Amelii, która odwzajemniła gest. Było taka pocieszną staruszką, która zajmowała się paczkami i pocztą na komisariacie.

- Do mnie? – upewnił się, patrząc na adres pod który miała być dostarczona wysyłka. Jak wół było napisane Choi Minho. – No dobrze. Wielkie dzięki – szatyn uśmiechnął się do niej, podpisując odpowiedni papier nim odebrał paczkę wraz z listem do niej dołączonej. Pudełko odłożył na biurko, list rozcinając niewielkim ale ostrym nożem. W środku znajdował się list o następującej treści:
From Hell.
P. Policjancie,
Panie
Posyłam panu pół nyrki którą wyjąłem jednej kobiecie i zahowałem dla pana drugą część usmażyłem i zjadłem była bardzo pyszna. Mogę posłać panu okrwawiony nuż jaki ją wyrżnął jeśli tylko poczeka pan trochę dłużej
podpisany
Złap mnie jeśli potrafisz, panie Policjancie.” *

Minho zamrugał kilkakrotnie, aby upewnić się, że na pewno to co przeczytał jest prawdą. Z ciężkim sercem spojrzał na pudełko, w którym jeśli list mówi prawdę, powinien się znajdować ludzki narząd. Choi odłożył list, biorąc chustkę, którą uniósł wieko. Pomimo że był przygotowany na to co zastanie w środku, po jego plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz obrzydzenia. Tak jak mówił list, w środku znajdowała się nerka, która jedynie dzięki etanolowi nie przegniła. Od razu zakrył pudełko, zawijając w chustkę i wynosząc w biura.

Pędem udał się do doktora Thomasa Openshawa, który miał zająć się ustaleniem czy nerka jest ludzka, czy też jest kolejnym żartem któregoś z naśladowców. Wszystko jednak wskazywało na to, ze tak, bo o ile dobrze pamiętał z akt, a miał je w małym palcu, to trzeciej ofierze brakowało tegoż organu. Doktora jak zwykle zastał w kostnicy, kiedy rozkrajał kolejne zwłoki. Minho wziął głębszy wdech nim wszedł do środka. Dobrze, że tego dnia Tae nie przyszedł z nim do biura, chociaż już za nim tęsknił.

***

Taemin przeciągnął się z uroczym pomrukiem, uśmiechając się jak głupi już zaraz po obudzeniu. Zegar przy łóżku wskazywał siedemnasta, co znaczyło, że niedługo powinien wrócić Minho, dlatego rudzielec szybko wygrzebał się z łóżka, nie chcąc wyglądać niczym siedem nieszczęść. Pragnął wyglądać dobrze, kiedy stanie przed Choi w drzwiach. Dlatego wybrał jakieś czarne, obcisłe, materiałowe spodnie, które rozszerzały się przy biodrach. Do tego dobrał białą koszulę z żabotem. Bluzkę włożył w spodnie, rozważając czy nie założyć jeszcze marynarki lub kamizelki, jednak w domu było ciepło, więc niepotrzebnie by się spocił. Chciał nawet podwinąć rękawy koszuli, wtedy jednak jego wzrok powędrował na te okropne blizny. Nie chcąc ich pokazywać zbyt często Minho, zsunął ręka w dół, zapinając guziki przy mankietach. Choi nadal nie wracał. Najwidoczniej miał sporo czasu, który Tae miał zamiar wykorzystać na szczotkowaniu swoich długich, rudych i błyszczących włosów. Odliczał każde przesunięcie szczotką po miedzianych kosmykach, a kiedy zbliżał się do setki, usłyszał brzęk przekręcanego zamka. Nie czekając dłużej, zerwał się sprzed lustra, odrzucając szczotkę na łóżko. Choi był ponad godzinę spóźniony, co oznaczało, że musiało się coś wydarzyć. Odkąd razem zamieszkali zawsze starał się wracać o normalnych godzinach. Co najwyżej zabierał pracę do domu.

- Hej – Taemin uśmiechnął się wesoło, starając się dodać otuchy współlokatorowi. Widać było, że jest padnięty i zestresowany. Tae miał nadzieję, że jak najszybciej ten cyrk się skończy i Choi będzie znowu tym zwykłym i energicznym facetem. Szatyn na widok chłopaka, witającego go z takim entuzjazmem od razu polepszył się humor. Odłożył torbę na podłogę, zdejmując buty. Podszedł do przyjaciela, łapiąc go za podbródek, unosząc tym samym jego twarz wyżej.

- Wróciłem – wyszeptał cicho, następnie wbijając się w usta rudzielca. Tak bardzo Minho brakowało ich smaku, a po tak emocjonującym dniu, to one były tym o czym marzył i co pozwoliło mu na chwilę wytchnienia. Taemin zarumienił się uroczo, uciekając wzrokiem, kiedy tylko Choi się odsunął. – Jak ci minął dzień? – zapytał, głaszcząc chłopaka po ramieniu. Tae już dawno zgubił się w tym, jakie łącza ich relację.

- Dobrze, właśnie zabierałem się za sprzątanie. Trochę się nakurzyło. To może ty w tym czasie się zdrzemniesz? Wyglądasz na wykończonego – zaproponował rudzielec z uroczym uśmiechem. Choi kiwnął głowa na jego propozycję, bo naprawdę czuł się padnięty i potrzebował chwili wytchnienia. Minął chłopaka, idąc do sypialni. Nie przebierając się, wsunął się pod pościel. Mimo to nie mógł zasnąć. W głowie mu się kotłowało od przemyśleń. Nie chcąc tracić całego dnia, wstał. Pół godziny odpoczynku całkowicie mu wystarczyło. Taemin też zdążył sporo zrobić. Kiedy Choi wszedł do salonu, Tae stał na krześle, tyłem do niego, odkurzając najwyższe półki regału na książki. Minho przyglądał mu się uważnie, nie mogąc się nadziwić jak tak cudowne stworzenie może chodzić po ziemi.

- Kocham cię, Minnie – wyszeptał, jednak na tyle głośno, aby chłopak usłyszał. Taemin spojrzał zszokowany za siebie. Wszystko robił tak gwałtownie, że się zachwiał i w końcu spadł z krzesła. Choi oderwał się od razu od ściany o którą się opierał, podbiegając do niego. Rudzielec leżał na ziemi, z rękoma szeroko rozstawionymi i wzrokiem wbitym w sufit. – Wszystko w porządku? – dopytał, pochylając się nad nim. Naprawdę się martwił, że chłopak zrobił sobie coś z głową, bo nie przestawał się uśmiechać szeroko niczym wariat. Minho pochylił się mocniej nad nim, a Tae korzystając z tego, że ten znalazł się tak blisko, mógł go przyciągnąć do siebie. Choi stracił podłoże pod stopami i upadł na kolana tuż nad rudzielcem.

- Naprawdę?! – dopytał z błyskiem w oku. Szatyn kiwnął głową, na znak, że jego słowa były autentyczne. Aby słowa zmienić w czyn, pocałował gwałtownie rudzielca. Chłopak jęknął cicho w jego usta, nie odrywając się od niego nawet na chwilę, obrócił się przodem do niego. Minho objął go w pasie, ciągnąc za sobą, aby stali na równych nogach. Tae rozpływał się w jego objęciach i tylko dzięki jego ramionom nie runął z powrotem na ziemię. – Też cię kocham – odparł, ze łzami szczęścia w oczach. – Powiedz to jeszcze raz – poprosił Taemin, nadal nie dowierzając, że te dwa słowa, które pragnął usłyszeć, znalazły ujście i dane mu było je słyszeć.

- Kocham cię – zapewnił go po raz drugi. W końcu czuł się odprężony, jakby wypowiedzenie tych kilku słów ściągnęło z jego barków wielki ciężar. Zadba o to, aby Tae był bezpieczny, nawet jeśli miałby narazić własne życie. Tym razem już nikogo nie straci. Nie przeżyłby tego kolejny raz.

***

18 października 1888r.

Jong spojrzał wilkiem na bruneta, który od dłuższego czasu nie odrywał od niego wzroku. Najpierw było to zabawne, potem znośne, a teraz zrobiło się denerwujące. Jonghyun wiedział czemu chłopak nie odrywa od niego wzroku i co jakiś czas przygryza wargę, kiedy jego oczy zsuwały się na usta demona. Och, jak on tęsknił za nimi. To było niczym opium. Wydaje się nieszkodliwym lekiem, który ma rozluźnić i zmniejszyć ból. A tymczasem był cholernie silnie uzależniający. Tak samo jak pocałunki Jonga. Spędzały mu sen z powiek i demon stawał się jego fantazją erotyczną.

- Długo masz zamiar się tak patrzeć? – zapytał w końcu demon, rozkładając się na kanapie, ręce zarzucając na oparcie. W oczach Kibuma wyglądał on dostojnie i niezwykle przystojnie. Czarne koszula idealnie opinała się na jego umięśnionej klatce piersiowej, a ciemne spodnie opinały się na wyrzeźbionych udach. Key czuł jak w jego ustach staje się sucho na samą myśl, jak Jong wygląda bez tej koszuli, jak bardzo jego brzuch jest idealny. Idealna twarz, idealne ciało i paskudny charakter.

- Przepraszam – mruknął pod nosem, od razu spuszczając wzrok. Mimo to nie mógł się powstrzymać przed zerkaniem na mężczyznę. Ten czując na sobie jego wzrok, westchnął głośno, zakładając nogę na nogę.

- Co jest, Kibum? Masz mętlik w głowie? Tak bardzo ci się podobał pocałunek, że nie możesz o tym zapomnieć? – dopytywał demon, z kpiną i wyższością w głosie. Brunet niepewnie podniósł głowę, wpatrując się spłoszonym wzrokiem w Jonga. Nie dlatego, że się go bał. Po prostu demon mówił prawdę, która była straszniejsza niż sam Jonghyun. – Pragniesz więcej, Kibum? Powiedz, a ofiaruje ci to – odparł, powoli zsuwając dłoń z kanapy, aby przesunąć ją na swój tors. Mozolnie złapał za jeden z górnych guzików, odpinając go. Brunet oblizał nerwowo usta, nie mogąc podnieść wzroku wyżej lub całkowicie go odwrócić. Był wpatrzony w dłoń demona, odpinająca kolejne guziki.

