poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Small town, creepy town - 5. Witamy w mieście


- Ktokolwiek to czyni, robi się bezczelny – mruknął starszy mężczyzna, przyglądając się jak jego młodsi podopieczni pakują ciało młodego chłopaka w czarny worek. Ten następnie zostanie przewieziony do ich niewielkiej kostnicy w szpitalu, gdzie patolog zajmie się ciałem, próbując odgadnąć sposób śmierci. Lee, tutejszy gość od trupów, pracował w dwóch miastach. Zwykle nie był zbyt zarobiony. Właśnie – nie był. Od dwóch tygodni ciągle jeździł do nowego ciała. Nawet myślał czy by nie przenieść się do miejscowego motelu, by tyle nie jeździć. Jednak chyba zbyt kochał swoje cztery kąty, aby tak się poświęcać. – Zadzwońcie po patologa. Niech się tym jak najszybciej zajmie – mężczyzna mówił cichym, słabym, może nawet lekko zlęknionym głosem. Komendant wiedział, że czas go goni. Miał tylko trzy dni, aby zapobiec kolejnemu morderstwu. To było zdecydowanie zbyt mało czasu dla grupki policjantów, którzy nie mieli do tej pory do czynienia z przestępstwami innymi niż kradzież w sklepie. – Anna, zajmiesz się wszystkim? – zapytał kobietę, która na dole przesłuchiwała nadal przerażoną kobietę. Blondynka przytaknęła, uznając, że skoro szef ją prosi o pomoc, to znaczy, że ma coś ważniejszego na głowie. Mężczyzna opuszczał już skromną posesję zamordowanego, kiedy zagadał go jeden z policjantów.

- Dokąd pan idzie? – dopytał młody chłopak, niosąc pudełko na dowody. Starszy stopniem poklepał go po ramieniu, myślami będąc już zupełnie gdzie indziej.

- Muszę zadzwonić – zakomunikował mu, idąc szybkim krokiem w stronę wozu, którym dojedzie na komisariat i wykona niechętnie telefon, który może okazać się za razem błogosławieństwem jak i przekleństwem. – Nienawidzę obcych w miasteczku – mruknął kwaśno mężczyzna, już wyobrażając sobie stertę papierkowej roboty.

***

Poniedziałek. Jak Kibum nienawidził poniedziałków, ale za razem je uwielbiał. Głupie, prawda? W końcu kto normalny lubiłby ten męczący, mrożący krew w żyłach dzień, który był początkiem kolejnego nieprzyjemnego tygodnia pełnego fałszywych słów, uśmiechów i spojrzeń. Key czasami (nawet często) marzył jakby to było w innymi miejscu, z innymi ludźmi, którzy nie odepchnęliby go za jego orientację. Wyobrażał sobie siebie bez tej durnej dumy i lęku przed odrzuceniem. Przy jego boku był Jonghyun. Jong, którego kochał jak szalony. Może i był młody, lecz potrafił odróżnić miłość od zauroczenia. Wiedział też, że to pierwsze uczucie nie jest wieczne, mimo to cudowne w swej złożoności i bólu. Słodkim bólu.

Blondyn poprawił torbę na ramieniu. Uśmiechnął się delikatnie czując znajomy czekoladowy zapach. Lubił, kiedy kochanek używał tego dezodorantu. Aromat nie został z nim długo, podobnie jak uczucie muskającej go dłoni po ramieniu, kiedy Jonghyun przebiegał koło niego. Key zagryzł mocno wargę, bo miał ochotę go zawołać, przytulić się i znaleźć ukojenie dla swojego serca w jego ramionach. Miał dzisiaj chyba gorszy dzień, skoro pozwolił sobie na takie myśli i chwilę słabości. Potrząsnął głowa, aby wybyć się niechcianych obrazów. Uniósł wysoko głowę, krocząc dumnie w stronę budynku szkoły. Zwykle czekał na niego Tae, lecz ten napisał mu nad ranem, że się spóźni. Spotkali się dopiero w połowie zajęć. Młodszy chłopak miał okienko w planie, a Kibum wychowanie fizyczne na którym nigdy nie ćwiczył. Taemin przysiadł się do przyjaciela pod cieniem drzewa. Key wyjął jedną słuchawkę, pisząc ostatnią wiadomość do Jonghyuna od razu usuwając całą rozmowę. Wolał nie zostawiać śladów w razie gdyby ktoś, kiedyś dorwał się do jego komórki. O Jongu nie wiedział nawet chłopak obok niego, chociaż ufał mu bezgranicznie. Siedzieli dłuższą chwilę w ciszy obserwując ludzi biegających wkoło po boisku przy dźwiękach gwizdka trenera.

- Mów, bo zaraz cię rozerwie – parsknął rozbawiony blondyn, kątem oka widząc jak przyjaciel się kręci i nie może usiedzieć w miejscu. Tae od razu przysunął się przed przyjaciela, uśmiechając z rozmarzeniem, kiedy wrócił wspomnieniami do poprzedniego wieczoru.

- Było cudownie! – niemal krzyknął, zagryzając mocno dolną wargę. Kibum kiwnął głową, ponaglając go ruchem dłoni, aby opowiadał dalej. W końcu byli już w połowie zajęć. – Mieliśmy tak wiele tematów do rozmów. Na filmie ciągle nas uciszali bo tak głośno się śmialiśmy – Key uniósł brew słysząc to. Widział ten film i nie było tam wiele zabawnych momentów. Najwidoczniej oboje nie doceniali tak cudnego gatunku filmu jak romans. – Potem wracaliśmy. Dał mi swoją kurtkę. Tak cudownie nim pachniała! – niemal biło od niego podekscytowanie minionym wieczorem. Kibum uśmiechnął się delikatnie, bo dawno nie widział go takiego radosnego. Aż sam miał ochotę się uśmiechnąć, chociaż od środka zżerała go zazdrość. – Potem się zatrzymaliśmy, a on… pocałował mnie. Całował tak, jakbym był z porcelany. To było cudowne – wydawało się, że nigdy chyba ten piękny uśmiech nie opuści jego twarzy. Niestety tak nie było. Tae po chwili posmutniał, a w jego oczach pojawiło się przerażenie. – Co jak on mnie znienawidzi? – krzyknął, zakrywając dłonią usta, a kilka osób przebiegających obok nich obejrzało się na nich. Key spojrzał na niego pytająco, bo coś mu nie pasowało. Jest cudownie, Tae opowiada jak miło spędzili czas, nawet Minho go pocałował i nagle przyjaciel wypala mu z tekstem, że Choi go nienawidzi? To z żadnej strony nie trzyma się kupy. Wtedy Taemin mu wytłumaczył o tym jak się na niego rzucił. Kibum (po usłyszeniu całej opowieści z zeszłego wieczora) dotknął jego polika, szczypiąc go mocno chcąc sprawdzić czy ten jest prawdziwy. Przecież jego słodki, niewinny przyjaciel nie rzuca się na innych niczym niezaspokojona bestia. To była raczej jego domena. Tae czuł się jeszcze gorzej, kiedy blondyn zachowywał się tak, jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu.

- To nie jest możliwe. Minho cię lubi – odparł, chcąc podnieść chłopaka na duchu, głaszcząc po poliku. Zaraz jednak zabrał dłoń, kątem oka dostrzegając znajomą postać. – Mam do tego nosa – dodał pewien swego. – I teraz koniec tematu, bo mam dość słuchania o tym facecie – burknął, a Tae jedynie kiwnął głową, siadając obok znajomego. Chłopak wiedział, że przyjaciel nie jest chamski i niemiły. Po prostu nie chciał, aby Taemin zaczął za dużo myśleć o poprzednim wieczorze, bo tylko się nakręci.

