sobota, 22 lutego 2014

Love Forever


Tytuł : Love Forever
Paring : 2min
Gatunek : AU, smut, angst



Zwykle bywa tak, że człowiek budzi się nad ranem, patrząc za okno, gdzie częste, szare chmury skutecznie zasłaniają słonce, które mogłoby dodać nieco energii ich beznadziejnemu życiu. Jednak to zwykle się nie zdarza i wtedy człowiek już wiem, że to będzie po prostu kolejny, nudny i rutynowy dzień. Jak zwykle mozolnie zwlecze się z łóżka, nie będzie tryskał energią, niczym ludzie z reklam. Wypiję jaką lurę z ekspresu, która powinna być kawą, zje skąpe śniadanie i wykąpie się w swojej niewielkiej łazience, pod równie niewielkim prysznicem. Wtedy nałoży jakieś ciuchy, które będę okrywały delikatne i kruche ciało przed niechcianym spojrzeniami. Jak każdego innego dnia wyjdzie, kierując się do pracy lub na uczelnie. To i tak nie było nic warte, bo życie było beznadziejne a każdy dzień taki sam.

Chłopak poprawił torbę na ramieniu, zerkając wysoko w niebo, wpatrując się w ciemne chmury, które wisiały nisko nad miastem zwiastując ulewę. Jednak tylko ci, którzy mieli chociaż sekundę aby przystanąć i zatrzymać ten szczurzy wyścig, podziwiając matkę naturę mogli to dojrzeć. Niestety niewielu pozostało takich, którzy doceniali takie drobnostki. Jednak ten chłopak, który zatrzymał się aby spojrzeć w niebo, nieco różnił się od tych ludzi, wiecznie gdzieś goniących.

Niestety i on był więźniem czasu, który z roku na rok jakby przyśpieszał albo to życie pochłaniało go coraz więcej, pozostawiając ludziom jedynie jego ochłapy. Niemniej nawet ktoś, kto posiadał w sobie delikatność, nie mógł sobie pozwolić na oderwanie się od swojej codzienności i wyrwanie się spoza stada baranów, kierowanych przez pasterza bez twarzy. Każda owieczka, która próbowała się wyłamać ze schematu, w końcu została zjedzona przez wilka.

Gdzie też się śpieszył ten chłopak? I kim właściwie był? Był zwykłym studentem w jednym z Seulskich uniwersytetów. Jednak nie jednej z tych wielkich, prestiżowych placówek. Niestety był zbyt głupi na nie, bo zasad i mądrości życiowych, które najbardziej przydają się w życiu, nie można w żaden sposób ocenić przez sztywne kryteria uczelniane. To czas, czas jest nieznanym nauczycielem, który ocenia twoje przystosowanie do życia. Nadal jednak niewiele wiadomo o tym chłopaku, który nie wyróżniał się z tłumu, ale za razem wystawał spoza niego. Nazywał się Lee Taemin. Lee, takie popularne nazwisko, które nosiła prawie połowa populacji w tym mieście, ba, w kraju! Mimo to, niewielu Lee, dorównywało mu urodą. Był niezwykle młodym i urodziwym młodzieńcem. Posiadał ten urok, który sprawiał, że ludzie do niego lgnęli. Jednak nie był rozpieszczony czy ufny. Umiał dobierać sobie znajomych, chociaż starał się zachować przyjazne stosunki z wieloma osobami, nie chcąc wrogów. Nie był jednak dzieckiem i wiedział, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie żywił do niego jakaś dziwną urazę, której nawet nie będzie świadomy i może nigdy nie zostanie uświadomiony o niej. W końcu ludzie przestali być szczerzy, ukrywali się pod sztuczną maskę, ukazując jedynie swoje puste wnętrze. Jednak jeśli ktoś spróbuje być szczery, wtedy zostanie zlinczowany przez społeczeństwo.

Lee Taemin był studentem jakich wielu. Nie planował osiągnąć wiele w życiu i miał bardzo przyziemne marzenia, to na nich skupiając swoją uwagę. Pragnął wyjść w weekend ze znajomym do klubu, chciał odnaleźć ramiona, w których odnajdzie ukojenie. Niewiele mu potrzeba było do szczęście. Jeszcze tylko brakowało szarlotki jego świętej pamięci babci. Aż się rozmarzył na samo wspomnienie tego cudownego ciasta i musu, rozpływającego się w ustach. A w połączeniu z domowymi lodami, ach, niebo w gębie!

Rudowłosy chłopak tak się rozmarzył, że nie zwrócił uwagi, iż ktoś zajął miejsce obok niego. To zwykle bywało puste, bo sala wykładowa była duża a uczniów niewielu. Jeśli już ktoś koło siebie siedział, to byli oni zwykle dobrymi przyjaciółmi. Dlatego też Tae zdziwił się nieco widząc przystojnego szatyna, uśmiechającego się do niego przyjaźnie, jakby nieco niepewnie czy może tutaj być. Taemin, chcąc go nieco uspokoić, kiwnął mu głową w geście powitania, również wykrzywiając wargi w lekki łuk. W sumie chłopak już dawno nie miał towarzystwa na wykładach porannych, a co dopiero takiego przystojnego. Chciał nie robił sobie wielkiej nadziej, że nowy znajomy jest gejem.

- Hej – zaczął szeptem nieznany mu szatyn, kiedy wykładowca zaczął już jeden ze swoich jakże porywających wykładów.

- Witaj – odpowiedział Tae, również szeptem, co go nieco bawiło. Bo przecież nie musieli szeptać, w końcu i tak połowa sali spała, a skoro to nie zniechęcało profesora, to i krótka rozmowa nie zrobi mu różnicy. Mimo to Taemin nie chciał mówić głośniej. Kiedy nowy znajomy szeptał jego głos był cholernie seksowny, a chrypka w jego głosie sprawiała, że poczuł ukłucie w żołądku. Do tego pochylali się delikatnie w swoją stronę, chcąc się dokładniej słyszeć. To sprawiało, że między nimi stworzyła się niezwykle gęsta atmosfera. – Lee Taemin – odparł rudowłosy chłopak, wyciągając w jego stronę dłoń, którą szatyn od razu uścisnął. Jego szorstka skóra idealnie kontrastowała z tą Tae. Sprawiała, iż chłopak czuł ciarki na plecach. Nie było sensu zaprzeczać, że mężczyzna na niego działał. W końcu każdy i tak najpierw patrzy na wygląd, dopiero potem zawraca sobie głowę czymś takim jak charakter.

- Choi Minho – przedstawił się, kiwając delikatnie głową. Według wszelkich społecznych zasad, po przedstawieniu się, powinien puścić dłoń rozmówcy. Najwidoczniej jednak Minho był buntownikiem, bo nadal trzymał rudzielca za rękę, głaszcząc ją delikatnie kciukiem, zapewne napawając się aksamitem skóry. Taemin nie zareagował na to, pozwalając się trzymać za rękę. W końcu sam zatopił się w tych cudownych, hebanowych oczach, które miały w sobie coś, co go intrygowało. Choi uśmiechnął się niepewnie, a to był najbardziej uroczy uśmiech, jaki Tae kiedykolwiek widział. Szło się tylko zakochać. Z resztą to jest chyba właśnie to, co nazywa się zauroczeniem od pierwszego wejrzenia.

Nie mówili już nic więcej, trzymając się cały czas za ręce przez resztę dwugodzinnego wykładu.

***

Minął dokładnie miesiąc, dokładnie co do minuty, na tym samym wykładzie, o tej samej godzinie i w tej samej ławce, po miesiącu znajomości Minho zapytał się Tae, czy chciałby z nim gdzieś wyjść. Nadal niewiele o sobie wiedzieli. Widywali się jedynie co drugi dzień o poranku. Nie rozmawiali ze sobą, lecz tylko siedzieli, trzymając się za ręce. Stało się to rytuałem, więc kiedy tylko Choi się spóźniał, Tae czuł się dziwnie bez mężczyzny przy swoim boku. Jednak zawsze przychodził i siadał przy nim. Czasami rozmawiali podczas przerw nie ruszając się z tej ławki. Bywały dni, kiedy Tae był tak zmęczony i zasypiał na ramieniu szatyna. Ten zwykle wtedy patrzył na niego chwilę, niezwykle miękkim wzrokiem. Zapewne inni powiedzieliby, że to głupota znajdować się w takiej relacji przez miesiąc. Najwidoczniej żaden z nich nie miał w sobie normalności. Lubili inność, a zapewne mało kto, wpadłby na ciągniecie tak dziwnej znajomości przez miesiąc.

Zapewne dlatego Taemin obawiał się tego spotkania. Mieli w końcu spotkać się poza szkołą czy raczej ich ławką. Tam czuł się bezpiecznie, co było w sumie dziwne, bo większy komfort powinien odczuwać w zaludnionym miejscu. Jednak z małą pomocą przyjaciela ogarnął się i ubrał odpowiednio. Nieco słodko, nieco seksownie. Chciał się spodobać Minho, ale nie chciał wyjść wulgarnie na spotkanie z nim. Umówili się w kawiarni, gdzie Tae przyszedł przed czasem. Nie umiał usiedzieć w miejscu, zbytnio się stresując. Nawet kelnerka to zauważyła, próbując go zająć rozmową i dając ciastko na uspokojenie. Jednak czekolada tylko bardziej go pobudziła a czas, jakby robiąc mu na złość, zwolnił. Mimo to Choi przyszedł wcześniej. Najwidoczniej też nie chciał się spóźnić, dlatego zdziwił się widząc Tae przy jednym ze stolików. Rudzielec spojrzał na niego nieśmiało, rumieniąc się delikatnie widząc kwiaty w jego rękach. Pęk pięknych, czerwonych róż. Minho zdawał sobie sprawę, że to oklepane, jednak w języku kwiatów to właśnie one są odpowiednikiem miłości.

