poniedziałek, 27 października 2014

Small town, creepy town - 8. Stary dom nad jeziorem


Czy to nie zabawne, że Key wymarzył sobie spektakularną śmierć i taką właśnie dostał? Pewnie nie jest to aż tak zabawne, lecz zawiera w sobie nieco czarnego humoru. Może nawet swego rodzaju ironię.

Znaleziono go ukrzyżowanego na drzwiach kościoła. W oczy wbito mu piękne, krwiste róże. A może zabarwiła je krew? Niejeden fanatyk sztuki mógłby uznać go za pięknego, za prawdziwe arcydzieło. Piękny chłopak ukrzyżowany i cierpiący za grzechy innych? Ach, kto by się zagłębiał w interpretację. W końcu co artysta to nowa wizja. Jednak jaki zamysł miał twórca? Nad tym zastanawiała się sama policja, która tylko dzięki dokumentom znalezionym przy ciele była w stanie zidentyfikować chłopaka. Poza kwiatami w oczach,  wycięto mu piękny, długi uśmiech rodem ściągnięty z Jokera, bohatera w Batmanie.

- To makabryczne… - wyszeptała młoda kobieta, pracownica FBI. Spojrzała ze smutkiem na chłopaka, kiedy tego pakowano ostrożnie do czarnego worka po ściągnięciu z drzwi kościoła. Pozostała cześć ekipy odganiała gapiów, którzy niczym sępy zebrały się, aby chapnąć chociaż kęsy mięska, jakiś newsów do plotkowania na straganach czy popołudniowej herbatce. Nikt nie odpowiedział na jej zażalenia. Wykonywali swoją pracę w milczeniu. Może dla uczczenia śmierci młodego chłopaka, albo po prostu ze zmęczenia życiem i ilością morderstw znajomych im ludzi? W końcu każdy tutaj o każdym słyszał. Byli niczym wielka rodzina, w której kolejne osoby padały niczym muchy. Zabite przez wielką, niewidzialną i nieuchwytną łapkę na owady.

- Zawieście ciało do kostnicy – polecił stary policjant, w rękach trzymając torbę z dowodami, a w niej dokumenty chłopaka. – Bills, chodźmy porozmawiać z rodziną – zaproponował, ale już po dwóch godzinach siedzieli z powrotem w biurze czekając na jakiekolwiek wiadomości od patologa. W tym czasie sporządzali raport, z którego i tak niewiele wynikało.

- Podsumowując.. – zaczął starszy członek FBI, zerkając na to co wspólnie napisali. – Rodzina myślała, że ofiara jest u swojego przyjaciela, Lee Taemina. Jednak po rozmowie z tym dzieciakiem okazało się, że ten o niczym nie wie. Potem więcej nie dało się z niego wyciągnąć – dodał z lekkim żalem, jednak rozumiał. Ciężko było dowiedzieć się czegoś od osób pogrążonych w żałobie. Nawet na dobre nie zdążył przetrawić wiadomości o śmierci najlepszego przyjaciela, podczas gdy już go wypytują o wszystko, wzbudzając tym samym bolesne w takich momentach wspomnienia. – Wróciliśmy do matki, a ta wspomniała o dziewczynie z która ofiara się umawiała. Ta też nie wiedziała co Kim Kibum robił tamtego wieczoru, kiedy powinien być u Lee Taemina. – czytał na wpół z kartki, na wpół z pamięci. Szef policji przytakiwał mu, próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Jakąś niespójność. Jednak wszystko w tych morderstwach nie miało sensu. – Dodając wszystko do siebie, nie wiemy nic o wydarzeniach sprzed ostatnich dwudziestu czterech godzin. – westchnął ciężko mężczyzna z szelestem zamykając raport w papierowej teczce. W tym samym momencie po biurze rozniosło się donośne pukanie a po chwili przez szparę w drzwiach wyjrzała głowa młodej recepcjonistki.

- Ktoś chciał się z panami spotkać – kobieta weszła do środka, kiedy dostała gestem dłoni zezwolenie. Zaraz za nią pojawiła się dziewczyna, która dane było dwójce mężczyzn spotkać wcześniej. Recepcjonistka skłoniła się delikatnie zostawiając ich samych.

- W czym możemy ci pomóc? – zapytał starszy mężczyzna, przechylając się delikatnie do przodu, wskazując krzesło przed biurkiem na którym Danielle mogłaby usiąść. Ta skinęła w podzięce zajmując miejsce przed mężczyznami.

- Chciałam się do czegoś przyznać – zaczęła miętosząc w dłoniach skrawek dużej bluzy. Miała delikatnie czerwone oczy od płaczu. Może i nie była z Kibumem parą, ale był jej najlepszym przyjacielem. – Nie byłam z panami do końca szczera, jednak chce, aby to co powiem nie doszło do uszu mojej matki czy ludzi ze szkoły – zaczęła patrząc szczerymi, dużymi oczami na funkcjonariuszy.

- Oczywiście, nic nie wyjście poza ten pokój – o ile nie ma zbyt wielkiego znaczenia dla sprawy, ale to już dodał w myślach. Danielle pokiwała głową, biorąc głębszy wdech. Pierwszy raz miała się przed kimś do tego przyznać. Pomimo że Key już nie żył to nadal jej zależało, aby nie zepsuć jego dobrego imienia i ludzie nie zaczęli źle o nim mówić.

- Sądzą panowie, że ja i Kibum byliśmy parą, ale prawda jest taka, że nigdy nic między nami nie było. Udawaliśmy parę dla świętego spokoju – nie wiedziała jak inaczej to ująć, aby nikogo nie urazić. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Nie komentowali póki co, ale po ich minach było widać konsternację najnowszą wiadomością. – Bo ja… wolę jednak swoją płeć, tak samo Kibum – uśmiechnęła się nieco niepewnie.

- Czyli chcesz powiedzieć, że udawaliście, tak? A czy w jego życiu był ktoś wyjątkowy? – dopytał agent FBI, patrząc uważnie na dziewczynę, która pokiwała gorliwie głowa, ale po chwili się zatrzymała. Wiedziała, że Key nie chciał się ujawniać, ale nie była pewna jak jest z Jonghyunem.

- Podejrzewam, że tamtego nocy byli razem – zacięła się z otwartymi ustami i słowem, które uwięzło w krtani. Nastała chwila ciszy, po której Danielle złapała za kartkę oraz długopis, podsuwając je pod nos mężczyzną. – To jego adres. Nazywa się Kim Jonghyun – uśmiechnęła się nieco wymuszenie, znowu łapiąc za dół bluzy, miętosząc ją mocno. Została jeszcze kilka minut odpowiadając na każde zadane pytanie, chociaż nie mogła wiele pomóc. Niemniej dzięki tej niespodziewanej wiadomości, przed policjantami klarował się jakiś sensowny obraz a nieznane losy ofiary zaczęły nabierać kształtu.

