sobota, 28 grudnia 2013

From Hell

V


Trucizna jest bronią kobiet.

30 sierpnia 1888r.

- Jak dzisiaj pracujesz? – zapytał Tae w czasie porannej kawy. Minho zamyślił się na chwilę, próbując sobie przypomnieć nowy harmonogram. W końcu Taemin też musiał znać jego plan dnia, skoro miał mu pomagać. Chociaż ostatnio użyczał swojej pomocy każdemu kto go o to poprosił, co nie do końca podobało się Minho.

- Chyba mam nocny patrol – mruknął cicho, z jednej strony ciesząc się, bo zaraz będzie mógł wrócić do łóżka i pospać. Z drugiej strony… w sumie nie umiał znaleźć minusów tej sytuacji. Chociaż! Przypomniał sobie gdzie dokładnie ma patrolować i nieco mu humor opadł.

- Mogę iść z tobą? – zapytał nieśmiało Tae, nie chcąc znowu pozostawać w nocy sam w domu. No i jeszcze nie był ani razu z Minho na patrolu. Choi skrzywił się delikatnie, niezbyt przychylny tej propozycji. Unikając wzroku rudzielca, wiedząc, że jakby spojrzał to by uległ, pokręcił głową.

- To nie najlepszy pomysł – Choi spojrzał na wielkie, szczenięce oczy chłopaka, już czując się winnym, że znowu zostawia go samego. Był niczym słodki psiak, który piszczał za każdym razem kiedy jego właściciel wychodził. – Nie tym razem, Minnie – szatyn złapał za dłoń rudzielca, który stał aktualnie obok niego, pogłaskał jej grzbiet, uśmiechając się przepraszająco. – Po prostu ta dzielnica nie jest dla ciebie. Następnym razem cię zabiorę, dobrze? – mówił do niego niczym do małego dziecka, spokojnie i wolno, uważając na każde słowo. Tae wpatrywał się w dłoń przyjaciela, delikatnie głaszcząca jego własną. Nawet nie wiedział co dokładnie mówi Minho, tylko bezmyślnie mu przytaknął. Ostatnio coraz częściej Choi go dotykał, a on zaczynał wariować. Wcześniej wszystko ograniczało się do fantazji i wzdychania na myśl o Minho. W sumie to dzięki niemu odkrył nijako swoją orientację. Jednak marzenia a rzeczywistość to dwie różne rzeczy. Szatyn wydawał się o wiele bardziej otwarty, a Tae, kiedy tylko Choi go dotykał, przechodziły go ciarki i czuł ucisk w brzuchu, zupełnie jakby ktoś wiązał z jego wnętrzności supeł. – Nie gniewasz się? – dopytał, zaciskając mocniej dłoń chłopaka, patrząc mu szczerze w wielkie oczy. Taemin pokręcił głową, czując, że nie byłby w stanie wydać z siebie żadnego sensownego dźwięku. – Dobrze, w takim razie ja pójdę jeszcze spać – Minho wstał z miejsca, trzymając dłoń chłopaka ucałował go w skroń, idąc do salonu, nie zdając sobie sprawy o jakie palpitację serca przyprawił młodszego chłopaka. Tae zsunął się na ziemię, ukrywając czerwoną niczym pomidor twarz w dłoniach. I jak on miał normalnie funkcjonować w takich warunkach?!

Minho wyszedł kiedy zaczęło zmierzchać, a Tae pożegnał go w drzwiach, ze wzrokiem smutnego szczeniaka. Choi miał ochotę go jakoś pocieszyć, ale aktualnie nie miał żadnego pomysłu. Na patrolu będzie miał dużo czasu na myślenie. Rudzielec również miał wiele wolnego czasu w samotności, jednak wolał nie myśleć, bo myślenie prowadziło do samo destrukcji. Wolał skupić się na pracy, która go rozpraszała. Wysprzątał cały dom, odkurzył każda książkę, aby następnie wybrać najciekawsze tytuły. Ułożył je na stoliku obok fotela, który przestawił naprzeciw kominka. Owinięty w cienki koc przerzucał kolejne strony, aż w końcu zasnął.

***

31 sierpnia 1888r.

Postać odziana w czerń przechadzała się krętymi uliczkami Whitechapel. Swoimi brązowymi oczyma przesuwała wzrokiem po mijanych go ludziach. Chaos i harmider był nieodłączną częścią tej dzielnicy. Tak samo jak alkoholicy, margines społeczny oraz prostytutki. Dziwki, które wystawiały cycki, machając nimi przed mężczyznami, tylko po to aby zarobić kilka monet na opłacenie czynszu z niewielkich, zatęchłych pokojach. Co zaradniejsze szukały klientów z których mogły wyciągnąć więcej niż przygodę na jedną noc. Często te kobiety, używając swoich wdzięków, niszczyły małżeństwa i prowadziły do konfliktów.

Mężczyzna patrzył na każdą kolejno. Wysokie fryzury, brudne, wymięte suknie od zbyt częstego podnoszenia materiału, byleby wystawić się przed klientem, który zerżnie je w jakimś ciemnym zaułku. Pomimo późnej godziny nadal wiele osób kręciło się w okolicy. Jednak z minuty na minutę ubywało i klientów i dziwek. Mężczyźni wracali do żon, dzieci. A prostytutki wracały do domów, jedynie co bardziej zdesperowane nadal spacerowały po Whitechapel w poszukiwaniu ostatniego klienta.

Jego wzrok uwiesił się na dwóch kobietach rozmawiających żywiołowo. Pomimo że stał po drugiej stronie ulicy, doskonale słyszał ich donośne rozmowy. Kłóciły się o powrót do mieszkania. Starsza kobieta jednak była nieugięta, obiecała, że wróci, kiedy tylko zarobi nieco monet na ostatnim kliencie. Jej przyjaciółka machnęła na nią dłonią, zapewne mając dość użerania się z nią. Kobieta została sama, odchodząc w tylko sobie znanym kierunku. Niebezpieczny uśmiech zakwitły na ustach mężczyzny, kiedy odszedł w inną stronę, tylko po to aby wyjść kobiecie naprzeciw, wpadając na nią niby przypadkiem.

- Och, przepraszam najmocniej – prostytutka ukłoniła się nisko, co wyglądało niczym parodia ukłonu, kiedy złapała za skrawek sukni, unosząc ją, dygając delikatnie. Otaksowała wzrokiem mężczyzna, nieznacznie wyższego od niej. Elegancko ubranego, w czarnym płaszczu i ciemnym kapeluszu. – Czy… szuka pan towarzystwa? – zapytała, przymilając się do niego. Pomimo że była od niego dużo starsza, zwracała się do niego per pan. Mężczyzna wyciągnął w jej stronę dłoń, którą ta chętnie ujęła. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując rząd niezbyt zadbanych zębów. – Dokąd mnie pan prowadzi? – zapytała, kiedy skręcili w ulicę Buck’s Row.

Kobieta niczym w skowronkach bawiła się między palcami monetami, które otrzymała od nieznajomego. Nie spodziewając się zagrożenia w postaci mężczyzny idącego za nią, nuciła cicho pod nosem, aż w końcu z jej gardła nie wydobył się ani jeden dźwięk. Padła niczym szmaciana lalka na ziemię, z jej rozciętego gardła leciała strumieniami krew, mimo to zostało ono przecięte jeszcze raz. Martwe oczy były skierowane na przystojną twarz oprawcy, który gwiżdżąc pod nosem usiadł na jej biodrach, podwijając suknię. Dzierżąc w dłoni sztylet naciął brzuch, nie drgnęła mu nawet ręka, kiedy rozcinał skórę. Mimo to ostrze było zbyt tępe, wiec przy wykonywaniu głębokich ran na brzuchu miało nierówne krawędzie. Wykonał również kilka mniejszych nacięć na całym brzuchu. Sprawiało mu to przyjemność, pozbywanie się dziwki. Zostawiał wiadomość dla wszystkich innych, chciał aby się bały, aby wychodziły na ulicę z lękiem w sercu.

***
31 sierpnia 1888r.

Taemina obudziło poranne słońce padające na jego twarz. Zmarszczył zabawnie nosek, przeciągając się z głośnym pomrukiem. Zasłonił dłonią oczy, kiedy tylko uchylił powieki. Słońce dopiero wschodziło, więc nadal było wcześnie. Martwił się, bo nadal nie było Minho. Zawsze wracał przed tym jak wzeszło słońce. Może zatrzymali go w budynku Scotland Yardu? Nie dowie się, póki sam nie sprawdzi. Dlatego ubrał szybko mundur, biegiem zmierzając do pracy, gdzie chciał zobaczyć Minho. W środku panował straszny harmider. Warren zauważył go od razu na wejściu i nie musiał nawet pytać co robi w pracy tak wcześnie rano.

- Chcesz się zobaczyć z Minho? – zapytał, stając przed rudzielcem, który w odpowiedzi pokiwał szybko głową. Nie było sensu zaprzeczać. Przecież ten mężczyzna już dawno go rozgryzł i nie zmienił do niego stosunku, co było dla niego niespotykane, ale był szczęśliwy. – To chodź ze mną – odparł, łapiąc za ramię chłopaka, wyciągając go na zewnątrz. Szli w milczeniu, a za nimi szli inny policjanci z niewielkim powozem. Tae nie wiedział za bardzo co się dzieje, ale nie obchodziło go to tak długo, póki wiedział, że zaraz zobaczy Minho.

Doszli do dzielnicy, w której było mnóstwo ludzi. Większość to kobiety, które kręciły się zapewne chcąc zobaczyć coś przez grupkę ludzi, którzy otaczają alejkę. Na widok policji rozstąpili się, a Tae niewiele myśląc pobiegł rozpoznając Minho już z daleka. Uczepił się jego ramienia uśmiechając szeroko. Choi spojrzał na niego z nieskrywanym szokiem. Tae spojrzał na ulice od razu blednąc. Poczuł jak nogi się pod nim uginają, a w gardle powstaję gula, które uniemożliwia mu oddychanie a wszystko za sprawą ciała martwej kobiety. W ostatnim momencie Choi uratował go przed upadkiem, podtrzymując w pasie. Wtulił Tae w swoją pierś, patrząc pytająco na Warrena, który stanął przy nich. Mężczyzna skrzywił się, zakrywając nos chusteczką. Rozkazał policjantom postawić parawan, a Minho zabrać stąd Taemina. Choi kiwnął głową, unosząc chłopaka ponad ziemię, niosąc go na rękach w bardziej odosobnione miejsce.

Usadził chłopaka na schodach pobliskiego domu, klepiąc go delikatnie w polik. Pierwszy raz tak bardzo się stresował i martwił o kogoś. Czuł się winny, bo to jego wina, że Tae musiał to widzieć. Chcąc go nieco ochłodzić, zaczął odpinać mundur, zsuwając marynarkę z chłopaka. Pod tym miał jeszcze koszulę z długim rękawem. W sumie dziwił się jakim cudem Taemin się nie ugotował w jakim stroju. Odpiął mu guziki mankietów, podwijając rękawy. Zmarszczył brwi, widząc długie blizny na przedramionach chłopaka. Dotknął jedną, przejeżdżając po niej palcem. Podwinął również drugi rękaw, chcąc sprawdzić czy na drugim ramieniu również ma podobne blizny. Ze zgrozą zauważył identyczne zabliźnione cięcia. Głaskał je tak długo, że w końcu rudzielec zdążył się przebudzić.