Rudzielec wstał z miejsca, czekając przy stoliku aż szatyn podejdzie. Minho denerwował się równie mocno co Taemin, a idealnie to zdradzały jego drżące dłonie. Chłopak uśmiechnął się do niego, chcąc dodać mu otuchy. Choi wyciągnął w jego stronę kwiaty, całując w polik na przywitanie.

- Hej, pięknie wyglądasz – kolejny oklepany, żywcem wyjęty z romansideł tekst, ale w oczach szatyna, chłopak wyglądał naprawdę ślicznie. W jasnym, kremowym sweterku, pod którym miał czarną bokserkę. We włosach miał kilka spinek, które utrzymywały w miejscu niesforne włosy. Wywoływało to efekt uroczy, nadając mu subtelności. Pazura natomiast dodawały mu czarne spodnie, pocięte na udach, odsłaniając gładką skórę, która kusiła aby jej dotknąć.

- Dziękuję. Za komplement i kwiaty – mruknął Tae, czując jak się rumieni, więc zażenowany ukrył się na pięknym bukietem. Nigdy nikt nie dał mu kwiatów na randce. To nie tak, że to był jego pierwszy raz. Już nieraz miewał faceta i spotykał się z kimś, zwykle jednak nie wykazywali oni takiej inicjatywy jak Minho. Choi, na jego słowa, rozluźnił się nieco. Martwił się, że to był strasznie oklepany gest i do tego się wygłupi. Jednak ten uroczy uśmiech chłopaka zapewnił go, że sprawił mu przyjemność. Szatyn odsunął przed znajomym krzesło, nim sam usiadł po przeciwnej stronie. Po chwili podeszła kelnerka, chcąc przyjąć zamówienie. Widząc kwiaty, uśmiechnęła się do Tae, zapewne zazdrościła mu nieco w duchu takiego faceta. Po tym jak przyjęła zamówienie, odeszła, jednak niedługo wróciła z wazonem, do którego Tae mógł włożyć kwiaty, aby nie zwiędły w czasie ich pobytu w kawiarni. Rudzielec podziękował jej cicho, bo była naprawdę miłą kobietą. To od niej odstał ciasto, aby się nieco rozluźnił.

Na początku było nieco niezręcznie, jednak im więcej czasu mijało, tym rozmowa stawała się swobodniejsza. W pewnym momencie żaden z nich nie zwracał uwagi na otoczenie, skupiając się jedynie na sobie. Choi wpatrywał się niczym oczarowany z roześmianą twarzyczkę Taemina, będąc dumny za każdym razem, kiedy udało mu się wywołać szczery śmiech u chłopaka. Natomiast Tae, nie mógł oderwać oczu od hebanowych tęczówek towarzysza, które sprawiały, że czuł się jakby z nich tonął.

Ludzie przychodzili, wychodzili, mijali ich i szeptali na ich temat. Wszyscy w swoim owczym pędzie gonili do pracy, po dzieci do przedszkola, natomiast ich dwójka beztrosku spędzała razem czas, ciesząc się własnym towarzystwem. Mijały im kolejne godziny, a oni czuli się jakby ten czas ich nie dotyczył. Jakby to wszystko co jest wokół nich, nie miało z nimi nic wspólnego. Stworzyli swój własny, mały przylądek, na którym było miejsce tylko dla ich dwójki. W końcu jednak ktoś postanowił kroczyć na ich wysepkę marzeń, a był tym kimś nikt inny, jak przyjaciel Taemina, który właśnie dzwonił do niego. Tae wyrwał się z pewnego rodzaju letargu, przeszukując torbę w poszukiwaniu telefonu. Choi dopiero wtedy spojrzał na zegarek oraz za okno, gdzie zaczynało się robić ciemno. Dopił swoją zimną kawę, patrząc za chłopakiem, który odszedł aby odebrać. Przyglądał się mu dokładnie, jak ten szepcze to słuchawki, rzuca mu ukradkowe, rozbawione i nieco figlarne spojrzenia. Najwidoczniej jego rozmówce powiedział coś, co zawstydziło chłopaka, bo na jego poliki wkradł się obwity rumieniec. Kiedy wrócił już mniej przypominał pomidorka, nadal jednak miał lekko zaróżowioną twarz.

- Przepraszam, przyjaciel dzwonił. Jakbym nie odebrał, to dobijałby się przez kolejną godzinę – zaśmiał się, nieco zażenowany, bo Kibum potrafił być nieco upierdliwy. Zwłaszcza jeśli chodziło o jego sprawy miłosne, jakby nie miał własnego życia uczuciowego. Albo raczej miał go zbyt wiele i było tak idealne, że wszelkie oczekiwania pokładał w Taeminie. W końcu Kibum od prawie czterech lat był w udanym związku, którego Tae mu czasem zazdrościł. Teraz jednak, wszystko prowadziło do tego, że sam już nie będzie dłużej singlem.

- Nie ma sprawy. Chyba trochę się zasiedzieliśmy – mruknął Choi, wskazując gestem głowy na zegar po przeciwnej stronie pomieszczenia. Taemin od razu spojrzał w tamtą stronę, uśmiechając się pod nosem, będąc jednak nieznacznie zaskoczony, bo nie podejrzewał, że tyle czasu już minęło. Tak dobrze siedziało mu się z Minho, że chyba nieco zapomniał o całym bożym świecie.

- Tak, to prawda. Chyba powinniśmy się zbierać – odparł, mimo że nie chciał się jeszcze rozstawać z szatynem. Ten był podobnego zdania, dlatego posiedzieli jeszcze pół godziny, nim opuścili lokal. Choi uparł się, że odprowadzi Taemina do domu. Chociaż ten nieco się opierał, w końcu się zgodził, szczęśliwy, że szatyn będzie z nim jeszcze dłużej. Pomimo że Seul było wielkim miastem, to w ciągu tygodnia był wieczorem niewielki ruch. Każdy na drugi dzień musiał wstać rano, aby iść do pracy czy do szkoły. No i od poniedziałku do piątku niewiele sklepów czy lokali było otwartych dłużej, niż do dwudziestej pierwszej.

Kiedy szli przez niemal puste ulicę, nie przestawali rozmawiać. Tae dziwił się, jak można mieć tyle tematów i tak podobne poglądy na wiele spraw. Mieli podobny gust muzyczny, estetyczny a nawet lubili podobne potrawy. Gdzieś w połowie drogi, Minho nieco umilkł, co nie uszło uwadze Taemina. Chciał już zapytać czy coś się stało, wtedy jednak poczuł jak szatyn łapie go delikatnie za nadgarstek, sunął dłonią w dół, aby złapać chłopaka za rękę, niepewnie splatając z nim palce.

- Mogę? – dopytał z dużą dozą niepewności w głosie. Taemin poczuł jak serce szybciej mu bije. Pokiwał energicznie głową, przysuwając się bliżej mężczyzny, chcąc poczuć jego ciepło. Co prawda często trzymali się za rękę, jednak tym razem nie byli w swojej sali wykładowej w ławce skąd nikt ich nie widział. Znajdowali się na ulicy, gdzie zawsze ktoś mógł przejść, ktoś mógł krzywo na nich spojrzeć czy powiedzieć coś przykrego. Mimo to Tae czuł się teraz bezpiecznie, bo wiedział, że jeśli ktoś by mu coś zrobił lub powiedział o nim coś złego, wtedy Minho by go obronił.

Po chwili, jakby nigdy nic, powrócili do przerwane tematu. Niestety wszystko co piękne kiedyś się kończy. W końcu dotarli pod dom Taemina i stanęli przy jego drzwiach. Chłopak niepewnie włożył klucz do zamka, obracając się w stronę Choi. Ten również wyglądał na nieco zagubionego, bo przeczuwał, że chłopak będzie chciał zaprosić go do środka. Nie wiedział jednak, czy to dobry pomysł, bo mogło to się różnie skończyć, a nie chciał psuć tego cudownego wieczoru. Dlatego po prostu pochylił się w jego stronę, całując krótko w usta. Tae zapragnął więcej. Minho miał takie cudowne, miękkie wargi, które nadal smakowały kawą z cynamonem, którą pił niespełna godzinę temu.

- Widzimy się jutro na uczelni? – dopytał rudzielec, czując lęk, że Minho zniknie niczym za dotknięciem czarodziejską różdżką. Choi pokiwał głową, głaszcząc go po zaróżowionych polikach.

- Tak – odparł, całując go jeszcze w czoło, odchodząc w dół schodów, zerkając co chwilę przez ramię na Taemina stojącego przy drzwiach, zagryzającego mocno dolną wargę, nadal czując na nich delikatny dotyk ust szatyna.

***

Tae nie pamiętał jakich słów użył Minho, czy co zrobił. Jednak jakimś cudem od słowa do słowa, od gestu do gestu, doszli do tego, że są razem. Choi tego dnia czekał na niego na placu przed budynkiem. Minęło siedem dni od ich randki. Czy raczej wyjścia, nie wiedział jak dokładnie mógł nazwać tamten dzień w kawiarni.

Minho znowu miał dla niego różę, tym razem jedna jedyną, którą wręczył chłopakowi bez słowa, łapiąc następnie za dłoń. Wszyscy się im przypatrywali. Tae rozglądał się dookoła nieco zawstydzony, a Choi wyglądał na niewzruszonego, kiedy pytał się go czy będzie z nim chodzić. Taemin czuł, że jest cały czerwony, dlatego zakrył się kwiatkiem, kiwając szybko głową. Wyszeptał cicho pod nosem, że pragnął usłyszeć to pytanie od dawno. Choi poderwał chłopaka nad ziemię, a ludzie zaczęli im klaskać. Przynajmniej ta damska część widowni.