Chłopak bez słowa wstał z fotela na którym siedział od prawie dwóch godzin. Nogi mu nieco ścierpły, mimo to kroczył dumnie, patrząc wprost w smoliste oczy demona. Z nieco mniejszą pewnością siebie ułożył dłonie na jego ramionach, siadając mu na biodrach. Jong postawił obie stopy na ziemi, kładąc ręce na udach współlokatora, a triumfalny uśmiech nie schodził z jego ust.

- Pragnę więcej – wyszeptał brunet, wsuwając dłoń pod rozpiętą do połowy koszulę. Nie wiedział czy stał się nagle homoseksualistą, czy też to demon tak na niego działał. Jednak tors demona był taki twardy, a mięśnie idealne w dotyku. Kibum uniósł się nieznacznie na biodrach mężczyzny, przejeżdżając nosem po skroni współlokatora, wciągając jego zapach, który go odurzał.

- Uprzejmie cię uprzedzę, że nie będę delikatny – Jong uśmiechnął się szatańsko pod nosem, ściskając mocno chłopaka za jędrne pośladki. Key westchnął, przymykając powieki, kiedy poczuł dużą dłoń na swoim tyłku, która niemal paliła jego skórę przez materiał spodni. Kiwnął głowa, na znak, że zrozumiał i się na to zgadza. W końcu nie mogło być tak źle, prawda?

W oczach demona rozbłysnął dziki błysk. Złapał go za pośladki, przerzucając sobie przez ramię. Kibum mruknął cicho, nagle tracąc jakikolwiek grunt pod nogami. Jong kopnął drzwi od swojej sypialni, rzucając bruneta na łóżko. Key jęknął cicho, jednak miękki materac idealnie zniwelował ból. Spojrzał zagubionym wzrokiem na demona, bo pierwszy raz w życiu, nie wiedział co będzie dalej, co powinien czuć ani jak powinien postępować. Był całkowicie na łasce lub niełasce mężczyzny.

Jonghyun nachylił się nad nim, przejeżdżając językiem po jego dolnej wardze, chcąc aby ten rozchylił bardziej usta, w które wbił się agresywnie i gwałtownie. Kibum zamruczał wprost w jego usta, o których marzył dniami i nocami. Ocierał się przy tym o kolano Jonghyuna, które znalazło się miedzy jego udami, napierając na krocze. Brunet objął kochanka wokół szyi, chcąc go poczuć mocniej i całym sobą. Jong zaczął rozpinać ostatnie guziki czarne koszuli, ukazując światu swój idealnie wyrzeźbiony tors. Kibum w całym swoim życiu nie widział równie imponujących mięśni, a widział niejednego mężczyznę bez koszuli. Jong był idealnie wysportowany i jego bicepsy nie były przesadzone jak u co poniektórych typów, których spotykał na ulicy.

Demon złapał za dłonie bruneta obejmujące go ciasno wokół szyi. Jedną ręką przytrzymał je nad głową współlokatora, drugą rozpinając pasek przy spodniach. Przerzucił on go przez metalowy element bezgłowia, sprawnie przywiązując nadgarstki chłopaka. Key spojrzał niepewnie w górę, na swoje skrępowane dłonie. Czuł niepokój, ale i dziwne podniecenie na taką całkowitą uległość. Jong uśmiechnął się delikatnie, podziwiając swoje dzieło. W sumie mógł wcześniej ściągnąć z chłopaka koszulę, nim go związał. Trudno, miał tylko nadzieję, że Kibum nie jest do tej koszuli zbytnio przywiązany.

Jonghyun nachylił się nad nim, dotykając jego brzucha, całując po linii szczeki, co jakiś czas, specjalnie, poruszając kolanem, pobudzając bardziej chłopaka. Key myślał, że seks z Jessicą był szczytem ekstazy. Teraz czuł, że od zwykłego pocałunku mógł osiągnąć spełnienie i nie było w tym ani grama przesady, bo jego członek był już w pełnym zwodzie, uwięziony pod cienkim materiałem spodni i bokserek. Jego ciało poruszało się samoistnie, co chwile ocierając o górującego mężczyznę, a miał naprawdę małe pole manewru. A pragnął zrobić tak wiele. Wydawało mu się, że demon zachowuje się względem niego w miarę łagodnie, dopóki ten nie złapał go mocno za włosy, aby wbić się znowu agresywnie w jego wargi. Penetrował językiem wnętrze jego ust, pieszcząc podniebienie i zachęcając język Key do zabawy. Ten, nieco nieporadni, oddawał pieszczotę, która różniła się od pocałunku z Jessicą. Ten teraz miał w sobie więcej pasji i namiętności. Przy tamtej kobiecie wydawało się to po prostu memlaniem wzajemnie ustami. 

- Jest ci tak dobrze, że wyglądasz jakbyś miał zaraz dojść? – zapytał z rozbawieniem w głosie demon, dotykając rumianych polików Kibuma. Jego tors unosił się nierównomiernie, a oddech był płytki, natomiast spojrzenie zamglone i nieobecne.

- No, bo Jong… - nie był w stanie z siebie czegokolwiek wydusić, co miałoby sens. Jego umysł całkowicie się wyłączył i działały jedynie zmysły. A te pragnęły więcej słodkiego dotyku demona. Jonghyun wydawał się zadowolony z takiej reakcji i wrócił do namiętnego całowania chłopaka, odpinając przy tym pierwsze guziki jego białej koszuli. Kibumowi wydawało się, że wszystko trwa wiecznie, co miało trochę sensu, bo demon się z nim drażnił. Key szarpnął się, wyginając w delikatny łuk i jęcząc przeciągle w usta Jonga, kiedy ten zaczął szczypać jego wrażliwe sutki, które od razu stwardniały. To było zbyt przyjemne i Kibum czuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Krzyknął w usta kochanka, wyginając ciało w mocny łuk, a na dłoniach powoli powstawały czerwone pręgi od paska. Jonghyun spojrzał w dół, gdzie w spodniach chłopaka powstawała już spora plama.

- Taki niecierpliwy – wyszeptał, zsuwając się z dół. Odpiął guzik i zsunął spodnie wraz z bielizną. Lekko wilgotny członek uderzył o brzuch bruneta, który miał mroczki przed oczami. Wiercił się, kiedy Jong całował go po brzuchu, a dłońmi pieścił każdą bliznę na jego ciele, a miał ich sporo. Potem pocałunki zeszły na wewnętrzną stronę uda. Key chciał skrzyżować nogi, jednak demon rozsunął je niemal natychmiast bez najmniejszego problemu. Brunet, który od jakiegoś czasu miał przymknięte powieki, rozszerzył je zszokowany, kiedy poczuł coś wilgotnego na swoim pośladku. Uniósł głowę, patrząc w dół. Demon uśmiechnął się do niego lubieżnie, zsuwając spodnie do połowy uda. Kibum spiął się, widząc nabrzmiały i duży członek. O wiele większy niż jego, który swoja drogą znowu był w pełnym wzwodzie. – Ostrzegałem, że nie będę delikatny – wyszeptał do ucha Key, rozsuwając jego pośladki, aby jednym mocnym pchnięciem i bez żadnego przygotowania wejść w bruneta.

- Wyjmij go – łkał chłopak, szarpiąc się z całych sił, zdzierając skórę na nadgarstkach. To cud, że dał radę cokolwiek z siebie wydukać, podczas gdy członek rozrywał jego delikatne i nigdy nie naruszane wnętrze. Jong przymknął powieki, rozkoszując się gorącym, ciasnym i pulsującym wnętrzem kochanka. Czuł nawet przy najmniejszym ruchu tarcie. – Proszę, to boli – wyłkał przez łzy i donośne okrzyki bólu, kiedy demon zaczął się w nim poruszać. Wcześniej nie brał na poważnie ostrzeżeń Jonghyuna. Teraz jednak rozumiał, że ten nie ma względem niego żadnych skrupułów.

- Spokojnie, niedługo będzie ci dobrze – wyszeptał, chociaż najchętniej zatkałby mu usta i nie przejmował się tym czy mu dobrze, czy nie. Key schował twarz pod ramieniem, zalewając się łzami. Nie wiedział ile to trwało, jednak w końcu ból ustępował. Przyjemność mieszała się z cierpieniem. Po jego ciele na przemian przechodziły ciepłe i zimne dreszcze. Jego ciało wiło się, kiedy demon uderzał w ten jeden, cudowny punkt w jego wnętrzu. Nie wiedział co to jest, jednak sprawiało, że ból znikał przyćmiony przez rozkosz. Jong widząc to, nie miał już żadnych skrupułów, aby wchodzić w niego z całą swoją siłą, wbijając tym samym w materac. Męskość Kibuma, która zmiękła pod wpływem bólu, znowu była w pełnym wzwodzie i ocierała się o brzuch demona, kiedy ten pochylał się, aby skraść mu kilka agresywnych pocałunków. Jonghyun zwykle miał gdzieś co czuli jego partnerzy lub partnerki. Jednak o wiele przyjemniej dla oka było widzieć rozkosz na twarzy bruneta, niż łzy i grymas bólu.

- Jonghyun, tak dobrze – wyszeptał Kibum, na skraju orgazmu. W normalnych warunkach nigdy nie poczułby rozkoszy z tak brutalnego seksu. Jednak Jong umiał długo wytrzymać, więc tym samym ból zdążył zostać zastąpiony przyjemnością. – Jooong – wyjęczał brunet, wyginając się, aby poczuł jak jego członek ociera się o brzuch demona. Potrzebował jakiejkolwiek stymulacji, bo ręce nadal miał uwiezione i przywiązane do bezgłowia łóżka. Biała ciecz wytrysnęła między ich ciała, a Jong warknął  nisko, czując jak chłopak się na nim zaciska. Ciało chłopaka drżało, a nogi nie mogły znaleźć oparcia. Poprzednim razem, po osiągnięciu orgazmu czuł jedynie przyjemne otępienie. Tym razem był to jednak porównywalne siłą do huraganu, przechodzącego po całym jego ciele, odbierającego umiejętności myślenia, czucia, ruszania się czy mówienia.