***

Kai stał pod budynkiem szkoły na jego tyłach. Dłonie miał wciśnięte w ciemne spodnie, ściskając je mocno w pięść. Mimo to przytakiwał ulegle, podczas gdy Amber robiła mu wywiad na temat ignorowania jej. Jongin często uważał, że miłość jest ślepa, chociaż wiedział, że nie kocha swojej dziewczyny tak jak powinien. Był z nią bo tak było łatwiej. Głupie, prawda? Jednakże bądźmy szczerzy. Ile par jest ze sobą wiedząc, że to nie jest to. Czują, że pobędą ze sobą rok, może dwa i to się skończy. Chłopakowi wydawało się czasem, że miłość czeka na niego za rokiem, lecz on nie umiał tego dostrzec.

- Masz rację. Przepraszam – skulił się delikatnie, chociaż nie było mu przykro. Czuł się dobrze z tym, że postawił swojego przyjaciela w potrzebie ponad własną dziewczynę. Amber zacmokała jeszcze niezadowolona, lecz w końcu z jej pełnych ust wydostało się westchnienie.

- Oby to był ostatni raz…

- Obiecuję – kłamstwo. Jongin wiedział, że to nie będzie ostatni raz. Jednak kobieta mu wierzyła, więc ucałowała go mocno w usta na przypieczętowanie kolejnej obietnicy, którą Kai i tak złamie. Amber pogłaskała go jeszcze po włosach, nim pożegnała się wracając szybko do swoich koleżanek, aby obwieścić im cudowną nowinę. Chłopak czekać aż ta zniknie za zakrętem, samemu odchodząc w drugą stronę. Za rogiem oparty o mur stał D.O. W dłoniach bawił się paskiem torby, uparcie wpatrując się w ziemię.

- Przepraszam – Kyungsoo wydukał to tak cicho, że Kai ledwo go dosłyszał. Chłopak czuł się głupio, bo z jego powodu przyjaciel pokłócił się z dziewczyną i musiał wysłuchiwać jej marudzenia przez niemal pół godziny. Jongin uśmiechnął się delikatnie, wsuwając palce w czerwone włosy znajomego. Jednak kiedy D.O nadal na niego nie spojrzał, zsunął dłoń po poliku do szyi, aby następnie złapać go za podbródek, unosząc jego głowę do góry. Teraz wpatrywała się w niego para wielkich, pięknych czekoladowych oczu. Gdyby tylko Kai wiedział, że to Kyungsoo jest jego miłością czekająca za rogiem, wtedy wszystko byłoby łatwiejsze, lecz życie takie nie jest. Lubi kopać cię w dupę i ranić, lecz nigdy nic nie ułatwia.

- Nie przejmuj się. Chodźmy stąd – zaproponował, obejmując go ramieniem wokół szyi, ciągnąc za sobą do stołówki.

***

Jak zwykle podczas przerwy obiadowej, zwykle pusty bufet wypełniał się uczniami po brzegi. Każdy miał swój własny stolik. Key co prawda zwykle siedział z Taemin, lecz bywały dni, że zasiadał z Danielle i jej znajomymi. W końcu jako jej chłopak miał swoje obowiązki. Zwłaszcza w szkole.

- Nie zostawiaj mnie – wyszeptał Tae, trzymając się ramienia przyjaciela, kiedy wchodzili do stołówki. Kibum strzepnął go niczym natrętną muchę, bo sam też nie miał ochoty siadać z tymi głupimi dziewuchami z którymi Daniell była w drużynie. Niestety nie zawsze się dostaje to, czego się pragnie. Razem poszli po coś na obiad.

- Dasz sobie radę. Zobacz, koło Minho jest wolne miejsce – wyszeptał mu do ucha, ruchem głowy wskazując stolik gdzie siedział wspomniany chłopak. Tae już chciał zaprotestować, lecz Key rzucił mu jedno z tych spojrzeń nieznoszących sprzeciwu. – Jeśli nie dla siebie, zrób to dla mnie – poprosił go, wzdychając cicho. Taemin zagryzł wargę, lecz w końcu pokiwał głową. Kiedy szli w ich stronę, Choi zauważył znajomego i poklepał zachęcająco miejsce obok siebie.

- Wybacz tleniona blondyno, ale nie ma tutaj dla ciebie miejsca – mruknął Beakhyun do Kibuma. Ten prychnął wyniośle, pokazując mu środkowy palec. Nie od dzisiaj wszyscy wiedzieli, że ci dwaj się nienawidzili. Chyba po prostu oboje byli zbyt wyniośli i dumni, aby wytrzymać w swoim towarzystwie.

- Jakbym chciał przebywać przy kimś z tak krzywym ryjem – warknął mało przyjaźnie, jedynie na moment zawieszając wzrok na Jonghyunie, który siedział przy stoliku z tą małą szują. – Widzimy się później, Minnie – zwrócił się do przyjaciela, na powrót z niezadowolonego grymasu przechodząc do szerokiego uśmiechu.  Najmłodszy chłopak pomachał mu, przyglądając się jak ten podchodzi do swojej dziewczyny.

- Nie rozumiem czemu się tak nie lubicie – mruknął Jong, zagryzając zęby na frytce. Bacon zdusił w sobie jakieś przekleństwo, na szczęście Chanyeol obejmował go uspokajająco wokół talii.

- Ty się lepiej nie odzywaj, Jong. Nawet z nim nigdy nie gadałeś – warknął, lecz bez wrogości w głosie. Chan wzruszył ramionami, całując niższego chłopaka w polik. Tae i Minho zupełnie nie uczestniczyli w ich rozmowie, zajęci własnymi tematami. Przy czym Taemin cały czas się delikatnie rumienił, wpatrując w szatyna niczym  w obrazek. Jonghyun westchnął cicho, zaczynając mieszać frytką w ketchupie. W tym momencie czuł się tak cholernie samotny. Jego wzrok mimowolnie powędrował w stronę blondyna, a żołądek wykręcił się nieprzyjemnie.

***

- Zaproś Minho – zaproponował Key, kiedy wracali wspólnie do domu.

- Chcesz po prostu kogoś kto cię podwiezie, prawda? – mruknął młodszy chłopak, obserwując z powątpieniem przyjaciela. Ten uśmiechnął się niewinnie, wzruszając ramionami.

- Przyłapany – wyszczerzył się jeszcze szerzej. Pomimo że był poniedziałek, to Kibum postanowił pójść do klubu. Od wtorku miała wejść godzina policyjna jak zarządzono w radzie miejskiej. Wszystko przez te wszystkie śmierci z ostatnich dwóch tygodni. Dlatego blondyn nie mógł sobie odmówić ostatniego wieczornego wyjścia. – To jak? – ponowił przerwany temat, chociaż widział, że Tae i tak się ugnie. Zawsze to robił.

- Zadzwonię do niego – westchnął ciężko młodszy chłopak, kręcąc z rezygnacją głową. Mimo że nie miał ochoty na imprezy, to na samą myśl spędzenia z Minho czasu, aż czuł mrowienie w podbrzuszu. – Jednak nic nie obiecuję! – dodał od razu, aby przypadkiem blondyn nie robił sobie zbyt wielkich nadziej. W końcu Choi nie wydawał się typem osoby, która lubi takie imprezy.

Podobnie jak Taemin nie umiał odmówić Kibumowi, tak Minho nie umiał odmówić młodszemu chłopakowi. W końcu Tae był niczym słodki dzieciak, któremu odmowa czegokolwiek może złamać serce. Dlatego już o dwudziestej drugiej w trójkę siedzieli w aucie ojca Kibuma, jadąc do pobliskiego miasteczka gdzie mieli promocję w poniedziałki. Klub, pomimo że nie był mały, to i tak był tłoczny. Widzieli nawet kilka osób ze szkoły. Najwidoczniej nie tylko oni wpadli na pomysł, aby skorzystać z ostatniego wolnego wieczoru.

- Pilnuj go. Nie pozwól mu pić – Key upomniał szatyna, kiedy tylko weszli do klubu. Nie chodziło nawet o to, że Tae był niepełnoletni. Po prostu po alkoholu robił się… agresywny? Kibum doświadczył tego raz i nie chciałby aby to się powtórzyło. Choi kiwnął głowa, chociaż nie miał zamiaru za bardzo słuchać Key. Blondyn poszedł się bawić, podczas gdy Minho wraz z Tae zajęli jedno z niewielu wolnych miejsc na kanapie w rogu lokalu. Młodszy chłopak przejechał dłonią po skórzanym obiciu, uśmiechając się do siebie. W sumie to wyjście mogło być lepsze niż z początku zakładał. Na szczęście znajdowali się spory kawałek od parkietu, więc i muzyka nie była zbyt głośno.