Od kiedy Minho zapytał go o chodzenie, minęły dwa tygodnie. Czternaście najlepszych dni w życiu Taemina. Chłopak miał w życiu już wielu partnerów. Żaden go jednak nie rozpieszczał tak jak szatyn. Choi gdyby mógł, uchyliłby mu zapewne nieba. Codziennie przynosił mu kwiatka. Zawsze innego, mimo to adekwatnego do swoich uczuć. Co weekend wychodzili na randki, po których szli do domu Tae spędzając wspólnie wieczór. Minho nadal nie posunął się dalej w swoich zalotach. Czekał na ruch Taemina, co do ich pierwszego razu.

Szatyn był gotów czekać nawet i kolejny miesiąc, jednak Tae nie był taki cierpliwy. Zaczął odczuwać frustrację, bo zwykle przytulenie czy słodki buziak mu już nie wystarczał. Chciał go sprowokować, aby ten pękną. Chłopak zaczął chodzić przy nim w krótkich spodenkach, witał go w drzwiach ubrany jedynie w za długiej koszuli. Rozpoczął zabawę typu „ups, moja dłoń dotknęła twojego krocza”. To wszystko było jednak na nic, bo Choi pozostawał niewrażliwy na jego wdzięki i starania.

- Minho, kochaj się ze mną – wyszeptał drżącym głosem Taemin, podczas kolejnego weekendu w jego domu. Wszedł do salonu, gdzie szatyn siedział na kanapie oglądając jakiś serial. Mężczyzna od razu oderwał wzrok, patrząc na Tae błyszczącymi oczyma. – Proszę – dodał, odpinając powoli spodnie. Osiągnął granicę i był nawet gotów błagać go na kolanach, tym samym tracąc resztki godności.

Choi podszedł do niego, łapiąc jego dłoń, odsuwając delikatnie. Rudzielec spojrzał na niego zamglonymi oczami, pocierając polikiem po jego torsie, łasząc się do niego. Minho sapnął podniecony pod nosem, przyszpilając kruche ciałko partnera do najbliższej ściany. Tae uśmiechnął się zadowolony, ocierając się o niego całym ciałem.

Taemin podejrzewał, że Choi będzie względem niego delikatny i będzie go traktował niczym najcenniejszą porcelanową lalkę. Chłopakowi by to nie przeszkadzało, jednak w seksie lubił poczuł się zdominowany. Minho, jakby czytając mu w myślach, nie zachowywał się jak zwykle. Dawał Tae wszystko to czego pragnął. Szarpał go za włosy, trzymał mu władczo dłoń na plecach i pieprzył mocno, chociaż nadal pozostawał względem niego czuły i okazywał każdym gestem swoją miłość. Ich ciała idealnie do siebie pasowały, kiedy Minho się w nim znajdował stawali się jednością. Ciałem i duszą byli jednym. I Taemin śmiało mógł powiedzieć, że nigdy nie było mu lepiej podczas seksu. Cały drżał pod szatynem, reagując na każdy najmniejszy ruch czy nawet słowo, jakie wypowiadał Choi swoim ochrypłym, męskim głosem.

- Kocham cię – wyszeptał mu do ucha, zaraz po tym jak wystrzelił we wnętrzu Taemina. Ten nadal drżąc objął go wokół szyi, przyciskając z całej siły do siebie.

- J..ja ciebie też – wychrypiał, patrząc szczerze w ciemne oczy kochanka. Tae nigdy nie podejrzewał, że ich znajomość tak szybko się rozwinie. Rudzielec należał do osób, które nie wierzyły za bardzo w szczerość takiego uczucia jak miłość. Jednak przy Minho czuł się inaczej. Jego serce łomotało za każdym razem, kiedy o nim pomyślał, nie mógł wygonić go ze swojej głowy i dopiero kiedy znajdował się w jego ramionach czuł się w pełni szczęśliwy i bezpieczny.

***

- Wyjdziemy dzisiaj gdzieś? – dopytał Minho, stojąc przy rudzielcu, który pakował książki do torby po skończonym wykładzie. Ten uniósł na niego wzrok, uśmiechając się przepraszająco.

- Przepraszam, ale dzisiaj nie mogę. Muszę coś załatwić – odparł, głaszcząc ukochanego po ramieniu. Ten spojrzał na rękę chłopaka, po czym na rudzielca i kiwnął powoli głową. W ciągu roku, kiedy zaczęli ze sobą chodzić, sporo się zmieniło. Nadal się kochali, ale spędzali ze sobą coraz mniej czasu. Przynajmniej biorąc pod uwagę początkowy okres, kiedy widzieli się codziennie i wychodzili cały czas ze sobą. Choi oczywiście rozumiał, że Tae ma swoje życie, dlatego nie naciskał. No i to musiało być coś poważnego, skoro odmówił spotkania się.

- Zadzwoń jak będziesz wolny – wyszeptał, pochylając się aby pocałować rudzielca na pożegnanie. Ten, kiedy tylko Choi się odsunął, kiwnął głową, niemal wybiegając z sali. Minho patrzył jeszcze chwilę za nim, wsuwając dłonie w kieszenie spodni. Skoro jego plan nie wypalił, to wyjdzie sobie na miasto i pochodzi po sklepach. Niedługo miały być urodziny Taemin, więc chciał mu dać jak najlepszy prezent.

Jednak znalezienie idealnego prezentu był trudniejsze niż Minho z początku zakładał. Było już bardzo ciemno, kiedy wracał z centrum. Udało mu się coś znaleźć. Kupił mu bransoletkę z białego złota z malutkimi diamencikami na przywieszce. Kiedy ją zobaczył od razu pomyślał o Taeminie. Była piękna, jak chłopak i równie delikatna jak on. Choi był zadowolony z tego zakupu i postanowił, że wstąpi jeszcze do baru po jakieś jedzenie na wynos. Miał jedno swoje ulubione miejsce, które było niedaleko. Chciał w najbliższym czasie zaprosić tutaj Taemina. Kiedy wszedł do baru z szerokim uśmiechem przywitała go starsza kobieta. Właścicielka owego przybytku, która dobrze znała szatyna. Minho podszedł do lady, zamawiając to co zwykle miał w zwyczaju. Musiał dłużej poczekać, więc udał się do części z siedzeniami. Kiedy tam wchodził, stanął w pół kroku, zaciskając mocniej palce na torebce, którą trzymał. Twarz mu stężała, brwi ściągnął mocno do siebie a usta zacisnął w wąską linię, patrząc na Taemina, który w najlepsze pił ze znajomymi. Jakaś biuściasta, tleniona dziewucha wtulała się w ramię rudzielca, całując go non stop po poliku. Kiedy ten się odwrócił w jej stronę, dziewczyna skorzystała z okazji, całując go w ustach. Choi czuł, jak serca mu pęka na pół. Nie dlatego, że ktoś kleił się do chłopaka, ale dlatego, że ten jej nie odepchnął. Dlatego, że go okłamał, iż ma coś ważnego do zrobienia, a tak naprawdę poszedł się upić ze znajomymi. Minho odwrócił się na pięcie, wychodząc pośpiesznie z baru, nie odbierając nawet swojego zamówienie. Nie chciał na niego patrzeć. Brzydził się nim w tym momencie i musiał ochłonąć aby wszystko przemyśleć.

W tym czasie niczego nieświadomy Tae pił dalej, wlewając w siebie kolejne piwo. Czuł lekkie wyrzuty sumienia, bo okłamał partnera, jednak wiedział, że ten nie chciałby go puścić na takie wyjście. Wraz z kolejnymi procentami we krwi sumienie odchodziło w zapomnienie. Mimo to nie mógł wiecznie z nimi siedzieć. W końcu wyswobodził się z uścisku jakieś dziewczyny, której imienia nawet nie pamiętał. Z resztą kobiety i tak go nie interesowały. Dlatego też nie przejął się pocałunkiem. Pożegnał się ze wszystkimi, wychodząc chwiejnym krokiem na chłodne, jesienne powietrze. Otulił się mocniej kurtką, idąc w stronę domu. Przynajmniej miał nadzieję, że idzie w dobrym kierunku. Wydawało mu się jednak, że to trwa wieczność, a obraz coraz bardziej mu się rozmazywał. W końcu wpadł na kogoś i tylko mocny uścisk wielkich dłoni obronił go przed upadkiem.

- Przepraszam – wybąkał niewyraźnie, chcąc się już odsunąć i iść dalej. Nieznajomy jednak dalej trzymał go w żelaznym uścisku, zaciskając coraz mocniej palce na kruchych ramionach. Tae w końcu podniósł na niego wzrok, uśmiechając się pijacko na widok znajomych, ciemnych oczu. Zapewne gdyby był bardziej trzeźwy, wtedy dojrzałby, że Choi ma zaciśniętą szczękę i chłodny wzrok. Taemin jednak nie był ani trochę trzeźwy, więc nie potrafił dostrzec wielu rzeczy. – Minhooo – wyszeptał, łasząc się do niego. Ten odsunął się, łapiąc go za nadgarstek, ciągnąc w stronę swojego mieszkania. Ten pozwolił się ciągnąć, potykając się co chwilę. – Zwolnij – krzyknął do szatyna, ten jednak był głuchy na jego prośby. Jedynie mocniej zacisnął palce i zapewne gdyby nie alkohol we krwi, Tae poczułby spory ból w nadgarstku.

Kiedy znaleźli się w jego domu, Choi rzucił Taemina na kanapę w salonie. Rudzielec jęknął cicho, zaraz jednak uniósł się, łapiąc za koszulę szatyna, chcąc go pocałować. Po pomieszczeniu rozniósł się głośny plask. Uderzenie było tak silne, że Tae z powrotem opadł na kanapę, łapiąc się za czerwony polik. Spojrzał spłoszony, ze łzami w oczach, na Minho. Nieco otrzeźwiał dzięki temu i dostrzegł chłodny wzrok szatyna. Wzdrygnął się, wsuwając się głębiej na kanapę.

- Minho? – wyszeptał z lękiem w głosie i strachem w oczach. Choi nigdy nie zrobił mu krzywdy, dlatego to uderzenie tak nim wstrząsnęło. Szatyn sam się sobie dziwił, jednak nie potrafił ukryć swojej złości i zazdrości.

