V
Trucizna jest bronią kobiet.
30 sierpnia 1888r.
- Jak dzisiaj pracujesz? – zapytał Tae w czasie porannej
kawy. Minho zamyślił się na chwilę, próbując sobie przypomnieć nowy
harmonogram. W końcu Taemin też musiał znać jego plan dnia, skoro miał mu
pomagać. Chociaż ostatnio użyczał swojej pomocy każdemu kto go o to poprosił,
co nie do końca podobało się Minho.
- Chyba mam nocny patrol – mruknął cicho, z jednej strony
ciesząc się, bo zaraz będzie mógł wrócić do łóżka i pospać. Z drugiej strony… w
sumie nie umiał znaleźć minusów tej sytuacji. Chociaż! Przypomniał sobie gdzie
dokładnie ma patrolować i nieco mu humor opadł.
- Mogę iść z tobą? – zapytał nieśmiało Tae, nie chcąc znowu
pozostawać w nocy sam w domu. No i jeszcze nie był ani razu z Minho na patrolu.
Choi skrzywił się delikatnie, niezbyt przychylny tej propozycji. Unikając
wzroku rudzielca, wiedząc, że jakby spojrzał to by uległ, pokręcił głową.
- To nie najlepszy pomysł – Choi spojrzał na wielkie,
szczenięce oczy chłopaka, już czując się winnym, że znowu zostawia go samego.
Był niczym słodki psiak, który piszczał za każdym razem kiedy jego właściciel
wychodził. – Nie tym razem, Minnie – szatyn złapał za dłoń rudzielca, który
stał aktualnie obok niego, pogłaskał jej grzbiet, uśmiechając się
przepraszająco. – Po prostu ta dzielnica nie jest dla ciebie. Następnym razem
cię zabiorę, dobrze? – mówił do niego niczym do małego dziecka, spokojnie i
wolno, uważając na każde słowo. Tae wpatrywał się w dłoń przyjaciela,
delikatnie głaszcząca jego własną. Nawet nie wiedział co dokładnie mówi Minho,
tylko bezmyślnie mu przytaknął. Ostatnio coraz częściej Choi go dotykał, a on
zaczynał wariować. Wcześniej wszystko ograniczało się do fantazji i wzdychania
na myśl o Minho. W sumie to dzięki niemu odkrył nijako swoją orientację. Jednak
marzenia a rzeczywistość to dwie różne rzeczy. Szatyn wydawał się o wiele
bardziej otwarty, a Tae, kiedy tylko Choi go dotykał, przechodziły go ciarki i
czuł ucisk w brzuchu, zupełnie jakby ktoś wiązał z jego wnętrzności supeł. –
Nie gniewasz się? – dopytał, zaciskając mocniej dłoń chłopaka, patrząc mu
szczerze w wielkie oczy. Taemin pokręcił głową, czując, że nie byłby w stanie
wydać z siebie żadnego sensownego dźwięku. – Dobrze, w takim razie ja pójdę
jeszcze spać – Minho wstał z miejsca, trzymając dłoń chłopaka ucałował go w
skroń, idąc do salonu, nie zdając sobie sprawy o jakie palpitację serca
przyprawił młodszego chłopaka. Tae zsunął się na ziemię, ukrywając czerwoną
niczym pomidor twarz w dłoniach. I jak on miał normalnie funkcjonować w takich
warunkach?!
Minho wyszedł kiedy zaczęło zmierzchać, a Tae pożegnał go w
drzwiach, ze wzrokiem smutnego szczeniaka. Choi miał ochotę go jakoś pocieszyć,
ale aktualnie nie miał żadnego pomysłu. Na patrolu będzie miał dużo czasu na
myślenie. Rudzielec również miał wiele wolnego czasu w samotności, jednak wolał
nie myśleć, bo myślenie prowadziło do samo destrukcji. Wolał skupić się na
pracy, która go rozpraszała. Wysprzątał cały dom, odkurzył każda książkę, aby
następnie wybrać najciekawsze tytuły. Ułożył je na stoliku obok fotela, który przestawił
naprzeciw kominka. Owinięty w cienki koc przerzucał kolejne strony, aż w końcu
zasnął.