Demon, czując, że i mu niewiele brakuje nachylił się do chłopaka, dłońmi sunąc od pępka, do obojczyków aż na szyję. Jego smukłe palce zacisnęły się na gardle bruneta. Do tego chyba nie do końca dochodziło co się właśnie dzieje. Jednak skłamałby, gdyby powiedział, że jakie zakończenie nie przeszło mu przez myśl. Jonghyun już osiągnął wszystko czego od niego chciał. Posiadł jego ciało, serce i umysł. Nic więcej już ten chłopak nie miał mu do zaoferowania. Teraz mógł pozbyć się go i znaleźć sobie nową duszyczkę, która sprowadzi na złą drogę. Z zachwytem patrzył na napuchnięte od pocałunku usta, które próbowały nabrać hausty powietrza, mimo to nie mogły. Oczy były wilgotne, łzy zebrały się w ich kącikach. Zaczynały zachodzić mgłą, jednak zupełnie inną, niż tą sprzed kilku minut. Twarz stawała się blada, a chłopak powoli tracił władzę ciele i świadomość znajdowania się w nim. Palce, w stalowym uścisku, zaciskały się na jego gardle, podczas gdy Jong wpatrywał się w te wielkie, kocie oczy, które traciły swój blask. Key był już jedną nogą w grobie i dzieliły go sekundy przed pożegnaniem się z tym okrutnym i bezdusznym światem. O dziwo nie miał żalu do Jonghyuna. Zginął tak jak pragnął, przy czyimś boku, w jego ramionach.

Demon w ostatniej chwili odsunął ręce, tym samym pozwalając Kibumowi nabrać gwałtownie powietrza. Jong wpatrywał się w swoje dłonie jakby z niedowierzaniem. Nie potrafił tego zrobić, nie umiał go od tak zabić. Dlaczego? Przecież był tylko kolejnym, nic niewartym człowiekiem, którego dane mu było spotkać na swojej drodze. Takich jak on było mnóstwo. W starożytnym Rzymie, w Egipcie, w koloniach amerykańskich czy też monarchicznych Chinach. Co niby w nim było wyjątkowego?! To wszystko było tak popieprzone, mimo to, że Jonghyun chciał się uwolnić od tego niepokojącego uczucia, nie potrafił. Chyba zbytnio się przywiązał i przyzwyczaił. Niczym to złotej rybki, trzymanej w niewielkim akwarium. Żal było mu ją spuszczać w kiblu.

Jong ułożył głowę na torsie chłopaka, który oddychał nadal ciężko, próbując uzupełnić braki tlenu w organizmie. W końcu oswobodził nadgarstki, jednak zamiast odepchnąć od siebie demona, on go objął i zaczął głaskać uspokajająco po włosach.

- Nic się nie stało. Jest dobrze, wszystko jest dobrze – szeptał, chociaż nie wiedział czy zwraca się do Jonghyuna czy też mówi do siebie. Z jednej strony czuł zawód, bo był gotowy umrzeć. Z drugiej strony cieszył się, bo to znaczyło, że nie jest tak bezwartościowy dla demona. Nie oczekiwał od niego miłości, jednak chociaż trochę ciepła, a to był dobry zalążek dla jego pragnień. 

* treść została nieznacznie zmieniona na potrzeby opowiadanie. Oryginał znajdziecie TUTAJ
______________________________________________________________________________
Następny rozdział już w weekend. Z niecierpliwością wyczekuje tego aby go napisać i opublikować! Nie rozpisuje się, bo jest druga w nocy i oczy mi się kleją. 
Udanego dnia wszystkim życzę~! 

sobota, 25 stycznia 2014

From Hell


X

Jak łatwo zwyczajny lęk zmienić w obłęd.

1 października 1888r.

Minho wpadł niczym oparzony do swojego biura. Był od ponad dwudziestu czterech godzin na nogach.  Jednak, co dziwne, nie odczuwał zmęczenia. Tyle się działo! Najpierw znalazł ciało prostytutki, przez zmasakrowaną twarz ciężko było oszacować jej wiek. Potem dowiedział się o drugim zabójstwie. Kiedy tam zmierzał spotkał Taemina. W sumie nie wiedział co teraz będzie, jednak uznał, że będzie zawracał sobie tym głowę, kiedy już nieco odsapnie.

- Przepraszam – krzyknął, omal nie wpadając na jakiegoś młodziutkiego stażystę. Obejrzał się jedynie za siebie, szybko szukając kluczy. Dłonie mu się trzęsły, jednak w końcu wsunął klucz, przekręcając zamek. Zaczął przetrząsać dokumenty, szukając listu. Kiedy zobaczył jedno z ciał, od razu zaświtało mu coś w głowie. Westchnął, pocierając oczy, czując, że powoli zaczyna mu się obraz rozmazywać. – Cholera – mruczał pod nosem, otwierając kolejne szuflady. Zmrużył oczy, kiedy oślepiło go słońce, wiszące wysoko na niebie. Choi był tak pochłonięty poszukiwaniami, że nie zauważył Tae stojącego w drzwiach z wielką walizką. Rudzielec oparł się o framugę, przyglądając się z delikatnym uśmiechem szatynowi. – Jest! – krzyknął, łapiąc za list, który dwa dni wcześniej podsunął mu przyjaciel pod nos. Przesunął wzrokiem po tekście, zatrzymując się na chwilę na momencie z ucięciem ucha. Czy to nie dziwne, że w liście autor wspomniał o uchu, a u jednej z ofiar odnotował brak tej części ciała. Uniósł wzrok, napotykając rozbawione, figlarne spojrzenie rudzielca. Podszedł do niego, całując szybko w usta. – Rozgość się – odparł, wybiegając szybko z pomieszczenia, próbując złapać pierwszą lepszą osobę, która będzie w stanie mu pomóc.
Tae dotknął swoich warg, przygryzając je. Powstrzymał cisnący mu się na usta uśmiech, patrząc rozmarzonymi, wilgotnymi oczami przed siebie. Czyżby w końcu miało się między nimi ułożyć? Usłyszał jeszcze z oddali donośny głos Minho, który karze zanieść list do drukarni, aby udostępnili jego odbitkę w gazecie, w nadziej, że ktoś pozna pismo mordercy. Wszystko wydawało się iść w dobrą stronę.

Kiedy Choi znalazł już idiotę, który zająłby się za nim wydaniem faksymilu i poleceniem do drukarni, mógł wrócić do Taemina, który siedział przy jego biurku, bawiąc się kartką papieru składając ją w łabędzie ze skupioną miną. Minho uśmiechnął się rozczulony, czując ciepło na sercu na ten widok. Tae skończył swoje dzieło, pokazują je przyjacielowi. Szatyn podszedł do Tae, głaszcząc go po ramieniu, nachylając nad nim. Rudzielec wpatrywał się niczym zahipnotyzowany w hebanowe oczy Choi. Mężczyzna już miał złożyć czuły pocałunek na ustach chłopaka, wtedy jednak wparował do pokoju młody stażysta, którego niechcący potrącił jakiś czas temu. Chłopak zająknął się, odwracając od razu wzrok.

- Najmocniej przepraszam! Nie chciałem przeszkadzać ale pan Phil prosił, aby to panu przekazać – wydukał na jednym wydechu, wyciągając w stronę Minho świstek papieru. Szatyn podszedł do chłopaka, odbierając od niego kartkę, która okazała się kartą pocztową, zaadresowaną na adres komisariatu. Choi spojrzał na datę stempla. Z dzisiejszego poranka.

- Dziękuję, możesz odejść – mruknął szatyn, a młodziutki chłopak pokiwał szybko głową, odchodząc niczym goniony przez stado krów. Minho przekręcił papier, czytając uważnie treść*. Zabluźnił pod nosem, a Tae spojrzał na niego zmartwiony. – Ej, wracaj tutaj! – krzyknął, wychylając się. Chłopak, który przyniósł pocztówkę, wrócił z pytaniem w oczach. – Daj to komuś aby wykonał faksymile – mruknął, wręczając mu kartkę. Ten kiwnął głowa, kłaniając się krótko. Minho zamknął za nim drzwi, podchodząc do Taemina. Uwiesił się na nim, obejmując mocno w pasie, kładąc głowę na jego ramieniu. Nie wiedział co myśleć o tym liście. Stempel był dzisiejszy, autor podpisał się w ten sam sposób co poprzednio i do tego opisał morderstwo.

- Nie myśl o tym tyle – wyszeptał Tae Minho do ucha. Choi był już tak nieprzytomny, że nawet nie wiedział, iż wypowiada swoje myśli na głos. – Chodźmy do domu – dodał z szerokim uśmiechem Tae, odsuwając delikatnie przyjaciela, patrząc na niego oczyma pełnymi iskier radości.

- Tak, do domu. Wspólnie – dodał szatyn, głaszcząc chłopaka po poliku. Taemin wtulił się w rękę, kiwając mu głową. Widział jaki ten jest padnięty i już ledwo trzyma się na nogach, kiedy adrenalina powoli znikała z jego krwi, niwelując efekt pobudzenia. Rudzielec zostawił na razie w biurze walizkę, prowadząc Minho do mieszkania, w którym mieli zacząć ponowie wspólne życie.

***

4 października 1888r.

Kibum potargał nieco za długie włosy. Powinien poprosić Jonghyuna o to aby go podciął? Trochę szkoda było mu pieniędzy na fryzjera. Z drugiej strony obawiał się wręczyć ostry przedmiot w ręce demona i poprosić go o coś. Może i ostatnio ich relację nieco się poprawiły. Potrafili nawet rozmawiać jak zwykli ludzie, jednak nadal Jonghyun zachowywał się wyniośle, był złośliwy i zły w różnych tego słowa znaczeniu.

Brunet pokonywał stopnie po dwa. Ostatnio coraz częściej wychodził z domu, aby się chociażby przewietrzyć. Uwielbiał jesienne powietrze i zapach deszczu. A ostatnio często padało. Kochał deszcz, zmywał wszelkie ślady. Mama kiedyś mu mówiła, że to bóg płacze nad ich losem. Czysta głupota. Jednak ostatnio Kibum coraz częściej rozmyślał nad religią. Bo skoro jest demon to jest i szatan, prawda? A szatan wiąże się z istnieniem wielkiego stwórcy, jakkolwiek on się nazywa.

- Jong? – mruknął, wchodząc do środka. Drzwi nie były zamknięte, więc zakładał, że demon jest w domu – Wróciłem – krzyknął, kiedy nikt mu nie odpowiedział. Zdjął buty, wchodząc na boso do środka. Zajrzał do salonu, jednak odnotował brat Jonghyuna w mieszkaniu. Już miał to olać i pójść coś zjeść, wtedy jednak usłyszał skrzypienie drzwi od sypialni. Obejrzał się za siebie, gotów stanąć twarzą w twarz z demonem. Jakie było jego zdziwienie, kiedy zamiast niegodziwego, plugawego syna szatana zobaczył urodziwą niewiastę w drogiej, długiej suknie. Chwilę mu zajęło nim uświadomił sobie, że zna tą kobietę. Widział ją niecałe dwa tygodnie temu, będąc na targu z Jongiem. Jednak co ona robiła w jego mieszkaniu?!