- Ty mała, zakłamana szmato – wydusił z siebie, cedząc każde słowo przez zęby. Taemin zaczął kojarzyć fakty i od razu spojrzał bystrym wzrokiem na szatyna, zupełnie jakby nie był już pijany.

- Pozwól mi to wyjaśnić! – krzyknął, ponownie unosząc się z fotela. Nie chciał nawet myśleć o tym jak nazwał go Choi. Był w stanie mu to zapomnieć, w końcu to jego wina. Okłamał go i musiał ponieść tego konsekwencję. W końcu Minho na pewno go wysłucha i wszystko będzie dobrze. Zaraz jednak przekonał się, że szatyn tak szybko nie pozwoli mu dojść do słowa, kiedy dostał z otwartej dłoni w drugi polik. Tym razem jednak nie upadł z powrotem na kanapę, ale zachwiał się delikatnie do tyłu.

- Nie masz prawa mnie okłamywać – warknął, łapiąc rudzielca za włosy, szarpiąc nim. – Jesteś mój. Słyszysz?! MÓJ! – krzyknął. Na nic były łzy Taemina i skomlenie, aby go nie ciągnął za włosy. Choi chwile patrzył wprost w jego wielkie, czekoladowe i przestraszone oczy. Brzydził się nim, czuł nienawiść, ale nadal kochał go jak szaleniec, dlatego to wszystko, te kłamstwa, tak go zabolały. Pchnął chłopaka na ziemię, a ten od razu zaczął się wycofywać na czworaka. Minho go przerażał. Był taki chłodny w stosunku do niego. Gdzie się podział ten mężczyzna, który dbał o niego i traktował niczym najcenniejszy skarb? Czy ktoś taki mógł się zmienić w nieczułego drania, który nie czuł skrupułów aby podnieść na niego rękę? Podobno miłość potrafi zmienić, nawet na gorsze.
Tae zaczął uciekać przed nim, Minho widząc to, od razu podążył za nim. Dopadł go w korytarzy, przyciskając go ściany. Rudzielec zaczął się wyrywać, szarpać, skomleć i błagać aby go puścił. Wszystko zaczynało go boleć, a Choi był głuchy na jego prośby.

- Przepraszam – wyłkał przez łzy rudzielec, pragnął aby partner się uspokoił. Ten jednak z każdym protestem czy przeprosinami nakręcał się jeszcze bardziej. Pchnął ponownie Taemina na ziemię, od razu kucając za nim. Złapał go za dłonie, wykręcając mu je na plecy. Przytrzymał je jedną ręką, drugą zaczynając ściągać z rudzielca spodnie. Ten rozszerzył przerażony oczy, jednak był osłabiony przez alkohol i nawet adrenalina nie wystarczała aby wygrać z Minho, który był od niego o wiele silniejszy.

- Nikt inny nie może cię dotykać. Nauczę cię, że należysz do mnie – wyszeptał mu do ucha. Nie było w jego głosie dawnej czułości, miłości i delikatności. Jego głos był niczym ostrza wbijające się w ciało Tae, wywołujące na jego ciele zimny dreszcz strachu. Choi zsunął mu spodnie do połowy ud, rozsuwając pośladki. Otarł się o niego, czując rosnące podniecenie. Od razu, na sucho, wsunął w niego kciuk. Taemin krzyknął głośno, a po polikach zleciało mu kilka łez. Zaczął trząść się ze strachu, łapiąc ciężko oddech. Zacisnął mocno oczy, pragnąc się rozluźnić. To jednak było niemożliwe, kiedy szatyn od razu zaczął poruszać w nim palcem, dodając od razu drugi. Nie minęła chwilą, kiedy wyjął z niego palce. Rudzielec odetchnął, mając nadzieję, że to już koniec. Nadzieja jednak jest matką głupich. Już po chwili Tae poczuł czubek twardej męskości pomiędzy pośladkami. Próbował się wyrwać. Protestował głośno, wszystko było jednak na nic. Choi wsunął się w niego od razu do końca. Taemin nie był w stanie nawet krzyknął, bo był to ból tak wielki, że żaden dźwięk nie był w stanie wyrazić jego agonii. Po udach ciekła jego własna krew, kiedy Minho zaczął go rżnąć bez żadnych oporów. Rudzielec drżał pod nim, lecz nie z podniecenia. Czuł się poniżony i zbrukany. Nigdy nie podejrzewał, że ktoś tak kochany jak Minho mógłby go w ten sposób potraktować. Modlił się, aby to już się skończyło. Był tak wymęczony, że nie miał już energii stawiać oporu, kiedy penis bezlitośnie przedzierał się przez jego wnętrze. Szatyn widząc to puścił jego nadgarstki, a dłonie opadł na ziemię. W zamian mężczyzna złapał chłopaka mocniej za biodra, drugą dłonią przyciskając go do ziemi. Taemin płakał cicho, a łzy opadały na ciemne panele, po których szorował polikiem za każdym razem kiedy Choi wykonywał kolejne, mocne pchnięcie. – Jesteś mój – wyszeptał mu do ucha szatyn, gryząc boleśnie w kark. Tae zaskamlał, szepcząc cicho pod nosem proszę, przestań. Nie chciał takiego Minho, Pragnął znowu swojego czułego ukochanego. Ten był jednak niczym w amoku, sunąc dłońmi po plecach rudzielca. Złapał go mocno za ramiona. Im bliżej był orgazmu, tym jego palce były bliżej szyi chłopaka. Ten czując to, na nowo zebrał w sobie siły, próbując uciec, skopać szatyna z siebie. Jego starania jednak były bezskuteczne, aż w końcu palce zacisnęły się na jego krtani. Minho pieprzył go bez opamiętania, patrząc na kruche ciało kochanka, na którym pojawiły się już pierwsze siniaki. Tae drżał, a świat mu ciemniał przed oczami. Ślina ściekała mu po podbródku, a ciało stawało się bezwładne. Choi wykonywał ostatnie pchnięcia, dochodząc w ukochanym. Puścił jego szyję, a ciało rudzielca opadło płasko na ziemie nieprzytrzymywane przez szatyna. Ten usiadł na piętach, uspokajając chwilę oddech, patrząc na ciało chłopaka. Gniew powoli zaczął opadać, sprawiając, że zaczął widzieć wszystko bardziej klarownie. Dotknął ramienia rudzielca, chcąc go przeprosić, licząc na wybaczenie. Taemin jednak nawet nie drgnął, co wywołało panikę w szatynie. Przysunął się do chłopaka, odwracając go przodem do siebie. Oczy, nie ukazujące żadnych emocji, wpatrywały się w przestrzeń. Minho dotknął jego piersi, nie poczuł jednak bijącego serca.

- Taeminnie… Tae, proszę, odezwij się – wyszeptał, ze łzami w oczach. Ten jednak ani drgnął na nawoływanie ukochanego, bo nie mógł. Nie słyszał go i już nigdy więcej nie usłyszy, zamordowany przez miłość swojego życia. Minho nadal nie mógł tego zaakceptować. Nie potrafił pojąć co uczynił. – Przepraszam – szeptał w kółko, unosząc delikatne, bezwładne ciało rudzielca, przyciskając go do swojej piersi. Usiadł z nim na kanapie, tuląc jego martwe ciało. Sięgnął do stolika, wyciągając z torebki delikatna bransoletkę, którą kupił specjalnie dla niego. – Kocham cię, Taeminnie. Teraz na zawsze będziemy razem – uśmiechnął się do niego, splatając palce ich dłoni, nie poczuł jednak uścisku drugiej dłoni. Tulił do siebie ukochanego, przepraszając go i zapewniając o swojej wiecznej miłości.

***

Chłopak poderwał się szybko do siadu, ocierając czoło z zimnych kropel potu. Dotknął swojego gardło, po czym piersi, w której nadal biło serce, pompując życiodajną krew. Odetchnął głośno, patrząc na ukochanego. Z powrotem ułożył się na poduszkach, układając się bokiem, aby patrzeć na szatyna. Wyciągnął dłoń aby dotknąć jego polika.

- Miałem koszmar, Minho. Śniło mi się, że mnie skrzywdziłeś. Zabiłeś mnie. Jednak wiem, że nie zrobiłbyś tego. Nigdy byś mnie nie skrzywdził ani nie zostawił. W końcu kochamy się – wyszeptał, uśmiechając się do niego czule. Opuszki palców zetknęły się z zimnym szkłem. Taemin przesunął po nim dłonią. Wpatrywał się w ciemne oczy ukochanego, które tak w nim uwielbiał. Teraz bez dawnego blasku wpatrywały się w niego. Mimo to nadal tak samo piękne. Rudzielec złapał za słój, przyciskając go do swojej piersi. Pogładził szkło, całując je na wysokości skroni szatyna. Głowa okręciła się w białym płynie, który zafalował kiedy Tae przycisnął do siebie słój. – Kocham cię, Minho. Na zawsze zostaniemy razem…
_________________________________________________________________________________________________

I jak wrażenia? :3 
Skończyłam przed chwilą pisać. Ostatnio miałam urwanie głowy i kiedy juz wracałam do domu, szłam spać aby potem obudzić się niczym zombi i robić projekty do szkoły. Jednak ten tydzień wydaje się spokojniejszy. Nie ma tylu sprawdzianów i deadlinów dla projektów. Trenuje się również w zabijaniu postaci~
Za tydzień powinnam dodać pierwszy rozdział któregoś z wieloczęściowych opowiadań. 
No i narobiło mi się trochę zaległości, które nadrobię do końca dnia. 
Życzę wszystkim udanego weekendu~!

sobota, 15 lutego 2014

From Hell



Epilog

Nikt nie może uciec przed własnym sercem.


11 września 1889r.