***
31 sierpnia 1888r.
Postać odziana w czerń przechadzała się krętymi uliczkami
Whitechapel. Swoimi brązowymi oczyma przesuwała wzrokiem po mijanych go ludziach.
Chaos i harmider był nieodłączną częścią tej dzielnicy. Tak samo jak
alkoholicy, margines społeczny oraz prostytutki. Dziwki, które wystawiały
cycki, machając nimi przed mężczyznami, tylko po to aby zarobić kilka monet na
opłacenie czynszu z niewielkich, zatęchłych pokojach. Co zaradniejsze szukały
klientów z których mogły wyciągnąć więcej niż przygodę na jedną noc. Często te kobiety, używając swoich wdzięków,
niszczyły małżeństwa i prowadziły do konfliktów.
Mężczyzna patrzył na każdą kolejno. Wysokie fryzury, brudne,
wymięte suknie od zbyt częstego podnoszenia materiału, byleby wystawić się
przed klientem, który zerżnie je w jakimś ciemnym zaułku. Pomimo późnej godziny
nadal wiele osób kręciło się w okolicy. Jednak z minuty na minutę ubywało i
klientów i dziwek. Mężczyźni wracali do żon, dzieci. A prostytutki wracały do
domów, jedynie co bardziej zdesperowane nadal spacerowały po Whitechapel w
poszukiwaniu ostatniego klienta.
Jego wzrok uwiesił się na dwóch kobietach rozmawiających
żywiołowo. Pomimo że stał po drugiej stronie ulicy, doskonale słyszał ich
donośne rozmowy. Kłóciły się o powrót do mieszkania. Starsza kobieta jednak
była nieugięta, obiecała, że wróci, kiedy tylko zarobi nieco monet na ostatnim
kliencie. Jej przyjaciółka machnęła na nią dłonią, zapewne mając dość użerania
się z nią. Kobieta została sama, odchodząc w tylko sobie znanym kierunku.
Niebezpieczny uśmiech zakwitły na ustach mężczyzny, kiedy odszedł w inną
stronę, tylko po to aby wyjść kobiecie naprzeciw, wpadając na nią niby przypadkiem.
- Och, przepraszam najmocniej – prostytutka ukłoniła się
nisko, co wyglądało niczym parodia ukłonu, kiedy złapała za skrawek sukni,
unosząc ją, dygając delikatnie. Otaksowała wzrokiem mężczyzna, nieznacznie
wyższego od niej. Elegancko ubranego, w czarnym płaszczu i ciemnym kapeluszu. –
Czy… szuka pan towarzystwa? – zapytała, przymilając się do niego. Pomimo że
była od niego dużo starsza, zwracała się do niego per pan. Mężczyzna wyciągnął
w jej stronę dłoń, którą ta chętnie ujęła. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując
rząd niezbyt zadbanych zębów. – Dokąd mnie pan prowadzi? – zapytała, kiedy
skręcili w ulicę Buck’s Row.
Kobieta niczym w skowronkach bawiła się między palcami
monetami, które otrzymała od nieznajomego. Nie spodziewając się zagrożenia w
postaci mężczyzny idącego za nią, nuciła cicho pod nosem, aż w końcu z jej
gardła nie wydobył się ani jeden dźwięk. Padła niczym szmaciana lalka na
ziemię, z jej rozciętego gardła leciała strumieniami krew, mimo to zostało ono
przecięte jeszcze raz. Martwe oczy były skierowane na przystojną twarz oprawcy,
który gwiżdżąc pod nosem usiadł na jej biodrach, podwijając suknię. Dzierżąc w
dłoni sztylet naciął brzuch, nie drgnęła mu nawet ręka, kiedy rozcinał skórę.
Mimo to ostrze było zbyt tępe, wiec przy wykonywaniu głębokich ran na brzuchu
miało nierówne krawędzie. Wykonał również kilka mniejszych nacięć na całym
brzuchu. Sprawiało mu to przyjemność, pozbywanie się dziwki. Zostawiał
wiadomość dla wszystkich innych, chciał aby się bały, aby wychodziły na ulicę z
lękiem w sercu.
***
31 sierpnia 1888r.