Niedługo później stali pod domem domniemanego partnera Kibuma. Otworzyła im starsza kobieta z kurzymi łapkami wokół oczu i zmęczeniem wypisanym na twarzy. Spojrzała na nich sceptycznie, wycierając ręce ubrudzone mąką w fartuch.

- W czym mogę pomóc? – zapytała delikatnym, dziewczęcym głosikiem, który nijak nie pasował do tak postawnej starszej kobiety, chociaż nie była ona najwyższa.

- Pani Kim, prawda?- dopytał komendant, a kiedy ta kiwnęła głową od razu kontynuował – Chcielibyśmy porozmawiać z pani synem – Kobieta westchnęła cicho, dotykając bladego polika. Pokręciła z rezygnacją głową.

- Nie wiem czy wam się uda. Zamknął się w swoim pokoju i nie chce z nikim rozmawiać – słychać było w jej głosie niepokój i zmartwienie o zdrowie fizyczne i psychiczne syna. – Z panami pewnie też nie zamieni nawet słowa – dodała patrząc przepraszająco na dwójkę mężczyzn. Zza pleców kobiety słychać było skrzypienie schodów. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Jong stał na samym dole, trzymając się poręczy. Miał na sobie dużą, czarną bluzę z naciągniętym na głowę kapturem. Spod niego było widać nieład włosów, a oczy miał podkrążone i czerwone od płaczu. Chłopak podszedł do matki, dotykając jej ramienia odsuwając delikatnie od drzwi. Próbował przy tym obdarzyć ją uśmiechem. Niezwykle wymuszonym, słabym ale zawsze był to uśmiech.

- Porozmawiajmy na zewnątrz – poprosił ochrypłym głosem, gestem dłoni prosząc dwójkę mężczyzn o odsunięcie się. Jong zamknął za sobą drzwi wejściowe, odchodząc kawałek, aby rodzicielka nie usłyszała ich rozmowy. – Wiem czemu tutaj jesteście. Czekałem, aż się skądś dowiedzie. Sam nawet chciałem się do was przejść – mówił wszystko tak beznamiętnym głosem, patrząc się pustym wzrokiem przed siebie, że policjanci sami zaczęli się o niego martwić. Jednak czy to nie normalne, że człowiek, który stracił ukochaną osobę staje się jedynie swoim marnym cieniem?

- Byłeś z nim ostatniej nocy nim… - nie dokończył nie wiedząc jak odpowiednio ubrać to co myślał w słowa. Jong kiwnął głową, obejmując się samemu ramionami. Wziął głębszy wdech, aby się uspokoić i bez drżenia głosu opowiedzieć o tamtym wieczorze, pomijając oczywiście dokładne opisy tego co robili.

- Powiedział, abym odstawił go pod dom, chociaż nigdy tego nie robiłem. Mimo to uznałem to za lepszą opcję, niż miałby się przechadzać po mieście… - zaciął się na chwilę, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. O ile wcześniej Bills podejrzewał tego chłopaka, tak kiedy go zobaczył i usłyszał jak mówił o ofierze stało się jasne, że nie mógł tego zrobić – Gdybym tylko poczekał, aż wejdzie do domu. Gdybym poczekał to pewnie Kibum by żył – Jong zacisnął mocno pięści. Miał ochotę w coś przywalić. Najchętniej sklonowałby się tylko po to, aby nakopać sobie samemu.

- Czy tamtej nocy zachowywał się jakoś niepokojąco? – policjant zadał standardowe pytanie, a Jonghyun od razu pokręcił głową, lecz po chwili zastanowił się nad tym dokładniej.

- Jeśli się nad tym zastanowić to było coś co mnie zaniepokoiło. Był dziwnie smutny, kiedy go odwoziłem i przy pożegnaniu cały czas powtarzał, że mnie.. kocha – przy końcu zdania głos mu się załamał. Jong zagryzł mocno zęby na wargę, chowając dłonie do kieszeni bluzy, aby dwaj mężczyźni przed nim nie widzieli jak te mu drżą. Starszy mężczyzna poklepał chłopaka opiekuńczo po plecach. Kilka razy rozmawiał z Jonghyunem na większych imprezach czy grillach, dlatego martwił się o chłopaka i za razem był zdziwiony, że ten miał kochanka. Nigdy nie przemknęło mu przez myśl, iż ta dwójka może być razem. I pewnie o to im chodziło. Zachować wszystko w sekrecie przed całym światem. – Proszę, złapcie tego kto… kto go zabił i ukarzcie – wyszeptał cicho Jonghyun kuląc się jeszcze mocniej.

- Obiecujemy, że go znajdziemy… Dziękujemy ci za rozmowę – Bills pożegnał się uprzejmie, ciągnąc za sobą współpracownika. Nie powinien składać takich obietnic, lecz nie mógł patrzeć na jego cierpienie w tych wielkich, brązowych oczach.

***

- Jedno mnie zastanawia – zaczął stary przyjaciel miejscowego policjanta, kiedy wracali na posterunek. Mężczyzna co chwila się z kimś witał. Spojrzał jednak w końcu pytająco na tymczasowego współpracownika. – Wielu tutaj Azjatów – wydusił swoje spostrzeżenie, rozglądając się dookoła. Co szósta osoba w miasteczku była azjatyckiego pochodzenia. To za razem niewiele, ale i sporo jak na takie niewielkie miasteczko.

- To prawda. Też mnie to zastanawiało – użył czasu przeszłego chcąc w ten sposób zaznaczyć, że w pewien sposób okrył tą niewielką zagadkę lub po prostu przestało go to z czasem interesować. Niestety Bills był zbyt ciekawski i musiał wiedzieć czym to jest spowodowane, a jego partner w zespole doskonale o tym wiedział. – To miasteczko ma swoją legendę. Wiesz jak to bywa, że każda taka opowieść ma w sobie ziarenko prawdy… - przeciągał specjalnie widząc zdenerwowanie na twarzy drugiego mężczyzny, czym się wręcz napawał i czuł chorą satysfakcję.

- Przejdź do rzeczy – poprosił uprzejmym głosem, lecz nieznoszącym sprzeciwu. Szef policji zaśmiał się pogodnie, zerkając w niebo.