Minho stanął przy oknie, wyglądając na zielone pastwiska, rozciągając się hen daleko, a na horyzoncie nie majaczył nawet jeden dom. W dłoni trzymał kubek z parująca kawą, a w drugiej gazetę z wieściami z Londynu. Pisano w nim o nowym seryjnym mordercy, któremu nadano miano Torsowego Zabójcy. Już niewielu pamiętało o sprawie Rozpruwacza, który zniknął niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i po zabójstwie Mary Jane Kelly na razie się nie wychylał. Wszyscy oczekiwali, że jeszcze uderzy i po prostu szykuje się na kolejne spektakularne morderstwa. Widać w jego ślady poszedł ktoś inny, jednak to już nie była sprawa Minho. On się od tego odciął. Na drugi dzień po tamtej nocy został wezwany na komisariat i przekazano mu nowinę o kolejnej prostytutce. Choi nie wyjawił, że wiedział kto jest mordercą. Zachował to dla siebie, jednak tego samego dnia złożył wymówienie, wprawiając tym wszystkich w osłupienie. Wszyscy pragnęli go zatrzymać, on jednak był nieugięty. Myśleli, iż zwariował, ale tylko dzięki temu, że uciekł, zachował resztki zdrowego rozsądku.

Czuł, że jeśli zostanie w Londynie, to cała ta lawina problemów przytłoczy go i sprawi, że zrobi coś głupiego. Głupszego niż zostawienie swoich przyjaciół i miasta w którym się wychował. To nie było dłużej jego miasto, jego dom. Sprawiało, że czuł jakby się dusił. Wszyscy ci ludzie go osaczali. Londyn przestał być dla niego urodziwym miastem, z rozwijającym się przemysłem i widokiem na lepszą przyszłość. Stało się starym, opuszczonym przez boga miejscem, gdzie królowała zbrodnia, brud i chciwość ludzka. Nie wiedział jak wcześniej nie mógł tego nie zauważyć. Kilkoro ludzi o dobrych sercach nie zmieni tego miejsca na lepsze. A ci dobrzy i tak ginęli zbyt wcześnie.

Teraz, mieszkając daleko poza miastem, czuł się wolny i spokojny. Może i brakowało mu tłumów, jednak ten mały, uroczy domek miał swoje uroki i był co najważniejsze przytulny. Sprawiał, że czuł nostalgię a wspomnienia dawnych czasów, kiedy jego rodzice żyli, znowu stawały się żywe. Może i źle zrobił. Powinien się zachować honorowo, jednak stchórzył. Nic nie mógł na to poradzić, że był tylko człowiekiem. Rozpruwacz nigdy nie został złapany i zapewne nie zostanie. Jedynym, który znał prawdę poza nim, był Tao. Nie miał pretensji do przyjaciela, że mu nie powiedział na samym początku o wszystkim. Niewątpliwe, że wtedy inaczej by się wszystko skończyło. Miałby więcej czasu na przemyślenie tego i co najważniejsze – nie zakochałby się w Taeminie. Nie ma jednak sensu rozpamiętywać przeszłości.

- Kanapkę? – zapytał chłopak, podchodząc do szatyna z talerzem pysznie wyglądającego jedzenia. Choi pokręcił głową, nie mając zbytniego apetytu. Mimo to uśmiechnął się do kochanka, całując go w skroń. Tae odpowiedział tym samym gestem, wtulając się w ramię ukochanego. Możecie nazwać Minho głupcem, lecz on nie umiał zrezygnować z niego. Czasami się zastanawiał, co by było gdyby tamtego dnia po powrocie nie cofnął się i nie przytulił tego roztrzęsionego ciałka, które szlochało w jego koszule, nie rozumiejąc nic z zachowania partnera. Momentami Choi siedział przy kominku i rozważał różne scenariusze. Gdyby tamtego dnia się spakował i wyjechał sam, pewnie by tego pożałował. A może byłoby mu łatwiej? Nie, na pewno nie. Może i Warren zginął z jego ręki, jednak to nie on był mordercą. Nie mógł go krzywdzić z powodu błędów, których nie był świadom. Zapewne gdyby się nie cofnął to Taemina by już z nim nie było. Chłopak pewnie odebrałby sobie życie, nie mogąc znieść utraty ostatniej bliskiej osoby, która mu została. Choi nie wiedział, czy on sam wtedy by nie odebrał sobie życia z poczucia winy, które by go ogarnęło na tą wiadomość. A może byłoby jak w powieściach, gdzie dwójka zakochanych wspólnie postanawia przywitać się ze śmiercią? Albo teraz żyłby z kimś innym u boku lecz nadal czułby pustkę po tym dzieciaku. Jednak to wszystko to tylko gdybania. Można by było pomyśleć, że żałuje swojej decyzji, jednak tak nie było.

Co dziwne po tej przeprowadzce, wszystko zaczęło się układać. Na co dzień miał swojego słodkiego Taemina przy boku, z którym jeździł do miasta, zajmował się zwierzętami, które swoją drogą rudzielec kochał ponad życie, bo przypominały mu rodzinny dom. Mieli kilka koni, krowy, świnie i psa. Wielkiego i kudłatego, którego Tae zawsze wieczorami wyczesywał, kiedy siedzieli wspólnie przy kominku. Bywały jednak takie dni, kiedy pojawiał się Beta. Nie bywało to często, jednak o dziwo umiał z nim porozmawiać. Nie był aż takim idiota jak z początku zakładał, a mógł z nim porozmawiać na tematy polityczne, ekonomiczne i sprawy dotyczące filozofii życia. Może i jego tok myślenia był dość prosty, jednak rozmowy były przyjemne, zwłaszcza późnymi wieczorami podczas których uczył go grać w szachy.

Alfa pojawiał się o wiele częściej niż Beta, chociaż tylko wieczorami i nigdy nie próbował mu zastąpić Taemina. Teraz, kiedy znaleźli się na wsi, gdzie do najbliższego domu było dziesięć kilometrów, nie mógł zabijać, a zwierzęta jak i sam Minho, były ukochanymi stworzeniami Tae. Dlatego logiczne, że nie chciał sprawiać przykrości chłopakowi. Zwykle wtedy wyżywał się w inny sposób. Choi nigdy nie wiedział kiedy się pojawił, lecz kiedy to następowało był już pewien, iż to będzie wykańczająca noc. Może i ciężko mu było się dogadać z Alfą, bo był niczym nadopiekuńczy ojciec, który nigdy nie zaakceptuje mężczyzny swojej córki, mimo to odnajdywali się cudownie w łóżku. Potrafili się kochać, nie, pieprzyć długie godziny, bo miłości między nimi nie było. Z początku Minho czuł się jakby zdradzał Taemina. Z czasem to jednak przeszło, a i chłopak dostawał sporą dawkę miłości nocami i tutaj Choi z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że uprawiają miłość.

- Kocham cię – wyszeptał, a Tae uśmiechnął się do niego, rozczulony tym nagłym wyznaniem. Minho nie był zbyt wylewny, mimo to chłopak nigdy nie poczuł się odrzucony. Był mu wdzięczny za wszystko co dla niego zrobił, że pozostał przy nim, pomimo tego kim jest i co zrobił w przeszłości, a co najważniejsze, że zaakceptował jego odmienność, której był w pełni świadom.

***

16 września 1889r.

Jonghyun trzymał w dłoni gazetę sprzed kilku dni. Zapewne to głupie, ale liczył, że to Kibum jest tym mordercą. Pomimo że minął rok, on nadal nie potrafił pogodzić się z jego odejściem i próbował sobie wmówić, że ten wróci. Nie wiedział jakim cudem by się to miało zdać, jednak miał nadzieję. Co jest głupie, bo demon i takie uczucia jak nadzieja, z natury nie powinny ze sobą współgrać. Może dlatego też i Kibum nigdy nie wrócił? Bo on nie może już wrócić. Był martwy, sam wyciągnął z jego piersi nóż i pochował przegnite ciało. Pragnął zachować jego serce. Nie był jednak w stanie rozciąć jego ciała, zrobić mu jakiejkolwiek krzywdy, pomimo że ten już i tak nic nie czuł. Wiedział, że jego zachowanie jest nieracjonalne, mimo to brnął w to dalej, żyjąc swoją głupią nadzieją.

Co tydzień znajdował sobie nowego człowieka, liczył, że ten zapełni pustkę w jego sercu. Byli to kobiety, mężczyźni, nawet dzieci. Niewielu wytrwało do tygodnia, bo albo prosili się o śmierć lub zbytnio irytowali demona. Kilku dotrwało do tygodnia, jednak wraz z początkiem poniedziałku, wszystkim ukręcał karki, czując, że to nie to. W ten sposób minął mu najdłuższy rok w całym jego tysiącletnim życiu.

***

27 kwietnia 1908r.

Jonghyun siedział wśród tysięcy ludzi, na pierwszej w dziejach letniej olimpiadzie w Londynie. Pomimo, że minęło niemal dwadzieścia lat i wiele się w tym czasie wydarzyło, on nie umiał opuścić tego miejsca. Odwiedzał różne zakątki świata. Uczestniczył w wielu wojnach, przelewając tysiące litrów krwi. Nadal jednak miał jedna wielką dziurę w sercu. Z roku na rok czuł coraz większe rozgoryczenie do ludzi. Nawet teraz, kiedy siedział w stadionie, podziwiając otwarcie czwartych letnich igrzysk olimpijskich, myślał tylko o tym, aby puścić to całe miasto z dymem. To dopiero by było niesamowite widowisko. Pisano by o nim w książkach, porównywano by do pożaru z 1666r. Wtedy może poczułby ukojenia, a na jego usta wstąpiłby zadowolony uśmiech, kiedy pławiłby się okrzykami cierpiących ludzi.