Taemina obudziło poranne słońce padające na jego twarz.
Zmarszczył zabawnie nosek, przeciągając się z głośnym pomrukiem. Zasłonił
dłonią oczy, kiedy tylko uchylił powieki. Słońce dopiero wschodziło, więc nadal
było wcześnie. Martwił się, bo nadal nie było Minho. Zawsze wracał przed tym
jak wzeszło słońce. Może zatrzymali go w budynku Scotland Yardu? Nie dowie się,
póki sam nie sprawdzi. Dlatego ubrał szybko mundur, biegiem zmierzając do
pracy, gdzie chciał zobaczyć Minho. W środku panował straszny harmider. Warren
zauważył go od razu na wejściu i nie musiał nawet pytać co robi w pracy tak
wcześnie rano.
- Chcesz się zobaczyć z Minho? – zapytał, stając przed
rudzielcem, który w odpowiedzi pokiwał szybko głową. Nie było sensu zaprzeczać.
Przecież ten mężczyzna już dawno go rozgryzł i nie zmienił do niego stosunku,
co było dla niego niespotykane, ale był szczęśliwy. – To chodź ze mną – odparł,
łapiąc za ramię chłopaka, wyciągając go na zewnątrz. Szli w milczeniu, a za
nimi szli inny policjanci z niewielkim powozem. Tae nie wiedział za bardzo co
się dzieje, ale nie obchodziło go to tak długo, póki wiedział, że zaraz zobaczy
Minho.
Doszli do dzielnicy, w której było mnóstwo ludzi. Większość
to kobiety, które kręciły się zapewne chcąc zobaczyć coś przez grupkę ludzi,
którzy otaczają alejkę. Na widok policji rozstąpili się, a Tae niewiele myśląc
pobiegł rozpoznając Minho już z daleka. Uczepił się jego ramienia uśmiechając
szeroko. Choi spojrzał na niego z nieskrywanym szokiem. Tae spojrzał na ulice
od razu blednąc. Poczuł jak nogi się pod nim uginają, a w gardle powstaję gula,
które uniemożliwia mu oddychanie a wszystko za sprawą ciała martwej kobiety. W
ostatnim momencie Choi uratował go przed upadkiem, podtrzymując w pasie. Wtulił
Tae w swoją pierś, patrząc pytająco na Warrena, który stanął przy nich.
Mężczyzna skrzywił się, zakrywając nos chusteczką. Rozkazał policjantom
postawić parawan, a Minho zabrać stąd Taemina. Choi kiwnął głową, unosząc
chłopaka ponad ziemię, niosąc go na rękach w bardziej odosobnione miejsce.
Usadził chłopaka na schodach pobliskiego domu, klepiąc go
delikatnie w polik. Pierwszy raz tak bardzo się stresował i martwił o kogoś.
Czuł się winny, bo to jego wina, że Tae musiał to widzieć. Chcąc go nieco
ochłodzić, zaczął odpinać mundur, zsuwając marynarkę z chłopaka. Pod tym miał
jeszcze koszulę z długim rękawem. W sumie dziwił się jakim cudem Taemin się nie
ugotował w jakim stroju. Odpiął mu guziki mankietów, podwijając rękawy.
Zmarszczył brwi, widząc długie blizny na przedramionach chłopaka. Dotknął
jedną, przejeżdżając po niej palcem. Podwinął również drugi rękaw, chcąc
sprawdzić czy na drugim ramieniu również ma podobne blizny. Ze zgrozą zauważył
identyczne zabliźnione cięcia. Głaskał je tak długo, że w końcu rudzielec
zdążył się przebudzić.
W pierwszym momencie nie wiedział co się dzieje, jak się
nazywa ani czemu czuje delikatny dotyk na przedramieniu. Potem przypomniał
sobie ciało i krew. Nienawidził krwi, nie potrafił znieść jej widoku. Na samą
myśl robiło mu się niedobrze. Potem przypomniał sobie, że był przy nim Minho,
na samym końcu dotarło do niego, że ktoś go dotyka. Spojrzał na szatyna, który
patrzył na niego z troską i strachem oraz zwątpieniem. Taemin wstrzymał oddech,
spuszczając wzrok z twarzy przyjaciela na jego dłonie, które pieściły blizny na
jego nadgarstkach. Wyrwał od razu rękę z uścisku, przytulając ją do piersi.