- Hej, Kibum? – zagadała nieśmiało, podchodząc o krok bliżej do bruneta. Jej suknia sunęła po ziemi, a stopy odziane w cienkie rajstopy zostawiały ślady na chłodnym drewnie. Key zamrugał zdezorientowany, oczarowany urodą nieznajomej, jak i również faktem, że zna jego imię. Tylko skąd? – Uroczy – mruknęła pod nosem, patrząc na chłopaka niczym na zdobycz. Bawiło ją jego zmieszanie i niepewność jak ma się zachować.

- Jak się tutaj dostałaś? – Kibum zaczął się naprawdę obawiać, że dziewczyna jest jakimś prześladowcą. W końcu włamała się (zapewne) do jego mieszkania i znała jego imię, chociaż jej się nigdy nie przedstawił. Kobieta, widząc jego minę, zaśmiała się perliście.

- Spokojnie, nie jestem żadną psychopatką – mruknęła, ocierając łezkę, które pojawiła się w kąciku oka z rozbawienia. – Twój przyjaciel mnie wpuścił. W sumie złapał mnie na targu. Powiedział, że nie możesz o mnie zapomnieć i żałuje, że tak cię wtedy ode mnie odciągnął – Key przytakiwał jej słowom, zachodząc w głowę co też Jong próbuje osiągnąć. – W sumie, ja też nie mogłam zapomnieć – dodała, podchodząc  do chłopaka, przejeżdżając dłonią po torsie bruneta. Kibum nie wiedział o co w tym chodzi. Jednak czemu miałby nie skorzystać? Taka okazja nie zdarza się dwa razy.

- Więc mówisz, że to Jong cię zaprosił i zostawił nas samych? – zapytał, starając się, aby jego głos brzmiał na uwodzicielski i głęboki. To chyba poskutkowało, bo dziewczyna zagryzał mocno dolną wargę. Kiwnęła powoli głową, sunąc dłonią w dół ciała chłopaka, zatrzymując się na chwilę przy zapięciu spodni. Spojrzała prowokująco na Kibuma, ściskając jego kroczę swoimi długimi i sprawnymi palcami. To obudziło żądze w brunecie. Złapał kobieta w pasie, wbijając się agresywnie w jej wargi. Ta zdusiła jęk zaskoczenia, oddając pocałunek i przejmując inicjatywę. To było urocze w jak nieporadny sposób chłopak ją całował. Podejrzewała, że nie ma zbyt dużego doświadczenia. A szkoda, bo miał słodką buźkę. Jednak lepiej dla niej. Uwielbiała takich słodkich, niedoświadczonych chłopców. Key zaczął ją prowadzić do sypialnie, nie przerywając nawet na chwilę pieszczot. Kobieta była jednak zwinniejsza i już po chwili, kiedy tylko dotarli do łóżka w pokoju demona, rzuciła bruneta na nie, siadając na jego biodrach. Suknia podwinęła się na wysokość ud, ukazując delikatną, mlecznobiałą skórę. Kibum uśmiechnął się do kobiety, głaszcząc ją po nodze. – Jak ci na imię? – zapytał, zdając sobie w końcu sprawę, że nie poznał jej imienia. Czuł się z tym głupio, bo przecież się już do niej dobierał. Nie wydawała się być dziwką, więc chciał jej okazać szacunek należny kobiecie.

- Jessica – mruknęła, uznając, że nazwisko nie jest ważne. Może w przyszłości mu je wyjawi, jeśli zapyta. Bo nie ukrywała, że pragnęłaby zatrzymać przy sobie tego słodziaka na dłużej. Uwielbiałam egzotyczną urodę, a Kibum wydawał się dobrym człowiekiem.

- Piękne imię – odparł, uśmiechając się do niej szeroko, szczęśliwy jak już dawno nie był. W końcu czuł się oderwany od tego całego gówna jakie go otacza. Od demona, jego zachcianek, tej całej krwi i strachu. Kobieta kiwnęła głową, łapiąc za jego dłoń, przesuwając ją w górę swojego uda.

- Nie krępuj się – wyszeptała mu do ucha, przygryzając płatek jego ucha. Key postanowił zrobić to co mu poradziła. Będzie płynąć z prądem. Chłopak był świadom, że dziewczyna wie o jego małym doświadczeniu, jednak nie pozwalała mu odczuć, że w jakikolwiek sposób jej to przeszkadza. Może to właśnie dlatego Kibum z minuty na minuty czuł się coraz pewniej. Uniósł się do pozycji siedzącej, jedna dłonią pieszcząc jej uda, drugą przesuwając na plecy, aby złapać za sznurek, który przytrzymał suknie ciasno przy ciele kobiety. Materiał, przy małej pomocy bruneta, zsunął się z ramion kobiety. Ta uniosła się z bioder chłopaka, stając na równych nogach koło łóżka. Pozwoliła suknie opaść na ziemię, pozostając jedynie w bieliźnie i gorsecie. Jessica sięgnęła dłońmi do zapięcie na plecach, mozolnie odpinając gorset, który podzielił losy sukni na ziemi. Teraz stała przed chłopakiem w samej krótkiej jedwabnej bieliźnie, która dodatkowo prześwitywała, ukazując jej różowe sutki. Key przełknął ciężko ślinę, nie mogąc oderwać od niej wzrok. Przysunął się do skraju łózka, dotykając jej brzucha, podwijając powoli materiał do góry. Zniecierpliwiony zerwał go z kobiety, a jej jędrne piersi mogły odetchnąć świeżym powietrzem.

Kobieta złapała jedną z dłoni Kibuma, kładąc ją na swojej piersi. Chłopak zrozumiał, że powinien przejąć inicjatywę. Zebrał się w sobie, aby przysunąć się do niej, ustami pieszcząc jej miękką skórę na brzuchu, powoli kierując się w górę. Drugą dłoń wsunął pod jej majtki, starając się sprawić jej jak najwięcej przyjemności. Zacisnął mocniej palce, trącając twarde sutki. Ustami zaczął pieścić drugi, wsłuchując się z uwielbieniem w jej słodkie jęki, które go skutecznie pobudzały. Jessica pisnęła cicho, kiedy chłopak złapał ją mocno za nadgarstki, przewracając na łóżko. Teraz to on górował nad nią, z nowymi pokładami dzikości i dziewczyna musiała przyznać, że taki podobał jej się jeszcze bardziej. Kobieta zaczęła odpinać koszulę chłopaka, a brunet jej w tym pomógł. W niedługim czasie jego ubrania podzieliły los ciuchów Jessici. Wszystko było dla Kibuma takie nowe ale i ekscytujące. Mógł w końcu bez oporów dotykać kobiety. Nie musiał się jej brzydzić, dlatego iż jest dziwką. Bo była zwykłą mieszczanką, którą urzekł swoim wyglądem. Nie płacił jej, a wszystko co robili, robili dla przyjemności. Key pieścił jej piersi, nie mogąc nadziwić się ich miękkością i jędrnością. Raz za razem przygryzał mocno skórę, pozostawiając po sobie widoczne ślady. Kobiecie nie wydawało się to przeszkadzać, bo wierzgała biodrami, chcąc poczuć w sobie chłopaka. Ten wsunął w nią od razu dwa palce, czując lepki i ciepłe wnętrze. Sapnął cicho, podniecony do granic możliwości, co z reszta było widać. Jego członek stał sztywno, tylko czekając aby zanurzyć się w jej cudownym i ciepłym wnętrzu.

- Kibum, szybciej – jęknęła niecierpliwie, kiedy palce jej już nie wystarczały i pragnęła poczuć go całego. Zespolić się z nim ciałem i duszą. Chłopak, pragnąc spełnić jej każdą zachciankę, wysunął palce, łapiąc za swojego członka. Wytarł w męskość śliską ciecz, która została na jego palcach, przybliżając się do bioder kobiety. Naparł delikatnie na jej wejście, bojąc się, że zrobi jej krzywdę. Ta jednak nie wydawała się odczuwać bólu lecz jedynie czystą przyjemność. Złapała mocno za pościel, wyginając plecy w łuk, kiedy Key wsunął się do końca. Brunet jeszcze nigdy nie czuł się tak wspaniale. Wiedział, że to nie potrwa długo, bo nie miał doświadczenia, jednak w tym krótkim czasie chciał sprawić jej jak najwięcej przyjemności.

- Jaki uroczy widok – Kibum napiął się, słysząc za swoimi plecami głos demona. Odwrócił się spanikowany, chcąc już uciekać, jednak dziewczyna objęła go udami w pasie, przytrzymując siłą przy sobie. Key już chciał się tłumaczyć, jednak Jong przyłożył palec do ust, nakazując mu milczeć. Wydawał się rozbawiony i zupełnie nie zrażony tym, że ci pieprzyli się na jego łóżku. – Nie przerywaj sobie, Kibummie – mruknął, opierając się ramieniem o framugę drzwi. Kobieta jęknęła niecierpliwie, poruszając biodrami. Brunet przełknął nerwowo ślinę, na powrót skupiając się na dziewczynie. Przynajmniej próbując. Gdyby jego umysł nie był otumaniony przyjemnością, zapewne poczułby się dziwnie, a w jego głowie zapaliłaby się czerwona lampka, że demon jest dla niego zbyt dobry. Kogo to jednak obchodziło, skoro miał cudowny seks, z niezwykle piękną kobietą. Postanowił się skupić na niej, dlatego przyśpieszył ruchy bioder, wbijając się w nią szybko i do końca. Jej ciało drżało pod nim, wrażliwe na każdą pieszczotę. Key prawie zapomniał o demonie za swoimi plecami, dopóki nie poczuł jego dłoni na swoich ramionach. Mimo to zamiast strachu, poczuł przyjemny dreszcze przebiegający po jego plecach.