- Idę do toalety. Zaraz wrócę – odparł szatyn, wstając z kanapy. Uznał, że jeśli zostawi Taemina na chwilę samego to nic się nie stanie. Przy okazji rozglądał się za Key, który gdzieś zniknął prawie godzinę temu. Niestety (lub na szczęście) nigdzie nie dojrzał blond czupryny znajomego. Ku swojemu przerażeniu nie znalazł również Tae na kanapie, kiedy wrócił. Od razu zaczął go szukać w tłumie, znajdując dopiero przy słupie z jakimś drinkiem w dłoni (do połowy odróżnionym). Kiedy młodszy chłopak dojrzał szatyna, od razu się rozpromienił. Miał rumiane poliki. Ciężko powiedzieć czy to od gorąca panującego w klubie, czy też od alkoholu. – Mój boże, Tae! Skąd to masz? – westchnął, zabierając mu szklankę. Cuchnęło jak czysta wódka z gramem soku.

- Dostałem – wyszeptał, patrząc na znajomego wilgotnymi oczami. Choi westchnął ciężko. Co się stało, to się nie odstawie. Odstawił drinka na stoli, ciągnąc chłopaka do ich kanapy. W końcu chyba nie mógł się upić taką małą ilością, prawda?

- Nie odchodź ode mnie, dobrze? – poprosił go, bo drugi raz nie wytrzyma pewnie takiego stresu.

- Mhm. Obiecuję – wymruczał, siadając najbliżej szatyna jak tylko mógł. Gdyby tylko mógł, to pewnie stopiłby się z Minho. Zamiast tego zaczął błądzić palcem po jego udzie, układając głowę na ramieniu starszego mężczyzny. Choi nie wiedział jak zareagować, tym bardziej, że ciekawskie rączki Taemina zaczęły wkradać mu się pod koszulkę. Key w końcu zasiadł znowu do ich stolika. Był cały spocony i chyba miał nawet malinkę na szyi. Minho nie chciał wnikać kto mu ją zrobił. Widząc Tae z rozanielonej miny, przeszedł w przerażenie.

- Dałeś mu alkohol?! – jęknął spanikowany, odsuwając przyjaciela od szatyna. – Ostrzegałem cię! Jego ojciec mnie zabiję – zaczął histeryzować, szybko wyciągając telefon, aby sprawdzić godzinę. Dochodziła druga w nocy, czyli powinni już wracać, bo jutro czekała ich szkoła. – Nieważne! Pomyślimy co z tym zrobić w drodze – zawyrokował, ciągnąc za sobą Tae.

- To nie moja wina! Zostawiłem go tylko na pięć minut – tłumaczył się Minho, chociaż sam miał wyrzuty sumienia, że na to pozwolił.

- To wystarczyło! – warknął zdenerwowany. Wszelki alkohol, który wypił właśnie z niego wyparował pod wpływem stresu. Key wcisnął kluczyki Minho, karząc mu prowadzić. Sam usadził Tae z tyłu, dokładnie zapinając mu pasy bezpieczeństwa. – Zrobimy tak… - wpadł w końcu na jakiś pomysł, kiedy jechali ciemną ulicą w stronę miasteczka. – Zadzwonię do jego ojca. Powiem, że Taemin nocuje u mnie, ale pojedzie do ciebie.

- Dlaczego tak kombinujesz? – dopytał, bo nie rozumiał czemu Key nie chce zająć się swoim przyjacielem.

- Bo to twoja wina, a poza tym jak moi rodzice go zobaczą w takim stanie, to na pewno wspomną o tym jego tacie, rozumiesz? – Kibum wydawał się wykończony i nie ma co mu się dziwić. Pomimo że pan Lee jest miłym facetem, to ma surowe zasady do których wlicza się całkowity zakaz picia przed pełnoletnością. – Jutro odstawisz auto – dodał, kiedy byli już pod jego domem. – Pilnuj go, proszę – teraz brzmiał całkowicie inaczej. Jego głos był miękki i pełen troski. Minho mimowolnie pokiwał głową. Po kilku minutach był pod swoim budynkiem, zostawiając auto na ugniecionej ziemi.

- Chodź pijaku – wyszeptał, podchodząc do młodszego chłopaka, który objął go mocno ramionami. Szatyn zablokował drzwi w samochodzie, ciągnąc za sobą Taemina. – Co ty.. – wyszeptał cicho zdumiony pod nosem, kiedy młodszy chłopak wdrapał się na niego niczym koala na drzewo. Choi westchnął zrezygnowany, łapiąc po pod udami, aby przypadkiem nie spadł. Niby Tae obejmował go mocno udami, mimo to przy pijanych ludziach nie należy tracić czujności. Chłopak po pijaku był agresywny, chociaż nie w taki sposób jak może się wydawać. Gryzł Minho po szyi, ocierał się o niego. Jednym słowem robił się napalony. Choi chodziło po głowie czy Kibum też tego doświadczył. Szatyn musiał jak najszybciej go uśpić, bo jako facet miał swoje potrzeby, a jeśli Tae dalej będzie się do niego dobierał to w końcu wszelkie hamulce puszczą. Bo nie oszukujmy się – Taemin jest śliczny. Szatyn chyba wspominał, że ma słabość to uroczych rzeczy? – Połóż się – poprosił go, kiedy posadził go u siebie na łóżku. Młodszy chłopak uniósł ręce do góry, aby przyjaciel zdjął z niego koszulę. Ułożył się na pościeli dopiero, kiedy został w samych spodniach. Minho przykrył go kołdrą. Był zadowolony, że ten tak grzecznie poszedł spać. Jednak to by było zbyt proste, gdyby pijany i napalony Taemin po prostu zasnął. Chłopak wtulił nos w poduszkę szatyna. Wszystko było przesiąknięte jego zapachem, co nie wróżyło dobrze. Choi wrócił do sypialnie ze szklanką wody i od razu przystanął w miejscu. Tae leżał ze skopaną kołdrą, próbując ściągnąć sobie spodnie. Widać było, że jest podniecony a jego zmysły otępione, bo nawet nie zauważył Minho wchodzącego do pomieszczenia. Choi westchnął ciężko i dopiero wtedy młodszy chłopak zwrócił na niego uwagę. Przekręcił się na plecy, przesuwając palcami po podbrzuszu. Szatyn nienawidził siebie za zbereźne i niewłaściwe myśli. Nie chciał wykorzystywać pijanego przyjaciela, nawet jeśli ten o to tak ładnie prosił. – Co ja z tobą mam – burknął pod nosem, odkładając szklankę na biurko. Usiadł koło Taemin, łapiąc za jego nadgarstki. Chłopak od razu całym ciałem przysunął się do niego, próbując się otrzeć. Chociaż jego słowa nie były zbyt wyraźne, to jednak niezwykle jednoznaczne. Ich przepychanki trwały chyba z godzinę, nim w końcu Minho położył się za chłopakiem, mocno trzymając jego dłonie przy klatce piersiowej. Uważał przy tym, aby nie zrobić mu krzywdy.

- Wiesz, że ostatnio o tobie fantazjowałem? – Tae zaśmiał się cicho, poruszając biodrami, lecz Minho dobrze się trzymał.

- Fantazjowałeś? – dopytał szatyn bardziej od niechcenia. Za oknem robiło się jasno, więc pragnął już pójść spać. Nawet do końca nie dochodziło do niego o czym znajomy mówi.