Patrzył ze strachem na Choi, który czuł, że serce mu się łamie na pół. Nie
chciał wystraszyć chłopaka, nie chciał aby ten kiedykolwiek żywił do niego
jakieś negatywne uczucie i patrzył w TEN sposób.
- Ja… - zaczął Taemin, jednak nie wiedział nawet co
powiedzieć, jak się wytłumaczyć. Spuścił wzrok, czując jak oczy go pieką. Choi
zacisnął usta w wąską linię, myśląc nad czymś usilnie. Dotknął delikatnie
polika Tae, który drgnął pod wpływem nagłego kontaktu.
- Spokojnie – wyszeptał czule szatyn, drugą dłonią łapiąc za
rękę chłopaka, zsuwając materiał, zasłaniając mu przedramiona. – Wracajmy do
domu – mówił do niego cicho, nie chcąc aby ktoś ich usłyszał, pomimo że nikogo
nie było w pobliżu. To nieco uspokoiło Taemina, który kiwnął głową. Nadal
jednak nie czuł się na siłach aby wstać i dojść do mieszkania. Choi wziął go na
barana, kiwając głową przełożonemu, który wygonił go gestem dłoni, popędzając
do tego aby wrócił z chłopakiem do domu. Żaden z nich przez całą drogę nie
odezwał się nawet słowem. Tae nawet zaczął odczuwać senność, przez miarowe i
jednostajne kołysanie. Dziwił się, że Minho nawet się nie zasapał, niosąc go
przez taki kawał drogi. Jednak było się czemu dziwić, skoro rudzielec ważył
tyle co worek kaczego puchu? Oboje byli świadomi nadchodzącej rozmowy, która
będzie miała miejsce po powrocie do domu. Żaden nie wydawał się na nią gotowy.
Tae na wyjawienie prawdy, a Choi na to co chłopak będzie chciał mu przekazać.
Chociaż chciał to zbyt wiele powiedziane. Najchętniej zawsze trzymałby swoje
blizny w ukryciu przed Minho, jednak teraz, kiedy mężczyzna je zobaczył, nie
można było zostawić tego bez komentarza. – Potrzebujesz czegoś? – dopytał Choi,
kucając się chłopakiem, które posadził na miękkim fotelu w salonie.
- Mógłbyś przynieść mi wody? – zapytał z chrypką w głosie
rudzielec, podwijając nogi pod brodę, obejmując je dłońmi. Szatyn kiwnął głową,
bez zbędnych słów idąc do kuchni po szklankę przygotowanej wody. Podał ją
chłopakowi, który wypił jednym duszkiem jej całą zawartość, po czym spojrzał w
wielkie, żabie oczy przyjaciela, który kucał przed nim, z napięciem oczekując
na wyjaśnienia. Nie chciał na niego
naciskać, dlatego milczał czekając aż chłopak sam się otworzy. Taemin nie mógł
znieść jego spojrzenia na sobie, tych wielkich, świdrujących go oczu, pełnym
troski i współczucia. Choi wiedział co oznaczają blizny na nadgarstkach, nie
wiedział tylko czemu. Co sprawiło, że Tae w ten sposób się zranił.
- Spokojnie – wyszeptał Minho, dotykając dłoni chłopaka,
które zaczęły drżeć. Tae wziął głębszy wdech, nie wiedząc od czego zacząć całą
historię, która była tak cholernie zagmatwana i trudna do opowiedzenia.