- Nie pamiętam dokładnie słowo w słowo, ale legenda opowiadała o statku, który podczas pierwszej wojny światowej rozbił się gdzieś w tutejszych okolicach. W tamtych czasach ten teren był niezamieszkały, a wszystko przez nieurodzajną glebę – w co trudno byłoby teraz uwierzyć biorąc pod uwagę bujną zieleń i pola uprawne. – Okręt przewoził uchodźców z Azji. Przez długi czas włóczyli się próbując przeżyć a za razem nie szukali schronienia w dużych miastach. Lękali się żołnierzy. W końcu byli to ludzie w większości nieznający języka. Po długiej tułaczce na tym pustkowiu znaleźli jezioro, a przy nim stary dom. Wydawało się, że jest opuszczony, więc postanowili się tam zatrzymać. Wtedy pojawiła się kobieta równie stara co jej domostwo. Zapytała ich o cel podróży, wtedy z tłumu wyłonił się młody chłopak, który chociaż trochę znał język – mężczyzna opowiadał z wielkim zapałem. Czasami czytał synowi do snu, więc miał w tym wprawę. Z resztą kochał legendy, zwłaszcza te zawierające w sobie magię. – Kobieta po usłyszeniu ich historii zaproponowała pomoc. Wskazała miejsce idealne na stworzenie miasta. Legenda mówiła, że powstało ono w siedem dni i sześć nocy. Staruszka zapytana czego chce w zamian za pomoc odparła, że niewiele. Po prostu, aby zostali w tym mieści na zawsze, nigdy go nie opuszczali i kochali bezgranicznie. I oczywiście jak to w takich opowieściach pisało, że kobieta była wiedźmą a tymi słowami przeklęła miasto. Każdy, kto chciał kiedykolwiek wyjechał, kończył zamordowany w dzikim szale przez resztą miasteczka. Odbywały się oficjalne egzekucję takich ludzi z udziałem ich własnej rodziny, który dopingowała i domagała się skrócenia własnego syna o głowę. Koszmarne, prawda? – dopytał, chociaż raczej nie oczekiwał odpowiedzi. Chciał po prostu w jakiś sposób zakończyć tą dość długa opowieść w czasie której zdążyli dojść pod posterunek policji. – Jednak to tylko legenda, chociaż prawdą jest, że większość przodków tych ludzi pochodzi ze statku, który rozbił się kilkanaście lat temu. – wzruszył ramionami witając się skinieniem głowy z młodą dziewczyną na recepcji.

***

Minho przywitał się z matka Taemina, która otworzyła mu drzwi. Od razu wbiegł na górę gdzie czekał na niego młodszy chłopak. Siedział zawinięty w koc, spod którego wystawały jedynie jego jasne, zgrabne i nagie nogi. Siedział oparty o ścianę wzrok wlepiając w ekran przed sobą. Choi westchnął cicho. Był już wtorek, ale Tae nadal niechętnie wychodził z łóżka. I nie chciał się też z nikim spotykać, jednak Minho miał mu coś fascynującego do powiedzenia. Mimo to najpierw usiadł przy nim, przytulił i zdjął koc z głowy tylko po to, aby pocałować go w czoło. Chłopak z początku nie chciał nikogo widzieć, ale kiedy Choi wziął go w swoje ramiona od razu poczuł się lepiej. Oparł się o masywny tors partnera, zerkając na niego z ukosa.

- Nie wiem czy chcesz rozmawiać o Kibumie.. – zaczął, a Taemin od razu pokręcił głową, otulając się mocniej kocem podkulając nogi. – Ale dowiedziałem się z kim tak naprawdę się spotykał – liczył, że tym zaciekawi młodszego chłopaka. Dla niego samego było to wielkie zaskoczenie ale i było mu żal Jonghyuna. Wiedział, że znajomy jest bardzo zrozpaczony. Zobaczył to w jego oczach dzisiejszego popołudnia.

- Z kim? – zapytał słodkim głosem, w którym było słychać pierwszy raz od wielu godzin jakiekolwiek pozytywne emocje. Choi uśmiechnął się na tą oznakę pobudzenia w chłopaku targając go zaczepnie po włosach.

- Z Jonghyunem – wydusił to w końcu z siebie, a młodszy chłopak kiwnął powoli głową zamykając się na chwilę we własnych myślach. Minho pozwolił mu na to wiedząc, że potrzebuje takich chwili. Tae od dawna podejrzewał, iż przyjaciel miał kogoś. Niemniej Jonghyun był dla niego sporym zaskoczeniem.

- Naprawdę… - mruknął bardziej do siebie niż do kochanka. Nastała między nimi chwila ciszy, którą przerywał jedynie grający telewizor. Taemin odszukał dłoni kochanka, splatając z nim palce. Minho głaskał go delikatnie, opierając brodę o czubek głowy niższego chłopaka.

- Zostałem z tobą, Minnie – wyszeptał cicho w jego włosy.

- Co mówiłeś? – dopytał nie słysząc za pierwszym razem. Minho uśmiechnął się niewinnie, zupełnie jakby te słowa nie padły z jego ust.

- Ja? Nic – zapewnił go ze szczerym uśmiechem targając po poplątanych włosach. Taemin wywrócił oczami, ale skradł mu pocałunek nim wrócił do oglądania serialu.

***

Młodszy chłopak rzucił starszego kochanka na łóżko. Rozluzował krawat, patrząc prowokująco w oczy partnera. Luhan oddychał ciężko, podpierając się na łokciach. Nogi rozchylił delikatnie przygryzając dolną wargę. Sehun zabrał go dzisiejszego dnia spod pracy i wspólnie pojechali do domu starszego mężczyzny gdzie nie miało być nikogo tego wieczora. Oh zrzucił na podłogę marynarkę rzucając się na kochanka.

- Ach! P-przestań! – poprosił piskliwym, błagalnym głosem śmiejąc się w niebogłosy, kiedy młodszy chłopak łaskotał go po najbardziej wyczulonych miejscach. W końcu po długim boju LuHanowi udało się przewrócić partnera i usiąść na jego udach tym samym przyszpilając go do łóżka. Blondyn oddychał ciężko wykończony śmiechem i błaganiem o litość. Jego oczy się śmiały, chociaż nadal kryła się w nich żałoba. Chwilę patrzyli na siebie nim ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Sehun znowu górował nad partnerem.

- Kocham cię – wyszeptał w jego wargi nim ułożył się obok niego. Całował go delikatnie po karku, dłonią głaszcząc po brzuchu. Lu czuł jak się odpręża a wszystkie stresy i troski ostatnich dni po prostu znikają. Dość ciężko przyszło mu otworzenie oczu. Spojrzał rozleniwionym wzrokiem na młodszego chłopaka.