- Tak, jak robiłem sobie dobrze. Myślałem jak ty… - nie dokończył, bo Choi zasłonił mu usta. Poczuł się nagle niezwykle obudzony. Może nawet pobudzony…

- Porozmawiamy o tym rano – mówił to surowym tonem głosu, który ucinał wszelkie rozmowy. Nawet na pijanego Taemina podziałało. Który nad ranem dopiero poczuł się zażenowany. Na swoje szczęście, kiedy się obudził Minho nie było obok. Chyba spaliłby się ze wstydu gdyby miał mu spojrzeć od razu po przebudzeniu w oczy. Niestety nie mógł uciekać. Nawet gdyby udało mu się znaleźć swoją koszulkę, to raczej nie przemknie niezauważony do wyjścia. Chociaż nawet nie do końca kojarzy jaki układ pokoi jest w mieszkaniu szatyna. Tae nie był pewien ile leżał, lecz w końcu poczuł ucisk w pęcherzu, którego nie mógł zignorować. Wyszedł z sypialni Minho, wychodząc od razu na niewielki przedsionek. Większość pomieszczeń była w ciemnych barwach, lecz niezwykle przytulnych. Sypialnia była w szarościach, korytarzyk był beżowy a łazienka miała czarne kafelki co dobrze kontrastowało z białymi elementami. Taemin wychodził z łazienki, kiedy wpadł na Choi. Nie był na to przygotowany, więc zrobił pierwsze co przyszło mu do głowy – zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Szatyn zamrugał zaskoczony, stojąc z talerzem jajecznicy w dłoni. – Taemin! – krzyknął, uderzając pięścią w drzwi, wcześniej próbując nacisnąć klamkę, lecz chłopak zamknął się od środka.

- Zostaw mnie! – pisnął, siadając pod ścianą. Czuł, że ma czerwone poliki. Do tego wyglądał okropnie. Włosy miał w istnym nieładzie. Jednak tutaj nie chodziło o jego wygląd, lecz słowa. – Chce umrzeć – wyłkał, bo ze wstydu chciał się zapaść pod ziemię. Uświadomił sobie jak bardzo jest zawstydzony, kiedy stanął twarzą w twarz z szatynem. Schował głową między ramionami. Nie dosłyszał nawet odgłosu otwierania zamka. Podniósł głowę dopiero, kiedy w przerwie między nogami dojrzał czyjeś stopy. Minho odłożył klucz na umywalkę, kucając naprzeciwko Taemina. Na szczęście kupił najtańszy zamek, który łatwo można było otworzyć od zewnątrz.

- O co chodzi? – dopytał, chociaż nie musiał. To było do przewidzenia, że ten będzie się wstydził swojego zachowania po pijaku, jednak szatyn nie przewidział, że aż do tego stopnia. Może też on tak nie przejął się jego słowami, dlatego nie uważał tego za coś strasznego.

- Jak to o co?! – oburzył się Tae, nie rozumiejąc jak ten może nie pojmować dramatu jaki przeżywał. Jęknął żałośnie, kiedy na obojczyku Minho dojrzał dwie malinki i ślad po zębach. – Nienawidzisz mnie pewnie teraz, prawda? – Choi już chciał zaprzeczyć, lecz Taemin kiedy już się nakręcił to nie umiał przestać. – Zaraz mnie wyrzucisz. Tyle moich starań, abyś zwrócił na mnie uwagę. Czemu muszę być taki głupi! – Minho klęczał przed nim, czekając aż ten się wygada. Nawet kiedy panikował był uroczy, chociaż też trochę irytowały go te bzdury, które wygadywał. Zamknął się dopiero, aby zaczerpnąć powietrza. Miał już łzy w oczach, co przekonało szatyna do tego, że czas to ukrócić. Pochylił się w jego stronę, składając na wargach młodszego chłopaka czuły pocałunek. Tae wpatrywał się w niego zaskoczony. Oczy Minho były pełne ciepła i być może nawet miłości? Choi nigdy nie był w nikim zakochany, więc nie był pewien jak to jest. Był pewien tego, że chłopak przed nim był dla niego kimś ważnym. Obecnie najważniejszym w jego życiu, w którym nie ma zbyt wiele osób.

- Chodźmy na śniadanie – Minho wstał z ziemi, podając zarumienionemu Taeminowi dłoń. Wspólnie zjedli posiłek, Choi dał mu jakieś rzeczy na przebranie, a kiedy młodszy chłopak się oporządził, wtedy dopiero odstawili auto Key. Ten czekał na nich niezadowolony na ganku, jednak widząc ten uroczy, szczęśliwy uśmiech Tae – zrozumiał, że było warto. Widać coś się między nimi zmieniło na lepsze, a to bardzo cieszyło Kibuma. Może i nie byli z Minho wielkimi przyjaciółmi, lecz blondyn znał mężczyznę na tyle, aby wiedzieć, że to dobry człowiek. Niemal idealny dla takiego dzieciaka jak Taemin.

***

We wtorek po południu przez miasto przejechały dwa spore, drogie czarne auta. Zatrzymały się pod posterunkiem. Łącznie wysiadła z niego piątka ludzi. Większość miała na sobie garnitur, niczym w jakiegoś filmu akcji. Brakowało jedynie klimatycznej muzyki.

- Bills – szeryf podszedł do rosłego mężczyzny, podając mu dłoń. Obaj znali się bardzo dobrze. Byli niegdyś partnerami i pracowali wspólnie nad kilkoma zabójstwami. Potem Bills, a właściwie to Dick Billson, dostał awans i przeniósł się do innego wydziału. Teraz był kimś poważanym w FBI. Przynajmniej sam tak o sobie mówił, co niekoniecznie było prawdą. Mimo to wydawał się najwłaściwsza osobą, jaką szeryf mógł poprosić o przysługę. Najchętniej nie sprowadzałby do miasteczka obcych, lecz jakie jest inne wyjście w obecnych czasach?

Poza znajomym mu mężczyzną, przyjechała jeszcze trójka mężczyzn i jedna kobieta. Starszy mężczyzna nawet nie zaprzątał sobie głowy, aby zapamiętać ich imiona. Przynajmniej na razie, bo wydawało mu się to mało ważne. Mimo to nadał im numerki, którymi będzie ich sobie opisywał w głowie. Jedynka był niewysoki, lecz dobrze zbudowany. Widać był, że sporo ćwiczy na firmowej siłowni. Dwójka był drobniejszy, lecz wyższy. Do tego jako jeden z niewielu z nich nosił przy pasie broń. Trójka był raczej typem analityka niż wojownika. Miał sporej wielkości okulary, nieułożone włosy i luźniejsze ubrania. Jedyna kobieta z nimi była zapewne również kimś od spraw analitycznych. Jej piegowata twarz była ciągle ozdobiona delikatnym uśmiechem, chociaż szeryf widział, że nie czuje się zbyt dobrze w obcym miejscu.

- Piękne miasteczko – odparł, kiedy mężczyzna odprowadzał ich po posterunku, chociaż właściwym celem było jego biurko. Widać kobieta nie umiała długo iść w ciszy.

- Owszem – odparł lakonicznie rozmówca, bo nie do końca się z nią zgadzał, lecz nie miał zamiaru się wykłócać. W końcu dla jednych zebra jest biała w czarne paski, a dla innych czarna w białe paski. – Rozgośćcie się – zaprosił ich ruchem ręki do swojego biurka, gdzie na jednym z foteli siedział Lee Jinki – ich miejscowy patolog. Przez kolejne dwie godziny szeryf przedstawiam im sprawę. Nie musiał nawet wspominać o trzydniowych przerwach, bo ci sami to zauważyli, kiedy tylko dostali akta. Potem patolog wspomniał oględnie o ranach. Niestety podczas krojenia ciał nie znalazł nic pomocnego. Przez następne dwa dni (a zwłaszcza w czwartek) patrole na ulicach zostaną wzmożone. Wszyscy potencjalni świadkowie przesłuchani jeszcze raz, byleby tylko złapać tego drania, który w tak bestialski sposób morduje niewinnych ludzi. 
_________________________________________________________________________________________________________________