- Jong? – mruknął niewyraźnie brunet, odwracając w jego stronę głowę, patrząc na niego zamglonymi oczyma, w których kotłowało się od emocji. Demon uśmiechnął się szelmowsko, zerkając na kobietę, która chyba właśnie przeżywała orgazm, nabijając się na członka w swoim wnętrzu. Key był tak zmieszany, że prawie zapomniał co jest teraz ważne. Jednak dla jego ciała ważniejsze były ciepłe dłonie Jonga, które niemal paliły jego skórę, sprawiając, iż w tym miejscu czuł przyjemne mrowienie.

- Zabij ją po wszystkim – wyszeptał mu do ucha, a kiedy chłopak chciał zaprzeczyć, Jonghyun dotknął jego dolnej wargi kciukiem, sprawiając, że chłopak umilkł. Na jego ustach zagościł szatański uśmiech, a w oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Nie minęło wiele, kiedy kciuk został zastąpiony wargami demona, które w sposób wprawny i skuteczny pieściły usta bruneta. Kibum sapnął głośno, przymykając powieki, kiedy zwinny język Jonga wsunął się w jego usta, pieszcząc podniebienie, przejeżdżając po zębach, na końcu przygryzając jego dolną wargę. Ten jeden pocałunek wywołał w nim więcej emocji, niż cały seks z Jessicą. Zamącił mu w głowie, sprawiając, że nie chciał aby demon kiedykolwiek się odsuwał. Zapragnął więcej. Chciał, aby Jong tak całował każdy skrawek jego ciała. – Zabij ją, dobrze? – powtórzył się, owiewając ciepłym oddechem ucho Kibuma, a po ciele chłopaka przeszedł dreszcz. Tym razem Key kiwnął głowa, patrząc nieobecnym wzrokiem za odchodzącym demonem.

- Kibum? – dopytała dziewczyna, ciężko łapiąc oddech. Dopiero teraz brunet przypomniał sobie o jej istnieniu. Uśmiechnął się do niej wesoło. Przed pojawieniem się Jonghyuna i przed tym niezwykle przyjemnym pocałunkiem, był gotów rzucić dla tej dziewczyny wszystko. Myślał, że nikt nie może sprawić mu więcej przyjemności niż ona. Iż ma najsłodsze usta na świecie. Jong jednak ma to do siebie, że jednym gestem umie przekręcił cały jego świat do góry nogami i zniszczyć wszystkie jego przekonania.

- Przykro mi – chłopak uśmiechnął się do niej, jednak bez żalu w oczach. Nagle przestała być piękną kobietą, za którą uważał ja wcześniej. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie, czując niepokój w sercu. Co się stało z jej niewinnym, słodkim chłopcem? Dlaczego patrzył na nią tak chłodno? Nic nie rozumiała. A już całkowicie nie rozumiała co się dzieje, kiedy długie, smukłe palce Kibuma zacisnęły się wokół jej gardła. Krztusiła się i charczała. Zacisnęła dłonie na nadgarstkach bruneta, próbując odsunąć jego ręce. Te jednak aby drgnęły, Key jedynie wzmocnił uścisk. Jessica wierzgała niczym dzika klacz, próbując desperacko uwolnić się i złapać powietrze. W końcu organizmowi zaczęło brakować tlenu. Przed oczyma jej mroczyło, a spojrzenie stawało się puste. Kibum przyglądał się jak blask w jej oczach znika. Ręce dziewczyny zsunęły się na pościel, stały się wiotkie. Ostatni raz zacharczała, ostatni raz wierzgnęła, nim jej duch opuścił ciało. Brunet oddychał ciężko, zabierając dłonie z jej szyi, na której zaczynały pojawiać się spore, fioletowe siniaki. Chłopak wysunął się, a spomiędzy ud kobiety wypłynęły jej własne soki pomieszane z nasieniem Key.

Brunet czuł się lekko otępiały. Nie wiedział co może być tego przyczyną. Jednak mało go to obchodziło. To było przyjemne. Spojrzał na martwą kobietę, kiedy ubierał kolejne części garderoby. Zarzucił niechlujnie na ramiona koszulę, wyciągając w kieszeni spodni niewielki scyzoryk. Zabrał z szafli nocnej kubek, łapiąc za rękę Jessici. Naciął jej nadgarstek, patrząc jak czerwona posoka cieknie wprost do naczynia. Kiedy to było pełne, zatamował krwawienie, nie chcąc aby całe łóżko nasiąkło od krwi. Z przysmakiem dla demona wyszedł z sypialni, kierując się do salonu. Jonghyun siedział na kanapie, wpatrując się w niego zadowolony. Oboje wiedzieli, że to była swego rodzaju próba. Kibum nie był tylko świadom, że demon nim manipulował. Nie miał zamiaru go pocałować, jednak wyszło to dość spontanicznie. Key bez niemal chwili wahania wybrał między kobietą a Jongiem. Wcześniej miał wątpliwości. Bardzo podobała mu się Jessica i mógł sobie siebie wyobrazić przy jej boku nawet za kilka miesięcy, rok a może i dłużej. Jednak w momencie, w którym demon go pocałował, wszystko inne straciło sens. Chciał znowu skosztować jego ust. Chciał być tylko jego, bo nic nigdy nie sprawiło mu tyle przyjemności jak ten jeden, zwykły pocałunek. Taka niewinna pieszczota, a jak na niego podziałała. Nawet Jonghyun nie podejrzewał, że chłopak tak szybko ulegnie. W tym momencie się z tego cieszył, jednak czy zbyt szybko go to nie znudzi? Czas pokaże, póki co miał zamiar zabawić się nieco tym uroczym człowiekiem, który go bawił.

Kibum podszedł do kanapy, wręczając demonowi krew. Ten odebrał od niego kubek, muskając opuszkami palców rękę chłopaka. Key przygryzł wargę, uśmiechając się delikatnie. Upadł. Spadł do samych czeluści piekieł. Stoczył się i sam o tym doskonale wiedział. Mimo to nie chciał wracać na powierzchnie. Dla niego nie było już odwrotu. Nie zdziwiłby się jakby naszykowali mu już miejsce w piekle. Nic go to nie obchodziło. Mógł się nawet w tym zatracić jeszcze bardziej, byleby być z Jongiem. W końcu uświadomił sobie, że to co czuł do tej pory, to nie tylko strach. To ekscytacja. Może i nie od początku, jednak od dłuższego czasu przestał postrzegać Jonghyuna jako zagrożenie lecz jak kompana. Kogoś, kto zostanie przy nim i na kim może polegać, pomimo częstego dogryzania jego osobie. W końcu demon nie był dla niego taki zły. Kilka razy go uderzył i poniżył. Jednak na miłość boską! Był bytem okrutnym i złaknionym krwi. Był dzieciem szatana. Czego mógł oczekiwać od kogoś takiego? Dostał pokaz jego bezwzględności już pierwszego dnia kiedy się poznali. Wtedy dla Jonga był niczym. Widział to w jego oczach. Teraz demon patrzył na niego inaczej. Potrafił czasem nawet zrobić dla niego coś miłego. Może i był naiwny, że mu wierzył, jednak nie miał już nikogo. Wolał zginąć z jego ręki, niż żyć samotnie i samotnie umrzeć.  Kibumowi przemknęło nawet przez myśl, że wszystko zmierza w lepszym kierunku. 
_________________________________________________________________________________________
No to teraz zacznie się zabawa z naszym drogim JongKey :3  Teraz to głównie oni będą dominować w rozdziałach, chociaż będę dbałą o to, aby była w miarę równowaga i 2mina też nie zabrakło. W końcu pewnie jesteście ciekawi jak im się mieszka wspólnie.
Pierwszy raz również pisałam scenę takiego seksu, dlatego proszę o wyrozumiałość. W sumie nigdy nawet nie czytałam opowiadań hetero ze scenami stosunku, dlatego to było dla mnie ciężkie zadanie. 
W środę postaram się dodać nowy rozdział, jednak nic nie jest pewne, bo mam nieco pracy, jednak od czego są noce xD 
no i było nieco mniej jongkey niż myslałam, że będzie, jednak zapomniałam o czymś w poprzednim rozdziale i teraz to nadrabiam. 
Dziękuje też za wszystkie poprzednie komentarze :3

środa, 22 stycznia 2014

From Hell


 

IX
Tęsknota, tęsknota… Uczucie najbardziej niewypowiedziane, stan próżny wszelakiej ulgi, ucisk serca ciągły i jednostajny.


29 września 1888r.

Minho czuł się dziwnie bez Taemina. Tak jak zapowiedział, wyprowadził się trzy dni później, a dzisiaj mijał czwarty dzień od dnia jego zniknięcia. W domu było dziwnie pusto bez niego. Rudzielec wprowadzał przyjemną, domową atmosferę i nigdy nie było z nim nudno, a co dopiero cicho. Tae zawsze się o coś potknął, uderzył czy zranił. Zawsze wtedy leciał do niego ze łzami w oczach i błagalnym spojrzeniem szczeniaka, chcąc aby szatyn podmuchał albo pocałował, w ten sposób przestawało boleć. Oczywiście oboje wiedzieli, że to głupie i bezskuteczne, jednak stało się ich rytuałem. Jednym z wielu. Teraz jednak widywali się tylko w pracy i też niezbyt często. Mieli zupełnie inne godziny pracy. Rudzielec bywał zwykle od rana w pracy, akurat on wtedy albo spał, bo nie miał go kto budzić wcześniej, albo był na patrolu. Nocami Choi siedział w biurze, nie mając ochoty wracać do pustego mieszkania.

Dobijała druga w nocy, a on nadal siedział na komisariacie. Tym razem nie z własnej woli, chociaż wielkie różnicy mu to nie robiło. Mimo to odczuwał już lekkie zmęczenie, bo od samego rana siedział w swoim biurze, które dostał po Warrenie. Ślęczał nad listami, które zostały mu dostarczone przez londyńską Centralną Agencję Prasową. Listów było mnóstwo, a większość z nich była raczej nie warta uwagi, mimo to musiał przejrzeć wszystko. O morderstwach ostatnimi czasy zrobiło się głośno. W gazetach na pierwszych stronach od dłuższego czasu widniały artykuły o londyńskim seryjnym zabójcy. Choi idąc nawet przez ulicę, wiele razy słyszał ciche rozmowy ludzi na temat mordercy. Aż się w głowie nie mieściło, że tak wiele osób go podziwiało i próbowało naśladować, czego dowodziły chociażby te listy, w których ludzie podawali się za zabójcę. W sumie Minho mógł prosić kogoś o pomoc, jednak większość z tych ludzi, pracujących wraz z nim, miała rodzinę i dzieci do których pragnęli wrócić, a on nie miał nikogo. Na samą myśl, aż robiło mu się ciężko na sercu.