- Ja ciebie też, Hunnie – odpowiedział z czułością w głosie. Sehun nie zaprzestawał relaksujących pieszczot, które usypiały mężczyznę. Kiedy LuHan był już na granicy snu usłyszał cichy szept tuż przy uchu.

- Wyjedź stąd ze mną – poprosił cicho z nadzieją w głosie Oh. Już kilka razy o tym rozmawiali. Zwykle odpowiedź była taka same, ale Sehun nadal żył nadzieją i liczył, że te wszystkie morderstwa sprawią, iż ukochany zmieni zdanie.- Proszę.. – dodał głosem smutnego dziecka, które nie dostaje swojego cukierka. Jednak jeśli Lu by się wsłuchał lepiej usłyszałby desperację. Tak wielką jak u człowieka na krawędzi przepaści. Człowieka, który wie, że niewiele mu już pozostało w życiu.

- Nie. Nie chce o tym nawet słyszeć – uciął krótko LuHan przewracając się na drugi bok. Sehun zacisnął usta w wąską linię czym prędzej wstając z łóżka. Starszy mężczyzna zaalarmowany zniknięciem ciepła partnera koło siebie poderwał się do siadu. Chciał coś powiedzieć, ale widok wściekłego kochanka zatrzymał wszystkie słowa w krtani.

- Świetnie! To zgnij tutaj nie osiągając niczego w życiu! Pracuj do końca swojego marnego życia w ratuszu jako sekretareczka. – wypluł z obrazą. Nie do zawodu jaki wykonywał chłopak, jednak czuł niechęć do niego bierności. Wiedział, że LuHan ma marzenia. Wielkie marzenia, które może spełnić jedynie w większym mieście. Gdziekolwiek indziej, tylko nie tutaj. Mimo to uparcie chciał tkwić w tym miejscu. – Mam tego serdecznie dość! – krzyknął na odchodne. Zgarnął z ziemi swoją marynarkę, nie przejmując się już krawatem, który nadal leżał na podłodze.

- Oczywiście. Wyjdź jak tchórz! – warknął za nim LuHan wyglądając za okno. Sehun nawet nie obejrzał się za chłopakiem idąc szybkim tempem w stronę swojego domu. Ciemne chmury zbierały się już nad niebem. Gdzieś na skraju domów przebijały ostatnie promienie słońca. Oh przeszedł szybkim tempem jakieś dwie przecznice nim zwolnił. Uspokoił nieco oddech nim obejrzał się za siebie. Żałował tej kłótni, lecz nie było już sensu o tym myśleć. Zacisnął mocniej palce na marynarce. Wieczory były już chłodne, więc na ciele chłopaka pojawiła się gęsia skórka. Zignorował ją skręcając w kolejną ulicę dochodząc do swojego domu w którym pogaszone były wszystkie światła. Przeszedł przez furtkę omijając drzwi wejściowe. Pokierował się na tył posesji. Przeskoczył sprawnie przez siatkę idąc wydeptaną drogą. Potrzebował się nieco uspokoić. Niedaleko jego domu stała stara buda a w niej pięcioletni pies. Kundel jak się patrzyło na oko. Wyglądem można było go pomylić z husky. Sehun przysiadł koło psa, który widząc go od razu podbiegł bliżej chcąc się przywitać. Futrzak należał do niego, lecz nie mógł go trzymać w domu, bo mama była uczulona na psy. Oh nie był pewien ile przesiedział w lesie, ale w końcu zaczęło padać. Deszcz uderzał o liście tworząc piękną symfonie natury.

***

LuHan nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Kręcił się po całym domu. Zrobił sobie herbatę, kolację i włączył jakiś film. Ostatecznie postanowił położyć się do łóżka. Było po pierwszej, kiedy jego telefon zawibrował. Po omacku odszukał urządzenia z trudem unosząc głowę. Zmarszczył się, kiedy jasne światło uderzyło w niego. Kilka sekund zajęło nim się przyzwyczaił. Jedna wiadomość. Od Sehuna. Treść krótka i rzeczowa. Jednak Lu nie chciał mu odpisywać. Nadal był na niego zły. Rzucił telefon na łóżko, ukrywając się cały pod kołdrą. Ekran rzucał światło na sufit, oświetlając pokój.

Przepraszam. Kocham cię.”

***

Młody agent FBI westchnął cicho sprawdzając godzinę na swoim elektronicznym, podświetlanym zegarku. Było po drugiej. Normalnie leżałby już w łóżku zamiast brudzić swoje skórzane buty w kałużach na chodniku. Niefortunnie wylosował dzisiejszego dnia krótszą słomkę i musiał iść na partol z szefem policji. Nie miał nic do tego staruszka, ale był typem człowieka kochającego sen.

- Nie przejmuj się, niedługo będziesz mógł wrócić do motelu i się zdrzemnąć – zapewnił go starszy mężczyzna, kiedy skręcali w kolejną ulicę. Ulice rozświetlały latarnie, a tam gdzie nie sięgały dumnie zastępował je księżyc górujący nad drzewami pobliskiego lasu. Kierowali się właśnie na przedmieścia. Ostatnie kółko i wrócą do centrum zmieniając się z innymi. Młody chłopak kiwnął głową, próbował przy tym przybrać na usta uśmiech, lecz szło mu kiepsko. – Och… - wydusił z siebie szef policji, kiedy przed sobą zobaczył zgarbioną postać o lasce i z psem na smyczy u nogi. – Dość późna pora na spacer. Tym bardziej biorąc pod uwagę godzinę policyjną – zagadał komendant, kiedy stanęli przed staruszkiem. Gnom zaśmiał się zakłopotany zerkając na psa. Agent FBI również na niego zerknął. Młody pies. Na oko może sześcioletnia mieszanka husky.

- Proszę mi wybaczyć. Ta bestia uciekła mi z podwórka biegnąc za wiewiórką. Dopiero udało mi się go dogonić i przywołać do siebie – próbował się wytłumaczyć Gnom. Policjant kiwnął głowa na znak, że rozumie.

- Niech pan na siebie uważa w drodze powrotnej – poprosił mężczyzna przepuszczając staruszka. Gnom ukłonił się delikatnie, mijając dwójkę funkcjonariuszy.

- Oczywiście, miłego wieczora – dodał na odchodne, ciągnąc za sobą szczęśliwego pupila. Szef policji obserwował jak ten kieruje się w stronę swojego starego, zrujnowanego przez czas domu niedaleko jeziora.

- Proszę pana? – z letargu wyrwał go młody agent FBI. Najwidoczniej zamyślił się na zbyt długo. Na pewno na tyle, aby Gnom zniknął z jego pola widzenia.