W pierwszym momencie nie wiedział co się dzieje, jak się nazywa ani czemu czuje delikatny dotyk na przedramieniu. Potem przypomniał sobie ciało i krew. Nienawidził krwi, nie potrafił znieść jej widoku. Na samą myśl robiło mu się niedobrze. Potem przypomniał sobie, że był przy nim Minho, na samym końcu dotarło do niego, że ktoś go dotyka. Spojrzał na szatyna, który patrzył na niego z troską i strachem oraz zwątpieniem. Taemin wstrzymał oddech, spuszczając wzrok z twarzy przyjaciela na jego dłonie, które pieściły blizny na jego nadgarstkach. Wyrwał od razu rękę z uścisku, przytulając ją do piersi. Patrzył ze strachem na Choi, który czuł, że serce mu się łamie na pół. Nie chciał wystraszyć chłopaka, nie chciał aby ten kiedykolwiek żywił do niego jakieś negatywne uczucie i patrzył w TEN sposób.

- Ja… - zaczął Taemin, jednak nie wiedział nawet co powiedzieć, jak się wytłumaczyć. Spuścił wzrok, czując jak oczy go pieką. Choi zacisnął usta w wąską linię, myśląc nad czymś usilnie. Dotknął delikatnie polika Tae, który drgnął pod wpływem nagłego kontaktu.

- Spokojnie – wyszeptał czule szatyn, drugą dłonią łapiąc za rękę chłopaka, zsuwając materiał, zasłaniając mu przedramiona. – Wracajmy do domu – mówił do niego cicho, nie chcąc aby ktoś ich usłyszał, pomimo że nikogo nie było w pobliżu. To nieco uspokoiło Taemina, który kiwnął głową. Nadal jednak nie czuł się na siłach aby wstać i dojść do mieszkania. Choi wziął go na barana, kiwając głową przełożonemu, który wygonił go gestem dłoni, popędzając do tego aby wrócił z chłopakiem do domu. Żaden z nich przez całą drogę nie odezwał się nawet słowem. Tae nawet zaczął odczuwać senność, przez miarowe i jednostajne kołysanie. Dziwił się, że Minho nawet się nie zasapał, niosąc go przez taki kawał drogi. Jednak było się czemu dziwić, skoro rudzielec ważył tyle co worek kaczego puchu? Oboje byli świadomi nadchodzącej rozmowy, która będzie miała miejsce po powrocie do domu. Żaden nie wydawał się na nią gotowy. Tae na wyjawienie prawdy, a Choi na to co chłopak będzie chciał mu przekazać. Chociaż chciał to zbyt wiele powiedziane. Najchętniej zawsze trzymałby swoje blizny w ukryciu przed Minho, jednak teraz, kiedy mężczyzna je zobaczył, nie można było zostawić tego bez komentarza. – Potrzebujesz czegoś? – dopytał Choi, kucając się chłopakiem, które posadził na miękkim fotelu w salonie.

- Mógłbyś przynieść mi wody? – zapytał z chrypką w głosie rudzielec, podwijając nogi pod brodę, obejmując je dłońmi. Szatyn kiwnął głową, bez zbędnych słów idąc do kuchni po szklankę przygotowanej wody. Podał ją chłopakowi, który wypił jednym duszkiem jej całą zawartość, po czym spojrzał w wielkie, żabie oczy przyjaciela, który kucał przed nim, z napięciem oczekując na  wyjaśnienia. Nie chciał na niego naciskać, dlatego milczał czekając aż chłopak sam się otworzy. Taemin nie mógł znieść jego spojrzenia na sobie, tych wielkich, świdrujących go oczu, pełnym troski i współczucia. Choi wiedział co oznaczają blizny na nadgarstkach, nie wiedział tylko czemu. Co sprawiło, że Tae w ten sposób się zranił.

- Spokojnie – wyszeptał Minho, dotykając dłoni chłopaka, które zaczęły drżeć. Tae wziął głębszy wdech, nie wiedząc od czego zacząć całą historię, która była tak cholernie zagmatwana i trudna do opowiedzenia.

- Nie miałeś się o tym dowiedzieć… - zaczął, pomimo że nie był to najlepszy początek, ale przynajmniej szczery. – Pamiętasz czasy, kiedy wraz ze swoją matką przyjeżdżałeś do nas? – dopytał, unosząc wzrok na Minho, który kiwnął głową. Doskonale pamiętał te czasy, tym bardziej że kochał wieś i pielęgnował w sobie te wszystkie wspomnienia malowniczych krajobrazów, na których tle odznaczała się sylwetka drobnego, uroczego, rudowłosego chłopca. Z wiecznie przyklejonym do twarzy uśmiechem. Dlatego nie mógł sobie wyobrazić co sprawiło, że zrobił to co zrobił. – Jakieś dwa lata po tym jak przestaliście nas odwiedzać, stan zdrowia mamy bardzo się pogorszył. Marniała w oczach, jednak nadal dzielni znosiła i przeskakiwała wszystkie kłody, które los jej rzucał pod nogi. Ciosem w plecy było, kiedy trochę ponad dwa lata temu umarł ojciec. To było tak niespotykane. Nikt nie wiedział czemu to się stało. Przecież był dorosłym, zdrowym i młodym mężczyzną. Lekarze orzekli, że to był zawał. Rozumiesz, zawał w tak młodym wieku? – zaśmiał się histerycznie Taemin, cały drżąc. Choi patrzył na niego zszokowany. Nic mu nie było wiadomo o śmierci jego opiekuna. Był ciekaw czy matka wie o tym i to przed nim ukrywała, czy może również jest nieświadoma sytuacji w jakiej znajdował się chłopak. – Stan zdrowia mamy, po tym wydarzeniu, znacząco się pogorszył. Jedynie rok po śmierci ojca i ona połącz do niego. Nie wiedziałem co wtedy zrobić, czułem się tak strasznie zagubiony. Nie umiałem żyć samodzielnie. Nie umiałem zarabiać, musiałem zacząć sprzedawać zwierzęta, aby mieć na zapłacenie rachunków. Zwierzęta i pieniądze zaczęły się kończyć. Wpadłem w depresję i jednym wyjście wydawała mi się śmierć. Jednak chyba złych diabli nie biorą – Tae uśmiechnął się smutno, a po jego polikach płynęły łzy. Nigdy jeszcze nikomu się z tego nie zwierzał, a fakt, że Minho jest jego pierwszym, niezwykle go pocieszał. Nie wyobrażał sobie nikogo innego na jego miejscu,  w tym momencie przed sobą. – Sąsiadka odwiedziła mnie tego dnia, aby przynieść mi nieco chleba. Wiedziała jak wygląda moja sytuacja i pragnęła mi pomóc. To ona uratowała mi życie – Taemin zaczął ciężej oddychać na wspomnienie tej całej krwi, który wypływała z jego żył. Choi w tym momencie widział chłopaka w zupełnie nowym świetle. Był dla niego jeszcze delikatniejszy, kruchszy i podatny na skrzywdzenie. Chciał go otulić ramionami i nigdy nie wypuszczać. – Napisałem to twoje mamy z prośbą o pomoc. Przepraszam, nie chciałem ci zawracać głowy i … - rudzielec przerwał w połowie, czując palcem Minho na ustach. Szatyn patrzył na niego dziwnie wilgotnymi oczyma, w których błyszczał nieznany mu blask.

- Nie mów już nic więcej – wyszeptał, głaszcząc go po poliku. Uniósł się z ziemi, całując chłopaka w czoło, kciukiem starł niechcianą łzę. Tae wtulił się w szeroką klatkę piersiową przyjaciela. W końcu po ponad roku nieustannego horroru, samotnych nocy i przerażającej przyszłości – czuł się w końcu bezpiecznie. W tych wielkich, ciepłych ramionach, które trzymało go przy sobie tak mocno, jakby nigdy nie chciały go wypuszczać.

***

Warren siedział, wcześnie rano, w komendzie Scotland Yardu. W dłoniach trzymał raporty dwóch zabójstw. Pierwsze – Martha Tabram – prostytutka zadźgana nożem, z trzydziestoma dziewięcioma ranami.  Drugie, jeszcze świeże, z poprzedniego dnia akta Mary Anne Nichols. Nie wiedzieć czemu, ale miał przeczucie, jedno z tych głosików, które szeptały mu do ucha, że obie te sprawy mają ze sobą coś wspólnego. I im dłużej się w nich zagłębiał, tym więcej  podobieństw dostrzegał. Obie kobiety były prostytutkami, do morderstw doszło w dzielnicy Whitechapel i oba zabójstwa cechowały się wyjątkową brutalnością. Kartkował już po raz siódmy raporty. Oderwał od nich wzrok dopiero   kiedy kątem oka dojrzał płomiennie rude włosy i usłyszał znajomy, głęboki głos Minho. Na widok ich zaskoczonych min uśmiechnął się życzliwie. W sumie sam się dziwił, że ci są tutaj tak wcześniej, kiedy jeszcze prawie nikogo nie był w budynku.

- Jak się czujesz, Taemin? – dopytał Charles, kiedy ci stanęli obok niego. Odłożył na chwilę dokumenty, wstając z krzesła. Potargał rudzielca po włosach, na co ten ukazał rząd zębów w szerokim uśmiechu. Po rozmowie z Minho, wysłuchaniu przez niego i pocieszeniu, poczuł się o wiele lepiej. Wiedział, że ma kogoś w kim może odnaleźć oparcie.

- Dobrze, przepraszam za kłopoty, które przysporzyłem – chłopak ukłonił się delikatnie, ukazując swoją skruchę i fakt jak głupio się czuł z tego powodu.

- Mam nadzieję, że Minho się tobą dobrze zajął – Warren spojrzał znacząco na Taemina, na co ten zarumienił się delikatnie mimo to wytrzymał spojrzenie mężczyzny, a na jego ustach wstąpił subtelny uśmiech.

- Nie najgorzej – przytaknął młodszy chłopak, a Minho czuł się jakby nie uczęszczał w rozmowie. Zupełnie jakby ci dwaj porozumiewali się tylko sobie znanym językiem a jemu umykało coś bardzo ważnego. Jednak nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie. Cieszył się, że Tae dogadał się z kimś niezwykle dla niego ważnym, kimś kto był niczym ojciec. Z resztą chłopak też ostatnio stał się ważną częścią jego życia, dlatego tym bardziej się cieszył.

- Co robisz tutaj tak wcześnie? – zapytał Choi, sprytnie i płynnie zmieniając temat. Już wcześniej zauważył akta na biurku, wziął jedne w dłoń. Akurat trafił na dokumenty prostytutki z poprzedniego dnia. Minho rozumiał, że jest to intrygujące, ale aby siedzieć przed świtem nad papierami z zadumą?

- Mam pewne przeczucie, ale to tylko domysły – Choi uniósł wysoko brew, patrząc zaintrygowany na Charlesa. Niewątpliwie go zainteresował. – Myślę, że obu morderstw dokonał jeden człowiek – Warren sięgnął po druki plik kartek, zwijając je w rulon. Tae po plecach przeszły ciarki, jednak pohamował grymas obrzydzenia cisnący mu się na usta. – W końcu kiedy ostatnio spotkaliśmy się z czymś podobnym? Nawet nie dokonano aktu seksualnego na tych kobietach. To nie jest przypadek, aby w tak krótkim czasie dokonano dwóch podobnych morderstw przez dwóch mężczyzn – Minho przytakiwał mu głową, po czym zapaliła się w jego głowie mała żaróweczka.