No i w końcu się doczekaliście... Naprawdę bardzo przepraszam za takie opóźnienie w dodawaniu, ale ostatnio wiele się działo i nie zawsze miałam siłę czy ochotę pisać. Niemniej kiedy zacznie się rok szkolny, pewnie wrócę do regularnego pisania i wstawianie rozdziałów. 
Przepraszam też za błędy, ale nawet sama nie miałam siły spojrzeć na tekst. Wakacje mnie wykańczają... 
Muszę też wam podziękować, bo złożyło się tak, że miałam bardzo miłą niespodziankę urodzinową w postaci 50tys. wyświetleń. Naprawdę wam wszystkim dziękuję za taką liczbę. 
Tymczasem do napisania niedługo! 

niedziela, 10 sierpnia 2014

Small town, creepy town - 4. Szczęśliwa rodzina




Jeśli kiedykolwiek ktoś wierzył, że praca policji wygląda jak w tych wszystkich programach telewizyjnych jak CSI - to był idiotą. Przynajmniej szeryf zawsze uważał taki ludzi za naiwnych. Może miał o nich takie zdanie, bo wiedział jak to działa? Nawet, kiedy pracował w wielkim mieście, złapanie sprawcy nie zajmowało tydzień. Czasami znalezienie mordercy zajmuje pięć, dziesięć lub nawet piętnaście lat. Dlatego ta sprawa tak go przerażała. Ofiar było już cztery, a on nie miał żadnego tropu. Sprawca robił się coraz bardziej brutalny i zabijał za każdym razem w inny sposób. Zwykle, jeśli już miał do czynienia z morderstwem, oprawcami byli narkomani, zazdrośni kochankowie lub inni, niezbyt inteligentni amerykanie. Nigdy nie miał do czynienia z prawdziwym seryjnym mordercą, który poziomem IQ przewyższał większość miasteczka. Takie osoby zwykle były nieprzewidywalne, nigdy nie wiedziałeś co siedzi im w głowie, z drugiej jednak strony nie można było rozróżnić ich od innych na ulicy. Każdy z nich, z tego czego się nauczył na kursie, miał swoją pokręconą teorię, która by usprawiedliwiły ich czyny. Posiadali również schemat dzięki któremu wybierali swoje ofiary. Jedni lubili mordować blondynki, inni woleli starszych ludzi. Nigdy nie wiedziałeś z kim masz do czynienia. Szeryf, pomimo wielu lat służby, nie potrafił dostrzec zależności między ofiarami. Lizzy miała ponad dwadzieścia pięć lat, Kris dziewiętnaście a ZiTao osiemnaście. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ostatnie morderstwo dziesięcioletniego chłopca. Dzieci, kobiety, mężczyźni. Wydawało się, że sprawca nie ma ustalonego celu. Szeryf nie wiedział w jaki sposób są wybierane ofiary, poza tym, że wszystkie pochodzą z miasteczka.

- Proszę, kawa o którą pan prosił – młoda dziewczyna postawiła na biurku komendanta kubek parującego napoju. Brunetka dopiero szkoliła się na policjantkę. Od zawsze chciała pomagać innym ludziom z miasteczka, tak jak jej ojciec. Był zastępcą i pomimo jego sprzeciwów, dziewczyna w końcu postanowiła pójść w jego ślady. Wcześniej argumentował to tym, że przecież w miasteczku jest bezpiecznie. Teraz nie mogłaby już tego samego powiedzieć.

- Sam, powiedz mi, kiedy znaleziono Lizzy  - zaczepił dziewczynę nim ta wyszła z gabinetu. Brunetka na chwilę się zamyśliła, bo wydawało się, że to było tak dawno odkąd pochowano Liz.

- Pierwszego dnia miesiąca. Czemu pan o to pyta? – dopytała, chociaż mężczyzna nie miał zamiaru jej odpowiadać. Szeryf zamyślił się na chwilę, zerkając na kalendarz stojący na biurku. Czerwonym mazakiem nakreślił kółko wokół jedynki.

- Co z Krisem? – zadał kolejne pytanie, tym razem dziewczyna odpowiedziała szybciej. Jakiś czas temu się w nim podkochiwała, jednak był oddany swojej dziewczynie. Często zazdrościła Lizzy.

- Czwartego maja.

- Tao?

- Siódmego maja.

- A Timmy?

- Dziesiątego maja – mężczyzna za każdym razem zakreślał kółko wokół daty jaką podawała dziewczyna. Ta czekała może na jakieś wyjaśnienia lecz szeryf wydawał się zbyt skupiony lub nawet przerażony. Po chwili, nieco drżącą dłonią, zaznaczył datę trzynastego maja. Jeśli jego przypuszczenia są słuszne, w takim razie między morderstwami są dwudniowe przerwy. To było niewiele, aby zapobiec kolejnej zbrodni.

***

Szatyn wszedł w piątkowe popołudnie do sklepu. Ciągle słyszał gadania starych kobiet na temat śmierci dziecka. Ta wiadomość ścisnęła mu serce. Sam był ojcem, więc nie wiedział co by czuł gdyby się dowiedział, że jego maluch nie żyje. Co prawda nie była to szczęśliwa rodzinka, mimo to żyli razem. Suho musiał skończyć wcześniej szkołę, kiedy jego dziewczyna oznajmiła mu, że jest w ciąży. Z początku się cieszył. Postanowił znaleźć pracę, aby zarobić na ich przyszłość, która wcale nie była taka jak sobie wymarzył. Pierwsze osiem miesięcy było cudownych. Suho był troskliwym chłopakiem. Co prawda plotkowano o nich wiele na mieście, a jego ukochana przez to często płakała dlatego był zawsze przy niej, aby ją pocieszył. Wtedy przyszła pora na poród. Rzeczywistość uderzyła w szatyna a była ona taka, że jego dziewczyna to szmata, która go zdradziła. Mógł zrozumieć, gdyby dziecko nie było Azjatom tak jak on. Jednak nie jest głupi, aby wierzyć, ze z białej dziewczyny i Azjaty może wyjść mulat. Mimo to kochał tego malucha, a nienawidził dawnej ukochanej. W końcu zamieszkał z nią, bo był dorosły i zamierzał wziąć za nią odpowiedzialność wiedząc, że nikt inny tego nie zrobi.  

Wszystkie jego plany i marzenia runęły. Suho od zawsze pragnął wyjechać do większego miasta, w pogoni za sukcesem większym, niż może osiągnąć w tym miasteczku. Nie przepadał za nim, chociaż miało swoje uroki. Mimo to od roku wydawało mu się, że się w nim dusi. Zaraz odgonił te myśli, bo nie chciał znowu rozdrapywać ledwo zabliźnionych ran. Skupił się na zakupach. Już prawię miał wszystko z listy, kiedy jego wzrok przykuł niski staruszek próbujący sięgnąć fasolkę z najwyższej półki. Szatyn, który był od mężczyzny o ponad głowę wyższy, pomógł mu podając produkt z delikatnym uśmiechem.

- Och, dziękuję – Gnom odwzajemnił uśmiech wrzucając fasolkę do koszyka.

- Nie ma za co. Dziwię się, że pana tutaj widzę – zagadał Suho. W porównaniu do większości miasteczka, nie miał nic do tego człowieka. Był może trochę ekscentryczny, lecz na boga, kto taki nie jest? Do tego wiedział, że staruszek nigdy nie robił sam zakupów. Jego kiepski stan zdrowia nie pozwalał mu na noszenie ciężarów.

- Miałem bardzo dużą ochotę na fasolę – odparł, uśmiechając się a w kącikach oczu powstały mu kurze łapki. Szatyn nie rozumiał jak ludzie mogą tak koszmarnie traktować tego człowieka, który był naprawdę sympatyczny. – Powiedz lepiej co u ciebie słychać, Suho – odparł i gadali dopóki oboje nie doszli do kasy. Chwilę jeszcze zajęli się rozmową. Rozdzielili się dopiero po wyjściu ze sklepu. Szatyn życzył mężczyźnie udanego dnia, wracając do swojej kochanej dziewczyny i dziecka, które nie należy do niego.