- Dziwne. Nie wiedziałem, że ma psa – dodał do siebie pod nosem. Za chwilę jednak odgonił tą niepotrzebną informację wracając do patrolowania ulicy.

***

Blondyn jęknął, kiedy dzwonek budzika nie dawał mu spokoju. Był czwartek i znowu musiał iść do pracy. Pracy, która nie była szczytem jego marzeń. Nie była nawet w pierwszej dziesiątce. Może Sehun miał rację i powinien pomyśleć nad czymś innym? Niemniej nie był za opuszczaniem miasteczka. Lubił je. Było jego domem, chociaż ostatnio mniej spokojnym niż dawniej. Jednak skoro jego chłopakowi tak zależało, to może by spróbował? Jakiś mały wyjazd na tydzień czy dwa nigdy nikogo nie zabił. Na wspomnienie o Sehunie od razu sięgnął po telefon. Żadnej nowej wiadomości, lecz czego oczekiwał? W końcu Oh nie był osobą, która spamuje innych. Do tego on nie odpisał na smsa. Szybko wystukał kilka słów i kliknął wyślij. Wiedział, że niedługo ta sprzeczka pójdzie w niepamięć, dlatego z lekkim sercem zabrał się za szykowanie do pracy. Wyszedł przed ósmą nadal nie dostając wiadomości zwrotnej, więc napisał jeszcze jedną. Od razu napisał chłopakowi o pomyśle wyjazdu na małe wakacje licząc, że to wywoła jakiś odzew. Mijał właśnie tłum ludzi i aut. Zwolnił na chwilę, próbując coś dojrzeć przez głowy innych. Pakowano czarny worek na nosidło. Luhan wysłał kolejną wiadomość, ale wzrok miał skierowany na ciało w worku. Drgnął nerwowo, kiedy rozbrzmiał znajomy dzwonek przychodzącego smsa. Łzy stanęły mu momentalnie w oczach. Pobiegł czym prędzej przez tłum. Nie wiedział jak minął policjanta i trafił przed ludzi niosących worek. W ostatniej chwili, nim rozsunął czarny materiał, został złapany i odciągnięty. To był Sehun. Te dwa metry dalej leżał jego telefon z dzwonkiem, który sam mu nagrał. Poznawał swój głos lecący z urządzenia. Rosły mężczyzna odciągnął go, pomimo że próbował mu się wyrwać. Ostatni raz pragnął spojrzeć na ukochanego. Chciał go przytulić, przeprosić za to, że nigdy go nie słuchał. Może jakby się zgodził chociaż z nim porozmawiać nie byłoby tej kłótni. Sehun zostałby u niego. Sehun by żył
_______________________________________________________________________________________________________

Tym razem doczekaliście się wcześniej rozdziału niż poprzednio. I pewnie kolejny będzie jeszcze szybciej, bo zostałam uziemiona w domu na najbliższe 7 dni z gipsem na nogę. Ale plus tego jest taki, że będę miała dużo czasu na pisanie :3

Do końca zostały już tylko dwa rozdziały i epilog, który zapewne wszystko wyjaśni. Przy następnym rozdziale zapytam się was o paring do oneshota lub wystawię ankietę.

wtorek, 14 października 2014

Small town, creepy town - 7. Deszcz


Kibum siedział na ławce w sali biologicznej. Było już po zajęciach, ale nie śpieszyło mu się do domu. Patrzył przez okno jak grupa chłopaków ze szkolnej drużyny biega za piłką. Nigdy nie lubił się przemęczać, lecz od zawsze uwielbiał patrzeć na Jonghyuna, kiedy ten ćwiczył. Kochał ten jego naturalny wyraz twarzy, pełen radości i lekkości. Blondyn uniósł się, kiedy ujrzał Taemina przy siatce. Choi od razu podbiegł do niego, omijając osłonę boiska. Key czuł ukłucie zazdrości w piersi na ten widok. Sam często marzył jakby to było, gdyby mógł po treningu czekać na Jonga. Razem wracaliby do domu, trzymając się za ręce, tak jak Tae i Choi w tym momencie. Potrząsnął głową, odganiając od siebie przygnębiające myśli.

- Kibum? – zza pleców Key rozległ się głos. Blondyn odwrócił się, widząc w wejściu swojego sąsiada. Uśmiechnął się do niego delikatnie, zabierając zeszyt z ławki. Sehun spojrzał na niego wzrokiem trudnym do odgadnięcia, kiedy ten stał już przed nim. Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, aż z ust Key wydobyło się ciche westchnienie.

- Wrócimy razem? – zaproponował, na co drugi chłopak pokiwał głową, przepuszczając go w drzwiach. Nie mówiąc zbyt wiele obaj wyszli poza teren szkoły, kierując się w stronę swoich domów.

- Jestem prawie tego pewien – odparł zagadkowo, lecz Kibum rozumiał. Pokiwał głową, zerkając na niego kątek oka.

- To chyba dobrze – blondyn uśmiechnął się do niego delikatnie, zaraz odwracając wzrok. – Będzie ciężko, prawda? – dopytał, a Sehun jedynie skinął głową. Nadal czuł się niepewnie w obecnej sytuacji, lecz chciał tego. Stanęli przed domem niższego chłopaka.

- W takim razie do zobaczenia? – w głosie Sehuna było słychać niepewność. Kibum westchnął cicho, bo nie był tego taki pewien. Wyższy mężczyzna stał dopóki ten nie kiwnął mu głową.

- Tak, do zobaczenia. – przytaknął mu gorliwie, a Oh uśmiechnął się z ulgą – Pozdrów Luhana – dodał Key, bo kiedy jeszcze starszy chłopak chodził do ich szkoły często spotykali się w trójkę. Kibum odwrócił się jeszcze do znajomego, machając mu krótko nim wszedł do mieszkania.

***

Sobota była wyjątkowo pogodna. D.O postanowił nieco się odprężyć nad jeziorem wraz ze swoim psem. Chciał też się spotkać z Jonginem, bo dawno nie spędzali czasu razem. Niestety ten miał inne plany. Rozumiał to całkowicie. W końcu miał dziewczynę, zajęcia z dzieciakami i jeszcze godzina policyjna, która utrudniała im jakiekolwiek spotkania.

Kyungsoo szedł wzdłuż brzegu jeziora w lesie, rzucając co jakiś czas patyk psu. Próbował być wyrozumiały względem przyjaciela, co nie zmieniało faktu, że czuł się porzucony a jego serce łamało się na coraz mniejsze fragmenty. Do tego dzisiaj rano jak wychodził przed domem Tao stały paczki z jego rzeczami. Jego matka pozbywała się większości rzeczy. Czego on osobiście nie rozumiał, bo przecież to był jej syn i chyba powinna mieć jakiś sentyment do niego. To nawet on po kryjomu zabrał kilka zdjęć i rzeczy, które kojarzyły mu się ze zmarłym znajomym.