- Minho? – zza drzwi wyjrzała ruda czupryna, a wraz z nią jej właściciel o wielkich, czekoladowych oczach. Choi uniósł wymęczony wzrok, próbując uśmiechnął się szeroko. Chociaż wyszło mu to bardziej jak grymas, to mimo to skakała ze szczęścia, iż w końcu widzi chłopaka. Tak strasznie się stęsknił za nim, a to uczucie nabrało na sile, kiedy tylko go zobaczył. – Co tutaj jeszcze robisz? – dopytał chłopak, wchodząc do pomieszczenia. Miał się już zbierać do domu, jednak zgubił się trochę i stracił orientację, przez co zawędrował w okolicę biura szatyna, a kiedy zobaczył ze środka światło, musiał zajrzeć.

- Pracuję – mruknął, wzruszając ramionami. Liczył, że teraz chłopak go opieprzy jak dawniej, za to iż siedzi po nocach i wrócą razem do domu. W ciszy, w której Minho uważałby, aby rudzielec na nic nie wpadł, kiedy ten wpatrywałby się w nocne niebo. – To raczej nic nowego, pytanie co ty tutaj jeszcze robisz? – dopytał zaniepokojony, bo zwykle Tae starał się wyjść jak najwcześniej z pracy, a to on go przytrzymywał.

- Amelia poprosiła mnie o przysługę i się jakoś tak zasiedziałem – Taemin podrapał się po karku, wyglądając na zakłopotanego. Jak zwykle nie potrafił odmówić pomocy bliźnim. Za to Minho go uwielbiał. Był taki ludzki, taki czuły i niewinny. Wyróżniał się w dzisiejszym społeczeństwie, pełnym zdeprawowanych ludzi. – Co robisz? – zapytał, chcąc zmienić temat i dowiedzieć się co też znowu zatrzymało Minho w pracy. Taemin naprawdę się o niego martwił, tym bardziej teraz, kiedy nie mieszkał z nim i nie mógł go nadzorować. Nie wiedział czy to był dobry pomysł aby się wyprowadzać. Choi nadal był załamany po śmierci Warrena, do tego ta sprawa, którą prowadził, nie pozwalała mu zapomnieć. Ostatnio gorzej się odżywiał, jednak gotował bo on był jeszcze z nim, a teraz? Widać było, że schudł.

- Przeglądam listy, które niby mają być od tego mordercy prostytutek. Jednak wszystkie to jakieś śmieci. Nie ma w nich nic wyjątkowego – warknął, odchylając się na fotelu. Czuł, że frustracja i rezygnacja go dopada. Poprawka, dopadła już dawno, ale dopiero przy Taeminie mógł się otworzyć. Rudzielec zrobił smutny dzióbek, podchodząc do Minho od tyłu, obejmując go, chcąc mu dodać otuchy. Zerknął również przez jego ramię na listy, podczas gdy Choi przymknął powieki, czując się przyjemnie odprężony w ramionach przyjaciela. Tae w końcu rozluźnił uścisk, sięgając po jakiś list zakopany pod innymi. Przyjrzał mu się dokładnie, podtykając pod nos Minho. – A co z tym? – dopytał, przelatując wzrokiem po czerwonym tuszu i starym papierze. Szatyn w końcu otworzył oczy, patrząc na list w dłoniach chłopaka, który zawierał w sobie następująca treść:

„Drogi Szefie,
Ciągle słyszę, że policja złapała mnie, ale nie przymkną mnie, na razie. Śmieję się, gdy oni wyglądają tak mądrze i mówią o byciu na właściwym tropie. Ten żart o Skórzanym Fartuchu* naprawdę mnie ubawił. Nie trawię dziwek i będę je rozpruwał, dopóki nie zostanę zamknięty. Ostatnia praca była wspaniałym dziełem. Nie dałem damie czasu na kwik. Jak złapią mnie teraz. Kocham swoją pracę i chcę znowu zacząć. Wkrótce usłyszysz o mnie i moich małych sztuczkach. Zostawiłem trochę stosownej czerwonej substancji w butelce po piwie imbirowym po ostatniej robocie aby napisać nią ale zgęstniała niczym klej, więc nie mogę jej użyć. Mam nadzieję, że czerwony tusz wystarczająco pasuje ha. ha. Pracując następnym obetnę damie uszy i wyślę funkcjonariuszom policji, tak dla zabawy. Zatrzymajcie ten list aż nie zrobię trochę więcej, później go wydajcie. Mój nóż jest tak miły i ostry oraz chcę dać mu zajęcie, kiedy tylko będzie taka możliwość. Powodzenia, Pozdrawiam,
Kuba Rozpruwacz
Wybacz, że użyję pseudonimu.
PS Niezbyt dobrym pomysłem było wysyłanie tego zanim nie zmyłem czerwonego tuszu z rąk, a niech to bez szczęścia na razie. Teraz mówią, że jestem lekarzem. ha ha” **

Tekst był pełen błędów ortograficznych i interpunkcyjnych, zupełnie jakby jego autor nigdy nie zakończył nauki pisania, chociaż litery były starannie napisane. Choi zmarszczył brwi, zatrzymując wzrok na dłużej na pseudonimie jakiego użył sprawca. Poza nim nic nie wyróżniało go spoza całej reszty listów, dlatego ostatecznie odłożył go na bok.

- Kolejny falsyfikat. Morderca raczej nie wysłałaby listu do policji, prawda? – zapytał, na co Tae wzruszył ramionami. Nie znał się na tym, więc nie chciał się wypowiadać. – Chyba, że byłby na tyle zuchwały, aby grać nam na nerwach – odparł, zaczynając mówić bardziej do siebie niż do rudzielca, przygryzając przy tym kciuk, jak za każdym razem kiedy próbował coś dokładnie przeanalizować. Taemin westchnął cicho, przecierając dłonią oczy, które zaczynały go piec ze zmęczenia. Głośne ziewniecie wydobywało się niechciane z jego ust, przez co wyrwał Minho ze swojego świata. – Wracaj lepiej do domu – Choi wstał, targając Tae po włosach, na co ten kiwnął powoli głową.

- Dobranoc, Minho. Nie siedź proszę za długo – mruknął, po raz kolejny przecierając oczy. Stanął na palcach aby pocałować szatyna w polik nim opuścił pomieszczenie. Choi wpatrywał się pustym wzrokiem w drzwi, które zatrzasnęły się za chłopakiem. Zdecydowanie to co czuł, nie było uczuciem przyjacielskim, jednak nie umiał go sprecyzować. Jeszcze nie.

***

30 września 1888r.

Minho obudził się po południu. Ledwo wstał z łóżka, czując, że pod oczami ma wielkie wory. Jednak nic nie mógł na to poradzić. Chciał skończyć przeglądanie listów, więc siedział chyba do trzeciej nad ranem. Wszystko szło mu tak opornie, bo nie mógł pozbyć się z głowy pewnej słodkiej twarzyczki i uczucia miękkich ust, które miał ochotę skosztować. Chyba zaczynała się w nim zbierać jakaś frustracja seksualna, co jest dziwne, bo nigdy nie miewał z tym problemu.

Na szczęście tego dnia nie musiał być skoro świt w pracy. Zapisał się na cały tydzień patroli. Musiał tylko wejść na chwilę na komisariat, aby dowiedzieć się jaki obszar mu przydzielono. Dlatego w spokoju się ogarnął, wypił mocną herbatę, licząc, że ona postawi go na równe nogi. Z nowym nakładem energii opuścił mieszkanie. Ostatnimi czasy nie miał ochoty w nim przesiadywać i wolał wyjść nawet godzinę wcześniej, niż bezproduktywnie siedzieć w fotelu z książką.

- Szlag – przeklął cicho pod nosem, bo ten dzień nie zaczął się zbyt dobrze. Przydzielono mu tego wieczoru patrol w Whitechapel. Sama myśl, że będzie musiał zapuścić się w tą dzielnicę rozpusty aż napawała go obrzydzeniem i dreszczami. I tak odwiedzał ją ostatnio zbyt często w sprawach mordercy dziwek. Już miał się zbierać do wyjścia, wtedy jednak zobaczył Tae po drugiej stronie pomieszczenia. Przepchnął się do niego, chcąc zamienić z nim chociaż dwa zdania, tak na poprawę humoru. – Taemin – Minho uśmiechnął się szeroko, a rudzielec słysząc swoje imię, obrócił się w jego stronę, również uśmiechając się wesoło. Choi przytulił go szybko, zaraz odsuwając. Brakowało mu jego bliskości i nic nie mógł na to poradzić. Chyba Taemin go nieco rozpuścił kiedy ze sobą mieszkali. Rudzielec zamrugał zdezorientowany, zaraz jednak zreflektował, uśmiechając się nieśmiało do przyjaciela.

- Już na nogach? – zapytał przyjaźnie, skupiając całą swoją uwagę na rozmówcy. Choi kiwnął głową, dopiero teraz przyglądając się Taeminowi. Ten był ubrany w normalne ciuchy i miał ze sobą torbę.

- A ty kończysz już dzisiaj pracę? – dopytał, bo w sumie wybijała siedemnasta i wątpił aby chłopak przyszedł właśnie na nocną zmianę. Z resztą zaraz rozwiał jego wątpliwości, kiwając energicznie głową.

- Tak, wracam już do domu. Po drodze muszę jeszcze skoczyć na jakiś stragan po coś do jedzenia. Mieszkanie samemu jest trudniejsze niż myślałem – Tae cały czas rzucał sugestie Minho, ten jednak wydawał się ich nie rozumieć. W sumie rudzielec mógł się tego spodziewać. Westchnął cicho, poprawiając za długie włosy za ucho. Starał się ukryć rozczarowanie, bo naprawdę wierzył, że Choi go zatrzyma przy sobie. Jednak dni mijały a jego wiara malała. – To ja idę.

- Jasne, uważaj na siebie – Minho pogłaskał go po włosach, następnie całując w czoło. Tae spuścił głowę, próbując ukryć rumieńce. Już nie wiedział co ma myśleć. Z jednej strony przyjaciel nie robił nic, aby byli razem, z drugiej strony traktował go w tak czuły sposób, który sprawiał, że wszystko w żołądku Tae wirowało. Kiwnął głową, wychodząc czym prędzej z budynku. Musiał ochłonąć, bo czuł, że jest mu słabo. Skupił całą swoją uwagę na zakupach.

Z pełną torbą zakupów wracał po godzinie do domu. Na targu oderwał się od myśli o Minho. W sumie teraz miał inne problemy, na przykład takie, że pierwszy raz będzie musiał coś ugotować. Wcześniej chodził do jakiś barów i brał jedzenie na wynos lub jadał na miejscu. Jednak było coraz gorzej z kasą, a on musiał mieć odłożone nieco pieniędzy na czynsz. Który nie był wyjątkowo wysoki, jednak znacząca obciążał jego kieszeń. Nastały gorsze czasy, podczas których będzie musiał wykazać się kulinarnie. Nie wiedział czy to przeżyję i czy przypadkiem nie znajdą jego ciała w stanie głębokiego rozkładu, po zatruciu się cytryną.

Z ciężkim sercem wszedł na dzielnicę pełną dziwek i pijaków. Bał się chodzić tymi ulicami, tym bardziej, że zawsze ktoś musiał go zaczepić. Kobiety zachwycały się jego urodą, a mężczyźni.. wolał nawet o tym nie myśleć. Dzisiaj nie miał nastroju na zaczepki, dlatego niemal biegiem pognał do mieszkania. Był  tak skupiony na swoim celu, którym był budynek kilkanaście metrów dalej, że nie zauważał nikogo dookoła. Przez co wpadł na bruneta, omal nie wywracając ich obu na ziemię. W ostatniej chwili odzyskał równowagę, od razu kłaniając się nisko.

- Przepraszam – wydukał na jednym oddechu, od razu się prostując. Zamrugał kilka razy, bo twarz wydała mu się znajoma, a kocie oczy przyprawiały o ciarki. Taemin zadrżał pod wpływem tego wzroku, dlatego chciał czym prędzej uciec. Minął mężczyznę, idąc szybkim krokiem w stronę mieszkania, co chwile oglądając się za siebie, mając dziwną obawę, że brunet pójdzie za nim. Kibumowi jednak przez myśl nawet nie przeszło aby pójść za nim, więc jedynie przypatrywał mu się jak odchodzi. Na jego usta wpłynął delikatny uśmiech. Wsuwając dłonie z powrotem do kieszeni i odszedł w tylko sobie znanym kierunku.

***

Dzisiejszy wieczór był wyjątkowy ponury. Mgła unosiła się nad całym Londynem, nadając mu mrożący krew w żyłach charakter. Tym bardziej biorąc pod uwagę ostatni wydarzenia, do których to właśnie on przyłożył dłoń. Cieszył się z paniki i histerii jaką wywołał kilkoma zabójstwami. Wiedział, że muszą być spektakularne! Inaczej nigdy nie osiągnąłby takiego efektu. Tym razem szykował się na podwójne wydarzenie. Dwa morderstwa jednego dnia, czyż to nie brzmi wspaniale? Tyle krwi, tyle cierpienia w jedną noc!

Chłopak dziwił się, że te dziwki nadal wychodziły tak beztrosko na ulicę i tak ufnie podążały za każdym kto oferował im pieniądze. Niczym słodkie, naiwne szczeniaczki. Tym razem z resztą nie było inaczej. Upatrzył sobie jedną dziwkę a ta nawet nie drgnęła powieka, kiedy zaczął ja prowadzić w stronę Berner Street. Czyżby wszystkie nabierały się na jego niewinny wygląd i czarująca aparycję? Nie może zaprzeczyć, że kobiety do niego lgnęły, czego ostatnimi czasy sam doświadczył.

Jak zwykle obezwładnił kobietę, zakrywając jej usta dłonią, zachodząc od tyłu. Był od niej nieznacznie wyższy, a wszystko przez wysokie szpilkę na nogach kobiety, które zapewne miały dodać jej seksapilu. Jednak z mizernym efektem. Kobieta była zdecydowanie zbyt stara aby go w jakikolwiek sposób pociągać.

Biała stal zalśniła w świetle rzucanym przez księżyc, a kobieta widząc nóż, zaczęła się histerycznie rzucać, mimo to nie miała szans z silniejszym od niej mężczyzną. Może i chłopak nie mógł się pochwalić nie wiadomo jak umięśnionymi ramionami, jednak posiadał w nich wystarczająco dużo siły aby utrzymać starszą kobietę. Podciął jej gardło, a krew trysnęła z jej krtani, brudząc mu palce i suknie kobiety.

Już chciał zaczął zajmować się ciałem, wtedy jednak usłyszał głośne kroki dochodząc z oddali. Z każdą sekunda mężczyzna zdawał się być coraz bliżej. Ciężkie buciory uderzały raz za razem o bruk, sprawiając, że w żyłach chłopaka zaczęła buzować krew. Widział śmierć przed oczami, a monotonny dźwięk odbijał się echem w jego głowie.

Nieznajomy skręcił w uliczkę i stanął jak wryty. Krzyk uwiązł mu w gardle, kiedy martwe oczy prostytutki były utkwione wprost w nim. Mężczyzna czym prędzej pobiegł do najbliższego budynku, aby zawołać o pomoc. Nie zauważył zupełnie postaci ukrytej w mroku, która wykorzystała swoją szansę, aby czmychnąć czym prędzej z miejsca zbrodni.

Była dokładnie pierwsza w nocy, kiedy odnaleziono jej ciało przez straganiarza. Policja pojawiła się niemal natychmiast i okazało się, że kobieta zginęła zaledwie kilka minut przed ich przybyciem. Wszyscy wiedzieli kto jest sprawcą. Phil, mężczyzna który niegdyś towarzyszył Warrenowi na patrolach i podczas zadań, wiedział do kogo powinni się zwrócił. W końcu ta sprawa należała do Minho, jednak nikt nie wiedział gdzie ten się aktualnie znajduje. Mógł być wszędzie. W końcu Whitechapel było sporą dzielnicą. Mieli mało ludzi, więc głupotą by było wysyłać kogoś w poszukiwaniu Choi. Phil uznał za stosowne zająć się wszystkim samemu, a potem po prostu zdać raport chłopakowi.

W tym samym czasie nasz mały morderca, szedł szybkim krokiem, w obawie, że go złapią. Pierwszy raz czuł strach. Jednak nie mógł na tym poprzestać. Odszedł spory kawałek od poprzedniego miejsca morderstwa i już nawet upatrzył sobie cel, który postanowił obrać na kolejne morderstwo. Było w tej dzielnicy tyle starych dziwek, że czuł się niczym dziecko w fabryce z zabawkami.

Kobieta przedstawiła mu się jako Catherine Eddowes. Mało go to obchodziło, jednak zachował pozory dobrego wychowania. Wszystkie one były naiwne, ale o tym chyba już wspomniał. Szła z nim ufnie pod ramię w stronę ciemnej alejki. Mgła idealnie dodawała dramaturgii jego zadania. Prostytutka gadała trzy po trzy, jednak w pewnym momencie nie wydała z siebie już ani jednego słowa. Chłopak usiadł na jej biodrach, wyciągając spod kurtki schowany pojemnik, do którego miał zamiar schować jej narządy i krew.

Chłopak dotknął ostrzem jej polika, przecinając go w poprzek, a z rany poleciała szkarłatna ciecz, spływając ciurkiem po jej twarzy. Odchylił jej głowę do tyłu, przyglądając się jej z każdej strony. Krew leciała w stronę oczu, w końcu zalewając je czerwienią. Chłopak gdyby mógł, zacząłby gwizdać, jednak nie mógł zwrócić na siebie uwagi. Złapał mocniej ostrze, wykonując zamaszyste ruchy ręką, masakrując twarz kobiety, aby następnie zsunął ostrze w dół jej ciała, rozcinając suknie wraz z żołądkiem. Krew zabulgotała, a materiał rozszarpał się pod wpływem mocnego cięcia.   Chłopak zanurzył dłonie w jej brzuchu, niemal wyszarpując z niego lewą nerkę, którą delikatnie odłożył do pudełka. Podobnie uczynił z jelitami. Wszystko ociekało krwią, która spływała po jego dłoniach, kiedy klęczał nad jej biodrami, patrząc się na swoje dzieło. Złapał ostatni raz za nóż, pochylając się nad zmarłą, aby odciąć jej ucho. Wrzucił je do pudełka z innymi narządami dziwki, wycierając dłonie z krwi. Zatrzasnął pojemnik, biorąc go delikatnie w ręce, uciekając w ciemne uliczki Whitechapel.

***

Taemin zakrył twarz poduszką, kiedy przez nieszczelne okna słyszał rumor na ulicy. Niechętnie uchylił powieki, spodziewając się, że jest już ranek i ludzie zaczęli swoje codzienne, pijacko-dziwkarskie życie. Jednak jakie było jego zdziwienie, kiedy na zewnątrz było ciemno, a księżyc nadal wisiał wysoko na niebie. Z ociąganiem wysunął się z ciepłej pościeli, bosymi nogami dotykając zimnej podłogi. Spojrzał na zegar stojący na szafce, który wskazywał za dziesięć drugą w nocy. Zarzucił na siebie koszulę, którą w sumie ukradł Minho. W końcu ten nie zauważy. Jeden ciuch w tą czy w tamtą. A on przynajmniej miał coś co zakrywało jego nagie pośladki i pachniało szatynem. Zapiął na szybko guziki, podchodząc do okna. Chwilę męczył się z okiennicą, nim mógł wychylił potargana rudą czuprynę przez otwór w ścianie. Widział dużo ludzi ubranych w niebieskie mundury. Aż zrobiło mu się słabo, kiedy w końcu dotarło do niego, co tutaj robią. Jednak skoro oni tutaj byli, to Minho również. Chciał go zobaczyć, dlatego nie zmieniając koszuli, założył na siebie spodnie i jakiś płaszcz, który wisiał na krześle. Założył buty, nie wiążąc ich nawet. Tak niedbale ubrany wybiegł z domu, nie zamykając nawet drzwi. I tak nie miał nic cennego, co mogliby ukraść. Jednak po chwili namysłu cofnął się po kluczę i ostatecznie przekręcił zamek w starych drewnianych drzwiach.