***

Tae wpatrywał się w szatyna miękkim wzrokiem. Ten co prawda był zajęty klientami. W końcu nie mógł poświęcać całego czasu rudzielcowi, bo nie za to mu płacili. Kiedy ruch zelżał, mogli wrócić do przerwanej rozmowy.

- Wpadnę po ciebie w niedziele po południu, dobrze? Muszę coś wcześniej załatwić – odparł, odwracając się w stronę chłopaka, który siedział na krześle za jego plecami. Tae przeżuł szybko resztkę lukrowanego lizaka, oblizując kusząco usta. Ostatnio coraz częściej zdarzało mu się robić dziwne gesty w obecności Minho, mimo to ten zdawał się ich nie zauważał. W końcu przytaknął mu. Sam musiał jeszcze zrobić kilka rzeczy przed ich wyjściem do kina. Miał wszystko zaplanowane co do godziny.

Niestety, jak to bywa z planami, wszystko się posypało. Chłopak w panice wpadł do mieszkania Key około godziny jedenastej. Rudzielec przywitał się z matką blondyna, wbiegając szybko po schodach. Przystanął na chwilę zaskoczony, kiedy jego przyjaciel świergotał przez telefon, co nie było do niego podobne. Key, zauważając intruza, pożegnał się z rozmówcą błyskawicznie zrywając połączenie.

- Rozmawiałem z Daniell – mruknął na swoje usprawiedliwienie. W normalnych okolicznościach dopytałby się o co chodzi, jednak teraz postanowił machnąć na to ręką. W nocy miał koszmar, że jego spotkanie z Minho poszło koszmarnie. Teraz martwił się, że sen się urzeczywistni.

- Nieważne – machnął na niego ręką, siadając obok na łóżku, łapiąc za drobne dłonie przyjaciela. – Musisz mi pomóc zrobić się na bóstwo dla Minho! – niemal krzyknął, na co Key uśmiechnął się pod nosem, w ten swój ironiczny, nieco niebezpieczny sposób. Tae nie przepadał za tym grymasem na ustach chłopaka, bo nigdy nie zapowiadał niczego dobrego. Oznaczał, że jakaś myśl zrodziła się w umyśle blondyna.

- Ufasz mi? – dopytał, zaciskając palce na dłoni młodszego chłopaka, przewidując, że ten będzie próbował uciec. I tak było. Taemin chciał się odsunąć, lecz Kibum trzymał go mocno przy sobie. W końcu ponowił pytanie, kiedy ten nie odpowiedział.

- T-tak? – nie brzmiał na pewnego, mimo to ta odpowiedź wystarczyła Key. Już po chwili złapał chłopaka za nadgarstek, ciągnąc w stronę łazienki. Usadził Tae tyłem do lustra, nie chcąc aby ten zobaczył co kombinuje. – O nie… nie,nie,nie! – krzyknął, widząc w dłoniach przyjaciela pudełko, pędzel, czepek i nożyczki. Wbrew sprzeciwom Tae, Key udało się go przekonać. Jak zwykle z resztą. Blondyn od zawsze umiał argumentować swoje niedorzeczne pomysły.

Po niemal dwóch godzinach Tae wyszedł z pokoju Kibuma odmieniony. Mama chłopaka, która akurat przechodziła obok, prawie nie poznała przyjaciela swojego syna. Wcześniej zbyt długie i zniszczone włosy zostały przycięte i pocieniowane, dzięki czemu idealnie się układały. Do tego nie były już rude, lecz czarne z błękitnymi przebłyskami w słońcu. Key postarał się również o odpowiedni ubiór. Założył mu, oczywiście nie osobiście, czarne podziurawione na udach spodnie. Sam uwielbiał w nich chodzić przy Jonghyunie, wiedząc jak na niego działają. Z Choi pewnie nie będzie inaczej. W końcu Taemin ma, co musi przyznać z ciężkim sercem, cudowne nogi. Na górę dał mu białą bokserkę z nadrukiem wilka na tle lasu. Póki co było ciepło, więc nawet nie planował mu dawać żadnej bluzy. W końcu film skończy się pewnie późno, a wtedy Minho, o ile jest miłym gościem, pożyczy Tae swoją kurtkę. Plan genialny - zdaniem Kibuma.

***

Minho miał mniej problemów z szykowaniem się. Raczej nigdy nie przykładał zbyt dużej wagi do wyglądu. Po prostu jako człowiek zajęty pracą i przeżyciem, zwykle miał gdzieś jak wygląda. Na szczęście posiadał ten typ urody, że wystarczyło mu przeczesać włosy i już mógł pokazać się ludziom. Dlatego, kiedy wrócił z pracy, wziął szybki prysznic i przebrał się w świeże ubrania. Co prawda zapewne będzie musiał powtórzyć tą czynność przed samym kinem. Przeczesał palcami lekko wilgotne włosy, biorąc portfel i torbę. Sięgnął do kieszeni, w której miał kartkę zapisaną drobnym, lecz ładnym pismem. Wsiadł na rower, jadąc kilkanaście minut do najbliższego miasta. W ich miasteczku był dobry sklep, lecz nie posiadali wszystkiego. Oczywiście Minho nie musiał tego robić, lecz raz na jakiś czas mógł się wysilić, a ćwiczeń nigdy za mało. Wyszedł ze sklepu z dwiema wielkimi torbami i kilkunastoma dolarami mniej (na szczęście nie swoimi). Wszystko włożył do kosza, który zamontował przed wyjazdem. Przetarł jeszcze czoło, na którym zebrało się kilka kropel potu. Było już dość późno, a nadal było sporo do zrobienia. Droga powrotna była trudniejsza, lecz dla niego wszystko było wykonywalne. Przynajmniej sam siebie o tym przekonywał, kiedy pedałował ile sił. Zatrzymał się dopiero przed starym nieco zniszczonym domem. Zostawił rower przed wejściem opierając go o drewnianą belkę. Torby z lekkim trudem uniósł z koszyka, zerkając jeszcze na spróchniałe drewno.

- Przydałoby się odmalować – mruknął sam do siebie. Pokonał kilka stopni, aby wejść na niewielkie ganek. Łokciem nacisnął dzwonek, a monotonny nieco denerwujący dźwięk rozniósł się po prawie opustoszałym domu. Po chwili Choi usłyszał kroki, a w drzwiach stanął stary, zgarbiony facet. Minho uśmiechnął się do niego szeroko, unosząc torby nieco wyżej. – Przyniosłem zakupy – odparł a Gnom odsunął się o krok wpuszczając go do wyniszczonego domu.

***

Key miał pomóc Taeminowi się odprężyć przed wizytą w kinie, a spowodował, że chłopak jeszcze bardziej się denerwował. Cały czas w głowie huczały mu pytania czy mu się spodoba moja nowa fryzura, czy nie przesadził z ciuchami. Siedział niczym na szpilkach w salonie, a jego własna matka mu nie pomagała dokuczając mu. Ojca jak zwykle nie było, bo siedział w sklepie. Kiedy rozbrzmiał o osiemnastej dzwonek do drzwi chłopak zerwał się czym prędzej z kanapy.

- Och… - wyszeptał Choi, kiedy zobaczył Tae po raz pierwszy w nowych włosach. Był zaskoczony taką zmianą, lecz musiał przyznać, że mu pasowało. Dodawało mu powagi i wyglądał bardziej na swój wiek. – Ładnie wyglądasz – dodał, podejrzewając, że chłopak oczekuje jakiegoś komentarza. Taemin od razu się rozpromienił i chociaż jeden ciężar spadł mu z serca. Nie zabierając żadnej bluzy, tak jak mu poradził Key, wyszedł z Minho do kina. Mieli dwadzieścia minut do seansu, więc nie było sensu się śpieszyć, tym bardziej, że jedną piątą filmu zajmowały reklamy. W końcu kino musiało się jakoś utrzymać.