- Czemu jestem taki beznadziejny – westchnął cicho, szepcząc do siebie. To chyba był zaczątek psychozy skoro zaczął gadać w powietrze. D.O schylił się po patyk który przyniósł mu pies, rzucając go w głąb lasu. Kyungsoo stanął w miejscu wpatrując się w niebo. Chmury gładko sunęły po niebie. Ostatnie promienie słońca przebijały się przez korony drzew. D.O lubił czasami stanąć i podziwiać piękno natury. Kochał delikatny powiew wiosennego wiatru, śpiew ptaków czy szelest liści i chrzęst patyków pod łapami zwierząt. Obejrzał się za siebie słysząc szmer. Spodziewał się zobaczyć swojego psa, lecz zamiast tego poczuł jak ktoś łapie go mocno i niemal przewraca na ziemię. Pisnął przestraszony, kiedy został uniesiony nad ziemię. – Puszczaj! – krzyknął w panice, próbując się wyrwać z silnych objęć nieznanego mu napastnika. Po chwili usłyszał koło ucha śmiech. Pies przybiegł, kiedy tylko usłyszał głos właściciela. Usiadł kawałek od nich przyglądając się dwójce mężczyzn.

- Nie bądź taki strachliwy – wyszeptał mu do ucha przyjaciel stawiając w końcu chłopaka na ziemi. D.O spojrzał na niego butnie, odsuwając się delikatnie aby przypatrzeć się irytująco przystojnej twarzy Jongina.

- Nie miałeś być z Amber? – dopytał starając się przy tym brzmieć neutralnie, jednak była w jego głosie namacalna nuta zazdrości, a za razem radości, że ten jest teraz przy nim. Kai wzruszył ramionami zabierając z pysku psa patyk. Rzucił go ile miał sił w ramieniu, a ten pobiegł za nim szczekając szczęśliwy.

- Uznałem, że ostatnio spędzam za mało czasu z moim kochanym przyjacielem – odpowiedział w końcu na pytanie chłopaka posyłając mu jeden ze swoich powalających z nóg uśmiechów. Kyungsoo odpowiedział kiwnięciem głowy. Szli wspólnie przy jeziorze. Głównie milczeli, lecz przyjaciele często nie potrzebują słów. W końcu Jongin objął chłopaka wokół szyi przyciągając bliżej siebie. Sam pochylił się do niego, znajdując się przy nim niemal twarzą w twarz. Dzieliła ich może dwucentymetrowa odległość. D.O czuł jak mocno bije mu serce. Instynktownie zamknął oczy, lecz nie nadeszło to czego tak mocno wyczekiwał. Zamiast tego Kai pociągnął za jego skórę na poliku, dotykając worków pod oczami. – Sypiasz odpowiednio? Wyglądasz okropnie – zagadał ze smutkiem w głosie. Czuł się nieco winny, że tak go zaniedbał. Kyungsoo znowu poczuł się rozczarowany, ale pokiwał głową, uśmiechając się nieco wymuszenie.

- Martwię się ostatnimi wydarzeniami – w sumie nie kłamał mówiąc to. Jednak nie tylko to było powodem jego nieprzespanych nocy. Drugi powód znajdował się przed nim. Jongin westchnął nieprzekonany, ale odsunął się od przyjaciela. Mimo że Kai oddał mu przestrzeń osobistą, to nadal obejmował niższego chłopaka ramieniem. D.O poczuł się nieco bezpieczniejszy i spokojniejszy, ale za razem poczuł tępy ból w sercu. Nienawidził, kiedy miotały nim takie sprzeczne emocje.

Tej nocy Jongin został z przyjacielem i jak za starych czasów jedli śmieciowe żarcie przed kiepskim filmem. Śmiali się i żartowali, aby następnie uwalić się wspólnie na łóżku i w połowie chłodnej nocy wtulić się w drugiego.

***

Niedzielny wieczór był chłodny, lecz nie przeszkadzało to dwójce chłopaków, którzy siedzieli pod drzewem wtuleni w siebie. Key podsunął się wyżej składając na wargach kochanka czuły pocałunek. Jong uśmiechnął się do niego, głaszcząc z miłością po włosach, za uchem i poliku. Kibum chętnie poddał się tej pieszczocie mrucząc cicho pod nosem. Uwielbiał takie chwile, kiedy mogli siedzieć wspólnie. Co prawda wolałby być w ciepłym mieszkaniu zamiast lesie, jednak trzeba się zadowolić tym co daje nam życie.

- Jonghyunnie – wyszeptał cicho blondyn, obejmując bruneta wokół pasa. Wiatr znowu zatrząsnął koronami drzew oraz drobnym ciałem wyższego chłopaka, który w poszukiwaniu ciepła schował głowę w zagłębieniu szyi partnera. Jong poprawił koc, którym byli przykryci, całując Key za uchem. Chłopak ponownie zadrżał, lecz tym razem nie z powodu zimna. Siedzieli dłuższą chwilę w ciszy, aż w końcu to Kibum przemówił jako pierwszy. Z resztą blondyn nigdy nie umiał zbyt długo siedzieć w ciszy. – Myślałem o tym, że jeśli miałbym kiedykolwiek zginąć, chciałbym odejść w spektakularny sposób – zaczął dość kontrowersyjny temat, zerkając na Jonga, który patrzył na niego jak na wariata.

- Czemu w ogóle tak mówisz, Kibummy? – zapytał niepewnie brunet czując nieprzyjemny ucisk w podbrzuszu na myśl, że kochankowi mogłoby się coś stać.