Chcąc odgonić od siebie te myśli, wyszedł w połowie przedstawienia, idąc pustym korytarzem pod trybunami. Wszystko było z betonu, trwałego stropu, który nie palił się tak dobrze jak stare, dobre drewno. I znowu odchodził w stronę morderstw, jednak tylko to koiło jego zmysły. Jednak z roku na rok technologie były coraz lepsze a ludzie coraz głupsi. Dawali się łatwo złapać, jednak wszyscy trafiali do psychiatryka, bo nikt nie wierzył w ich wersję o demonach. Nikt już nie wierzył w te stare zabobony, poza duchownymi, który próbowali za pomocą wody święconej odganiać złe duchy, co zwykle było bezcelowe. Pomniejsze demony potrzebowały żywiciela, nosiciela w których mogłyby zamieszkać, on jednak posiadał własne ciało, z którego nikt go nie wypędzi. Nie mógł też nikt go zabić, bo był niezniszczalny, a wiele osób już tego próbowało.

Szedł ciemnym korytarzem, widząc postać zmierzającą w jego stronę. Uśmiechnął się pod nosem, patrząc na smukłe, chude nogi i już z daleka widoczne, jasne blond włosy. Pomyślał, że czemu by się nie zabawić? I tak ostatnia kobieta z którą podpisał kontrakt już mu się znudziła. Czas znaleźć sobie nową zabaweczkę, a zdecydowanie wolał pieprzyć facetów. Pewnie dlatego, że mógł wyobrażać sobie, iż ma pod sobą Kibuma, chociaż sam nigdy by się do tego nie przyznał, jak i do wielu innych swoich uczuć.

Nie minęła chwila, jak znalazł się przy chłopaka, przyszpilając jego kruche ciało do betonowej ściany. Blondyn jęknął w jego usta, obejmując wokół szyi. Demon całował go namiętnie, wbijając palce w jego biodra. Dopiero po chwili oderwał się od niego, przyglądając mu się dokładnie, a uśmiech tylko się poszerzył widząc błysk w jego oku. Był delikatnej urody, doskonały i seksowny w oczach demona. Idealizował go, bo przypominał mu byłego podopiecznego. Dlatego też zaproponował mu wizytę w jego dużym mieszkaniu, nie pozostawiając żadnej dwuznaczności. Obaj wiedzieli po co tam idą. Chłopak był niezwykle uległy, najwidoczniej był jednym z tych, którzy puszczają się na lewo i prawo.

Demon otworzył przed blondynem drzwi, wpuszczając go do środka. Kiedy i on przekroczył próg, od razu złapał nieznajomego władczo za nadgarstki, całując namiętnie, chociaż bez żadnego uczucia. Była to po prostu zwierzęca żądza zaspokojenia. Mimo to Jonghyun był o wiele bardziej zaangażowany niż w innych przypadkach. Wszystko przez to ciało, które wydawało mu się znajome. Był tak zafascynowany tym chłopakiem, że poszedł wprost do sypialni, omijając salon, w którym krew zalewała jego białą, zdartą z niedźwiedzia skórę.

Jong pchnął blondyna na łóżko, odpinając swoją koszulę, rzucając ją na ziemię. Chłopak spojrzał na niego wygłodniałym wzrokiem, chłonąc każdy skrawek odkrytej skóry. Demon wydawał się zadowolony, widząc uwielbienie w jego oczach. Zawisł nad nim, jednak nieznajomy po chwili zmienił ich pozycję, samemu siadając na biodrach mężczyzny. Blondyn zakręcił pośladkami, ocierając się o krocze demona. Ten wydawał się zadowolony, skupiając się na jego ciele, a nie na twarzy. Brakowało mu tych kocich oczu i błysku w nich. Tych słodkich jęków, które go pobudzały i budziły w nim zwierzę. Za każdym razem kiedy się z kimś kochał, czuł obrzydzenie. Kochankowie jęczeli dla niego niczym zarzynane świnie, a ich ciało było nijakie, nie wspominając o twarzach, które wzbudzały współczuje w demonie. Nikt nie był piękny, jednak ten chłopak nad nim, który właśnie dobierał mu się do spodni, miał ciało, które mu się podobało.

Blondyn uśmiechnął się do niego prowokująco, a demon odpowiedział na ten gest. Zaraz jednak uśmiech zniknął, kiedy jego tors zalała krew z przebitej klatki piersiowej nieznajomego. Jego dygoczące ciało opadło na niego, a Jong od razu go z siebie zrzucił, unosząc się do siadu, patrząc się z niedowierzaniem w napastnika, który stał w nogach łóżka, zadowolony z siebie.

- Jestem bardzo zaborczy, Jonghyun – odparł brunet, z błyskiem w swoich kocich oczach. – Nawet kundel potrafi pogryźć nowe zwierzątko właściciela – wyszeptał zmysłowo, odrzucając na bok szpikulec, którym przebił serce blondyna. Wszedł na łóżko, zajmując miejsce na biodrach mężczyzny, który nie mógł przestać się uśmiechać, mimo to nadal nie wierząc w to co widzi.

- Kibum… Jakim cudem? – zapytał, dotykając jego polika, który był ciepły i gładki. Taki jak go pamiętał. Chłopak nie zmienił się w żaden sposób. Miał tyle samo włosów, te same oczu, usta, nos, palce. Brunet uśmiechnął się jedynie, dotykając torsu ukochanego, rozsmarowując krew na jego klatce piersiowej. Ubrudzony palec przystawił do ust, zlizując z niego krew, a jego oczy stały się czarne, niczym spojówki demona. Jong wtedy zrozumiał. Key stał się taki jak on, jednak aby wydostać się z piekła w dwadzieścia lat? Chyba Kibum miał większy potencjał, niż kiedykolwiek mógł podejrzewać. A prawda była taka, że brunet wytrwał dzięki uczuciu do Jonghyuna. To ono pchnęło go do przebicia się przez tych wszystkich potępionych, spadając na kolejne piekielne piętra.

- Zaprzedałem duszę i serce demonowi, raczej nie było dla mnie miejsca w niebie – wyszeptał, pochylając się do Jonghyuna, całując go subtelnie. Jong poczuł przyjemny dreszcz przechodzący po jego ciele oraz ucisk w podbrzuszu. W końcu demon poczuł się w pełni spełniony, bo odnalazł to czego pragnął od bardzo dawna.

- Każdy kundel w końcu wraca – mruknął bardziej do siebie demon, przewracając chłopaka z powrotem na materac, górując nad nim. Martwe ciało już dawno spadło na ziemię, zapomniane przez oboje kochanków. Kibum uśmiechnął się do niego, a w jego oczach było widać dawne uczucia, których nie przyćmiło nawet piekło. – I tym razem już ode mnie nie uciekniesz – nawet jeśli będę musiał się zakuć, pomyślał ale Key nie było w głowie go opuszczać. Pozostanie z nim tak długo, jak sam Jong tego będzie pragnął. A nawet jeśli ten będzie miał go dość, to zawsze będzie gdzieś w pobliżu. Bo pomimo że są sobie niemal równi, to Kibum nadal zamierzał mu się podporządkowywać przez kolejny rok, dwa, dwadzieścia lat czy nawet kilka stuleci. Bo to, co wydawało się z porządku karą bożą, przerodziło się w cudowny i zakazany romans na wiele wieków. 
____________________________________________________________________________________________________________
No i tym sposobem nadszedł koniec. Nie mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z zakończenia, jednak też i nie powiem, iż mi się nie podoba. W sumie zmieniałam je z 5 razy, ale nie byłam gotowa zrobić z tego dramatu, gdzie nikt nie doczeka się szczęśliwego zakończenia, chociaż miałam wielką ochotę tak uczynić. Jednak chyba jeszcze nie dojrzałam do tego, aby zabić bohaterów na zawsze lub ich rozdzielić. No ale mam nadzieję, że was ostatni rozdział zadowolił. ^^ 
Dziękuję również za wszystkie poprzednie komentarze, których było całkiem sporo :3 Byłoby mi też niezmiernie miło, jakby nawet osoby, które zwykle nie komentują, napisały chociaż dwa słowa, chce się przekonać ile osób tak naprawdę wciągnęło się w tą historię ^^ 
A teraz trochę z innej beczki. Napiszę krótko o planach na najbliższe opowiadania: 
Jak zapewne wiele z was się domyśla, ruszy teraz już bez przeszkód "Zagraj dla mnie". Równolegle z tym opowiadaniem, będzie dodawane jedno ze starszych moich FF, które rozpisuje właśnie od nowa. Roboczy tytuł to "Jak pies z kotem". Nie będzie ono długi, max na 7 rozdziałów, podobnie jak zagraj dla mnie. Będą to dwa opowiadania, raczej o lekkiej tematyce. Tak abyście mogli nieco odpocząć od cięższych tematów, jednak nie na długo, bo zaraz potem wystartuje jedno z planowanych obecnie przeze mnie opowiadań. W dużym skrócie będzie to albo FF o trudnej młodzieży albo postapokaliptyczne. Ciężko mi określić, które pojawi się jako pierwsze, bo oba są w fazie rozplanowywania fabuły. To chyba tyle jeśli chodzi o plany na kolejne miesiące. 
Dziękuję również wszystkim, którzy czytali From Hell, było to jedno z tych opowiadań, w które włożyłam całe swoje serce i zaangażowanie. Mam nadzieję, że mieliście tyle radości z czytania go, co ja z pisania.
Na koniec chce podzielić się z wami pewną pracą, którą nadesłała do mnie jjangjjangboy.  
 Bardzo jej za to dziękuję. ^^ 

A za tydzień planuję dodać one-shota, którego trudno mi powiedzieć. Natomiast "zagraj dla mnie" powinno się pojawić w przeciągu niecałych dwóch tygodni :3

piątek, 7 lutego 2014

From Hell


XIII

„Kiedym cię żegnał, usta me milczały
I nie widziałem jakie słowo rzucić,
Więc wszystkie słowa przy mnie pozostały,
A serce zbiegło i nie chce powrócić.”

9 listopada 1888r.