W budynku na ich seansie nie było wiele osób. Co całkowicie pasowało obojgu. Żaden z nich nie był niezwykle towarzyską osobą. Tae przez swoją nieśmiałość, a Choi przez wymagający styl życia. Film, który wybrał Kibum, nie był niesamowity, lecz w dobrym towarzystwie nawet najgorsze chwile są przyjemne. Oboje śmiali się z kiepskiej gry aktorskiej, przewidywalnego scenariusza i nieudolnej oprawie graficznej. Kilka osób, które chyba było zainteresowane filmem, uciszało ich, przez co wpadali w jeszcze większy rechot. Po około dwóch godzinach wyszli z kina. Po drodze wyrzucili pusty kubeł z popcornem oraz napoje. Było już ciemno. W końcu film zaczynał się chwilę przed dwudziestą. Key tak to zaplanował, aby Minho odprowadził Tae. I tak jak planował blondyn - tak też się stało. Choi, z uwagi na ostatnie wydarzenia, nie mógł zostawić chłopaka samego. Widział, że też boi się wracać sam co było urocze.

- Zimno – mruknął Taemin, pocierając nagie ramiona. Minho widząc to zdjął z siebie kurtkę, zarzucając ją na kruche ramiona chłopaka. – Dziękuję – wyszeptał zawstydzony, otulając się mocniej materiałem przesiąkniętym zapachem szatyna. Choi uśmiechnął się delikatnie, targając go po ciemnych, krótkich włosach. Były niezwykle przyjemne w dotyku.

Przez większość czasu rozmawiali, a droga powrotna zajęła im więcej czasu niż dojście do kina. Do tego Taemin czuł się trochę winny, bo Minho robił dodatkowe kilometry. Jego mieszkanie znajdowało się za kinem, podczas gdy oni szli w stronę północnej części miasta. Tae czuł, że serce mu łomoczę i nie może przestać się szczerzyć jak głupi. Choi był idealny w każdym calu. Przynajmniej dla niego. Miły, uprzejmy, zabawny i męski. Do tego miał dobre serce i cudowny uśmiech, który wywoływał w brzuchu młodszego chłopaka lawinę emocji. Niestety byli coraz bliżej jego domu. Taemin nie chciał się z nim rozstawać, do tego nie wiedział jak powinien to zrobić. Rzucić zwykłe na razie, czy też przytulić go, ucałować w polik? Od myślenia o tym stał się nerwowy, co nie umknęło uwadze szatyna. Chłopak zaczął wyłamywać sobie palce widząc swój dom z oddali.

- Um… więc, było miło? – odparł, a niepewność w jego głosie była wręcz namacalna. Minho kiwnął głową, po czym złapał go za podbródek całując szybko i delikatnie w wargi. Tae zamrugał zdziwiony i nie minęła chwila, kiedy jego ciało zareagowało. Złapał Choi za przód koszulki, samemu stając na palcach, aby wbić się w jego usta. Szatyn mruknął cicho łapiąc go za biodra z początku oddając pieszczotę. Odsunął chłopaka dopiero wtedy, kiedy poczuł język przesuwający się po jego wargach. Kiedy Minho odepchnął Taemina, ten zaczął panikować. Odskoczył przestraszony, a jego poliki wręcz płonęły od zażenowania. – Boże, wygłupiłem się. Przepraszam! – jęknął, zakrywając twarz dłońmi. Już chciał uciec, ale Choi złapał go za ramię.

- W porządku, Minnie… - wyszeptał, po czym spojrzał ponad ramię czarnowłosego. - Po prostu ktoś nas obserwuje – dodał, wskazując gestem głowy na okna. Tae od razu odwrócił się w stronę domu widząc jasne włosy swojej matki i nagły ruch zasłon. – Czekają na ciebie. Idź już – mruknął mu do ucha, całując go jeszcze w polik. Młodszy chłopak przytaknął, czując, że chyba przybrał kolorów na twarzy. Pomachał jeszcze Minho, nim wszedł do domu gdzie w przedpokoju czekała na niego mama z szerokim, zbyt zadowolonym uśmiechem.  Na pytanie jak było odpowiedział jej wymijająco, uciekając na górę do swojego pokoju. Może na razie miał spokój z jej strony, lecz nie było to wieczne. Zapewne już jutro zaleje go lawina pytań o wieczór i pocałunek, który na pewno nie umknął uwadze jego rodzicielki. Nie miał siły nawet się przebierać. Skopał z siebie jedynie spodnie, w bokserkach uwalając się na łóżku. Spojrzał na kurtkę szatyna, której nie oddał. Złapał ją w drobne dłonie, przyciskając do ciała, nos wtulając w pachnący szatynem materiał. Ile on by oddał, aby poczuć jego silne ramiona i ciepło przy sobie.

***

Nie tylko Minho i Taemin spędzali miło niedzielny wieczór. Dwójka przyjaciół siedziała wspólnie na dachu, oglądając gwiazdy na bezchmurnym niebie. Chociaż nazywanie ich jedynie przyjaciółmi byłoby sporym niedomówieniem. Wszyscy wiedzieli jakie relacje ich łączą, chociaż nigdy nie padły między nimi oficjalne postanowienia. Nawet ich rodzice byli doinformowani i nie przeszkadzało im to. Uważali, że to po prostu młodzieńcze zauroczenie. Potrzeba wyszalenia się i eksperymentowania. Dwójka chłopaków nigdy nie czułą potrzeby, aby wyciągać swoich rodziców z błędu. Oni wiedzieli, że to co jest między nimi jest czymś poważnym. Może i nie wiecznym, bo nic takie nie jest, lecz na pewno nie było to zwykłe zauroczenie.

- W mieście nie ma takich gwiazd – mruknął Chanyeol, głaszcząc delikatnie kochanka po włosach. Niższy chłopak mruknął będąc zbyt rozleniwionym, aby odpowiedzieć cokolwiek. – To chyba jedyne co lubię w tym mieście. Jesteś tak blisko natury – dodał, a Baekhyun w końcu uniósł powieki, aby spojrzeć na partnera. Oboje byli zgodni co do mieszkania w tym miejscu. Nienawidzili go, chociaż owszem - miało swoje uroki. Jednak jedynymi plusami były piękne widoki, świeże powietrze i rodzinną atmosferę. Obaj lgnęli do tłocznego miasta. Niestety wydostanie się stąd na stałe nie było ładne. Jeśli w ogóle wykonywalne z podejściem ich rodzin.

- Zaczynasz gadać bzdury – burknął młodszy chłopak, pomimo że się z nim zgadzał. Park uśmiechnął się do kochanka, łącząc ich usta w delikatnym, subtelnym i pełnym miłości pocałunku.

- I tak mnie kochasz – odparł z błyskiem w oku i szerokim uśmiechem na ustach. Baekhyun wywrócił oczami, lecz w końcu skinął głową, wracając w objęcia partnera. Spojrzał mglistym wzrokiem w gwiazdy podejrzewając, że Chanyeol teraz próbuje odgadnąć konstelację. W takich chwilach nie potrzeba słów. Obaj wiedzieli, że byli zdolni zrobić dla drugiego wszystko. Nawet poświecić własne życie.

***

Młoda dziewczyna z idealnym makijażem i ubraniami weszła przez drzwi swojego niewielkiego, jednopiętrowego domu. Przez ramię miała przerzuconą małą torbę podróżną, a na rękach trzymała dziecko, które łkało i kopało ją coraz mocniej.

- Uspokój się! – warknęła na nie, rzucając pakunek na ziemię w holu. Chłopiec krzyczał jeszcze głośniej, kiedy matka podniosła na jego głos. Brunetka rozejrzała się po domu. Mieszkanie było naprawdę niewielkie. Za małe dla niej. Miało jeden salon połączony z jadalnią, którą był okrągły stół przy którym mieściły się maksymalnie cztery osoby. Poza tym była kuchnia, gdzie dwie osoby to był tłum, jedna sypialnia i jedna łazienka oraz niewielki składzik, w którym trzymali miotły, odkurzacze i inne przedmioty do czyszczenia (z których rzadko korzystała).

- Tata! – krzyknął chłopiec wprost do ucha kobiety. Ta zabluźniła głośno idąc z synem na górę, gdzie powinien być jej współlokator. Była piąta rano w majowy poniedziałek, więc mężczyzna wciąż powinien być w domu, a skoro nie powitał syna, to nadal musiał spać.