- Każdy kiedyś umrze, Jong. Niektórzy niestety przedwcześnie, tak jak Kris czy Tao – odpowiedział mu z lekkością w głosi, zupełnie jakby nie prowadzili konwersacji na temat śmierci. Zaraz jednak Key uśmiechnął się szeroko, siadając przodem do kochanka. – Kocham cię – wyszeptał mu w usta nim złożył na nich czuły i namiętny pocałunek. Całowali się dłuższą chwilę nim w końcu to Kibum się odsunął oddychając ciężej. Jong zaczął gryźć go po szyi i obojczykach. – Chodźmy do auta. Rozgrzejemy się – jęknął cicho, kiedy zęby kochanka zacisnęły się na jego delikatnej skórze. Jonghyun pokiwał głową, pozwalając blondynowi uciec ze swoich objęć. Key czekał aż partner zajmie miejsce na tylnych siedzeniach ciemnoniebieskiego audi z 1998r. Potem sam wślizgnął się do środka zatrzaskując za sobą drzwi, siadając od razu na udach bruneta. Dłonie Jonga wkradły się pod koszulkę blondyna a usta wylądowały za uchem, gdzie Kibum miał swój czuły punkt. Jęknął głośno, opierając się dłońmi o masywny tors Jonghyuna. Brunet uwielbiał jak głos Key drżał w czasie seksu. Kochał to jak ten jęczał cicho, próbując nie być zbył głośnym, lecz koniec końców i tak nigdy nie umiał się pohamować. I blondyn nawet nie lubił się powstrzymywać. Chciał, aby Jong wiedział jak mu z nim dobrze. Jak kocha duże dłonie bruneta, które błądziły po całym jego ciele doprowadzając do szaleństwa. Zupełnie tak jak teraz. W końcu koszulki ich obu wylądowały gdzieś na przednich siedzeniach auta, a Kibum zaczął odpinać gorączkowo ekspres w spodniach kochanka. Tak dawno tego nie robili, że ostatnimi czasy Key myślał jedynie o seksie. Nie mieli wcześniej czasu ani ochoty na pieszczoty przez te morderstwa, potem zniknięcie Minho a na koniec godzinę policyjną. Chyba jedynie dzięki głupiemu szczęściu udało im się dojechać na polane i nie spotkać nikogo. Może też miasto było gorzej pilnowane niż zakładano z początku. Sam nie wiedział, jednak nie miał zamiaru zaprzątać sobie tym głowy, kiedy miał pod sobą ukochanego, który był równie spragniony bliskości co on. Kibum uśmiechnął się kątek ust łapiąc między palce twardą męskość partnera. Zaczął szybko poruszać dłonią po całej długości patrząc intensywnie w oczy Jonghyuna. Ten oddychał ciężej wytrzymując jego spojrzenie. Spojrzenie pięknych, dzikich kocich oczu w których płonęło pożądanie.

Ich usta odszukiwały siebie w półmroku, zęby uderzały o siebie, a nosy trącały się nawzajem. Key jęczał wprost w wargi starszego mężczyzny, kiedy ten odpinał mu spodnie, gryzł dolną wargę i pieścił przez uwierające w tym momencie bokserki. Nie rozbierali się do końca, chociaż w aucie było coraz cieplej a szyby zaczęły zachodzić parą. Chociaż ich uwierały przy każdym ruchu, to nie ściągali ich z siebie. Wszystko przez niewielką powierzchnie tylnego siedzenia i strach. Zawsze im towarzyszył. Może i byli w ustronnym miejscu, lecz inni uczniowie mają tendencję do chodzenia wieczorami po lesie. Mimo to Key, z małą pomocą Jonghyuna, zsunął z siebie spodnie do połowy uda wraz z bokserkami. Blondyn zagryzł mocno wargę czując jak kochanek pożera go wzrokiem. Odwrócił się nieco niezgrabnie tyłem do bruneta. Próbował dosięgnąć torby, którą zostawił na podłodze z przodu samochodu. Wypiął się przy tym do Jonga, który od razu skorzystał z okazji. Zaczął całować partnera po pośladkach i kości ogonowej, dłońmi pieszcząc uda i drażniąc wejście. Kibum oddychał ciężko, drżącymi dłońmi próbując wygrzebać z kieszeni torby lubrykant i prezerwatywy.

- Przestań – poprosił cichym i słabym głosem. Jednak Jonghyun wiedział, że ten nie chce, aby się zatrzymywał. Kibum lubił udawać niedostępnego czy zawstydzonego. Lubił często mówić nie, kiedy myślał błagam, więcej. Brunet pociągnął go z powrotem na swoje kolana. Key czuł męskość kochanka wbijającą mu się w pośladki. Zafalował biodrami, aby Jong poczuł wzbierająca w nim frustrację, niecierpliwość. Dwa głosy, dwa ciężkie oddechy wypełniały auto. Kibum z niemałym trudem usiadł znowu przodem do partnera ponawiając namiętne pocałunki. W tym czasie zakładał brunetowi prezerwatywę, a Jonghyun rozciągał blondyna. Nie mieli całej nocy, a wydawało im się, że wszystko trwa nieskończoność. Co za razem było dobre, jak i złe. Key pragnął już poczuć się jednością z kochankiem, ale wiedział, że rozstanie jest z każdym jękiem, każdym ruchem palców w jego wnętrzu coraz bliżej. Znowu będą dla siebie obcy. Znowu będzie czuł się samotny w znienawidzonym miasteczku.

- Gotowy? – zapytał Jong, kiedy przestał czuć opór po dodaniu trzeciego palca. Key pokiwał szybko głową, zagryzając zęby na dolnej wargę. Jong złapał członka u nasady, czekając cierpliwie na Kibuma. Prezerwatywa była już nawilżona, więc nie potrzebowali dodatkowej porcji lubrykantu. Blondyn ułożył dłonie na ramionach Jonghyuna zaczynając opadać w dół. Czuł jak przez okręg mięśni przechodzi główka penisa. Brunet westchnął cicho, kładąc ręce na udach partnera. Poczuł zniecierpliwienie, więc przycisnął Key do swojego krocza. Ten w odpowiedzi jęknął donośnie, zaciskając mocniej uda wokół pasa bruneta, paznokcie wbijając w jego plecy drapiąc je i raniąc niemal do krwi. Przyjemność pomieszana z bólem. Słodko-gorzka miłość, baby.

- Za szybko… - wyszeptał w kark kochanka, lecz już po chwili zaczął poruszać biodrami. Unosił się i upadał czując dreszcze przechodzące po całym jego ciele. Jong był jednym, który znał Kibuma od tej strony i nie chciał, aby ktokolwiek go zobaczył takiego. Nie chciał, aby ktoś jeszcze widział te cudowne rumiane poliki, zaróżowioną klatkę piersiową, która unosiła się szybko i gwałtownie. Pragnął posiadać tylko dla siebie te słodkie, lekko napuchnięte od pocałunków usta. Marzył o tym, aby te iskrzące oczy wypełnione miłością i pożądaniem były skierowane tylko na niego. I tak też było. Key nie widział świata poza Jonghyunem. Jednak czasami to, co przesłania nam widok na świat jest jedynie przeszkodą.