Na zewnątrz było chłodniej niż myślał. Chłód był mu mimo to niestraszny, gdyż pobiegł w stronę do której zmierzała większość policjantów. Przeczesał palcami włosy, aby chociaż wyglądać na ogarniętego. W ostateczności ściągnął gumkę z nadgarstka, tworząc niechlujny, wysoki kucyk. Skręcał w kolejne alejki, tracąc nieco orientację w terenie. Nim jednak na dobre zdążył się zgubić, przed nim, przy kolejnej wąskiej alejce, pojawili się ludzie. Policja odganiała gapiów, którzy pojawili się chwile po ich przyjściu. Tae nie miał szans się przecisnąć. Mógł wcześniej to przemyśleć i założyć mundur, a nie wyskoczył niczym oparzony z domu.

- Przepraszam, przepraszam bardzo – chłopak starał się przepchnąć przez tłum, jednak uważając aby nie wyjść naprzeciw ciału, które zapewne leżało niedaleko. Tym razem nie było tutaj Minho, który go uratuje i zaniesie na baranach do domu. Jego przeprawa szła w miarę dobrze, jednak w Whitechapel nie było sensu wymagać od ludzi uprzejmości. Po chwili ktoś popchnął go mocno do tyłu, a po tym kolejna osoba i jeszcze jedna, w efekcie czego  wylądował poza tłumem, potykając się o własne nogi. Oczekując twardego zderzenia z ziemią, zacisnął mocno powieki. Jednak zamiast uderzyć w bruk, uderzył w coś równie twardego. Poderwał od razu głowę, widząc nad sobą parę wielkich, brązowych oczu, przepełnionych zmieszaniem i zaskoczeniem.

- Tae, co ty tutaj robisz? – zapytał z niedowierzaniem, przyglądając się dokładnie chłopakowi. Właśnie przyszedł z jednego miejsca zbrodni, gdzie sam odkrył ciało, do drugiego.

- Zobaczyłem dużą liczbę policjantów i pomyślałem, że ty też tutaj będziesz – mruknął, spuszczając zażenowany wzrok, odwracając się powoli w stronę Minho, nadal stojąc w jego objęciach, a palce na jego ramionach zacisnęły się mocniej, przez co na usta Tae wstąpił grymas bólu.

- Nie, mam na myśli co robisz TUTAJ, w tej dzielnicy? – ton głosu Minho był chłodny, surowy i głęboki. Tae bał się na niego spojrzeć. Obawiał się zobaczyć w jego oczach zawód czy żal. Dlatego po prostu uczepił się jego munduru, układając głowę na torsie szatyna. Choi był po części wkurzony jak nigdy, z drugiej jednak strony nie mógł być zły, kiedy rudzielec tulił się do niego w ten uroczy sposób. Serce mu szybciej zabiło, kiedy tylko go zobaczył. W potarganych włosach, ze śpiochami w oczach oraz nieogarniętych ciuchach. I w jego koszuli. Nie wiedział skąd Tae ją miał, ale to mu nie przeszkadzało. Uważał to za seksowne. Na tyle seksowne, że pragnął ją z niego zetrzeć.

- Mieszkam? – odpowiedział pytaniem na pytanie, czując jak Choi cały się spina. Szatyn odsunął chłopaka od siebie, pochylając się aby spojrzeć mu w oczy.

- Zgłupiałeś?! – warknął, zły za tak nieodpowiedzialne zachowanie ze strony Tae. Siebie również obwiniał, bo mógł wcześniej zapytać się gdzie ma zamiar się przenieść. Nie dopilnował go tak jak powinien. – Wiesz jak tutaj jest niebezpiecznie? To chyba cud, że nic ci się nie stało – Minho wyglądał jednocześnie jak wściekły byk, ale malowała się na jego twarzy ulga, że chłopak jest cały i zdrowy. – Nie możesz tutaj mieszkać – zawyrokował, a tym razem to Taemin poczuł, iż zaczyna się denerwować.

- W takim razie powiedz mi gdzie mam mieszkać! – krzyknął, unosząc gwałtownie głowę, wbijając twarde spojrzenie w przyjaciela. Kilka osób zwróciło na nich uwagę, przez głośną rozmowę jaką prowadzili.

- Ze mną – Tae spojrzał na niego zaskoczony, jednak nie miał zamiaru znowu wracać do punktu wyjścia. Odsunął się od Minho, kręcąc głową.

- Nie, Minho. Nie mogę mieszkać przez tyle czasu z przyjacielem. – mruknął, spuszczając wzrok. Był głupi, że liczył na coś więcej? Chyba tak. Już miał zamiar się pożegnać lub uciąć ten temat, wtedy jednak poczuł silny uścisk na ramionach i jednym szarpnięciem znalazł się znowu przy Minho. Szatyn złapał go pod brodą, unosząc głowę do góry. Spojrzał w te wielkie, przestraszone oczy. Nie zważając na to, że są na środku ulicy, pocałował lekko rozchylone usta młodszego chłopaka. Taemin zesztywniał, nie wiedząc co ma zrobić. Wszystko dochodziło do niego z opóźnieniem, więc nim zdążył uświadomić sobie, że Choi go całuje i należy oddać pocałunek - szatyn już się odsunął.

- Dlaczego? – wyszeptał niewyraźnie, a jego głos drżał. Minho przygryzł wargę, czując nadal na wargach smak ust Taemina. To było dobre pytanie. Dlaczego on to zrobił? To prawda, że dbał o bezpieczeństwo Tae. Chciał aby znowu z nim zamieszkał, jednak czy nie było innego wyjścia niż pocałowanie go? Wiedział, że nie zrobił tego bo musiał. Zrobił to, bo tego pragnął.

- Tęsknie za tobą – zaczął niepewnie, patrząc wprost w oczy chłopaka, który nie spuszczał z niego wzroku. Przynajmniej się starał. – Proszę, wróć. Nie mogę powiedzieć, że czuje to samo co ty – Tae na te słowa spłonął rumieńcem. Prawie całkowicie zapomniał, że wyznał mu swoje uczucia. – Jednak nie jesteś mi obojętny. Brakuje mi twojej obecności, nadpobudliwości, przytulania się i całusów na dzień dobry. Chce aby to wróciło – poprosił cicho, masując ramiona rudzielca. Ten wziął głębszy wdech, potrzebując chwilę na zabranie głosu, aby ten nie drżał mu zbyt mocno. Był szczęśliwy i chciał płakać, jednak wstrzymywał łzy. I tak już im się przypatrywano zbyt natarczywie, co go onieśmielało.

- Wrócę, pod jednym warunkiem – zaczął, zerkając nerwowo na szatyna. Choi pokiwał szybko głową, a Tae podszedł bliżej, szepcząc cicho pod nosem. – Pocałuj mnie jeszcze raz – poprosił i drugi raz nie musiał powtarzać. Minho wsunął palce w jego rozwalający się kucyk, drugą dłoń kierując na talie chłopaka. Musnął delikatnie rozchylone wargi chłopaka, aby następnie wbić się w nie niecierpliwie. Tae przymknął powieki, zarzucając dłonie na ramiona przyjaciela, angażując się w pełni w pieszczotę. Oboje wiedzieli, że w tym pocałunku było coś innego, coś czułego, przepełnionego uczuciem, jakie oboje do siebie żywili. Oderwali się od siebie, kiedy usłyszeli donośne chrząknięcie, którym ktoś chciał zwrócić ich uwagę. Obok nich stał Phil, z delikatnym uśmiechem przypatrując się dwójce mężczyzn.

- Nie chce wam przeszkadzać, ale Minho, jesteś nam potrzebny – odparł, wskazując ruchem głowy na tłum ludzi, za którym zapewne znajdowało się ciało. Taemin czuł się po tym pocałunku jakby miał nogi z waty. Dlatego stał uwieszony szatyna, który przytrzymywał go mocno w pasie. Nawet w tych ciemnościach jakie panowały na ulicy, było widać soczyste rumieńce na polikach młodszego chłopaka.

- Jasne, już do was idę – Choi kiwnął głową, a kiedy Phil zniknął w tłumie ludzi, spojrzał na Taemina, który odzyskał władze w nogach. – Wrócisz? – dopytał, tak dla pewności i spokoju ducha.

- Tak, wrócę – rudzielec przytaknął, próbując ukryć szeroki uśmiech, przygryzając mocno wargę. Minho nie chciał się z nim teraz rozdzielać. Miał dziwną obawę, że to wszystko nie jest prawdziwe i na drugi dzień znowu będą osobno.

W końcu pożegnali się, a Taemin pobiegł aby spakować wszystkie swoje rzeczy. Nie było tego wiele, bo nawet się nie rozpakowywał. Wbiegł do swojego domu, nie będąc świadomy, że ktoś mu się czujnie przypatrywał. Brunet stał w oknie opuszczonego budynku, opierając się o krusząca się ścianę. To wszystko było ciekawsze, niż z początku zakładał. Może powinien o tym opowiedzieć Jonghyunowi? Nie wiedział czy go to będzie obchodziło, dlatego zabrał puszkę z krwią, wracając do mieszkania, które dzielił z demonem. 

* Skórzany Fartuch - wyjaśnię o co z tym chodzi. Otóż, londyńska policja podejrzewała, ze Kuba Rozpruwacz jest rzeźnikiem, a ci w tamtych czasach nosili skórzane fartuchy. 
** Cała treść listu to tłumaczenie z wiki, oryginalnego listu Kuby Rozpruwacza. Wszelkie błędy były celowe. Oryginał tekstu znajdziecie TU
______________________________________________________________________________________________ 

Okey, wymęczyłam ten rozdział i zdążyłam go dodać w środę. :3 Nie jestem z niego do końca zadowolona, ale wierzę, że kolejny rozdział będzie lepszy. Tym bardziej, że fani JongKey mogą ostrzyć ząbki, gdyż cały będzie poświęcony tej uroczej parce~

A teraz trochę z innej beczki. Wraz ze znajomą, Minnie, postanowiłyśmy stworzyć bloga, na którego będę wrzucała razem tworzone opowiadania. Pojawił się już pierwszy oneshot. Dla tych dla któych było za mało JongKey, zapraszam na: 


Notki będą się tam pojawiać rzadziej, niż na moim blogu, a wszystko dlatego, że jednak złożenie w całość wszelkich skrawek opowiadań, z archiwum gadu, smsów i kartek trochę zajmuje. Niemniej mam nadzieję, że zainteresujecie was nasze wspólne dzieło.

Kolejny rozdział pojawi się w weekend. Dziękuję za wszelkie miłe słowa i komentarze. <3