- No oczywiście… - mruknęła, otwierając drzwi od sypialni. Szatyn leżał na łóżku, ze skrzyżowanymi ramionami na torsie. Chłopiec, widząc swojego ojca wyciągnął w jego stronę rączki, tym samym omal nie wypadając z ramion matki, która najchętniej (gdyby nie konsekwencję) puściła go. Położyło dziecko na łóżku, a to od razu podpełzło do mężczyzny, potrząsając delikatnie jego ramieniem, powtarzając tato, tato. Kobieta również podeszła bliżej, już mniej delikatnie niż chłopiec szturchając szatyna. – Suho, do cholery, wstawaj! – mruknęła gorzkim tonem, bo sama była zmęczona, a ten leżał na samym środku. Potrząsała nim coraz mocniej, jednak ani drgnął. Panika zaczęła w niej narastać, kiedy spojrzała na całą postać szatyna, delikatnie oświetloną przez słońce. Jego klatka ani drgnęła przez minutę podczas której mu się przypatrywała. – SUHO! – jej krzyk rozniósł się po całym, niewielkim domku, zapewne docierając do tego obok. 
___________________________________________________________________________________________________

Wybaczcie ewentualne błędy, lecz dopiero wstałam po powrocie z działki, więc jestem padnięta.
Co do przyszłego rozdziału - powinien być w niedzielę wieczorem lub poniedziałek od rana. Jeśli uda mi się wyrobić to możecie się go również oczekiwać w środę, lecz to zależy czy wena dopiszę :3 

Życzę udanego dnia wam wszystkim i chciałabym podziękować za niezwykle miłe komentarze pod poprzednim postem <3  

niedziela, 3 sierpnia 2014

[ONE-SHOT] First kiss


- Nie zrobisz tego – mruknął młody, niezbyt wysoki chłopak  szturchając swojego przyjaciela. Stali w piątkę pod klubem  paląc i śmiejąc się. Wydawali się być pijani, jednak większość z nich była jedynie po kilku piwach.

- Stchórzysz – odparł drugi podjudzając znajomego, któremu rzucono wyzwanie. Jedna, głupia myśl a potem kilka zaczepek -  tak właśnie tworzą się głupie pomysły. Założyli się o niewielką ilość pieniędzy ale tutaj nie chodziło o zysk materialny lecz o męska dumę! – Odpuść sobie. Jeśli w ogóle ci się uda to dostaniesz po pysku – zaśmiał się chłopak klepiąc przyjaciela po ramieniu. Mężczyzna, któremu rzucono wyzwanie, stał oparty o budynek obserwując uważnie przechodniów. Było już jasno a oni zmęczeni, jednak  mimo to nie ustępowali w zabawie i żartach. W końcu z jednego głupiego filmiku narodził się pomysł. Idiotyczny jego zdaniem lecz podjął się wykonania go nim dokładnie to przemyślał. Teraz nie zamierzał się poddać, bo przyjaciele wypominaliby mu to przez długie miesiące jak nie lata. Były z nich prawdziwe skurwiele ale mimo to ich uwielbiał. No, może przeważnie ich uwielbiał, jedynie nie w takich sytuacjach jak teraz.

- I co, odpuszczasz sobie? – dopytał trzeci z mężczyzn, który zdążył już dopalić kolejnego papierosa gniotąc niedopałek o budynek i rzucając go do pobliskiego kosza. Oczywiście cudem by było, gdyby trafił.

- Poczekajcie! Myślicie, że to takie łatwe? – burknął pod nosem brunet odpychając w końcu się od murowanej ściany. Ciężko mu było znaleźć właściwy cel , a co dopiero kiedy ci kretyni stali mu nad głową. Czwórka przyjaciół przyglądała mu się dokładnie czekając w napięciu na jakiś krok z jego strony. Brunet przygryzł wargę stając na środku chodnika, aż w końcu zobaczył idealną ofiarę po drugiej stronie. Rozejrzał się, czy nic nie jedzie i przebiegł czym prędzej. Chłopak był do niego tyłem, jednak miał ładne ciało. Kształtne, co podkreślał odpowiednimi, modnymi ciuchami (na pewno drogimi). Przez ramię miał przerzuconą torbę typu listonoszka, w jednym ręku miał telefon, który trzymał przy uchu rozmawiając z kimś, a w drugiej trzymał kubek z kawą. – Przepraszam! – krzyknął brunet  łapiąc blondyna za ramie i obracając w swoją stronę. Ten wykrzywił usta w delikatny grymas ale mimo to był ładniejszy niż podejrzewał. Nie miał zbyt wiele czasu na przyglądanie się mu. Złapał go pewnie i mocno za podbródek, musząc nieznacznie się unieść, aby dosięgnąć jego ust. Blondyn był tak zaskoczony, że omal nie wypuścił z dłoni telefonu oraz kawy. Chłopak miał delikatne i jędrne wargi, które były niezwykle przyjemne w całowaniu. Brunet skubał powoli dolną wargę nieznajomego, które ten rozchylił w szoku. Z początku chciał go odepchnąć, jednak brunet miał w sobie coś, co wywoływało u niego dziwne pragnienie. W końcu wyższy chłopak przymknął powieki, pozwalając się całować powoli i subtelnie, aż sam zaczął odpowiadać na pieszczotę. Kiedy się od siebie odsunęli, blondyn miał napuchnięte wargi, które zaraz przygryzł mocno. Z telefonu było słychać ciche głosy i nawoływania a z drugiej strony ulicy głośne wiwaty, w których było słychać niedowierzanie. Żaden z czwórki znajomych bruneta nie wierzył, że ten to zrobi, a co dopiero, że mu się uda. -  Um.. hej – odparł, dopiero teraz czując się niezręcznie kiedy piękne, brązowe kocie oczy wpatrywały się w niego. Spojrzał w bok na kubek, który blondyn trzymał w dłonie. Widniało na nim kilka liter, które składały się zapewne na imię nieznajomego. – Key? – dopytał, uśmiechając się niewinnie i rozbrajająco. Blondyn parsknął rozbawiony kręcąc głową z delikatnym uśmiechem. W oddali było słychać krzyki i nawoływania przyjaciół bruneta. W jednym z nich zabłąkało się imię mężczyzny.

- Dzień dobry, Jonghyun – mruknął cichym, miękkim lecz niezwykle pociągającym głosem. Pocałował go jeszcze raz, szybko i delikatnie, nim obrócił się na pięcie z powrotem wracając do przerwanej rozmowy. Jong dalej stał w miejscu niczym kołek dotykając opuszkami palców swoich warg. Obserwował biodra chłopaka kołyszące się w prawo i lewo ignorując przyjaciół, którzy go wołali i próbowali się dostać na drugą stronę. Key obejrzał się jeszcze raz za siebie, rzucając brunetowi pociągłe spojrzenie swoimi kocimi, pięknymi i wypełnionymi obietnicą ponownego spotkania oczami. 
_____________________________________________________________________________________________________
Wróciłam! Co prawda to nie pierwszy sierpnia, ale lepsze to niż pierwszy września...
Dziękuję bardzo za wasze wsparcie i wyrozumiałość. To wiele dla mnie znaczyło. 
Co do pytania anonima o rpg - bardzo chętnie, chociaż przyznam, że nie wchodziłam na nk od 6 lat i nie wiedziałam, że jeszcze istnieje xd 
Pewnie większość z was spodziewała się nowego rozdziału "small town", ale naszła mnie wena na napisanie tego czegoś, a rozdział powinien być już w środę ;3 
Przez cały miesiąc nic nie czytałam, więc mam spore zaległości, które zacznę nadrabiać od poniedziałku (lub dzisiejszego wieczora, jeśli nie będę mogła zasnąć) 
Jeszcze raz wam dziękuję~ 

W najbliższym czasie planuję zmienić wygląd bloga, więc możliwe, że będzie przez jakiś czas nieaktywny. Uprzedzam, aby nikogo nie martwić!