- Skąd wiesz, że to byli mężczyźni? – zapytał, marszcząc brwi w zamyśleniu.

- Kobiety preferują subtelne formy zabijania. Jak trucizny – Warren uśmiechnął się delikatnie, patrząc z błyskiem w oku na podopiecznego. Jeśli mieli rację, to właśnie trafili na niezwykle ciekawą sprawę. 

________________________________________________________________

No, i okrągła piąteczka ^^ Przyznam, że nieco się rozleniwiłam i już nie mam tak dobrego tempa w pisaniu, jednak mam pół rozdziału w przód, a to nie najgorzej, prawda? 
Niemnie popłakałam się pisząc go, ale nic więcej nie powiem, bo się zdradzę ;< 
No i zmieniłam nieco wygląd bloga. To pierwszy raz kiedy robiłam nagłówek i szablon sama, więc proszę o wyrozumiałość. :3 
Za tydzień jak zwykle znowu rozdział, a tymczasem życzę wam udanego weekendu i spokojnego snu~! 
No i oczywiście jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze <3

wtorek, 24 grudnia 2013

From Hell

IV


Aby zapanować nad człowiekiem, trzeba sprawić, by zaczął się bać.

19 sierpnia 1888r.

Minho martwił się o Taemina. Kiedy zasiadali do wspólnego posiłku unikał zawsze rozmów na temat swojej pracy. I pomimo że szatyn próbował coś z niego wycisnąć na ten temat, ten zawsze go zbywał lub wymigiwał się złym samopoczuciem, aby następnie uciec do swojego pokoju. Choi nie był ostatnio w stanie skupić się na pracy. Zdecydowanie coś było nie tak, tylko czemu Tae nie chciał mu powiedzieć? Przecież obiecał, że mu powie gdyby coś było nie tak!

- Co jest, chłopcze? – koło Minho pojawił się Charles, zmartwiony stanem podopiecznego, którego traktował niczym własnego syna.  Sam nie mógł mieć ze swoją ukochaną małżonką dzieci, dlatego też całą rodzicielską troskę przelał na tego chłopaka, który wstąpił młodo do policji, po tym jak jego ojciec został zamordowany przez jakiegoś złodzieja. Do dzisiaj pamiętał ten dzień, kiedy cały mokry – na zewnątrz padało – przyszedł na komendę i z zaciętością w oczach powiedział, że chce znaleźć tego sukinsyna, który zabił jego ojca. Były to dość mocne słowa jak na czternastoletniego dzieciaka. Był w nim tyle złości i smutku, że Charles nie mógł się nie ugiąć i zająć się tym chłopcem. Od tamtej pory Choi był pod skrzydłem mężczyzny. Nie każdemu się to podobało, ale nie mieli też nic do powiedzenia.

- Nic takiego – mruknął, czuł jednak na sobie karcące spojrzenie mężczyzny. Szatyn westchnął głośno, bawiąc się między palcami kawałkiem złożonej kartki. – Martwię się i nie wiem co zrobić – dodał, uciekając wzrokiem jak najdalej. Przez specyficzne relację jakie ich dzieliły, Choi czuł się zawstydzony. Zawsze to on wszystkich onieśmielał swoja charyzmą i pewnością siebie.

- Chodzi o tego rudego chłopaka, prawda? – dopytał Charles, siadając na biurku obok młodszego chłopaka. Ten kiwnął powoli głową, wpatrując się w kartkę. – Lubisz go? – zapytał, unosząc wysoko brew. Nie miał nic do homoseksualistów. Wiedział, że to zjawisko powszechne, pomimo iż się o nim głośno nie mówiło.

- Nie! Nie w tym rzecz - zaprzeczył od razu szatyn, rumieniąc się delikatnie, prawie niezauważalnie. – Jestem za niego odpowiedzialny, a on coś przede mną ukrywa – w końcu powiedział co mu na sercu leży i poczuł się z tym o wiele lepiej. Warren zamyślił się, pocierając palcem wskazującym i kciukiem swoje siwe wąsy.

- Co robią ludzie kiedy są zmartwieni i nie mogę znaleźć jakieś rzeczy? – dopytał mężczyzna, a Choi musiał chwilę się zastanowić do czego zmierzał  jego rozmówca.

 - Idą na policję?

- A kim ty jesteś? – Minho uśmiechnął się krzywo, wiedząc co chce mu powiedzieć jego przełożony. Zawsze tak robił. Przekazywał mu wskazówki w dość pokrętny sposób.

- Policjantem – mruknął szatyn. Wiedział już, że musi wsiąść w ręce własne problemy. – I muszę się zająć własnym problemem – odparł pewnym siebie głosem, wstając z impetem z miejsca. Zaraz jednak został sprowadzony z powrotem w dół.

- Spokojnie, dzieciaku. Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany. Jutro dostaniesz wolne, ale teraz bierz się do roboty – Charles poklepał podopiecznego po ramieniu, odchodząc zająć się własnymi sprawami. Minho kiwnął głową, wracając z większym zaangażowaniem do pracy.

***

20 sierpnia 1888r.

Taemin wyszedł jak codziennie po południu. Choi niestety musiał mu nakłamać, kiedy ten zapytał go czemu zostaje w domu. Wmówił mu, że ma nocny dyżur. Oczywiście Tae uwierzył mu, bo czemu miałby kłamać? Minho poczekał jeszcze godzinę po wyjściu chłopaka, nim sam ruszył się z miejsca. W umówionym miejscu miał spotkać się ze swoim znajomym – Huang Zi Tao. Chociaż znajomy to zbyt wiele powiedziane. Łączyły ich dość dziwne więzy.

- Masz? – zapytał już z daleka widząc znajomą twarz. Nie trudno było go przeoczyć. Wysoki, wyższy od niego, z jasnymi blond włosami, podkrążonymi oczami i o typowo chińskich rysach. Miał nawet na sobie tradycyjny strój. Chińczyk uśmiechnął się kącikiem ust, wyjmując niewielką karteczkę. Kiedy szatyn wyciągał po nią dłoń, ten cofnął natychmiast rękę.

- Jesteśmy kwita? – zapytał, mrużąc oczy, które zwęziły się tworząc niewielkie półksiężyce. Minho mruknął cicho pod nosem, dusząc w sobie przekleństwo. Cholerna, cwana żmija – pomyślał szatyn, kiedy kiwnął potakująco głową. Nie mógł powiedzieć, że się nie lubili, jednak czasami mieli ochotę nawzajem poderżnąć sobie gardło. – Kim on jest? – dopytał, nie jako informator, który zajmuje się zbieraniem różnych brudów na innych, lecz jako przyjaciel.

- Kimś za kogo jestem odpowiedzialny – odparł, wlepiając wzrok z adres na kartce. Czasami posiadanie znajomych z szemranych dzielnic miało swoje plusy. – Dzięki – dodał, machając mu krótko ręką na pożegnanie. Usłyszał jeszcze jak Tao krzyczy za nim, zapewne zapraszając go w wolnej chwili na piwo do baru znajomego. Był tam raz i do tej pory nie pamięta co dokładnie robił tamtej nocy.

Miejsce pracy Taemina znajdowało się dwie dzielnice od ich miejsca zamieszkania. Kręciło się w tej okolicy sporo zamożnych lecz pijanych mężczyzn oraz kobiet, które w długich sukniach hasały od baru do baru pod rękę ze swymi mężami. W tej części miasta wszyscy żyli beztrosko, nie przejmując się kryzysem czy morderstwami.

Minho spojrzał na kartkę z adresem, po czym przeniósł wzrok na bar przed sobą. Spora garstka ludzi minęła go wchodząc do środka, skąd wydobywała się głośna muzyka oraz donośne rozmowy. Jednak dobrą decyzją było nie zakładanie dzisiejszego dnia munduru. Zwracałby na siebie zbyt dużą uwagę. Kiedy przeszedł przez drzwi, uderzyło w niego ciepłe powietrze, zaduch i odór papierosów. Zmarszczył nos, starając się oddychać ustami. Jednak powietrze było tak gęste, że trudno mu było złapać oddech. Stoliki były ustawione w całym pomieszczeniu, niewiele dzieliło jedno siedzisko od drugiego. Przez co kelnerki z tacami pełnymi alkoholu musiały przeciskać się między klientami. Szukał wzrokiem Taemina, jednak nigdzie go nie dojrzał. Co wzbudzało w nim obawy, ale Tao nigdy się nie mylił. Skoro śledził chłopaka i podał mu ten adres to musiało oznaczać, iż wszedł do tego baru.

- Proszę pani – Choi podszedł do kelnerki odzianej w krwisto czerwona suknię. Kobieta odwróciła się w jego stronę i rozszerzyła zszokowana oczy – Taemin… - wyszeptał Minho, zawisając z dłonią w powietrzu. Rudowłosy chłopak pisnął cicho, ukrywając się za metalową tacą.

- Nie patrz na mnie – wyszeptał cieniutkim głosem, a jego poliki przypominały kolorem dojrzałego pomidora.

- Co to ma znaczyć? – zapytał rozgniewany. Był w sumie gotowy na wszystko, ale nie na to, że Tae będzie przebrany za kobietę! Najgorsze w tym wszystkim było to, że wyglądał niezwykle seksownie. I gdyby był jednym z tych facetów, którzy nie znali chłopaka, wtedy pewnie śliniłby się na jego widok. Z zachwytem oglądałby każdy ruch jego bioder, każde zarzucenie długimi, błyszczącymi rudymi włosami. – Z resztą nieważne. Zabieram cię stąd! – zawyrokował, kiedy Taemin stał dalej, zasłaniając się tacą, nie odpowiadając na zadane pytanie. Złapał chłopaka za ramię, ciągnąc w stronę wyjścia.

- Minho! Puść, to boli – skomlił rudzielec, próbując się wyrwać, jednak bezskutecznie. Jednak z kelnerek zauważyła całą scenę, wzywając kierownika. To dodatkowo rozjuszyło szatyna, który zacisnął mocniej dłoń na ramieniu przyjaciela. Taemin pokręcił głową, unosząc rękę do góry, kiedy jego szef wszedł do pomieszczenia. Wszyscy patrzyli na nich zaciekawieni. Choi ciągnął chłopaka przez cała drogę, zapewne zostawiając na jego ramieniu sporego siniaka.

Kiedy szli przez korytarz, jego sąsiadka wychyliła się przez drzwi słysząc hałas. Rozszerzyła oczy na widok jaki zastała, jednak nie dane jej było cokolwiek powiedzieć, bo Choi, kiedy tylko otworzył drzwi, wepchnął Taemina do środka, zatrzaskując za sobą wejście. Rudzielec omal się nie przewrócił, kiedy długa, czerwona suknia zaplątała mu się miedzy nogami. W ostatnim momencie złapały go silne ramiona Minho i postawiły do pionu. Tae odwrócił się do niego z przepraszającym uśmiechem, który zniknął kiedy tylko zobaczył gniew bijący z oczu szatyna.

- Przebierz się a potem porozmawiamy – warknął mało przyjaźnie, zaplatając ramiona na piersi. Już nie był tym samym czarującym mężczyzną o wielkich oczach i miłym czułym głosie, lecz bezwzględnym i surowym rodzicem. Rudzielec, niczym skarcony pies, spuścił głowę kierując się do swojego pokoju. Choi czekał na niego w salonie, tupiąc nogą o podłogę. Taemin wszedł skruszony do salonu, odziany w normalne ubrania. Usiadł na fotelu obok kanapy, spuszczając od razu wzrok na swoje dłonie. Wyglądał w tym momencie niczym przestraszone zwierzę, co zmiękczyło skutecznie Minho. I jak on miał go skutecznie ochrzanić? – Pamiętasz co mi obiecałeś, prawda? – zapytał, starając się zachować chłodny ton głosu, co było trudne kiedy patrzył w te przestraszone wielkie oczy.

- Tak, pamiętam, ale..

- Ale co?! – Choi na nowo się rozgniewał przerywając Taeminowi wypowiedź. Nie rozumiał jak ten dzieciak mógł być tak nieodpowiedzialny! Przecież w tym miejscu traktowano kobiety niczym dziwki, obmacywano i podrywano w bardzo grubiański sposób.

- To była jedyna praca do której się nadawałem i jedyna gdzie mnie przyjęli! – wykrzyczał rudzielec przez łzy zbierające mu się w oczach. Wstał gwałtownie, przez co zakręciło mu się w głowie. Już dawno nie kłębiło się w nim tak wiele emocji i przeżyć na raz. Choi zamilkł, czując się winnym, że doprowadził chłopaka do płaczu. Wstał powoli z kanapy, podchodząc do przyjaciela, objął go delikatnie w pasie, przyciskając do swojej piersi. Głaskał go uspokajająco po plecach. Źle to rozegrał, nie brał pod uwagę uczuć młodszego chłopaka. Sam musiał się czuć okropnie pracując tam.

- Znajdę ci pracę, zobaczysz. – zapewnił go, tuląc do siebie tak długo aż się uspokoił.

***

22 sierpnia 1888r.

- Nie, to nie jest dobry pomysł! Nie nadaję się – upierał się chłopak, zapierając się nogami, byleby nie wejść do schodach na górę. Choi miał już dość tych scen. Załatwił mu pracę w komendzie. To przecież była idealna praca! Po prostu będzie mu asystował i będzie miał go przy okazji na oku. Lepiej trafić nie mógł. Przynajmniej zdaniem Minho, bo Taemin uważał inaczej. Samo mieszkanie z obiektem swoich kilkuletnich westchnień było uciążliwe, a co dopiero przebywanie z nim cały dzień!

- Nie zachowuj się jak dzieciak – krzyknął na niego, jednak nie zrobiło to na rudzielcu żadnego wrażenia. Policjanci, a jego współpracownicy, patrzyli na to wszystko z dystansem i lekkim rozbawieniem. Zwłaszcza Warren, który stał u szczytu schodów, niezauważony nadal przez Minho i jego przyjaciela. Szatyn na skraju wytrzymałości nie wytrzymał. Złapał Taemina za obie dłonie, przyciągając do siebie, tylko po to aby złapać go w pasie i przerzucić sobie przez plecy. Tae automatycznie ucichły, kiedy znalazł się kilka centymetrów od tyłka Minho. Choi zadowolony z ciszy, jakby nigdy nic zaczął wchodzić z chłopakiem po schodach, stawiając go dopiero na samej górze. Kiedy rudzielec poczuł grunt pod stopami od razu się odsunął, stojąc ze spuszczona głową, zasłaniając się włosami. Czuł się głupio i wiedział, że ZNOWU jest cały czerwony. To zaczynało być chore, wystarczyło, że mężczyzna go dotknął i już nie umiał powstrzymać rumieńców.

- Widzę, że twój przyjaciel ma charakterek – Charles zaśmiał się życzliwie, targając chłopaka po rudych włosach. Nie był ślepy i miał na karku niemal pięćdziesiąt lat. Był również policjantem z wieloletnim stażem, więc potrafił dodać dwa do dwóch. Widział w tych wielkich oczach Taemina miłość do Minho. Jednak nie miał zamiaru go uświadamiać. Z czasem Choi sam do tego dojdzie.

Choi został oddelegowany do swoich obowiązków, podczas gdy Warren wprowadzał Tae w zakres jego obowiązków i wszelkie papierkowe sprawy, które musieli uzupełnić przed jego przyjęciem. Zaszli również do krawca, który wziął wymiary Taemina.

- Masz lepszą figurę niż ja, chłopcze. Robię się zazdrosna – odparła starsza kobieta, kiedy mierzyła chłopaka. Ten grzecznie odpowiedział, że jest piękna pomimo wieku, tak zawsze uczyła go matka. Około siedemnastej (a byli tam od dziewiątej) Taemin w końcu miał czas aby spotkać się z Minho. Na szczęście ten dzisiejszego dnia siedział głównie w biurze, więc nie musiał na dzień dobry zabierać przyjaciela na patrol po ulicach. Skończyli niecałą godzinę później, wracając wspólnie do domu.

- Minho… – Tae stanął przy szatynie, kiedy ten siedząc w fotelu przed kominkiem w mieszkaniu czytał książkę. Choi uniósł wzrok na Taemina, który miętosił między palcami materiał koszulki. Było już późno, od ich powrotu minęło kilka godzin. – Dziękuję za to, że mnie tam zabrałeś – dodał, patrząc szczerze i z pełnym podziwem oraz wdzięcznością na Minho. Z początku był na niego zły, ale to nie był taki kiepski pomysł jak z początku zakładał. Ludzie byli dla niego mili i już po pierwszym dniu czuł się tam lepiej niż po kilku dniach pracy w barze. Choi uśmiechnął się do niego delikatnie, łapiąc za dłoń, która maltretowała koszulkę. Tae wciągnął głośno powietrze, przestając na chwilę oddychać kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały. Rudzielec, niewiele myśląc, pochylił się do przodu całując przyjaciela w polik. Miękkie wargi zetknęły się delikatnie ze skórą, ledwo ją muskając. Odsunął się błyskawicznie, jąkając się podziękował jeszcze raz i uciekł do swojego pokoju. Choi dotknął miejsce w którym usta chłopaka zetknęły się z jego polikiem. Kąciki ust drgnęły mu w subtelnym nieco drapieżnym uśmiechu. Zaraz jednak nałożył z powrotem okulary na nos, wracając do lektury.

***

27 sierpnia 1888r.

Odkąd Jonghyun załatwił im nowe mieszkanie ich relację się zmieniły. Nie polepszyło się między nimi, ale też nie było gorzej. Było po prostu… dziwnie. Kibum przynosił mu codziennie krew, zabijał zwierzęta i co gorsza, przychodziło mu to z łatwością. Nie dlatego, że los zwierząt go nagle przestał obchodzić. To wszystko przez demona, nie mógł przestać o nim myśleć. Następny dzień po ich, tak jakby kłótni, było niezręcznie. Przynajmniej dla Kibuma, bo demon nie odczuwał raczej takich emocji. Zaczął od tamtego dnia podchodzić do bruneta z dystansem, nie rozmawiał z nim, nie kpił z niego i nie drwił z każdego jego ruchu czy słowa. Kibum powinien się cieszyć, ale nie było tak. Wolał być traktowany niczym śmieć i poniżany. Nienawidził ciszy, nigdy nie lubił kiedy ludzie milczeli. Nigdy nie zwiastowało to niczego dobrego. Najpierw jego ojciec przestał z nim rozmawiać, ignorował go i w końcu odszedł. Potem matka zaczęła być dla niego oziębła aż w końcu go wywaliła z domu. Potem nawet jego towarzysze zaczęli się od niego odsuwać. Z początku tego nie zauważył, teraz jednak wszystko było widoczne jak na otwartej dłoni. Dlatego nienawidził ciszy, bo kryła się za nią samotność, która miała przyjść i ponownie go zniewolić swoimi zimnymi ramionami.

Próbował przypodobać się Jonghyunowi. Robił wszystko czego ten wcześniej od niego wymagał, jednak nic nie zmieniało się w ich relacjach. Był coraz bardziej zdesperowany. Siedząc przed kominkiem rozmyślał o zaistniałej sytuacji. Wpatrywał się w ogień, który przyjemnie ogrzewał jego zmarznięte ręce. Ciało okrył kocem, czując jak powoli morzy go sen. Mimo to umysł nie przestawał pracować, zawalając go coraz większa ilością przemyśleń. Może jakby zabił człowieka, wtedy demon zwróciłby na niego uwagę? Byłby z niego dumny i przestałby traktować go w tak oziębły sposób? Wystarczy zabić człowieka, bezwartościowego człowieka. Może dziwkę? Jest ich pełno, nikt nie zauważy zniknięcia jednej czy dwóch.

- Zabić człowieka… - mruknął cicho pod nosem, na skraju świadomości. Powieki zaczęły mu ciążyć , opadając w dół. Zaczął tracić równowagę, osuwając się na miękki dywan. Przez  zmęczenie i senność nie był świadom bycia obserwowanym. Demon stał w drzwiach, z szatańskim uśmiechem przyglądając się Kibumowi smacznie drzemiącemu na ziemi przed kominkiem. Ludzie byli tacy łatwi w manipulowaniu….
_______________________________________________________________________
No i w końcu, pod choinkę w prezencie, wrzucam kolejny rozdział From Hell ^^ Większość osób wyraziła ochotę na przeczytanie tego rozdziału, więc oto jest~! 

W tym miejscu chce Wam życzyć wszystkiego najlepszego, abyście spędzili te cudowne chwilę w miłej rodzinnej atmosferze. Życzę wam dużo prezentów i smacznych potraw. Nie umiem składać za bardzo życzeń, dlatego po prostu Wszystkiego najlepszego i Wesołych świąt~! < 3
Och, i niech mikołaj Jonghyun zagości u każdej z was wraz ze swym reniferem i workiem prezentów :3

sobota, 21 grudnia 2013

From Hell


III
Nikt się nie wzbogaca dzięki dobroci.

15 sierpnia 1888r.

- Minho! – Taemin wpadł cały zdyszany do mieszkania szatyna, z szerokim uśmiechem i rumieńcami spowodowanymi nadmiernym wysiłkiem. Choi stał w kuchni, więc wychylił się przez framugę, z pytająca miną. Tae zdjął szybko buty, w ostatnim momencie powstrzymując się przed uwieszeniem się mężczyźnie na szyi. Może i się zbliżyli w ciągu tych kilku dni, jednak taki wybuch uczuć byłby niewskazany. – Zgadnij co się stało – zaczął cały w skowronkach, bujając się do przodu i tyłu, dopóki szatyn nie złapał go za ramiona, zatrzymując w jednej pozycji.

- Nie mam pojęcia. Co się stało? – dopytał Minho, puszczając chłopaka, kiedy ten tylko przestał się kręcić. To była też sprawka uścisku silnych rąk, od którego Taemina przeszedł dreszcz.

- Dostałem pracę – odparł dumnym z siebie głosem, a mina Choi ukazywała zdziwienie. Nie wiedzieć czemu, miał co do tego złe przeczucia.

- Gdzie? – zapytał, ukrywając pod idealnie wykreowana maską wszelkie swoje emocję. Ukazując jedynie zaciekawienie i szczęście z sukcesu przyjaciela.

- W barze. Będę zajmował się klientami, nalewał alkoholu i tego typu rzeczy – Taemin nie przestawał się szeroko uśmiechać. Był zadowolony, bo w końcu będzie mógł wspomóc finansowo Minho i odciążyć go trochę. A jak zarobi więcej i odłoży, wtedy będzie mógł znaleźć własne mieszkanie. Co prawda ta opcja średnio go uszczęśliwiała, ale to i tak by nastąpiło prędzej czy później. Wolał nie nadwyrężać gościnności Minho.

- To dobry pomysł? Nie jesteś za młody na tego typu rzeczy? – Choi wydawał się nadal pełen obaw i sceptyczny co do tego pomysłu.

- Mam dwadzieścia lat! – oburzył się rudzielec, nadymając uroczo poliki. Minho westchnął głośno, kiwając głową. Niby był już dorosły, ale jak na niego patrzał nadal wydawało mu się, że widzi przed sobą dziecko. Te pulchne, delikatne poliki, aksamitna skóra, długi włosy niczym u kobiety oraz delikatne ramiona. Po prostu bał się, że ktoś go skrzywdzi. Taemin w końcu nie wychował się w taki wielkim mieście, które Choi znał ze wszystkich stron. Począwszy od pałacu królowej, aż po najbiedniejsze dzielnice, gdzie szerzyła się prostytucja i wszelkie rodzaje rozpusty. – Zaufaj mi – poprosiły cicho Tae, patrząc na przyjaciela tymi swoimi wielkimi, brązowymi ślepiami. Szatyn nie umiał się nie zgodzić, kiedy chłopak tak na niego patrzył. Pewnie gdyby był świadomy, jak Choi reaguje na jego urok osobisty, wykorzystywałby to częściej.

- Ale jakby coś było nie tak, masz natychmiast z tym do mnie przyjść, zrozumiano?! – pogroził mu palcem, na co chłopak pokiwał energicznie głową. Minho, chociaż trochę uspokojony, odetchnął i pstryknął chłopaka w nos, na co ten zmarszczył go uroczo. Oboje roześmiali się wesoło i wszystko było jak zwykle.

***

Kibum szedł dumny z siebie w stronę starego domu, mijając po drodze dziwki i pijaków. Nienawidził tej części społeczeństwa, bo zbyt mocno kojarzyła mu się z ojcem do którego chował urazę za porzucenie syna. Może gdyby z nimi został, gdyby nie odszedł z jakąś dziwką, może wtedy wszystko wyglądałoby inaczej. Miałby ojca na którym mógłby się wzorować, nie zacząłby szukać uciech w narkotykach i nie skończyłby na ulicy jako złodziej. Tym samym nie doszłoby do spotkania z demonem, do którego – o zgrozo – zaczynał się przyzwyczajać. Wymagał od niego coraz więcej. Dzisiaj kazał mu zabić krowę! Albo coś w podobnych gabarytach. Kibum nie rozumiał czemu co chwila zmienia zdanie. Nie rozumiał celu tego wszystkiego, bo czy naprawdę był aż tak wybredny? Jednak to nie jest ważne, bo znalazł sposób na zdobywanie krwi bez zabijania. Dzisiaj, kiedy szedł przez miasto na jej obrzeża, w poszukiwaniu krowy, natknął się na fabrykę. Ubojnię, tak dokładniej mówiąc.

Udało mu się dogadać z mężczyzną tam pracującym, aby oddał mu krew ze zwierząt. Co prawda ten chyba wziął go za wariata, ale co z tego? Przynajmniej miał to czego chciał demon i przy okazji nie musiał brudzić sobie rąk. No i dostał spory zapas! Niewielką beczułkę, po brzegi wypełnioną czerwoną posoką.

Wziął głębszy wdech, zbierając w sobie wszelkie pokłady silnej woli, aby znowu przekroczyć próg domu. Przybrał obojętny wyraz twarzy, popychając stare drzwi nogą. W środku siedział demon, na jego materacu, skrobiąc coś na ścianie, z której odlatywała stara farba. Nie uraczył Kibuma nawet spojrzeniem, kiedy ten przekroczył próg, pomimo że doskonale wiedział, iż ten raczył wrócić. Dopiero kiedy brunet postawił przed nim beczkę z krwią, ten spojrzał na niego znudzony, co czynił bardzo często. Tym razem jego oczy błyszczały, nieznanym Kibumowi blaskiem. Nie chciał wiedzieć co dokładnie to znaczyło, bo odpowiedź mogłaby mu się nie spodobać. Otworzył więc wieko, biorąc z ziemi, przy materacu, kielich, który wypełnił po brzegi krwią. Kiedy skończył demona nie było już na materacu. Stał za nim, kilka metrów dalej. Wręczył mu bez słowa krew, odsuwając się, aby zasłonił beczułkę.

Kiedy się wyprostował, usłyszał świst powietrza, a następnie huk rozbijanego szkła. Rozszerzył zszokowany oczy, zdając sobie sprawę, że niewiele brakowało, a kielich rozbiłby się na jego twarzy. Demon patrzył na niego z niewyobrażalną furią. Teraz przynajmniej wiedział co to była za emocja. Kibum nie zdążył się cofnąć, kiedy Jonghyun wyciągał w jego stronę rękę, łapiąc go za gardło. Bez problemu uniósł go nad ziemię, przyszpilając do ściany.  Brunet zaczął się panicznie rzucać, zaciskając mocno palce na dłoni, która ściskała jego gardło.

- Kpisz sobie ze mnie?! Próbujesz ze mnie zrobić głupca?! – warknął tuż przed jego twarzą demon, ukazując rząd białych zębów, z ostro zakończonymi kłami. – Kiedy karzę ci zabijać, masz zabijać! Chyba, że życie ci niemiłe – dodał, zaciskając mocniej palce na krtani chłopaka. Kibum, jeszcze jakiś czas temu, myślał, że śmierć to nie takie złe rozwiązanie. Teraz jednak, w obliczu nadchodzącego końca, chciał żyć.

- Prz..pr..praszam – ledwo wydobył z siebie tych kilka sylab, mając łzy w oczach i coraz mniej wyraźne spojrzenie. Zaczynał krztusić się własną śliną, kiedy zaczynało mu brakować powietrza. Przed oczami mu ciemniało i słyszał szum własnej krwi w uszach. Demon jeszcze chwilę trzymał go za gardło, nim rzucił go niczym szmacianą lalkę na podłogę, zaraz obok beczki.

- Żeby mi się to więcej nie powtórzyło – warknął przez zęby, przechodząc obok chłopaka kopnął pojemnik z krwią, tym samym wylewając jej większość wprost na Kibuma. Chłopak podciągnął się na drżących ramionach, z trudem łapiąc oddech. Na jego szyi widniał odcisk długich palców demona. 
Brunet usłyszał jeszcze trzask drzwi, nim uniósł się do siadu, na czworaka idąc na materac. Nie przejmował się tym, że jest cały w krowiej krwi. Chciał po prostu zniknąć pod kocem, zamknąć się na świat i w spokoju płakać.

***

17 sierpnia 1888r.


Kibum siedział na materacu, wpatrując się pustym wzrokiem w czerwoną, zapchniętą plamę na podłodze. Ta sama substancja znajdowała się na jego rękach i ubraniach. Minęły dwa dni odkąd Jonghyun odszedł, a on nie ruszył się stąd nawet na minutę. Czuł się zagubiony, kiedy był tak całkowicie sam. Może to zabrzmi głupio, ale polegał na demonie. Zawsze na kimś polegał. Najpierw na matce, potem na swoich starych towarzyszach a potem na Jongu. Teraz jednak nie było go, a on czuł się po prostu zagubiony.

Nie jadł i nie pił od dwóch dni. Wyglądał niczym trupy, bliski śmierci. Jednak skąd miął wziąć jedzenie i picie? Jeśli by się tak pokazał na ulicy, od razu zgarnęłaby go policja. Więc nie pozostało mu nic innego jak czekać na powrót Jonghyuna. W ciągu tego czasu kiedy go nie było przemyślał wiele rzeczy. W gruncie rzeczy powinien być mu wdzięczny. Uratował jego życie, a w zamian wymagał jedynie głupiej krwi, głupich zwierząt, które i tak szybciej czy później giną. No poza psami. Ich nie był w stanie zabić, nawet za koszt własnego życia.

- Jesteś beznadziejny – usłyszał głos nad sobą. Nie zauważył kiedy mężczyzna wszedł do pomieszczenia. Wyglądał na zdegustowanego, w rękach trzymając jakieś szmaty, które przy dokładniejszym przyjrzeniu się, okazały się ubraniami. Kibum uniósł na niego wzrok, w pierwszym odruchu uśmiechając się z ulga. Zaraz jednak odwrócił wzrok, ukrywając się w swoich ramionach, karcąc się za swoje zachowanie. – Ubieraj się – rozkazał mu demon, rzucając w jego stronę ubrania. Brunet spojrzał na odzienie, łapiąc koszulę między palce. Poza tym były też spodnie i jakiś płaszcz. Materiał był niezwykle przyjemny w dotyku. Z ociąganiem i bez słowa sprzeciwu, uniósł się z siadu, przewracając się przy tym. Siedział od długich godzin w jednej pozycji, więc wszystko mu zdrętwiało. Jonghyun wywrócił oczami, zaplatając ramiona na piersi. Nie powiedział jednak nic, widząc stan chłopaka nie spodziewał się niczego innego. I tak się dziwił, że jest w stanie się ruszyć.

- Mógłbyś się odwrócić? – zapytał nieśmiało Kibum, biorąc w ręce koszulę.

- Nie – odpowiedział szybko demon, bez chwili zawahania. Brunet nie spodziewał się niczego innego, ale chciał spróbować. W końcu zawsze pozostaje jakiś promyk nadziej, ale chyba nie tym razem i nie przy Jonghyunie. Spuścił więc głowę, odpinając guziki bluzki, która miał na sobie. Materiał był sztywny przez zaschnięta krew, dlatego ściągnięcie go było trudniejsze niż mogło się wydawać.

Jong przyglądał się chłopakowi, a dokładniej wszelkim blizną na jego ciele. Liczył każdą z osobna. Jedna na ramieniu, dość świeża, z resztą sam ją zabandażował. Kilka mniejszych na drugim ramieniu, które chłopak właśnie uniósł, aby włożyć pierwszą rękę w rękaw. Poza tym wiele ran, starych sądząc po śladach. Demon, pomimo że to ukrywał, był ciekaw skąd na jego ciele tyle blizn. Czyżby miał trudniejszą przeszłość niż z początku zakładał? Na udach, które teraz były odkryte przy zakładaniu nowej pary spodni, również miał kilka blizn i siniaków oraz oparzeń. Ponad to na gardle miał długie odciski jego palców, które pomimo upływu dwóch dni nadal nie znikły.

- Już? – dopytał demon, kiedy chłopak wstał z materaca, w pełni ubrany w nowe ubrania. Kibum kiwnął delikatnie głową, obawiając się, że jak coś powie, to znowu rozzłości Jonghyuna. – Idziemy – mruknął, odwracając się na pięcie, idąc w stronę drzwi. Brunet stał chwilę niepewnie, kiedy jednak mężczyzna znalazł się przy drzwiach, pobiegł w jego stronę.

- Dokąd chcesz iść? – dopytał, nie mogąc powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Ciekawość zbyt mocno go zżerała. No i nadal nie mógł rozgryźć Jonghyuna. Nieraz traktował go gorzej niż psa, a czasem potrafił nawet się zgodzić na jakąś jego propozycję.

- Nie wiem jak ty, ale ja mam dość tamtego miejsca. Jest brudne, zimne i teraz jeszcze w dodatku śmierci – warknął niezbyt przyjemnie, na co Kibum skulił się w sobie, bo to była jego wina. Przynajmniej przez wypowiedź demona i jego ton głosu tak uważał, bo w sumie była to wina demona. W końcu to on wywalił beczkę z krwią w napadzie szału.

Co nie zmieniało faktu, że nie wiedział dokąd zmierzają. Szedł niczym cień za Jonghyunem, chociaż demon porównałby go do bezużytecznego kundla, który nie odrywa się od nogi właściciela. W milczeniu wyszli z Whitechapel, przechodząc w nieco schludniejszą dzielnicę. Kibum znał te okolicę jak własną kieszeń. Pomimo że nie było tutaj tego pospólstwa co kilka metrów za nimi, to ludzie nie żyli tutaj zbyt dostatnie. Jednak na tyle, aby warto było ich okradać. Czasami naprawdę znajdywało się perełki.

Demon stanął przed większym budynkiem, w którym znajdowało się co najmniej dziesięć małych mieszkać lub pięć większych, jeśli oceniać po liczbie okiennic. Jonghyun oglądał dokładnie budynek z każdej strony, aż w końcu, jak gdyby nigdy nic, wszedł do środka. Key rozejrzał się gorączkowo dookoła. Na szczęście dzięki nowym ciuchom nie odznaczał się zbytnio na tle innych, co nie zmieniało faktu, że czuł się nieswojo. Jednakże nie było czasu na zaprzątanie sobie głowy podobnymi myślami, podczas gdy demon już prawie zniknął z zasięgu jego wzrok. Posiadał nieco dłuższe nogi, więc szybko mu dorównał, ale chwile po tym stanęli u szczytu budynku, gdzie znajdowały się jedne drzwi. Jong zapukał trzy razy, po czym kolejne dwa, aż z drugiej strony nie wydobył się zniecierpliwiony i rozdrażniony głos mężczyzny.

- Czego? – warknął mało przyjemnie starszy facet, z cienkim wąsikiem, kościstą twarzą oraz fajką przy ustach. Demon uśmiechnął się do niego szeroko. Kibum znał ten uśmiech i od nie zwiastował niczego dobrego. Nim mężczyzna zdążył się cofnąć, Jonghyun wyciągnął w jego stronę ręce, kładąc ja na jego polikach, tylko po ty aby w ułamku sekundy zsunąć je niżej, ukręcając kark nieznajomemu. 
Key zatkał usta aby nie krzyknąć, odwracając wzrok, kiedy zobaczył kość przebijającą się przez skórę. Demon puścił mężczyzna, którego ciało opadło bezwiednie na ziemię. Jong jakby nigdy nic przekroczył ciało, rozglądając się krytycznym wzrokiem po pomieszczeniu urządzonym w typowo wiktoriańskim stylu.

- Wy ludzie nie macie gustu – zawyrokował nim wszedł do salonu i tym samym zniknął Kibumowi z oczu, podczas gdy chłopak dalej stał przed drzwiami, z szeroko rozwartymi oczami patrząc na ciało. Kiedy w miarę oprzytomniał, rozejrzał się spanikowany dookoła. W obawie, że ktoś go zauważy, przekroczył ciało, zamykając za sobą drzwi. Niestety noga mężczyzny wystawała poza próg, uniemożliwiając tym samym zamknięcie wejścia. Nie myśląc wiele złapał za dłonie nieznajomego, ciągnąc go w głąb pomieszczenia. Jego głowa wygięła się w dziwny, nienaturalny sposób. Kiedy zatrzasnął za sobą drzwi i przekręcił klucz,  mógł odetchnąć.

- Co ty najlepszego zrobiłeś?! – warknął, gestykulując zawzięcie, wbiegając do salonu. Demon, który siedział na wielkiej kanapie z nogami na ławie, uniósł brew do góry, z rozbawieniem oglądając poczynania Kibuma.  Kiedy nie odpowiadał, brunet denerwował się jeszcze bardziej, ze złości robiąc się cały czerwony. Na chwilę zapomniał z kim ma do czynienia, na jego szczęście demon był zajęty kpieniem z niego. – Odpowiedz! – krzyknął, tupiąc nogą niczym małe dziecko, co dodawało idiotyzmu całej tej sytuacji.

- Załatwiłem nam nowe mieszkanie. Powinieneś mi dziękować i całować po stopach – mruknął demon, zarzucając ramiona na oparcie, zajmując niemal całą powierzchnie kanapy. Wyglądał jakby tylko na to czekał – aż chłopak się przed nim ukłoni i będzie całować ziemię po której chodził. Kibum nabrał wody w usta, bo co miał na to odpowiedzieć? Ten argument był tak głupi, że nawet nie umiał na niego odpowiedzieć.

- Zabiłeś człowieka – mruknął pod nosem, spuszczając głowę. Jonghyun wywrócił oczami, szepcząc coś cicho pod nosem, jednak Kibum stał za daleko i nie był w stanie usłyszeć.

- A w jaki sposób chciałeś zdobyć nowe mieszkanie? Nie powiesz mi chyba, że pragnąłeś zostać w tamtej dziurze. A z tego co wiem nie masz pieniędzy, aby wykupić nowe lokum. Może chciałeś zapłacić za to w naturze niczym zwykła dziwka? Pasowałoby ci to, czyż nie? – brunet spiął się na ostatnie słowa Jonghyuna. Mógł go traktować niczym psa, mógł nim pomiatać i z niego kpić. Pozwalał się wykorzystywać i znosił to wszystko. Jednak nie potrafił przeżyć kiedy ktoś nazywał go dziwką lub do nich porównywał.

- Cofnij to – najpierw wypowiedział to cicho pod nosem – Cofnij to! – krzyknął donośnie, wpadając w furię. W dzikim szale rzucił się na demona, co było dużym błędem. Gdyby chociaż trochę myślał, wtedy rozważyłby dziesięć razy swój pomysł. Teraz jednak nie było czasu, kiedy rzucił się na Jonga. Demon z początku był tak zaskoczony, że nie zrobił nic. Dopiero kiedy poczuł ciężar ciała bruneta na sobie – zareagował. Złapał go w pasie jedna ręką, drugą łapiąc za dłonie. Przez wybryk Kibuma spadli z kanapy. Przeturlali się ale to ostatecznie demon, który niezaprzeczalnie dysponował większa siłą, był na górze. – Nie jestem dziwką! – krzyczał Kibum, zdzierając sobie gardło. Następne słowa uwięzły mu w gardle, kiedy poczuł silne uderzenie z otwartej dłoni w polik. Niekontrolowanie po poliku pociekła mu łza. Czuł się poniżony, ze wstydu miał ochotę zapaść się pod ziemię. Ten polik był niczym oblanie zimną wodą.

- Uspokoiłeś się? – zapytał ze spokojem demon, prostując się, jednak nadal siedząc na biodrach chłopaka. Patrzył na niego z góry z mieszaniną różnych, niezidentyfikowanych uczuć. Kibum był w stanie jedynie pokiwać powoli głową, obracając twarz w stronę zimnej podłogi, aby ostudzić nieco żar bijący z czerwonego po uderzeniu polika. – Dobrze – mruknął demon, bardziej do siebie niż do bruneta. – Posprzątaj tamto ciało – mówił tak beznamiętnym głosem, że Kibuma przechodziły ciarki po plecach.  Mężczyzna zniknął w innym pokoju, zostawiając bruneta samego. Z ociąganiem podniósł się z ziemi. Czuł się dziwnie pusty w środku. Nie wiedział czego była to sprawka. Tego uderzenia, faktu, iż uświadomił sobie, że po prostu jest dziwką demona, czy też po prostu zaczynało mu być wszystko obojętne?

Pozbycie się ciała było trudne i nawet on o tym wiedział. Pierwszym krokiem było odnalezienie worka lub materiału w które owinąłby trupa. Potem było już z górki. Kiedy odnalazł coś w co może schować ciało, musiał je sam zakapować. Kiedy przenosił zwłoki, omal nie zwymiotował. Głowa całkowicie odłączyła się od ciała, co w sumie miało swoje plusy, bo ułatwiało to schowanie ciała to niewielkiego worka. Jego koszula znowu była cała we krwi. Powinien zacząć nosić jakieś ciuchy do zabijania.

Kiedy udało mu się schować zwłoki, zarzucił na siebie płaszcz, unosząc worek. Było już późno a w tych okolicach niewiele osób się kręciło o tej porze. Z resztą doskonale znał ta dzielnicę i kanały pod nią. To właśnie tam postanowił schować ciało. Nikt na niego nie zwrócił uwagi, kiedy schodził po schodach i wychodził na zewnątrz. Czuł się niewidzialny, co w sumie ułatwiało całą sprawę. Wejdzie do podziemi znajdowało się kilka domów dalej. Były tam niewielkie schodki oraz wąski tunel. Mógł teraz spokojnie ciągnąć ciało po ziemi. Ręce go rozbolały od noszenia trupa.

Przechodził przez kolejne korytarze i zakręty, dopóki nie zobaczył światła i cichych rozmów. Od razu rozpoznał głos dawnych towarzyszy. Spiął się, zatrzymując w miejscu. Chciał paść na ziemię i udawać martwego, ale przecież to działa jedynie na niedźwiedzie! Jedyne co mógł w tej chwili zrobić to porzucić ciało i uciekać gdzie pieprz rośnie. Z głośno bijącym sercem i adrenaliną w żyłach wbiegał po schodach wprost do swojego nowego domu. Czuł się jakby go gonili, chociaż doskonale wiedział, iż nikt go nie zauważył. Niestety niektóre rzeczy są czasem silniejsze od nas.

Tego dnia nie zobaczył już więcej demona. Który zaszył się w jednym z pokoi, z którego dochodziły odgłosy delikatnej muzyki. Na jego głowie pozostało pozbycie się krwi z parkietu pod drzwiami. Mieszkanie posiadało dwie sypialnię. Jedna była zajęta przez demona a druga zamknięta na klucz. Nie chcąc przetrząsać całego mieszkania w poszukiwaniu klucza do drzwi, uznał, iż prześpi się na kanapie. Trudno mu było to przyznać, ale był wdzięczny Jonghyunowi za to, że wyciągnął ich z tamtego rozwalającego się budynku. Teraz miał miękką kanapę, ciepły koc i niedziurawy dach nad głową.