- Miło cię w końcu poznać osobiści, Minho – rudowłosy chłopak wyprostował się, uśmiechając złowieszczo do szatyna, który stał nieruchomo, wpatrując się z niedowierzaniem w chłopaka przed sobą. Nie wierzył własnym oczom, a jego umysł nie mógł zaakceptować tego co widział.

- Kim jesteś? – warknął, celując na powrót w Taemina. Chłopak zaśmiał się perliście, jednak jego śmiech przeżywał ciało szatyna, wywołując na nim gęsia skórkę. Rudzielec odłożył kapelusz na łóżko, zakrywając nią twarz kobiety jakby się nią brzydził.  

- Jak to, nie poznajesz tego ciała? – Chłopak odpiął powoli płaszcz, przesuwając prowokująco dłonią po cienkiej koszuli, odrywającą tors Taemina. – Przecież posiadałeś je co noc, pieściłeś i całowałeś. Szeptałeś słodkie słówka, obiecywałeś dozgonną miłość i oddanie – odparł, nie przestając się uśmiechać w ten prowokujący sposób.

- Nie jesteś moim Taeminem – upierał się dalej szatyn, na co ten kiwnął głową, zatrzymując dłoń na biodrze, przenosząc cały ciężar na prawą nogę. Jego dłonie były niemal czyste, jednak krew ubrudziła białą koszulę, pozostawiając na niej czerwone smugi po palcach.

- Owszem, nie jestem nim – odparł beztrosko, co nieco wmurowało szatyna w ziemie, bo coraz mniej zaczął z tego wszystkiego rozumieć. – Jednak to jego ciało – odparł, a Minho zaczął układać sobie wszystko powoli w głowie, jednak nadal panował w niej prawdziwy chaos. Potrzebował dłuższej chwili aby to w ogóle ogarnąć, a teraz, kiedy wszystko było świeże, ciężko mu było normalnie myśleć, dlatego wydawało mu się, że chłopak mówi do niego w innym języku. – Chcesz usłyszeć prawdziwą historię Lee Taemina? – dopytał, zarzucając rude włosy do tyłu, uśmiechając się zadziornie. Choi schował broń do kabury, kiwając niepewnie głową, bo wszystko to wydawało mu się fascynujące i przerażające za razem. Rudzielec gestem dłoni wskazał krzesło przy ścianie, krok od drzwi. Minho niepewnie się tam pokierował. Pierwszy raz się poczuł niczym małe zwierzę zagonione w kozi róg przez drapieżnika. – Kiedy go odwiedzałeś, wszystko było jeszcze dobrze. Wszyscy byli kochającą się rodziną – zaczął opowiadać, a Choi od razu zauważył, że nie umieszcza siebie w opowieści, zupełnie jakby był poza tym wszystkim i jego to nie dotyczyło. – Jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Ojciec Tae był cudownym człowiekiem, jednak jego matka… Oj, to była straszna kobieta, łakoma na pieniądze i władzę – chłopak pokręcił zdegustowany głową, cmokając cicho pod nosem – Pan Lee zaczął w pewnym momencie podupadać na zdrowiu. Przez co mniej zaczął zarabiać i matce Taemina zaczęło brakować pieniędzy na własne uciechy i biżuterię – Rudzielec zaczął chodzić po pokoju w ta i z powrotem, uważając przy tym na skrawki mięśni i mięsa leżących na podłodze. Minho próbował skupić całą swoją uwagę na nim, a nie na zwłokach kobiety leżącej na łóżku z rozciętym brzuchem i otwartą klatką piersiową. – Ta kobieta nie mogła znieść myśli o ubóstwie, więc go zabiła na oczach własnego syna – Taemin przystanął, patrząc na szatyna wielkimi, błyszczącymi brązowymi oczyma, w których nie było już dawnej miłości. – Tae był mądrym dzieciakiem o dobrym sercu. Chciał zostać lekarzem, aby pomagać innym. Jednak los go nie oszczędził. Jego ojciec gnił przez kilka dni w szopie, aż w końcu Taemin nie mógł się z tym pogodzić. Zakopał go w ogródku. W tym samym czasie jego matka puszczała się z jakimś Żydem, który obdarowywał ja pieniędzmi i prezentami. Młody któregoś dnia zapytał się jej, czy żałuje. Wiesz co zrobiła? Parsknęła mu śmiechem wprost w twarz. To przelało żalę goryczy. Zamachnął się nożem, rozcinając jej gardło – Choi zesztywniał, patrząc od początku tej historii z niedowierzaniem na chłopaka. Nie wiedział czy mówi mu prawdę i czy w ogóle może mu zaufać. Co jeśli tak naprawdę wszystko było ustawione i było jedną wielką grą, która polegała na owinięciu go sobie wokół palca? Przecież nie mógł go skrzywdzić, nawet jeśli to nie był jego Taemin. Bo wspomnienia nadal były w nim żywe, a miłość gorąca, pomimo że tak niewłaściwa. – Nie myśl o nim źle. Był rozgoryczonym chłopakiem, który stracił ukochanego ojca – Rudzielec przyglądał się dokładnie Minho, czytając z niego niczym z otwartej księgi. Widział strach, niepewność i zwątpienie.

- Okłamał mnie… - wyszeptał bardziej do siebie, jednak w pomieszczeniu panowała taka cisza, że Taemin doskonale go dosłyszał.

- Nie, nie okłamał. Jednak pozwól mi opowiadać po kolei, przystojniaku – chłopak dotknął polika szatyna, na co ten od razu odsunął się od rudzielca, chociaż jego skóra była tak samo aksamitna i ciepła jak kilka godzin wcześniej, kiedy smukłe palce Tae wsuwały się w jego włosy i głaskały po poliku. – Taemin jest dobrym dzieciakiem i takim też był przed tym. Chciał popełnić samobójstwo, nie potrafiąc sobie darować tego co się stało i co uczynił. Co z resztą sam doskonale wiesz, bo widziałeś blizny – Minho kiwnął głową. Liczył, że to był brat Taemina i jego ukochany mu o wszystkim mówi, bo innej opcji nie widział, przynajmniej nie tak optymistycznej. – Po tym wydarzeniu jego umysł stworzył trzy osobowości w skutek przeżytego wstrząsu od chwilowego odtlenienia – chłopak pokazał trzy palce, łapiąc za pierwszy zaczął wymieniać – Jest ten, którego ty poznałeś. Ten niewinny słodziak, którego kochasz i który niczego nie jest świadomy. Nawet jego wspomnienia nie są kompletne. Dlatego posłuchaj, ptasi móżdżku, on cię nigdy nie okłamał – mruknął, z groźbą w głosie i błyskawicami w oczach cisnącymi się w jego stronę z cała siłą. Najwidoczniej ten przed nim, był swego rodzaju opiekunek, tym najmądrzejszym. Jednak nadal nie rozumiał czemu jest ich trzech, chociaż wiele rzeczy zaczęło być dla niego bardziej przejrzyste. – Istnieje ja, ten który przejął jego wiedzę o medycynie – Choi kiwnął głową. To prawda, że swego czasu podejrzewam, iż Rozpruwacz jest lekarzem, ze względu na niesamowicie perfekcyjne cięcia i nienaruszone inne organy, czego nie można było uzyskać bez znajomości medycyny. Potem jednak inne dowody go zwiodły z tego tropu. – Posiadłem również całą jego nienawiść do kobiet, zwłaszcza tych puszczalskich dziwek – Rudzielec spojrzał krytycznie za siebie, zaraz jednak wracając do opowiadania – Jednak robię to z czystej przyjemności, nie dlatego, że mam jakąś wielką misję zbawienia świata – Morderca wywrócił oczami, bo wiedział co przez chwilę pomyślał o nim Minho. – Uprzedzę twoje pytanie i potwierdzę, że listy są prawdziwe, jednak czuje się urażony. Nie wiem jak mogłeś pomyśleć, że to ja je wysłałem – chłopak pokręcił zrezygnowany głową, bo kurcze, ten uważał go za idiotę! A tego nienawidził i pewnie gdyby to nie był ukochany Taemina, wtedy już dawno leżałby w piachu. Natomiast Minho wydawało się, że ten jest w jego głowie i jest w stanie przewidzieć każdą jego myśli. – To ten trzeci. Prawdziwy idiota, który ma misję zbawienia ulic. Sam tak to nazywa i prowadzi długie monologi, które ja niestety pamiętam.

- Czyli ty wiesz o wszystkim, a Taemin o niczym? – Choi nie wydawał się przekonany taką wersją wydarzeń, bo wydawało mu się to nieprawdopodobne, jednak na tym świecie, zwłaszcza w medycynie, nadal pozostawało wiele niewyjaśnionych przypadków cudów, może to był jeden z nich?

- Wytłumaczę ci to w miarę zrozumiały dla ciebie sposób – Minho spojrzał spode łba na rudzielca, bo ten właśnie go obraził uświadamiając mu jego głupotę. – Ja jestem alfą, naczelną świadomością, która przejęła wszelkie najmocniejszy cechy i uczucia. Ten który wysyłał do ciebie listy jest betą. Nieszkodliwy, działający w cieniu, jednak podlegający mnie i posiadający skrawki świadomości, jednak niezbyt często się wyłania. Taemin jest omegą. Odrębną jednostką, która nie ma z nami nic wspólnego. Nie jest świadom naszej obecności, ani tego co czynimy. Nawet nie pamięta jak naprawdę zginęli jego rodzice. Żyję w ułudzie, ale tylko to go ratuje. Te kłamstwa i ty, Minho. Dlatego wiedz, że jeśli go skrzywdzisz, to wyrwę ci jaja i będę kazał je zjeść – Choi poczuł jak po jego plecach przeszedł dreszcz, a po czole spływa kropla zimnego potu. Ten chłopak był przerażający i nie trudno było mu uwierzyć, przynajmniej teraz, że nie jest Taeminem. Ich spojrzenia się różnicy. Oczy Tae były szczere, pełne wiary, miłości i dobra, natomiast wzrok tego chłopaka przed nim był srogi, bezlitosny i pełen gniewu, przy czym pozbawiony wszelkich pozytywnych uczuć.
Minho nie wiedział co ma zrobić. Nie był pewien czy spojrzy na Taemina w ten sam sposób. Czy będzie umiał go dotknąć bez obrzydzenia i niechcianych wspomnień tego jak ten drugi stoi nad ciałem, grzebiąc w brzuchu nieznanej mu kobiety. Na samą myśl o niej, znowu spojrzał na ciało. Jutro nad ranem znowu tutaj przyjdzie, wezwany przez innych. W końcu to jego sprawa, ale on już jej nie chciał. Nie chciał w to wszystko wnikać. Czemu do cholery się zabrał za ta sprawę? No tak, dla Warrena, którego zabił morderca prostytutek, jednak czy ten chłopak, wiedząc jak ważny jest dla niego mężczyzna, zabiłby go? Tak wiele miał pytać, a tak niewiele odpowiedzi. I podejrzewał, że ten nawet nie odpowie na nie. Jakby na to spojrzeć obiektywniej, to mógłby zabić Warrena. W końcu tego dnia Taemina nie było przy nim, a sam wrócił bardzo późno do domu. Jak i przy każdy innym morderstwie, które miało miejsce, nie było go przy Taeminie i chłopak na kilka godzin był sam, tym samym sprawiając, iż mógł zabijać. Teraz to wszystko wydawało mu się aż za bardzo przejrzyste.

- Co ja mam zrobić? – mruknął bardziej do siebie, niż do chłopaka przed sobą. Ten westchnął cicho, ubolewając nad tym, że Tae musiał się zakochać w takim idiocie, chociaż uroku mu nie mógł odmówić, bo był jak najbardziej w jego typie.

- Wróć do domu i żyj dalej swoim życie, jakby tej nocy nigdy nie było. Wiem, że wcześniej ci groziłem, że jeśli skrzywdzisz Tae to wyrwę ci jaja, jednak teraz będę z tobą szczery. Jeśli naprawdę to, że poznałeś mnie tak wiele zmieni w twoich uczuciach do tego dzieciaka – to go opuść. On nie jest taki głupi ani ślepy i zauważy, że coś się stało. Zacznie szukać problemu w sobie i to go wyniszczy. Dlatego lepiej od razu go opuść. A tymczasem, wracajmy do domu, bo niedługo będzie świtać – odparł, a jego spojrzenie przestało iskrzyć dawnym, podnieconym blaskiem, a stało się puste, zupełnie jakby już z góry wiedział, iż Minho zostawi Taemina.

W ciszy wrócili do mieszkania, chłopak od razu poszedł się przebrać i umyć dłonie oraz przedramiona z krwi. Choi poszedł się napić. Potrzebował kofeiny lub alkoholu. Czegoś co go orzeźwi, bo czuł się niczym rozdygotana galareta, przez wszystkie te emocję, która przewijały się przed jego umysł. Taemin kładł się do łóżka, podczas gdy woda na mocną kawę właśnie się zagotowała. Minho nie wiedział ile dokładnie siedział w kuchni i który kubek ciemnego napoju trzyma w dłoniach, kiedy przez okno zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca, a do pokoju wszedł rudowłosy chłopak. Taemin przetarł zaspane oczka, pocierając je piąstką. Choi wcześniej pomyślałby, że to uroczę, teraz jednak nie wiedział co powinien o nim myśleć. Nie było możliwości aby tamten chłopak, numer dwa jak nazywał go w myślach, go okłamał. Nie można być aż tak doskonałym aktorem.

- Minho! – chłopak zdziwił się, że widział ukochanego na nogach i w ogóle już w domu. Nie chciał wnikać co ten już tutaj robi, bo przecież zwykle wracał około dziewiątej a była ledwo siódma rano. Mimo to się cieszył, że w końcu go widzi, bo czuł się samotny bez tego cudownego ciepła drugiego ciała obok siebie i jego odurzającego, męskiego zapachu. – Jak było na patrolu? – zapytał, uśmiechając się uroczo w stronę szatyna, podchodząc bliżej, aby ucałować go w usta na powitanie. Ten jednak odsunął się, unikając z nim kontaktu. Nadal czuł się nieswojo, bo wspomnienia sprzed kilku godzin były żywe w jego głowię. Jego serce wiedziało, że to nadal ten samy uroczy chłopak, którego kocha ponad życie, jednak jego umysł cały czas mu szeptał, że to on jest mordercą, że to on zabił Warrena. A zawsze trudno było pogodzić serce i umysł. – Minho, co jest? – zapytał zaniepokojony Taemin, patrząc z lekkim strachem na ukochanego, zaniepokojony jego dziwnym zachowaniem i nagłym dystansem jaki ten zachowywał względem niego. Choi wiedział, że ten drugi miał rację. Chłopak od razu zauważył, że coś jest nie tak, a jego reakcję były tak szczere, iż musiał wierzyć w jego niewinność. Co nie zmieniało faktu, że ciężko mu było zachowywać się jak przed patrolem.

- Przepraszam, Minnie – wyszeptał, wstając z krzesła, kierując się w stronę sypialni. Taemin próbował go złapać, ten jednak sprawnie wywinął się z uścisku delikatnej rączki, zamykając drzwi od sypialnie przed nosem chłopaka, który zsunął się w dół, patrząc ze łzami w oczach na miejsce w którym zniknął jego ukochany Minho .

***

12 listopada 1888r.

Demon uśmiechnął się pod nosem, układając ramiona pod głową, wyciągając się na kanapie. Przymknął oczy, wspominając cudowny seks z Kibumem sprzed dwóch dni. Chłopak był namiętny, niedopieszczony i tak cholernie seksowny. Nawet jego blizny dodawały mu swoistego charakteru. Jonghyun zwykle traktował seks niczym coś zwykłego, jednak ten z brunetem nie był taki. Było w nim coś czego nie doświadczył wcześniej. Chłopak go podniecał, bo był śliczny. No i Jong przychodził do niego kiedy tylko miał na niego ochotę. Wchodził wtedy do łóżka zwykle śpiącego Kibuma i zaczynał się do niego dobierać. Najpierw subtelne pocałunki, potem pieszczoty, a kiedy chłopak się budził, przestał go traktować tak czule. Key nigdy nie marudził, nigdy nie odmówił, bo również uwielbiał seks z demonem.

Jednak zaraz mina mu zrzedła, kiedy przypomniał sobie, że Kibum wyszedł poprzedniego wieczora i do tej pory nie wrócił, a dochodziła siedemnasta. Demon nie wiedział co o tym myśleć, bo ostatnim razem kiedy zniknął na tak długo, to wrócił pobity. Wiedział, że drugi raz to się nie wydarzy, bo nauczył go jak się odpowiednio bronić. Dlatego miał wrażenie, iż jego zwierzak od niego uciekł, kiedy tylko poczuł zbyt wielką wolność. Jong wiedział, że nie powinien mu był pozwolić na taką samowolkę, bo to prowadzi do rozbestwienia. Dlatego kiedy tylko zegar wybił dziewiętnasta, zebrał się z kanapy, zarzucając na ramiona czarną kurtkę oraz skórzane buty. Wsunął dłonie w kieszenie, wychodząc na londyńskie ulice. Chodził i chodził, aż zaszedł do gorszych dzielnic. Księżyc powoli zastępował słońce na niebie, kiedy poznał znajomą sylwetkę. Cofnął się o krok, wchodząc w głąb alejki.

- A więc tutaj jesteś – mruknął pod nosem, stając przed chłopakiem. Wsunął na powrót dłonie w kieszenie spodni, kręcąc z rezygnacją głową. – Kto by pomyślał, że tak skończysz, Bummy – wyszeptał do siebie, bo nikt inny nie mógł go usłyszeć, nie było tutaj ani żyje duszy, bo szczury i martwe ciało nie umiały mu odpowiedzieć. – Tak bywa, miło było poznać – odparł, machając krótko ręką. Czuł się pusty, on nazwałby to obojętnością, podczas gdy to nie było to uczucie. To było coś, czego nie czuł od stuleci. Chciał odejść, zostawiając bruneta w ten ciemnej alejce, aby jego ciało przegniło. Nie chciał się wpatrywać w jego puste spojrzenie i nóż wbity w klatkę piersiowa. Pragnął odejść i zapomnieć, jednak nie mógł. Nogi ugrzęzły mu w ziemi i nie chciały nawet drgnąć. – Co jest? – wyszeptał cicho, dotykając swojego polika, na którym poczuł coś mokrego. Spojrzał w niebo, jednak nie było widać nawet najmniejszej chmurki, a mokry ślad ciągnął się wzdłuż polika, aż do oczu. Zaśmiał się gorzko, a za jedną łza poszła druga i kolejna. Ścierał je dłońmi, śmiejąc się niczym wariat. Pierwszy raz od swojej śmierci uronił łzę, pierwszy raz odkąd ukończył jedenaście lat uronił łzę. I wszystko dla jednego, marnego człowieka, którego już nigdy więcej nie spotka. 
___________________________________________________________________________________________________________

Przyznać się, ile osób teraz mnie nienawidzi? xD  Rozdział jest nieco wcześniej niż miał być dodany, jednak skoro go skończyłam wcześniej, to mogę i wcześniej dodać. W sumie mogłabym zakończyć opowiadanie w tym momencie, jednak doczekacie się jeszcze epilogu, który zostanie dodany za tydzień ;3
Poza tym wiem, że rozdział jest dość krótki, ale to dlatego, że ten rozdział jest swego rodzaju pierwszą częścią epilogu. 
Zapraszam do komentowania i dziękuję za wszelkie poprzednie komentarze. Poprawiają mi humor i od razu się lepiej piszę kolejne rozdziały :3 Za tydzień również napomnę o przyszłych opowiadaniach i planach na najbliższe kilka miesięcy.