Jęki i westchnienie przyjemności wypełniały auto. Kibum odchylił się do tyłu, rękoma łapiąc się przednich foteli. Czuł wzrok kochanka przesuwający się po jego ciele. Kochał to uwielbienie wypisane w jego oczach. Rozchylił nogi na ile mógł przez nieściągnięte spodnie. Jong zostawiał na jego żebrach i obojczyku kolejne malinki, samemu wypychając biodra do góry wychodząc naprzeciwko posunięciom blondyna. Nie byli pewni ile minęło, lecz kiedy Jonghyun doszedł zaraz po Kibumie, zegar na desce rozdzielczej wskazywał piętnaście po drugiej. Key oparł czoło o ramię bruneta uspokajając oddech. W końcu uniósł się na drżących kolanach z ciężkim westchnieniem uwalając się obok. Jong zdjął prezerwatywę więżąc ją na końcu, wywalając przez okno. Blondyn przymknął powieki, palcem kreśląc wzory po swoim brzuchu czując jak nasienie wciera się w jego skórę.

- Kibummy – Jong pokręcił głową widząc co ten wyrabia. Kiedy podciągnął spodnie, sięgnął do przednich foteli wyjmując paczkę chusteczek z torby Key. Wyciągnął jedną, wycierając dokładnie kochanka. Ten uśmiechnął się słabo w podzięce. Brunet często opiekował się partnerem w taki sposób po seksie. Kibum zwykle opadał całkowicie z sił po orgazmie, więc wtedy to Jong miał okazję się wykazać. Przez następne pół godziny po prostu siedzieli wtuleni na tylnej kanapie słuchając radia. – Czas wracać… - odparł brunet, kiedy jego wzrok wylądował na zegarze. Key również spojrzał w tamtym kierunku i niechętnie przytaknął. Blondyn zatopił się w przednim fotelu czując lekki dyskomfort przy siadaniu. Przez całą drogę milczeli. Jong był skupiony na drodze, natomiast Kibum patrzył gdzieś w przestrzeń. Zupełnie jakby myślami, czy nawet świadomością odpłynął gdzie indziej.

- Podwieź mnie pod dom – wyszeptał cicho, kiedy wjeżdżali w zabudowaną część miasta.

- Jesteś pewien? – dopytał brunet. W końcu zwykle zostawiał go co najmniej dwie ulicę wcześniej, gdzie kręciło się niewiele osób a tym samym zmniejszała się szansa, że ktoś ich przyłapie razem.

- Tak, rodzice myślą, że jestem u Tae, więc nikt nie będzie oczekiwał mojego powrotu – Key uśmiechnął się do Jonghyuna, lecz wydawał się dziwnie przygaszony. Brunet zwalił to na kolejną rozłąkę. Dlatego podjechał pod dom kochanka stając na krawężniku. Kibum zabrał torbę z podłogi, łapiąc za dłoń Jonga. Przysunął się do niego składając na jego wargach czuły pocałunek. – Kocham cię – wyszeptał w jego wargi z błyskiem w smutnych oczach. Brunet pogłaskał go po poliku czując ucisk w żołądku. Key zachowywał się dziwnie, wręcz niepokojąco.

- Ja ciebie też – zapewnił go o swoich uczuciach, lecz ucisk w brzuchu nie zniknął a jedynie się nasilił, kiedy blondyn uśmiechnął się słabo.

- Kocham… - powtórzył Key, składając jeszcze jeden szybki pocałunek na miękkich wargach partnera nim wyskoczył z auta. Pomachał brunetowi, stojąc na podjeździe dopóki samochód nie zniknął za zakrętem. Wtedy ręka opadła wzdłuż ciała, zaciskając się w pięść na materiale. Kibum poczuł wilgoć na polikach. – Chyba będzie padać…

***

Uczniowie zebrali się na sali gimnastycznej. Na niewielkim podeście stał dyrektor ich szkoły, a woźny obniżał mu wysokość mikrofonu. Kilka stuknięć, szmerów i uspokojenie dzieciaków krótkim kaszlnięciem.

- Zebrałem was tutaj, aby przekazać wam smutną wiadomość. Dzisiaj dotarła do mnie wiadomość, że kolejny z waszych kolegów został… zamordowany – po sali przeszedł głośny jęk niepokoju. Wszyscy rozglądali się dookoła szukając wzrokiem swoich znajomych, przyjaciół, kolegów z ławki czy ukochanych. Dyrektor uspokoił ich na ile mógł. Na czole zebrały mu się krople potu. – Pożegnaliśmy dzisiejszego dnia Kim Kibuma. Proszę, uczcijcie go minutą cichy. - nim skończył rozbrzmiał trzask starych metalowych drzwi wejściowych oraz głośny płacz Taemina. Minho, który stał obok, objął młodszego chłopaka ramieniem próbując ukrócić jego ból w swoich objęciach. W czasie, kiedy dyrektor mówił o bezpieczeństwie i prosił o zachowanie ostrożności, na końcu korytarza stała samotna postać. Pogrążona w żalu i gniewie wylewała łzy. Brunet nie przejmując się bólem będąc w szale uderzał ile siły w szafki. Kopał je, bluźnił, wyżywał się na wszystkim co miał pod ręką. Złapał za butle z wodą rzucając nią przed korytarz. Nic jednak nie było w stanie złagodzić bólu jaki czuł w sercu. Nic nie mogło sprawić, że przestanie żałować wszystkich złych chwili. Tego, że nie poczekał, aż Key wejdzie do domu. Jong czuł łzy na polikach. Ścierał je dłońmi, rękawem bluzy, lecz przybywało ich coraz więcej. W końcu opadł wykończony na kolana. Nie powstrzymywał się już. Płakał niczym dziecko. Ryk pełen smutku wypełnił korytarze. Jonghyun nawet nie czuł bólu w dłoniach, na których zdarł skórę aż do krwi. W tym momencie przedstawiał sobą całe nieszczęście ludzkie. Stracił w jednej chwili wszystko. Kibum był dla niego całym światem, który runął, spłonął. I nie pozostał po nim nawet popiół. 

___________________________________________________________________________________________________

W końcu po miesiącu dodałam cokolwiek... Już rozumiem jak ludzie mogą nie napisać nawet jednego rozdziału przez kilka miesięcy. Do tego czekaliście miesiąc i dostaliście taki rozdział. Proszę, nie zabijajcie mnie za to co zrobiłam ;< 

Postaram się teraz częściej wchodzić na bloggera i pisać. No i oczywiście nadrobić to co inni dodali, bo w sumie przez cały miesiąc weszłam może z dwa czy trzy razy. Jednak powiedzmy, że się ogarnęłam ze szkołą, tylko pewnie będę musiała polubić kawę, aby dać radę wrócić do dawnego tempa pisania. 

Niemniej mam nadzieję, że na kolejny rozdział już będziecie krócej czekać~! I przepraszam za wszelkie błędy. 
Zaległości nadrobię jakoś niedługo.