- Nie miałeś się o tym dowiedzieć… - zaczął, pomimo że nie
był to najlepszy początek, ale przynajmniej szczery. – Pamiętasz czasy, kiedy
wraz ze swoją matką przyjeżdżałeś do nas? – dopytał, unosząc wzrok na Minho,
który kiwnął głową. Doskonale pamiętał te czasy, tym bardziej że kochał wieś i
pielęgnował w sobie te wszystkie wspomnienia malowniczych krajobrazów, na
których tle odznaczała się sylwetka drobnego, uroczego, rudowłosego chłopca. Z
wiecznie przyklejonym do twarzy uśmiechem. Dlatego nie mógł sobie wyobrazić co
sprawiło, że zrobił to co zrobił. – Jakieś dwa lata po tym jak przestaliście
nas odwiedzać, stan zdrowia mamy bardzo się pogorszył. Marniała w oczach,
jednak nadal dzielni znosiła i przeskakiwała wszystkie kłody, które los jej
rzucał pod nogi. Ciosem w plecy było, kiedy trochę ponad dwa lata temu umarł
ojciec. To było tak niespotykane. Nikt nie wiedział czemu to się stało.
Przecież był dorosłym, zdrowym i młodym mężczyzną. Lekarze orzekli, że to był
zawał. Rozumiesz, zawał w tak młodym wieku? – zaśmiał się histerycznie Taemin,
cały drżąc. Choi patrzył na niego zszokowany. Nic mu nie było wiadomo o śmierci
jego opiekuna. Był ciekaw czy matka wie o tym i to przed nim ukrywała, czy może
również jest nieświadoma sytuacji w jakiej znajdował się chłopak. – Stan
zdrowia mamy, po tym wydarzeniu, znacząco się pogorszył. Jedynie rok po śmierci
ojca i ona połącz do niego. Nie wiedziałem co wtedy zrobić, czułem się tak
strasznie zagubiony. Nie umiałem żyć samodzielnie. Nie umiałem zarabiać,
musiałem zacząć sprzedawać zwierzęta, aby mieć na zapłacenie rachunków. Zwierzęta
i pieniądze zaczęły się kończyć. Wpadłem w depresję i jednym wyjście wydawała
mi się śmierć. Jednak chyba złych diabli nie biorą – Tae uśmiechnął się smutno,
a po jego polikach płynęły łzy. Nigdy jeszcze nikomu się z tego nie zwierzał, a
fakt, że Minho jest jego pierwszym, niezwykle go pocieszał. Nie wyobrażał sobie
nikogo innego na jego miejscu, w tym
momencie przed sobą. – Sąsiadka odwiedziła mnie tego dnia, aby przynieść mi
nieco chleba. Wiedziała jak wygląda moja sytuacja i pragnęła mi pomóc. To ona
uratowała mi życie – Taemin zaczął ciężej oddychać na wspomnienie tej całej
krwi, który wypływała z jego żył. Choi w tym momencie widział chłopaka w
zupełnie nowym świetle. Był dla niego jeszcze delikatniejszy, kruchszy i
podatny na skrzywdzenie. Chciał go otulić ramionami i nigdy nie wypuszczać. –
Napisałem to twoje mamy z prośbą o pomoc. Przepraszam, nie chciałem ci zawracać
głowy i … - rudzielec przerwał w połowie, czując palcem Minho na ustach. Szatyn
patrzył na niego dziwnie wilgotnymi oczyma, w których błyszczał nieznany mu
blask.
- Nie mów już nic więcej – wyszeptał, głaszcząc go po
poliku. Uniósł się z ziemi, całując chłopaka w czoło, kciukiem starł niechcianą
łzę. Tae wtulił się w szeroką klatkę piersiową przyjaciela. W końcu po ponad
roku nieustannego horroru, samotnych nocy i przerażającej przyszłości – czuł
się w końcu bezpiecznie. W tych wielkich, ciepłych ramionach, które trzymało go
przy sobie tak mocno, jakby nigdy nie chciały go wypuszczać.
***
Warren siedział, wcześnie rano, w komendzie Scotland Yardu.
W dłoniach trzymał raporty dwóch zabójstw. Pierwsze – Martha Tabram –
prostytutka zadźgana nożem, z trzydziestoma dziewięcioma ranami. Drugie, jeszcze świeże, z poprzedniego dnia
akta Mary Anne Nichols. Nie wiedzieć czemu, ale miał przeczucie, jedno z tych
głosików, które szeptały mu do ucha, że obie te sprawy mają ze sobą coś
wspólnego. I im dłużej się w nich zagłębiał, tym więcej podobieństw dostrzegał. Obie kobiety były
prostytutkami, do morderstw doszło w dzielnicy Whitechapel i oba zabójstwa
cechowały się wyjątkową brutalnością. Kartkował już po raz siódmy raporty.