- Nie jestem wdzięczny temu dupkowi – mruknął pod nosem, wypierając się własnych myśli. Z tym przekonaniem zapadł w głęboki i – o dziwo – spokojny sen. 
__________________________________________________________________
Mała zmiana planów. Miało być co innego, ale znowu wstawiał "From Hell". Na razie piszę mi się to opowiadanie niezwykle dobrze i szybko. Jestem już dwa rozdziały do przodu ;3 
Mam też do was pytaniem. Mam zamiar wstawić rozdział z okazji świąt i tutaj kieruje pytanie do was - chcecie może kolejny rozdział "from hell" czy może HunHana o tematyce świątecznej? ^^ 
To by było na tyle, dziękuję za uwagę i życzę miłego weekendu <3

sobota, 14 grudnia 2013

From Hell

II

Sytuacja wcale nie jest lepsza, gdy robisz dobrze coś, czego nie powinieneś tykać.

8 sierpnia 1888r.

Taemin obudził się nim słońca zdążyło wzejść nad budynkami Londynu. Wpatrywał się w obcy sufit, rozkładając szeroko ramiona na satynowej, czerwonej pościeli. Materiał przyjemnie otulał jego nagie ciało. Nigdy nie miał w zwyczaju spać w ubraniach. Jednak powinien to rozważyć mieszkając z Minho. Oczywiście nie zostanie z nim tutaj na zawsze, pomimo że bardzo by tego pragnął. Kiedy tylko znajdzie pracę i odłoży nieco pieniędzy wyniesie się, aby nie zajmował u szatyna zbyt wiele miejsca.

Ale.. co on mógłby robić? Nigdy nie musiał pracować. Przynajmniej nie w taki sposób, w jaki czyni się to w wielkich miastach. W swoim starym domu pomagał sąsiadką, chodził dla nich na zakupy, sprzątał i zajmował się zwierzętami. W ten sposób zarabiał pieniądze, wspomagając finansowo rodziców. Jednak nie miał na tyle umiejętności aby znaleźć dobrze płatną pracę bez odpowiednich znajomości. Nie posiadał wykształcenia, ani siły by wykonywać pracę fizyczną. Mimo to nie miał zamiaru się poddać nim podjął jakiekolwiek działania. Nie chciał być dla Minho ciężarem.

Drzwi uchyliły się, a przez szparę wsunęła się ciemna czupryna wraz z właścicielem. Choi zdziwił się widząc, że wpatrują się w niego wielkie, brązowe oczy. Podejrzewał, iż chłopak będzie spał. Dlatego speszył się, nie wiedząc co powiedzieć. Taemin uniósł się na łokciach, a satynowa pościel zsunęła się z jego ciała ukazując delikatnie wyrzeźbioną klatkę piersiową i kruche ramiona. Rudzielec szybko ukrył się z powrotem pod kołdra, ukrywając swoje przedramiona.

- Coś się stało? – zapytał, szczęśliwy, że nadal jest wcześnie. Powiem niewiele światła padało przez niezasłonięte okna, tym samym nie było widać jego rumieńców zażenowania. Zdecydowanie musi zacząć nosić ubrania podczas snu…

- Nie, po prostu chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku – odparł, dopiero po chwili zdając sobie sprawę jak to głupio brzmi. Podrapał się zakłopotany po karku, stojąc w rozchylonych delikatnie drzwiach. – Zaraz wychodzę, mam dzisiaj poranną zmianę, więc powinienem być po południu – Taemin kiwnął głową, dopiero teraz zauważając, że mężczyzna ma na sobie mundur. Chwilę jeszcze wpatrywali się w siebie. Tae chciał wstać i go pożegnać, odprowadzić do drzwi czy zrobić cokolwiek, jednak nie mógł! Ostatnie czego pragnął w ich świeżej znajomości, to paradować przed szatynem jak go pan bóg stworzył. Minho dalej stał w miejscu, a minuty mijały, sprawiając, że rudzielec stresował się coraz bardziej.

- To.. um.. miłego dnia. Chciałbym, em, odprowadzić cię do drzwi czy coś, ale… – jąkał się co chwile, czując jak jego poliki płoną. Wiedział, że jest cały czerwony dlatego ukrył twarz w pościeli. – Ale nie mam nic na sobie – dodał cicho, jednak na tyle głośno aby Choi go usłyszał. Po jego minie nie miał wątpliwości, iż niedane mu było usłyszeć. Szatyn również zarumienił się delikatnie, odwracając od razu wzrok, wlepiając go w ścianę przy oknie.

- J-jasne. Okey, to ja już pójdę. Wybacz najście – odparł szatyn, znikając czym prędzej za drzwiami. Tae jęknął w duchu, chowając się aż po czubek głowy pod pościelą. Chyba gorzej nie mógł wypaść przed Minho. I jak teraz niby mu spojrzy po tym wszystkim w oczy?

Chłopak przeleżał w łóżku jeszcze dobrą godzinę i upewniwszy się, że nikogo nie ma w domu, nasłuchując dokładnie, wstał z łóżka. Czym prędzej naciągnął na siebie bieliznę. Wziął szybką kąpiel, używając zimnej wody. Trzęsąc się z zimna, otarł dokładnie ciało. Ubrał spodnie, do kolan. W końcu dzisiaj było ciepło, jak wnioskował po słońcu ogrzewającym pomieszczenie swoimi promieniami. Pomimo zapewne wysokiej temperatury na zewnątrz, założył koszulę z długim rękawem. Właściwie tylko takimi dysponował, bo tylko one zasłaniały jego przedramiona. Z okna w salonie widział Big Ben, na których widniała godzina dziesiąta rano. Nie chcąc tracić całego dnia, spakował kilka rzeczy do torby. Z zapasową para kluczy w kieszeni wyszedł z domu.

Długo chodził po mieście, starając się zapamiętać drogę powrotną. Wchodził do każdego budynku, rzeźnika czy baru gdzie widniała informacja o poszukiwaniu pracowników. Jednak za każdym razem słyszał, że szukają kogoś z większym doświadczeniem albo jest zbyt młody. Niekiedy były jeszcze argumenty, iż nie nadaję się do tak fizycznej pracy. Starał się jak mógł, ale wszędzie go odrzucali. Stracił całkowicie nadzieję, wracając smutny do mieszkania Minho. Chyba tylko dzięki temu, że był zbyt załamany i niezbyt wiele myślał, trafił do domu. Wchodząc po drewnianych schodach doszedł na odpowiednie piętro. Widząc starszą kobietę – sąsiadkę Minho – uśmiechnął się do niej, witając się z nią. Co prawda widział się z nią kiedy wychodził, jednak mama nauczyła go, że zawsze trzeba się witać.

Minho wrócił po niecałej godzinę od jego powrotu. Już na wejściu został mile zaskoczony, czując zapach obiadu. Z szerokim uśmiechem zajrzał do kuchni, gdzie Taemin stał nad garnkami, ze skupieniem mieszając coś w żeliwnym garnku. Był tak skoncentrowany na tej jednej czynności, że dopiero kiedy szatyn stanął przy nim, stykając się z nim ramieniem, ten zwrócił uwagę, iż nie jest sam. Omal nie krzyknął donośnie, wywalając całego jedzenia na podłogę. Na szczęście w ostatniej chwili opanował swoje ciało, ograniczając się jedynie do wzdrygnięcia się.

- Hej – odparł półgłosem, przypominając sobie akcję z rana. Speszony spuścił wzrok na garnek. Wyłączył ogień, odkładając naczynie na blat.

- Ładnie pachnie, co to? – zapytał Choi, zerkając niższemu chłopakowi przez ramię.

- Chyba kiełbasa z tłuczonymi ziemniakami – odparł mało pewnie rudzielec, patrząc na ich obiad.

- Chyba? – Minho uniósł brew do góry, uśmiechając się krzywo. Stojąc nadal za chłopakiem, wyciągnął dłoń, nabierając na palec nieco żółtawej brei. Powąchał ją – pachniała dobrze. Z wahaniem wsunął palec między wargi. Był zaskoczony jak dobrze smakuje. – Mmm, pyszne. Nie wiedziałem, że umiesz tak dobrze gotować – pochwalił go, na co chłopak jeszcze bardziej się zdołował.

- Bo nie umiem – burknął pod nosem, wyjmując talerze, aby nałożyć na nie jedzenie. – To nie ja gotowałem. Dostałem to od twojej sąsiadki – z naburmuszoną miną podał mu talerz, kierując się do salonu gdzie chciał zjeść przy ławie.

- Od tej starej wiedźmy z naprzeciwka? – Choi spojrzał na chłopaka, zupełnie jakby widział go pierwszy raz w życiu.

- To bardzo miła kobieta! – Tae instynktownie jej bronił, chociaż nie wiedział o niej zbyt wiele. – Dała mi jedzenie, kiedy usłyszała jak mi burczy w brzuchu – mruknął zażenowany, zapychając się ziemniakami. Minho nie powiedział już nic więcej, uśmiechając się jedynie subtelnie do chłopaka. Usiadł naprzeciwko niego, w ciszy konsumując obiad. Kiedy skończyli, szatyn ponownie spojrzał na rudzielca, który jadł o wiele wolniej niż on.

- Chciałbym, abyś kiedyś coś dla mnie ugotował – odparł, opierając głowę na dłoni, podpartej na kolanie. Rudzielec omal nie udławił się właśnie połykanym kawałkiem kiełbasy. Choi odłożył talerz, klepiąc chłopaka po plecach. Tae, kiedy tylko przestał kasłać, spojrzał na szatyna jak na idiotę, delikatnie to ujmując. Zaraz jednak pokręcił głową, odwracając wzrok, czując na plecach dłoń Minho, które wypalała mu skórę swoim ciepłem. Chcąc uciec przed tym dziwnym uczuciem , wstał z fotela, biorąc brudny talerz znajomego.

- Zobaczę co da się zrobić – zapewnił go, pomimo że nie wierzył w swoje umiejętności kulinarne. Nie umiał nawet odpowiednie zaparzyć herbaty. Dla Minho był jednak w stanie zrobić wszystko, czy to przenieść górę, czy też ugotować jajko.

***

2 sierpnia 1888r.

- Wstawaj, psie – Kibum zmarszczył brwi, czując dłoń delikatnie klepiącą go w polik. Nie otwierając oczu, zaczął odtrącać natręta, niczym upierdliwą muchę.  Demon zmarszczył niezadowolony brwi, złapał za szczękę bruneta, obracając go w swoja stronę. – Mam ci dać buziaka na dzień dobry, abyś otworzył te wielkie, ludzkie ślepia – mruknął, na wpół zdenerwowany na wpół znudzony.

Kibum na wzmiankę o pocałunku uchylił niechętnie oczy, z obrzydzeniem patrząc na demona. Czyli te wszystkie wspomnienia, które uznał za sen, były prawdziwe, a on od wczoraj należał do demona. Został jego zabawką, a ten, skinieniem palca mógł go zabić bez mrugnięcia okiem.

- Czego chcesz? – mruknął kwaśno, patrząc z niechęcią na rękę, spoczywającą obok jego głowy. Jonghyun uśmiechnął się krzywo, wstając ze starego materaca, który leżał pod jedną ze ścian wyniszczonego budynku.

- Jestem głodny, przynieś mi krew – odparł, zaplatając ramiona na piersi, patrząc ponaglająco na bruneta. Ten, niechętnie wstał z materaca, otrzepując ramiona i ubrania. Zamrugał w pewnym momencie zdezorientowany, zdając sobie sprawę, że ma na sobie nowe ubrania. Spojrzał na demona, który ze znudzeniem wydłubywał brud spod paznokci. Był wściekły, że został ściągnięty na ziemię przez tego mizernego człowieka i musi sobie radzić bez swojej służby i popychadeł.  Jednak musi korzystać pełnymi garściami z tego co oferuje mu życia. W tym przypadku to mizerne chuchro. – Na co się patrzysz? – warknął Jonghyun, czując na sobie wzrok Kibuma. Ten dotykał swojego zabandażowanego ramienia. Demon uśmiechnął się szatańsko, wolnym krokiem podchodząc do chłopaka. Ten cofał się o tyle samo kroków, ile uczynił mężczyzna. W końcu na jego drodze stanęła ściana, w którą wtulił się z całej siły, chcąc uciec jak najdalej od demona. – Zobacz jakim byłem dobrym właścicielem. Dałem ci nowe ubrania i zająłem się twoimi ranami, wiec bądź dobrym zwierzaczkiem i przynieś mi krwi – Jonghyun oparł dłonie obok głowy bruneta, nachylając się nad nim. Chłopak obrócił głowę, nie chcąc patrzyć w smolisto czarne oczy mężczyzny, w których widać było kpinę. – Możesz mi też odwdzięczyć się w naturze – wyszeptał mu do ucha demon. Oczywiście droczył się w tym momencie z Kibumem, bo nie tknąłby go. Nie gustował w ludziach i nie gwałcił dla zabawy. Jednak Key o tym nie wiedział, na co wskazywała jego reakcja. Strach pomieszany z zażenowaniem, który malował się na jego ślicznej twarzyczce, był niczym wisienka na torcie dla demona.

- Czy to ma być l-ludzka krew? – dopytał brunet, odsuwając z całej siły Jonga od siebie. Demon ani drgnął, dopóki sam nie postanowił się odsunąć. Wydał z siebie głośne westchnienie, kręcąc z rozbawieniem głową. Ten człowiek był taki zabawny…

- Kpisz? Szybciej byś zemdlał czy zwymiotował ze stresu, niż byś dał radę zabić człowieka – Kibum otworzył szeroko usta, nabierając w usta powietrza wydymając poliki.  Ugryzł się jednak w język, nim chciał zaczął się wykłócać. O mały włos wpakowałby się w coś gorszego, przez swój zbyt długi jęzor. – Zaczniemy powoli… - odparł demon, z cwanym uśmieszkiem wyciągając w stronę bruneta sztylet. Ten wyglądał na niezwykle drogi. Na rękojeści lśniło kilka diamentów, a klinga była zdobiona głębokimi, żłobionymi wzorami, które zawijały się i po dłuższym wpatrywaniu się w nie, przypominały głowy węża. – Zabij dla mnie kilka szczurów i wyciśnij z nich krew – demon oddalił się, siadając na ułożonych na sobie skrzyniach. Założył nogę na nogę, podpierając głowę na łokciu opartym na udzie. Nie spuszczał przy tym spojrzenia swoich czujnych oczu z bruneta. Ten mruknął coś pod nosem, chowając nóż za pas, przykrywając wystająca rękojeść białą koszulą, którą miał na sobie. Spojrzał z ukosa na demona, kiedy był już przy drzwiach starego domu. W jego głowie kiełkowała myśl, aby uciec i nigdy nie wracać. – Nie próbuj przede mną uciekać – dobiegł go szorstki głos Jonghyuna, kiedy zamykał drzwi. Przeszły go ciarki wzdłuż całych pleców. Z ciężkim sercem ruszył na poszukiwanie szczurów. W sumie nie wiedział już co gorsze. To, że stał się popychadłem demona, czy też to, że mógł zostać zgwałcony i w najlepszym momencie zaraz po tym szybko zabity lub cierpiałby godzinami. W ogóle nadal nie mógł uwierzyć, że takie stwory jak demony naprawdę istnieją. Uznawał je od zawsze za wymysły poetów lub ludzi obłąkanych. Były straszakiem na wiernych, którym opowiadało się o piekle, które ich czeka, jeśli nie będą kroczyć ścieżką Boga. Czyżby to Bóg go ukarał za wszelkie złe uczynki? Sam nie wiedział już co ma myśleć. Aktualnie ważne było tylko aby przeżyć. Jednak na jak długo wystarczy mu siły i determinacji do życia, nim rozpacz popchnie go do samobójstwa?

Złapanie szczurów było trudniejsze niż mu się wydawało, a on zapewne wyglądał niczym szaleniec, biegając po porcie z nożem w ręku, zgarbiony i cały zdyszany. Te bestie były zwinne, szybkie i nieuchwytne. Dwie godziny zajęło mu złapanie jednego szczura. JEDNEGO! A ile taki zwierzak miał w sobie krwi? Zapewne zbyt mało, aby wykarmić i zadowolić demona. No i kolejny problem pojawił się, kiedy patrzył na tą słodką mordkę, która patrzyła na niego ze strachem. Może i był złodziejem, może i był światkiem kiedy jego towarzysze gwałcili dziwki, ale sam nigdy nie dotknął kobiety, sam nigdy nikogo nie zabił. Miał mimo wszystko sumienie. Dlatego ciężko mu było ukręcić ten delikatny kark szczura.

Całą noc zajęło mu złapanie kilku szczurów. Niektóre martwe, niektóre żywe, przyniósł je do budynku. Kilka razy nawiedziła go myśl, aby się poddać i uciec albo wrócić z pustymi rękoma i pozwolić się zabić. W końcu jednak zebrał resztki siły. I znowu stał przed starymi drzwiami podniszczonego budynku. W środku nie paliło się ani jedna świeca i całe pomieszczenie było pogrążone w mroku. Kiedy przekroczył próg, ogień rozbłysnął, zapalając święcę ustawione wzdłuż przeciwległych ścian. Kibum przełknął z trudem ślinę, wyciągając w stronę Jonghyuna cztery szczury. Jeden z nich nadal miotał się niespokojnie, trzymany za ogon. Demon patrzył znudzony na bruneta, pomimo że wewnątrz śmiał się z niego. Obserwował cały czas poczynania Key, kiedy ten jak głupi próbował spełnić jego rozkaz.

Demon wyciągnął w jego stronę kielich, do którego miał wylać krew. Brunet zacisnął usta w wąską linię, starając się trzymać język za zębami, aby nie wypalić znowu czegoś głupiego. Zabrał z rąk Jonghyuna naczynie, kładąc je na ziemi, kucając naprzeciwko. Złapał za żywego szczura, ukręcając mu łeb. Robił to wszystko z bólem w sercu. Naciął ich szyję, odsuwając się na maksymalną długość ramion, kiedy wyciskał z nich krew do naczynia. Demon ze znudzeniem go obserwował, mimo wszystko będąc zadowolonym ze swojego zwierzaczka.

Szczurza krew nie była ani trochę dobra, śmierdziała i była zbyt gorzka. Dla Key to nie jest żadna różnica, ale dla demona, który raczy się smakiem krwi od wielu wieków, jest to wielka różnica. Czuł się jak demon najniższego rzędu. Jednak wszystko po kolei, stopniowo zacznie zaszczepiać zło w tym chłopaku, aż oszaleje na jego oczach. Wtedy pochłonie jego duszę. Cudowną, szaloną duszyczkę.

Kilka dni później.

I w ten oto sposób znalazł się tutaj, w ciemnym zaułku, z workiem z martwym kotem, którego miał przynieść na kolację demonowi. Z dnia na dzień wymagał od niego coraz więcej. Zaczęło się od szczurów, ale szybko się nimi znudził. Potem kazał mu zabijać większe zwierzęta, więc zdecydował się na.. bardzo duże szczury, ale szczur to nadal szczur. Nie chcąc rozgniewać demona przemógł się, aby zabić kota. Potrafił godzinami szukać najbardziej wygłodzonego, wy marnowanego kota, aby ukrócić jego cierpienie. Zabij, albo sam zostaniesz zabity. Te kilka słów, które tydzień wcześniej wypowiedział demon, odbijały się echem w jego głowie, za każdym razem kiedy dzierżył w dłoni sztylet.

- Jutro przynieś mi większe zwierzę – odparł Jonghyun, popijając z kielicha krew. Kibum uniósł na niego zaciekawiony wzrok, grzejąc ręce przed prowizorycznym ogniskiem, które wykonał na betonie, otaczając w około ognia kilkoma kamieniami. Dym ulatywał przez niewielką dziurę w dachu. To było straszne jak nagle pogorszyły się jego warunki życia. Czuł się jakby się cofnął w czasie, do dnia kiedy matka go wyrzuciła z domu i musiał włóczyć się po ciemnych ulicach, śpiąc pod mostami czy też w stertach śmieci. Plusem był dach nad głową, stary materac i jakiś wyliniały koc, który znalazł. Wszystko to przysłaniał jeden, wielki minus imieniem Jonghyun. No i fakt, że wcześniej mieszkał w lepszych warunkach i był do nich przyzwyczajony. Dlatego nie wiedział ile wytrzyma w tym zakurzonym, ciemnym, wilgotnym i rozwalającym się mieszkaniu.

- W-większe, czyli? – dopytał, odwracając wzrok od mężczyzny. Jego widok go obrzydzał, a po plecach przechodziły mu ciarki za każdym razem kiedy oblizywał usta z czerwonej posoki. Wpatrywał się uparcie w języki ognia, wirujące przed jego dłońmi. Ciekawe co by się stało jakby wskoczył w to niewielkie ognisko. Czy Jonghyun by go uratował, czy też patrzyłby jak płonie i umiera w katuszach. Przybliżył dłoń do ognia, dzieliły go dosłownie milimetry od włożenia ręki w ognisko, wtedy jednak z tego dziwnego stanu zamyślenia wyrwał go srogi głos demona.

- Pies, chce psa. – Kibum natychmiast odsunął dłoń, przyciskając ją do piersi. Niewiele brakowało, a zrobiłby coś naprawdę głupiego. Spojrzał z ukosa na demona, z żalem w oczach. Nie da rady zabić psa. Uwielbiał te stworzenia i tylko one umiały kochać bezgranicznie. Nawet kogoś takiego jak on. W dzieciństwie miał kundla z którym bawił się całymi dniami. Był niezwykle mądrym stworzeniem. I jedynym, które go kochało. Bo nawet nie mógł powiedzieć, że matka darzyła go jakimś uczuciem, skoro wywaliła go z domu i nie interesowała się jego losem. Nie próbowała go odszukać, czy dowiedzieć się czy w ogóle żyje. O ojcu nie było co wspominać. Cholerny alkoholik, który odszedł z dziwką. Nawet jego przyjaciele go nie kochali.

- Musi to być pies? – zapytał, pomimo że wiedział jaka będzie odpowiedź. Demonowi się nie sprzeciwiało, demon nie zmieniał zdania na prośbę człowieka, demon dostawał to co chce. Tych trzech rzeczy nauczył się Kibum w ciągu ich krótkiej, ale jakże burzliwej znajomości.

- Rób co chcesz, byleby to nie był ani szczur, ani kot – mruknął, na pozór znudzony, z łaską wypowiadając te słowa. Kibum odetchnął w duchu, uśmiechając się nieznacznie. Pierwszy raz od dawna, a wszystko za sprawą tak błahego powodu. Pomyśleć, że jeszcze miesiąc temu uśmiech nie schodził z jego ust…