Oderwał od nich wzrok dopiero kiedy kątem oka dojrzał płomiennie rude włosy
i usłyszał znajomy, głęboki głos Minho. Na widok ich zaskoczonych min
uśmiechnął się życzliwie. W sumie sam się dziwił, że ci są tutaj tak wcześniej,
kiedy jeszcze prawie nikogo nie był w budynku.
- Jak się czujesz, Taemin? – dopytał Charles, kiedy ci
stanęli obok niego. Odłożył na chwilę dokumenty, wstając z krzesła. Potargał
rudzielca po włosach, na co ten ukazał rząd zębów w szerokim uśmiechu. Po
rozmowie z Minho, wysłuchaniu przez niego i pocieszeniu, poczuł się o wiele
lepiej. Wiedział, że ma kogoś w kim może odnaleźć oparcie.
- Dobrze, przepraszam za kłopoty, które przysporzyłem –
chłopak ukłonił się delikatnie, ukazując swoją skruchę i fakt jak głupio się
czuł z tego powodu.
- Mam nadzieję, że Minho się tobą dobrze zajął – Warren
spojrzał znacząco na Taemina, na co ten zarumienił się delikatnie mimo to
wytrzymał spojrzenie mężczyzny, a na jego ustach wstąpił subtelny uśmiech.
- Nie najgorzej – przytaknął młodszy chłopak, a Minho czuł
się jakby nie uczęszczał w rozmowie. Zupełnie jakby ci dwaj porozumiewali się
tylko sobie znanym językiem a jemu umykało coś bardzo ważnego. Jednak nie
przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie. Cieszył się, że Tae dogadał się z kimś
niezwykle dla niego ważnym, kimś kto był niczym ojciec. Z resztą chłopak też
ostatnio stał się ważną częścią jego życia, dlatego tym bardziej się cieszył.
- Co robisz tutaj tak wcześnie? – zapytał Choi, sprytnie i
płynnie zmieniając temat. Już wcześniej zauważył akta na biurku, wziął jedne w
dłoń. Akurat trafił na dokumenty prostytutki z poprzedniego dnia. Minho
rozumiał, że jest to intrygujące, ale aby siedzieć przed świtem nad papierami z
zadumą?
- Mam pewne przeczucie, ale to tylko domysły – Choi uniósł
wysoko brew, patrząc zaintrygowany na Charlesa. Niewątpliwie go zainteresował.
– Myślę, że obu morderstw dokonał jeden człowiek – Warren sięgnął po druki plik
kartek, zwijając je w rulon. Tae po plecach przeszły ciarki, jednak pohamował
grymas obrzydzenia cisnący mu się na usta. – W końcu kiedy ostatnio spotkaliśmy
się z czymś podobnym? Nawet nie dokonano aktu seksualnego na tych kobietach. To
nie jest przypadek, aby w tak krótkim czasie dokonano dwóch podobnych morderstw
przez dwóch mężczyzn – Minho przytakiwał mu głową, po czym zapaliła się w jego
głowie mała żaróweczka.
- Skąd wiesz, że to byli mężczyźni? – zapytał, marszcząc brwi w zamyśleniu.
- Kobiety preferują subtelne formy zabijania. Jak trucizny –
Warren uśmiechnął się delikatnie, patrząc z błyskiem w oku na podopiecznego.
Jeśli mieli rację, to właśnie trafili na niezwykle ciekawą sprawę.
________________________________________________________________
No, i okrągła piąteczka ^^ Przyznam, że nieco się rozleniwiłam i już nie mam tak dobrego tempa w pisaniu, jednak mam pół rozdziału w przód, a to nie najgorzej, prawda?
Niemnie popłakałam się pisząc go, ale nic więcej nie powiem, bo się zdradzę ;<
No i zmieniłam nieco wygląd bloga. To pierwszy raz kiedy robiłam nagłówek i szablon sama, więc proszę o wyrozumiałość. :3
Za tydzień jak zwykle znowu rozdział, a tymczasem życzę wam udanego weekendu i spokojnego snu~!
No i oczywiście jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze <3