wtorek, 26 listopada 2013

Strach ma wielkie kły - Epilog

Rozdział niebetowany
___________________________________________________________


Każdy czasami myśli o odosobnieniu. O tym, aby wyjechać gdzieś, gdzie będzie mógł uciec od problemów codziennego świata. Z dala od cywilizacji czy zgiełku otaczającego go świata. Odpocząć od ludzi.

Tego jednak nie pragnął blondyn, który siedział w bujanym fotelu, na ganku swojego nowego domu. Obserwował ze wzgórza niewielkie miasto, które mieściło niewiele ponad 266 mieszkańców. Wszyscy tutaj byli za sobą zżyci. Wszyscy wszystkich znali. Większość mieszkańców była ze sobą spokrewniona, co doprowadzało do zawierania małżeństw z kuzynem drugiego stopnia. Doprowadzało to do licznych chorób genetycznych. Mimo to wszyscy żyli tutaj szczęśliwie. Z jedną stacją w telewizji, jednym bankiem oraz szkołą. Bez lotniska, jedynie z promem, który odpływał raz w tygodniu na Wyspę św. Heleny. Taka właśnie była wyspa Tristan da Cunha.

Kibum popijał ciepłą herbatę, odziany w rozciągnięte ciuchy i otulony kocem. Nie miał dla kogo się stroić. A w mieście i tak zrobiło się głośno po jego pojawieniu się. Nie miał jednak gdzie się udać, do kogo wrócić.

Minęło trzydzieści lat odkąd opuścił swoich przyjaciół i kolejne pięć odkąd był na ziemi. Przez cały ten czas obserwował resztę z góry. Przez wiele miesięcy nie mogli się pozbierać po jego odejściu. W końcu jednak powrócili do swojego codziennego życia. Tae i Minho postanowili wyjechać do Europy, do matki młodszego wilkołaka. W Noma trzymał ich jedynie fakt, że on tam był. Choi oświadczył się Taeminowi i nawet wzięli już ślub. Uroczystość nie była zbyt huczna. Nie mieli w końcu wielkiej rodziny. Chcieli zaprosić Jonghyuna, jednak wampir zaszył się w cieniu. Kibum nie umiał na niego patrzeć, kiedy ten pogrążał się w cierpieniu po jego odejściu. Nadal jednak uważał, że postąpił słusznie. Później dowiedział się o napadzie szału Jonghyuna. Jedynie dzięki szybkiej interwencji Onew, Jong nie pozabijał całej pobliskiej ludności. Po tym wydarzeniu zniknął, włócząc się po jakiś ciemnych ulicach w slumsach. W pewnym momencie zniknął Key z widoku, mimo to wiedział, że nic mu nie jest. Nie miał na to materialnego dowodu. Czuł to podskórnie i to mu wystarczało.

W ciągu tych trzydziestu lat na górze zdążył zrobić wiele. Nawiązał ponowny kontakt z aniołami. Z kilkoma nawet się polubił. Zaczęli być oni bardziej ludzcy. Nawet z LuHanem umiał się dogadać, jednak częściej ze sobą walczyli. Jedyne co go denerwowało to wszelka papierkowa robota. Miał tak wiele do uzupełnienia przez okres kiedy nie był „na służbie”.

Nie musiał teraz wiele robić na ziemi. Jego obowiązki ograniczały się jedynie do kontrolowania ludzi. W końcu obecnie nie trzeba było człowiekowi wiele, aby wywołać wojnę. Zasłaniali się pokojem i chęcią polepszenia warunków życia, w zamian przelewając hektolitry krwi. 

Pytanie, że skoro mógł wrócić na ziemię, czemu wybrał tak odseparowane miejsce i nie wrócił do ukochanego? To był jeden z warunków jego powrotu. Nie mógł się rzucać w oczy ani pójść do Jonghyuna. Nie rozumiał czemu mu zabroniono, ale takie były zasady, a on nie miał zamiaru ich już więcej łamać.

Czarny kot wskoczył na jego kolana, przeciągając się z cichym pomrukiem. Kibum pokochał te stworzenia, kiedy powrócił na ziemię. Tego kociaka znalazł wygłodzonego na ulicy w Chinach. Jego czarne, smutne oczy urzekły go. Zapewne dlatego, że przypominał mu samego siebie – porzuconego i samotnego. Zabrał go ze sobą do tego niewielkiego miasteczka, chcąc mieć nieco towarzystwa.

Jego dom nie był wielki. Posiadał jedynie dwie sypialnie, jedną łazienkę, niewielki salon z kominkiem i aneks kuchenny. Jednak dla niego jedynego to było nawet nazbyt wiele. Mimo to był pewien, że nawet setka kotów nie sprawi, że poczuje się mniej samotny.

Czarny kot ułożył się na kolanach swojego właściciela, który wpatrywał się w słońce, kiedy to chyliło się ku zachodowi. Niebo było czerwone niczym krew, zwiastując deszcz następnego poranka. W ostatnich promieniach słońca ujrzał postać. Niewysoką lecz postawną, z torbą przerzuconą przez ramię. Szedł powoli w stronę jego domu.

Kibum wstał, płosząc tym samym kota, który zamiauczał głośno, niezadowolony z przerwania mu drzemki. Blondyn stanął przed domem, poprawiając koc, który zsuwał się z jego drobnych ramion. Oparł się o drewniany stelaż dachu na werandzie, mrużąc oczy, aby dojrzeć nieznajomego. Słońce świeciło wprost w jego twarz, utrudniając mu rozpoznanie przybysza.

Czyżby wróg? A może zagubiony wędrowiec? Kimkolwiek był, był niezapowiedzianym gościem i potencjalnym towarzystwem, za którym blondyn tęsknił. Był gotów przywitać go z otwartymi ramionami, jeśli był przyjacielem lub wbić nóż w brzuch, gdyby okazało się, że ma niegodziwe zamiary.

Z każdym kolejnym krokiem widział dokładniej nieznajomego. Z postury kogoś mu przypominał, ale mało jest podobnych do siebie osób? Mówi się, że na planecie, po której obecnie chodzi ponad siedem miliardów ludzi, istnieje co najmniej siedem osób podobnych do nas. Można rzec, iż niemal identycznych. Dlaczego więc, ktoś nieznajomy, nie mógłby być podobny do człowieka, którego już kiedyś widział?

Twarz natomiast pozostawała dla niego nadal niewidoczna, nieoświetlona żadnym światłem. Im jednak bliżej był mężczyzna ( był już pewien, że nie ma do czynienia z barczystą kobietą ) tym więcej mógł dojrzeć. Widział zarys szczupłego, podłużnego i zgrabnego nosa. Wyraźnie wykrojone usta i wielkie, brązowe oczy, które patrzyły na niego szczenięco. Mężczyzna miał surowe i silne rysy twarzy, mimo to nie dodawały one mu srogości.

Gdyby Kibum był fanem dennych romansów, pewnie biegłby w stronę mężczyzny na tle zachodzącego słońca, aby rzucić się w jego ramiona. Na swoje szczęście posiadał dumę i nawet najmniejszy mięsień u nogi mu nie drgnął, pomimo że serce łomotało w piersi niczym skrzydła kolibra.

Kiedy dzieliła ich dwumetrowa odległość, dopiero wtedy Key odepchnął się od drewnianej podpórki, wolnym krokiem podchodząc do mężczyzny. Wyciągnął dłoń spod koca,  aby dotknąć klatki piersiowej wampira przed sobą. Ku zaskoczeniu mężczyzny, oberwał dość mocno w mostek, a następnie został szarpnięty za białe włosy i przyciągnięty do blondyna.

- Dupek – tylko te słowa przeszły przez gardło Kibuma, który czuł jak oczy staja się wilgotne. Zacisnął obie dłonie na włosach wampira, przyciągając bliżej siebie aby połączyć ich usta w pocałunku pełnym tęsknoty i desperacji. Koc, który wcześniej otulał blondyna, spadł na ziemię, w zamian silne ramiona Jonghyuna objęły Key w pasie. – Idiota, kretyn – wymieniał kolejne epitety określające wampira. Złapał mocniej za białe kosmyki włosów, przeczesując je między palcami. Pasowały mu idealnie, tym bardziej, że komponowały się z ciemnym odcieniem skóry mężczyzny. – Białowłosy tępy, przystojny dinozaur – mruknął, patrząc spode łba na ukochanego. Jonghyun wykrzywił usta w imitację uśmiechu.

- Przystojny to chyba nie jest obelga – odparł Jong. Oparł czoło o ramię wyższego chłopaka, wtulając twarz w jego włosy, które zdążył urosnąć aż do obojczyków. Stali w ciszy, napawając się swoją upragnioną, po tak wielu latach, bliskością. Słońce zniknęło za horyzontem, kiedy w końcu się od siebie odsunęli.

- Pięć lat. Długo kazałeś mi czekać. – Key dotknął polika wampira, następnie schodząc do jego warg, nosa. Uczył się go od nowa. Jonghyun zmarszczył brwi, tworząc długą bruzdę między nimi.

- Bo bardziej odosobnionego miejsca nie można było wybrać, prawda? Tej wyspy nawet nie ma na mapach! – wampir zrobił z ust uroczy dzióbek, od którego Kibuma wzięło na mdłości, od nadmiaru słodkości, ale za razem uważał to za rozkoszny gest. Dlatego pocałował kochanka, uśmiechając się szeroko, w pełni szczęśliwy. Tym uśmiechem obdarzał tylko najbliższych, do których należało jego serce.  

Trzydzieści lat w niebie i pięć lat na ziemi. Dla człowieka to niemal połowa życia, ale dla nieśmiertelnych tworów to jedynie chwila, niczym mgnienie oczu. Jednak pięć lat, przez które czekał na Jonghyuna, dłużyły mu się całą wieczność. Nie miał pewności, że wampir go szuka. W końcu równie dobrze mógł się gdzieś zaszyć, zapomnieć o nim i odnaleźć sobie kogoś. Mimo to stał właśnie przed nim, patrząc z miłością w oczach. To właśnie była miłość, uczucie równe temu, które było dawniej między nim a Jamiem. Odnalazł swojego drugiego Jamiego, z którym mógł spędzić całą wieczność i który kochał go równie mocno. Był potworem takim samym jak on i to tylko umacniało ich więź. Miłość, którą mieli, zostanie z nimi na zawsze. Do końca istnienia świata i dłużej. 
___________________________________________________________

No i nadszedł ten moment, kiedy opowiadanie dobiega końca. Jest mi jeszcze smutniej, niż kiedy kończyłam NJJM. Wszystko przez to, że blog ten został założony z myślą o SMWK. Nie spodziewałam się, że uda mi się to zakończyć. Wzięło mnie też nieco na wspominki, jak to podczas samych początków było was tak niewiele ^^ 
Dziękuję wam wszystkich, którzy byli tutaj cały czas i podtrzymywali mnie na duchu swoimi komentarzami. Bardzo wam wszystkim dziękuję, doceniam to, że byliście i jesteście <3
Okey, było słodko, teraz bardziej oficjalnie. Od niedzieli ruszam z nowym opowiadaniem. Mam nadzieję, że zdobędzie równie wielu czytelników jak i SMWK :3 

piątek, 22 listopada 2013

Strach ma wielkie kły - Rozdział 21

Rozdział niebetowany
______________________________________________________________



Taemin czuł jak jego głowa pulsuje. Dawno już nie obudził się z taką migreną. A kiedy przypomniał sobie o ostatnich wydarzeniach, nie miał ochoty otwierać oczu. Bał się, że kiedy to zrobi, ujrzy martwego kochanka. Ciekawość jednak przezwyciężyła. Nieśmiało rozwarł oczy i odetchnął z ulgą kiedy zobaczył równomiernie unoszącą się klatkę piersiową. Spojrzał w bok, widząc kroplówkę podłączoną do własnego ramienia. Co było dziwne, bo identyczna była podłączona kochankowi.

Przemknęło mu przez myśl, że to sprawka Onew. Jednak jakby na to spojrzeć racjonalnie, było to mało możliwe, gdyż najbliższe miasto było oddalone o pięć godzin jazdy i pewnie nie posiadało wilkołaczej krwi. Nie był jednak w stanie o tym myśleć, kiedy jego umysł zalewała fala szczęścia. Tae uniósł się, przyglądając się rumianej twarzy partnera. Wyglądał o wiele zdrowiej. Zwłaszcza, że nim zasnął, Choi był blady niczym trup.

Minho zacisnął palce na dłoni, którą przez cały czas trzymał Taemin. Chłopak wstał, przewracając krzesło. Pochylił się nad kochankiem, oczekując jego wybudzenia się. Łzy wezbrały do jego oczu a usta drgały w szczerym uśmiechu. W tym samym momencie przez drzwi, niczym torpeda, wpadł Kibum. Miał rumiane poliki i czuć od niego było specyficzną woń seksu. Wampir, a za razem winowajca zapachu jaki roznosił Key, wszedł do pokoju zaraz za chłopakiem. Na widok przytomnego Taemina, blondyn odetchnął szczęśliwy. Choi również już się przebudzał.

Kibum oparł się o ścianę, przymykając oczy z malująca się na twarzy ulgą. Ostatnie czego pragnął to śmierć któregoś z nich. Wiedział, że żaden z nich nie pozbierałby się po utracie drugiej połówki. Zapewne po czymś takim Minho lub Tae, w zależności który by przeżył, próbowałby odebrać sobie życie, aby dołączyć do kochanka w niebie.

Taemin rozpłakał się, przytulając się do szatyna. Choi, z lekkim ociąganiem przez ból w boku, objął młodszego wilkołaka, wtulając nos w jego rude włosy, które przyjemnie łaskotały go w twarz. Jonghyun spojrzał na kochanka, którym miękkim wzrokiem wpatrywał się w dwójkę swoich przyjaciół.

Kiedy Key spał, on odbył z Onew krótką rozmowę na temat blondyna. Mianowicie tego jak tamten anioł nazwał Kibuma. Szaman opowiedział Jonghyunowi o swoich podejrzeniach. Wampirowi trudno jednak było uwierzyć w to, że ten delikatny chłopak mógł być kimś kto przyczynił się do zabicia tysięcy ludzi. Jeśli oczywiście nie było ich więcej, bo niemal nic nie było wiadomo o kimś kogo zwą „prorokiem”. Pojawił się nagle i zniknął równie szybko. Wszystko co o nim wiadomo to plotki przekazywane z pokolenia na pokolenie. Większość z tych historii jest wyssana z palca. Wampir wierzył w to, że jego ukochany nie jest i nie był złą osobą. Jest na to zbyt łagodny, o czym przekonał się wcześniej. No może nie licząc tego seksu sprzed godziny, jednak to inna sytuacja, która ma niewiele wspólnego z obecną sytuacją i tym jak postrzega Kibuma. W końcu jemu samemu zdarzało się ponieść podczas stosunku.

Jong podszedł do blondyna, obejmując go w pasie, kładąc głowę na jego ramieniu. W cichy obserwowali Taemina, który wylewał łzy ulgi w koszulę kochanka, bełkocząc bez sensu. Choi głaskał Tae po poliku, starając się go uspokoić. Chłopak był jednak głuchy na jego prośby. Musiał pozwolić ujść emocją, która w nim kiełkowały odkąd tylko szatyn został ranny. Wtedy nie miał na to czasu, bo wszystko działo się tak szybko, było tak chaotyczne, że nawet kilka godzin po wszystkim nadal nie potrafił pogodzić się z tym co się stało, a adrenalina nadal krążyła w jego żyłach.

Podczas gdy Key wpatrywał się w słodką parkę, Jonghyun zwrócił wzrok w kierunku krwi. Nie rozumiał jak Kibum to zrobił, ale nie czuł w niej ani kropli zapachu czerwonej posoki kochanka. Potrafił wyczuć jego krew na odległość dziesięciu kilometrów, nie czuł jej jednak w kroplówkach. Był jednak pewien, że należy ona do Key. Nie wiedział tylko czy istnieje krew, która potrafi zmieniać swoje właściwości. Jedyne co przyszło mu do głowy była scena kiedy Chrystus przemienił wodę w wino, jednak to nie miał ze sobą nic wspólnego. No może jakby iść tym tropem, to w kościołach mówi się, że wino symbolizuję Bożą krew. Mimo to nadal nie miało to najmniejszego sensu, prawda? W końcu Key nie jest bogiem…

***

Wiatr wiał delikatnie, unosząc liście które opadły z jakiś nieznanych nikomu powodów. Księżyc wisiał nisko na niebie, swoim blaskiem rozświetlając polanę przed domem szamana. Tym samym rzucając blask na postać siedzącą na schodach do werandy. Blondyn otulił się szczelniej kocem, kiedy wiatr zawiał z większą siłą. Kibum uniósł głowę wpatrując się w niebo, które mieniło się tysiącem gwiazd. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, opierając głowę na kolanach, które miał podciągnięte aż pod brodę.

- Uwielbiam gwiazdy i niebo nocą. Jest mroczne, nieznane a mimo to fascynuje ludzi. Sprawia, że oczarowani nie umieją odwrócić wzroku. Niebo jest niezmienne – mruknął pod nosem Kibum. Dla postronnego widza czy słuchacza mogło się wydawać, że blondyn mówi do siebie. Jednak Key miał rozmówcę. Kogoś kto go najlepiej znał i kogoś kto był mu najbliższy. Prorok odwrócił wzrok w stronę barierki, gdzie siedział biały kruk, również wpatrując się w niebo. – Myślisz, że kiedyś zaznam szczęścia, Jamie? – Kibum spojrzał ze smutkiem na ptaka, który dalej wpatrywał się w niebo swoimi czarnymi, paciorkowatymi oczyma. Blondyn w milczeniu spojrzał przed siebie. Wiatr ponownie zawiał mocno, targając niesforne blond kosmyki. Key poczuł jak zimne ramiona otulają go, a zapach świeżo skoszonej trawy, mleka oraz dzikiej róży dociera do jego nozdrzy.

- A czy teraz nie jesteś szczęśliwy? – zapytał chłopak, który zdawał się być przezroczysty. Jego twarz, pomimo że ozdobiona szerokim uśmiechem, zdawała się blada. Oczom brakowało dawnego blasku. Chłopak był jedynie wspomnieniem Kibuma. Jednak na tyle silnym i pielęgnowanym, aby posiadać własną wolę i zdanie. Key spojrzał z wahaniem na twarz byłego ukochanego. Zawsze żałował, że nie zdążył mu wyznać swoich uczuć. Wtedy był szczęśliwy, jednak czy teraz też tak było?

Miał Taemina i Minho, którzy byli dla niego jak rodzina, której nigdy nie posiadał. W sumie robił to na własne życzenie, bo zabił ludzi, którzy mogli być mu bliscy. Miał też innych ludzi z miasteczka, z którymi zżył się Kibum, czy jednak byli oni bliscy również teraz?

Czuł niewyobrażalnie wielką ulgę, kiedy zobaczył, że jego przyjaciele przeżyli. Jego serce biło szybciej za każdym razem kiedy Jonghyun go obejmował i szeptał mu czule do ucha, że go kocha. Ktoś go kochał…

- Tak, jestem szczęśliwy – Kibum uśmiechnął się subtelnie pod nosem, kładąc dłonie na ramionach go obejmujących. Jamie parsknął rozbawiony pod nosem. Miał to w nawyku kiedy widział coś słodkiego i  tym czymś był w tym przypadku blondyn. Key naburmuszył się, co jeszcze bardziej rozbawiło Jamiego. To zadziwiające jak dawno z nim nie rozmawiał. Zawsze było to jedno stronna rozmowa, podczas której blondyn rozmawiał z białym krukiem.

Jamie ujawnił się tylko raz, dzień przed tym jak postanowił rozdzielić swoją duszę. Zapytał go tamtego dnia, czy poczuje ulgę, kiedy to uczyni. Na wspomnienie tego momentu, w głowie Kibuma zapaliła się lampka.

- Odchodzisz? – zapytał drżącym głosem, zaciskając mocniej palce na kruchym ramieniu dawnego ukochanego. Jamie kiwnął powoli głową. To było ich pożegnanie, ostatnie spojrzenie i ostatnie słowa. Key zacisnął zęby, czując jak jego oczy wilgotnieją. Kibum czuł jak uścisk chłodnych ramion znika. Obejrzał się za siebie, znowu będąc równie zagubiony jak dnia kiedy uświadomił sobie co czuję do chłopaka. Jamie obdarzył go jednym z tych uśmiechów, które poruszyły martwe serce Key. Chłopak dotknął swoją chłodną dłonią rozpalonego polika przyjaciela. – Kocham cię – wyszeptał ledwo słyszalnie Kibum, przez zaciśnięte gardło.

- Wiem – Jamie kiwnął głowę, a uśmiech nie schodził w jego ust. Nie musiał mu odpowiadać, że i on kochał chłopaka, bo ten doskonale o tym wiedział. W końcu kto tutaj posiadał paranormalne umiejętności? – Dbaj o siebie i proszę, nie podejmuj decyzji, które przysporzą ci cierpienia.

Key pokiwał energicznie głową, zaciskając powieki, aby żadne łza nie pociekła po jego zarumienionych polikach. Blondyn poczuł na swoich ustach delikatny pocałunek zimnych warg byłego ukochanego. Kiedy Kibum otworzył powieki nie było już przed nim Jamiego. Zostało po nim jedynie białe pióro, które mieniło się blaskiem w świetle księżyca. Key skulił się, zaciskając w dłoni ostatni fragment jaki mu pozostał po ukochanym.

Wziął głębszych wdechów, starając się uspokoić. Jamie nie chciałby aby płakał. Dlatego uniósł wysoko głowę, uśmiechając się najszczerzej jak umiał, wpatrując się w gwiaździste niebo. Po jego polikach ciekły łzy, jednak on nie przestawał się uśmiechać i cieszyć, że ukochany w końcu zazna nieco spokoju i może jeszcze kiedyś będzie im dane się spotkać.

***

W piątkę siedzieli w milczeniu. Tae patrzył na Minho, który kierował swój wzrok na wampira, ten znowu, tak samo jak Onew, wpatrywał się w Kibuma. Chłopak godzinę wcześniej kazał im się spotkać w salonie. Od tamtej pory siedzieli w milczeniu, podczas której Key wpatrywał się uporczywie w jeden punkt na ścianie. Taemin zacisnął mocniej dłoń na ramieniu kochanka, obok którego siedział na wielkiej kanapie. Minho spojrzał na niego pytająco, a rudzielec kiwnął głową na znak aby coś powiedzieć. Choi jednak nie wiedział nawet co może powiedzieć. Kibum wyglądał na rozdrażnionego, a chłopak był groźny kiedy był zły, nawet przed tym jak zyskał te wszystkie dziwne moce.

Wilkołak przeniósł wzrok na blondyna, który siedział na podłokietniku fotela, z zaplecionymi na piersi rękoma. Jonghyun, który siedział obok niego, głaskał go po udzie. To zapewne uspokajało Key, skoro nadal nie wybuchł. Wszyscy jednak obawiali się na jak długo to wystarczy.

- Długo kazaliście na siebie czekać – warknął Kibum a jego głos roznosił się po pokoju niczym tysiąc ostrych żyletek. Wszyscy drgnęli, a po ich plecach przeszedł dreszcz. Nikt nie rozumiał znaczenia słów blondyna, póki zza rogu nie wyszła dwójka mężczyzn. Odziani w czerń archaniołowie omietli spojrzeniem wszystkich zebranych. Atmosfera była tak gęsta, że można było ją spokojnie ciąć nożem.

Kibum złapał za dłoń wampira, która zacisnęła się na udzie blondyna wraz z wkroczeniem niezapowiedzianych gości. Key odsunął rękę od siebie, wstając z podłokietnika fotela. Wolnym krokiem podszedł do archaniołów, zatrzymując się dwa metry od nich. Aura jaką emanował przytłaczała każdego. Było w niej pełno gniewu i żalu. Mimo to delikatny uśmiech wstąpił na jego usta, kiedy patrzył na Samuela. Dawne wspomnienia, pomimo że niezbyt przyjemne, odżyły w nim. Teraz, kiedy patrzyli sobie w oczy, doszukali się zupełnie innych osób. Obaj zmienili się w podobny sposób.

Natomiast Chamael... Cóż, nie mógł chować do niego urazy za śmierć kilku osób, inaczej byłby egoista. Dlatego ograniczył się jedynie do spojrzenia na niego wyniośle z naganą. Chłopak spuścił wzrok, zagryzając boleśnie wargę. Niemiłosiernie go wkurzał ten człowiek. A raczej demon w ludzkiej skórze. Dawniej taki bezlitosny i żądny krwi, a teraz zwykły z niego mięczak. Pomyśleć, że niegdyś Kibum mu imponował.

- Przepraszam za spóźnienie, Proroku. Zatrzymały nas papierkowe sprawy – młodszy archanioł ukłonił się nisko, na co Key prychnął rozbawiony.

- Papierkowe sprawy? Widzę, że idziecie z duchem postępu – blondyn pokręcił głową. Dzięki niewielkiej dawce śmiechu jego aura złagodniała. Nadal jednak nie mógł zapomnieć o sprawie dla której się tutaj spotkali.

Kibum odwrócił się do swoich znajomych, którzy swoimi ciekawskimi spojrzeniami wypalali mu dziurę w plecach. Blondyn przedstawił kolejno Samuela i jego towarzysza. Nie musiał archaniołom podawać imienia każdego w pomieszczeniu, bo doskonale je znali.

- Co oni tutaj robią? – warknął Taemin, który nie zniósł już ani chwili dłużej tego milczenia. W końcu jakim prawem ci ludzie tutaj byli? Ten cały Chamael skrzywdził jego Minho, sprawił, że był bliski śmierci. A teraz sobie beztrosko stoi w salonie, uczepiony niczym ośmiornica ramienia drugiego mężczyzny. Do niego Taemin nic nie miał. Był mu niemal wdzięczny za powstrzymanie LuHana przed dalszym rozlewem krwi.

Kibum westchnął cicho. Najchętniej odwlekałby to w czasie najdłużej jakby się dało. W końcu jednak musiał od czegoś zacząć. Ta rola jednak przypadła archaniołowi, który ponaglony przez Samuela w końcu wystąpił na przód. Ukłonił się nisko, w geście skruchy przed prorokiem i jego przyjaciółmi.

- Chciałem przeprosić za wszystkie krzywdy, których musieliście doświadczyć przez moje poczynania i egoizm – mruknął mechanicznym głosem, zaciskając mocno zęby. Robił to tylko dlatego, że Kai go o to poprosił. W innym wypadku miałby ich wszystkich w nosie, wróciłby po proroka i wymordował ich bez mruknięcia okiem. Jednak, kiedy był teraz przy Samuelu, czuł, że staje się nieco lepszym stworzeniem. Krok po kroku.

- Myślisz, że two… - Taemin już zaczął unosić głos, chcąc nakrzyczeć na archanioła. Minho jednak zatrzymał go gestem dłoni, tym samym mówiąc mu subtelnie aby się zamknął. Starszy wilkołak kiwnął głową na znak, że przyjmuję przeprosiny. Samuel uśmiechnął się delikatnie, targając kochanka po włosach. LuHan wyprostował się i ,pomimo że nadal był naburmuszony, jego oczy śmiały się i cieszyły.

Między wszystkimi zapanowała niezręczna cisza, która i tym razem przerwał jeden z archaniołów. Zwrócił się do Kibuma, który stał przy fotelu kochanka.

- Czas wracać, Proroku – Kai zwęził oczy, patrząc wyczekująco na blondyna. Ten wypuścił głośno powietrze. Nim jednak uchylił ponownie usta, aby zaprotestować, uprzedził go wampir. Nikt dzisiaj nie dawał mu dojść do głosu.

- On nigdzie z wami nie idzie! – jonghyun uniósł się z fotela, łapiąc za nadgarstek Kibuma. Wysunął ostrzegawczo kły, a jego tęczówki pokryły się w mgnieniu oka złotem. Może i nie miał szans z archaniołami, jednak nie miał zamiaru oddawać Key bez walki. Blondyn spuścił głowę, wlepiając wzrok w swoje buty. Zacisnął palce w pięść, aby następnie je rozluźnić i tak w kółko. – Jeśli go chcecie, najpierw musicie mnie zabić! – nie odpuszczał, a jego determinacja pomogła również w podjęciu decyzji Taeminowi, Minho i nawet Onew, który pomimo że znał chłopaka bardzo krótko, już był gotów dla niego poświęcić życie. Key czuł jak jego serce zaczyna mocniej bić, kiedy wszyscy stanęli przed nim, tworząc mur odgradzający go od aniołów.  Dłoń na jego nadgarstku zacisnęła się mocniej, uniemożliwiając mu wyrwanie się.

- Ta decyzja nie należy do ciebie, tylko do nas. A my głosimy wolę ojca. I lepiej będzie jeśli pójdziesz z nami teraz Proroku, niż kiedy on się zainteresuję twoim zniknięciem. – Samuel spojrzał smutno na blondyna. Nie chciał go stąd zabierać, bo widział, że jest tutaj szczęśliwy. Pierwszy raz odkąd się spotkali widział w nim inne emocję niż nienawiść i czysta pustka. Widział w jego oczach miłość do tych ludzi, czy raczej stworzeń.

- Nie karz mi się powtarzać. On nigdzie z wami nie idzie! – warknął przez zaciśnięte zęby, napinając wszystkie mięśni.

- Jonghyun… - wyszeptał Key, czuł jak jego ręce drżą. Czuł się tak strasznie rozbity. Z jednej strony pragnął zostać przy ukochanym. Jednak oznaczałoby to narażenie najbliższych i całej ludzkości na gniew boże. I dlaczego? Z powodu samolubnej zachcianki. Do tego Jonghyun nadal nie znał o nim prawdy. W końcu nie ma pewności, że po tym jak się dowie, nie odsunie się od niego. Był przecież przerażony zaraz po tym jak udaremnił atak LuHana. Kibum zebrał się w sobie, aby wyrwać dłoń. Wampir spojrzał na niego pytająco. Blondyn jednak dalej stał ze spuszczoną głową. – Usiądź – poprosił cicho, jednak wszyscy dalej stali w tym samym miejscu. Key czuł jak wzbieram w nim gniew i złość. Uniósł w końcu głowę, a jego oczy były czarne niczym smoła. – Usiądźcie – pomimo że powiedział to cicho, jego głos przedzierał się przez ściany domu. Wszyscy posłusznie wrócili na swoje miejsca, a archaniołowie dalej stali w przejściu.

- Kibum? – mruknął Taemin, patrząc zmartwiony na przyjaciela, w którego oczach widział smutek. Blondyn spojrzał na archaniołów, po czym na swoich przyjaciół. W końcu udało mu się dojść do głosu, jednak nawet nie wiedział od czego zacząć.

- Nie mogę z tobą zostać – mruknął, mając szkliste oczy. Jonghyun już się unosił aby zacząć się z nim wykłócać. Jednak Key zatrzymał go gestem dłoni, kręcąc głową. – Zanim cokolwiek powiesz, muszę ci wyjaśnić kilka rzeczy. Wam wszystkim. Zapewne po tym będziecie patrzyli na mnie inaczej – Kibum uśmiechnął się nikle, z żalem wypisanym w oczach. Przetarł dłońmi twarz, biorąc kolejny głębszy wdech. – Nie jestem takim jakim mnie pamiętacie sprzed kilku miesięcy. Jednak w końcu jestem całkowicie sobą. Wiem, że pewnie to dla was mało zrozumiale, ale z pewnych przyczyn rozdzieliłem swoją duszę.

- To w ogóle możliwe? – Jonghyun spojrzał zaskoczony na kochanka, potem na szamana, jakby szukając potwierdzenia. Onew wydawał się najmniej zaskoczony. W końcu na własnej skórze odczuł potęgę proroka podczas wojny plemion.

- Tak, dla mnie niewiele rzeczy jest niemożliwych – Key uśmiechnął się, będąc dumnym z tego, że posiada takie umiejętności. W końcu to dzięki nim udało mu się uratować dwójkę swoich przyjaciół. Taemin i pozostali patrzyli na niego z podziwem. Nawet Samuel był zdziwiony potencjałem jaki w nim drzemał, a którego nigdy nie wykorzystywał w pełni. – Nie patrzcie tak na mnie. Nie byłem dobrym człowiekiem. Przyłożyłem rękę do wielu ludobójstw, wywoływałem wojny i mordowałem miliony. Zabiłem najbliższe sobie osoby, aby zyskać boską moc. Jestem potworem – po jego przemowie zapadła martwa cisza. Wszyscy nie mogli pogodzić się z myślą, że najbliższa im osoba, ktoś kogo znali od wielu lat, jest mordercą. Jonghyun był najbardziej zaskoczony, pomimo że nie powinien. Sam miał na rękach krew niewinnych.

- Nie rozumiem. Przecież zatrzymałeś wojnę plemion – Onew zmarszczył brwi w konsternacji. – Nawet jeśli ty ją zacząłeś, to skoro przerwałeś, to znaczy, że nie jesteś zły – Kibum zamykał i otwierał usta, próbując znaleźć jakiś kontrargument. No i był pełen podziwu, że szaman tak szybko umiał łączyć ze sobą fakt, skoro już się domyślił, iż to on stał za tą wojną.

- Jeden dobry uczynek nie zmyje mi krwi z rąk – Key kręcił zrezygnowany głową. Nie chciał aby zaczęto go uważać za świętego, bo taki nie był. Nie chciał dłużej ukrywać tego kim jest. Był mordercą i musiał to zaakceptować, ale inni próbowali go oczyścić z grzechów.

- Uratowałeś Minho i Tae ofiarowując im swoją krew – drążył dalej szaman, który widział w proroku zbawiciela, a nie mordercę. Taemin pokiwał na potwierdzenie głową. Teraz przynajmniej widział skąd była ta krew.

- Cholera! Przestań robić ze mnie bohatera! – Kibum uniósł głos, gestykulując dłońmi. Wolał aby go znienawidzili, obrzucili wyzwiskami i wyrzucili za drzwi. Byłoby mu wtedy łatwiej odejść. A teraz? Wszyscy to zaakceptowali. Przynajmniej Onew i Taemin, a skoro rudzielec to zaakceptował to i Minho.

Blondyn spojrzał na wampira, który siedział pochylony do przodu, opierając podbródek na dłoniach. Kibum nie był w stanie odczytać nic z jego aury. Już chciał odchodzić aby podejść do archaniołów, wtedy jednak poczuł ponownie uścisk na swoim nadgarstku.

- Oboje jesteśmy potworami, więc nie widzę w tym nic złego. – Jonghyun, cały czas trzymając za nadgarstek kochanka, wstał z fotela, stajać twarzą w twarz z blondynem. Jego mina była zacięta, a oczy szczere i pełne miłości do partnera. Key czuł, że robi mu się słabo. Nie tak miało być. – Nieważne jest to co zrobiłeś dawniej, ani co ja uczyniłem. Kocham chłopaka, który stoi teraz przede mną i nic tego nie zmieni – wampir zsunął rękę w dół, aż do dłoni chłopaka, którą ścisnął, splatając z nim palce.

- Proroku – Kai zawiesił głos, dając do zrozumienia Kibumowi, że nie może tutaj zostać.

- Wiem, do cholery! – Key krzyknął na niego, mając łzy w oczach. Wyrwał się z uścisku  wampira, kręcąc z rezygnacją głową. Postępował wbrew ostatniej prośbie Jamiego, jednak nie mógł być egoistą. Nie poświęci dobra całej planety nad własną zachciankę. – Przepraszam – wyszeptał przez ściśnięte gardło. Przysunął się do wampira, aby złożyć na jego wargach ostatni czuły pocałunek. Jonghyun wyciągnął w jego stronę ramiona, Kibum jednak uciekł nim brunet zdążył go przy sobie zatrzymać.

- Nie odchodź – Taemin wyszeptał z trudem te dwa słowa, nie mógł pogodzić się z myślą, że straci kogoś, kto jest dla niego jak rodzina. Nawet Minho miał łzy w oczach, kiedy Kibum podchodził do archaniołów.

- Czemu to robisz?! – Jong uniósł się z miejsca, podchodząc do kochanka. Zatrzymał się metr przed nim, czując opór. Coś w rodzaju niewidzialnego muru, który miał na celu odgrodzić go od Key. Nie otrzymał od niego odpowiedzi, jedynie nikły uśmiech i spojrzenie pustych oczu.

- Do zobaczenia, JJong – Kibum odwrócił się do niego plecami. Archaniołowie uczynili to sami. Chamael wydawał się być cały w skowronkach. Jedynie Sameul obejrzał się za siebie. Wszyscy wyglądali jakby obserwowali śmierć ukochanej osoby. W sumie wiele się nie mylili, bo nie było pewne czy Kibum jeszcze kiedykolwiek zstąpi na ziemię. Wampir zaczął z całej siły walić w ścianę, podczas gdy trójka mężczyzn zniknęła z obłoku czarnego dymu. Ich zniknięciu towarzyszyło donośne krakanie ptaków z lasu oraz ciemność, która nastąpiła kiedy tysiące kruków wzbiło się w niebo przysłaniając słońce, które wpadało przez wielkie okna.

Jonghyun upadł na kolana, kiedy mur zniknął wraz z jego ukochanym. Po raz drugi stracił kogoś, kogo kochał. Nikt z zebranych chyba nadal nie zaakceptował myśli, że stracili Kibuma.

Cisze, która panowała w pokoju, przerwał dziki ryk wampira. Mrożący krew w żyłach ryk, przepełniony bólem i nienawiścią do Boga. 

______________________________________________________________

Zdziwieni? Postanowiłam dodać wcześniej rozdział, jako że napisałam go już jakiś czas temu. Do tego idę trzy godziny później do szkoły, dzięki czemu mam czas aby coś dodać i lepszy humor ^^ 
Jesteśmy już na półmetku opowiadania. Najprawdopodobniej w środę dodam Epilog [ lub w niedzielę, o ile będę miała czas aby dokończyć ostatni rozdział ]  Mam nadzieję, że nikt nie zawiódł się tym rozdziałem i podobnie będzie z zakończeniem opowiadania ^^ 
Dziękuję również za wszystkie poprzednie komentarze <3 
Miłego weekendu kochani i przyjemnego dnia w szkole :3

niedziela, 17 listopada 2013

Strach ma wielkie kły - Rozdział 20

Rozdział niebetowany
____________________________________________________________________



Brunet rzucił trzymanego chłopaka na ziemię. LuHan jęknął cicho z bólu, którego i tak nie odczuwał. Wydał z siebie takie odgłosy bardziej z przyzwyczajenia i nawyku. Mężczyzna obdarzył archanioła wyniosłym i karcącym spojrzeniem, czego blondyn nienawidził. Gówniarz był młodszy od niego, a uważał się za nie wiadomo kogo, tylko dlatego, że został mianowany egzekutorem i zbawicielem. Chociaż z tego drugiego miana rzadko korzystał, przynajmniej w dawnych czasach.

- Samuel – warknął przez zęby LuHan, wstając z ziemi. Nie spuszczał przy tym wzroku z mężczyzny, który na jego niemą groźbę w głosie westchnął jedynie cicho, spuszczając nieznacznie wzrok. – Czemu to zrobiłeś? Miałem już go w garści, poszedłby z nami i ojciec by mnie nagrodził! – mruknął blondyn, z żalem w głosie. Brunet zmarszczył brwi na jego słowa, unosząc na niego srogie i poważne spojrzenie.

- Jednak za jaką cenę? Zabiłeś tylu ludzi… - Chamael przerwał wypowiedź drugiego archanioła, prychając pogardliwie.

- Jakby nagle cię obchodziło to ilu ludzi zginie, Samaelu. Sam przecież wybierałeś tych, na których spływała boża niełaska. Odbierałeś im życie z zimna krwią, a teraz? Spójrz tylko na siebie. Robisz się słaby. Nie zasługujesz już na swoja pozycję – LuHan z każdym kolejnym słowem podchodził bliżej bruneta, aż w końcu dzielił go od niego krok. – I po co to? Dla jednego człowieka? – Blondyn dotknął polika mężczyzny, którego wmurowało w ziemie.

- Skąd wiesz? – dopytał, a jego głos drżał delikatnie z przejęcia. Przecież nikt nie miał się dowiedzieć, nikt nie powinien się dowiedzieć. Blondyn uśmiechnął się podstępnie pod nosem. Dokładniej takiej reakcji oczekiwał. Chciał widzieć przerażenie na twarzy towarzysza.

- Naprawdę myślałeś, że jesteś taki dyskretny? Obserwowałem cię przez cały czas. – odparł Lulu, z dumą w głosie. – Widziałem jak schodzisz na ziemię, aby bratać się z ludźmi. Czy nagle ich pokochałeś? Po tych wszystkich krzywdach jakie uczyniłeś społeczeństwu, tych ludobójstwach do których przyłożyłeś rękę. Kochałem cię takiego, byłeś bezlitosny, bez skrupułów. A teraz spójrz na siebie, Samuelu. Czy raczej wolisz by mówić do ciebie Kai? To tak nazywają cię na ziemi, prawda? – brunet stawał się coraz bledszy, niemal zielony. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć z przerażenia.

- Nie wiem o czym ty mówisz… - próbował się bronić, wyprzeć wszystkiego co mówił blondyn. Nie był jednak w stanie, bo obaj wiedzieli jaka jest prawda.

- Skoro nie wiesz, to pewnie nie będzie ci przykro, że zabiłem kilka osób z Seul? Takie wielkie miasto, więc nic się nie stanie jeśli zdarzy się jakaś nadprogramowa śmierć – Chamael wzruszył ramionami, a szatański uśmiech nie schodził z jego wydatnych, malinowych warg. Brunet zacisnął dłonie w pięści, kręcąc z niedowierzaniem głową, domyślając się do czego zmierza archanioł.

- Nie zrobiłeś tego – warknął przez zęby Kai, jego słowa jednak nie dotarły do chłopaka, który wydawał się napawać swoim chwilowym i pierwszym od dawna zwycięstwem.

- Jak on miał na imię…. – LuHan udał zamyślenie, zaplatając ramiona na piersi, głowę unosząc wysoko, wpatrując się w bogato zdobiony sufit. – Kyungsoo? Tak, chyba tak. – kiwnął dla potwierdzenia własnych słów, widząc złość w oczach drugiego archanioła.

- Jesteś najgorszy! – Samuel uniósł głos, a podłogę pod ich stopami zadrżała od energii, która ulatywała z bruneta.

- Nie, my jesteśmy, ale ty zapomniałeś o swojej mrocznej stronie. Udajesz takiego świętego i cudownego aniołka. Prawisz mi kazania o szacunku dla ludzkiego życia… Nie taki powinieneś być, nie takimi stworzył cię ojciec. Myślisz, że cieszyłby się gdyby zobaczył jak ubolewasz nad jedną, mizerną duszyczką? – LuHan również uniósł głos, mając już dość tego całego zamieszania. – Chce mojego starego Samuela. Tego, przy którego boku oglądałem ludobójstwa, tego, z którym pieprzyłem się, podczas gdy świat pod naszymi stopami się walił. – Blondyn złapał za przód koszuli archanioła, uczepiając się jej z całych sił, patrząc na mężczyzna zaszklonymi od łez oczyma. Kai zamrugał kilkukrotnie, chcąc się upewnić czy to co widzi jest na pewno prawdziwe. Dotknął polika LuHana, po którym spływała pojedyncza, słona kropla. Już od tak bardzo dawna nie widział u archanioła tego rodzaju ekspresji na twarzy. Aż odżyły w nim dawne wspomnienia i zapomniał o tym, co chłopak uczynił na dolę przez ostatnie kilka miesięcy.

- To zabawne. Pamiętasz jak kiedyś to ja byłem tym okrutnym, uwielbiającym rozlew krwi, a ty… Ty byłeś taki niewinny, taki czysty z dobrym sercem. – Kai uśmiechnął się subtelnie, zbliżając się aby skraść subtelny pocałunek z warg blondyna. LuHan westchnął cicho, uwieszając się całym ciężarem ciała na brunecie.

- Chciałbym aby było jak dawniej – burknął w tors archanioła, chowając się w jego masywnych ramionach, które objęły go wokół talii. Kai przemilczał to, skupiając wzrok na jednym punkcie na ścianie. Co niby miał mu powiedzieć? Przecież już nie będzie jak dawniej. Oboje się zmienili, pomimo że nadal pozostali tacy sami.

- Musisz ich przeprosić – Samuel zmienił temat, co nieco skołowało blondyna, który nagle przestał rozumieć o czym właściwie rozmawiają. Odsunął się od mężczyzny, marszczą brwi z pytaniem w oczach. – No proroka i jego przyjaciół. Przysporzyłeś im sporo problemów i stresu – brunet pogłaskał towarzysza po poliku, na co ten tylko prychnął cicho, odwracając wzrok od szczerych oczu drugiego archanioła.

- Niby czemu miałbym to zrobić? A on nie narobił nam kłopotów swoim samolubnym zniknięciem? – warknął na swoją obronę Chamael, odsuwając się od mężczyzny. Ten jednak na powrót przysunął go do siebie.

- Bo ja cię proszę. – odparł prostolinijnie Kai, widząc jednak jak chłopak już gotuje się w sobie, dodał – Obiecuję więcej nie schodzić do ludzi i kochać tylko ciebie – pomimo że miłość w rozumieniu aniołów była nieco inna niż ludzka, nie ustępowała jej w niczym. Oczywiście kochał też D.O, jak zwykli na niego mówić znajomi. Jednak był tylko człowiekiem, był pogodzony z tym, że i tak umrze. Wolał też nie rozwścieczać bardziej LuHana. To prawda, że go kochał, ale czasami, kiedy był zazdrosny, chłopak potrafił być nieobliczalny.

-  Jeśli jeszcze kiedyś mnie zostawisz, zabije setki ludzi – burknął w koszulkę kochanka. W końcu uzyskał to co chciał. Nie chodziło mu nawet o złapanie proroka, był to raczej drugorzędny cel. Chciał zwrócić na siebie uwagę Samuela, który przez ostatnie wieki o nim zapominał i oddawał się tym ohydnym ludziom. Teraz kiedy miał go przy sobie, mógł przeprosić za całe zło na świecie. Czuł się w końcu spełniony i szczęśliwy. 

***

Kibum wyszedł po cichu z pokoju, w którym leżał Minho wraz z uśpionym Taeminem. Jonghyun czekał przed drzwiami. Już wcześniej wyczuł zapach krwi kochanka, która pachniała bardzo specyficzne i nigdy nie pomyliły tego zapachu z żadnym innym.

Blondyn wyglądał strasznie mizernie i był biały jak ściana. Ledwo szedł, podpierając się cały czas ściany. Na widok wampira, próbował się do niego uśmiechnąć, zamiast tego jednak wyszedł mu jakiś grymas. Nie miał ochoty słuchać żadnych kazań ani też znosić martwiącego się o niego kochanka. Potrzebował po prostu chwili relaksu, podczas której jego organizm uzupełni braki krwi.

- Wszystko w porządku – uprzedził pytanie Jonghyuna, który podchodził do niego, chcąc mu pomóc iść. Blondyn jednak odsunął jego dłoń. Nie mógł sobie pozwolić na słabość. Nie mógł pokazać po sobie jak wiele krwi stracił. W sumie to nie było ważne. Liczyło się tylko to czy Tae i Minho przeżyją. Wampir spojrzał na niego z powątpieniem, jednak nie zamierzał negować jego słów. Pozwolił mu pokierować się na górę. Mimo to szedł krok za nim, aby w razie co go złapać.

Kiedy dotarli na górę, Kibum od razu uwalił się na łóżku, wtulając się w poduszkę, która pachniała szamponem do włosów kochanka. Jonghyun westchnął cicho, przykrywając blondyna kocem, kiedy ten zapadł w głęboki sen. Usiadł na skraju łóżka, poprawiając zabłąkane blond kosmyki. Nie chcąc mu przeszkadzać, opuścił pokój. Kiedy wrócił późnym wieczorem, Key już nie spał. Leżał na brzuchu, wpatrując się w sufit.

Podczas kiedy był sam w pokoju, zdążył przemyśleć kilka rzeczy, na niektóre sprawy spojrzał w innym świetle. Nie wszystkie przemyślenia mu się podobały. Jak na przykład to, że pewnie jeszcze po niego wrócą. W końcu ktoś musiał wysłać po niego Chamaela. Trudno mu było jednak przyswoić myśl, jak wiele rzeczy się zmieniło. Dawniej, kiedy jeszcze kontaktował się z archaniołami, Chamael był taki spokojnym i uroczym chłopakiem. Natomiast Samuel, z tego to dopiero było ziółko. W tamtych czasach był jego ulubieńcem i nawzajem. Kiedy jednak dzisiaj spojrzał mu w oczy, było w nich coś innego. Jakby spokój i łagodność. Najwidoczniej nie tylko on się zmienił, ale i wszyscy inni. Dlatego obawiał się tego co wydarzy się na przełomie najbliższych dni.

No i myślał o Jonghyunie, o tym czy ten będzie chciał z nim być, po tym jak dowie się kim jest. Ile zła uczynił. Jeśli chciał go mieć nadal przy sobie, musiał nieco go oszukać. Uronić kilka łez, które zmiękczą wampira. Wiedział, że to nie jest sprawiedliwe, ale nie chciał go stracić. Kochał go i nie miał ochoty popełniać tych samych błędów dwa razy.

Kibum spojrzał na Jonghyuna, który stał jak na razie w drzwiach. Musiał brać chwilę wcześniej kąpiel, bo jego zapach był intensywniejszy a włosy lekko wilgotne. Blondyn przesunął się na łóżku, klepiąc miejsce obok siebie. Mężczyzna złapany na przynętę blondyna, podszedł do niego. Kiedy tylko brunet usiadł obok chłopaka, ten od razu objął go w pasie, wtulając się w jego brzuch. Jonghyun pogłaskał kochanka po włosach, zaniepokojony jego stanem.

- Bummy, co jest? – dopytał z troską w głosie. Blondyn przygryzł wargę, chcąc wymyślić jakieś kłamstwo, a raczej pół prawdę. Nie mógł mu się w końcu zwierzyć ze wszystkiego.

- Nic, po prostu martwię się o stan Minho. Taemin też oddał dużo krwi. Nie chce, aby przeze mnie komuś stała się krzywda – chłopak starał się aby jego głos jak najbardziej drżał. Owszem, martwił się o stan przyjaciół. Wiedział jednak, że będzie z nimi dobrze. Teraz liczyło się tylko to aby ułaskawić Jonghyuna. Chciał aby ten wierzył, że nadal jest tym samym, emocjonalnym chłopakiem, w którym się zakochał. Pewnie niedługo przestanie tak o nim myśleć i będzie dla niego jedynie mordercą, który przyłożył rękę do pierwszej wojny światowej czy wojny plemion. Dlatego chciał się nacieszyć nim póki mógł. Pragnął zapamiętać każdą chwilę, każde miłe słowo i dotyk. Chciał go poczuć całym sobą, możliwe, iż ostatni raz.

- Nic im nie będzie. Są silni – Jonghyun starał się pocieszyć kochanka, który właśnie wdrapał się na jego kolana, siadając na nim okrakiem i oplatając udami wokół taliami. Key pokiwał energicznie głową, wtulając nos w zgięcie szyi partnera.

Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu, podczas której Kibum nie ruszył się nawet o milimetr. Wampir głaskał go nieprzerwanie po plecach, co jakiś czas całując w skroń lub odsłonięty kark. Czuł krew, która płynęła w żyłach kochanka. Kusiła go swoim niespotykanym zapachem. Umiał się jednak opanować. Key natomiast doskonale zdawał sobie sprawę jak jego krew działa na Jonghyuna. Mógł mu dać skosztować. W końcu nie umrze, jednak nie wiedział jak jego krew zadziała na wampira. A ostatnie czego pragnął to cierpienie kochanka.

- Kocham cię – wyszeptał po pewnym czasie Kibum, wprost do ucha Jonga. Ten spiął się najpierw, zaraz jednak rozluźnił. Kiedy ostatnio słyszał te słowa, Key zniknął z domu. Dlatego teraz mocniej go objął w obawie, iż ten znowu gdzieś mu ucieknie.

- Ja ciebie też, na zawsze – odparł wampir, mówiąc to jak najbardziej szczerze. Nieważne dla niego było co zgotuje mu los, ani jakie tajemnice ukrywa Kibum. Oszalał na jego punkcie już nim go poznał. W sumie był gotowy na wszystko, a zyskał taki skarb, którego nie ma zamiary wypuszczać z objęć.

Kibum poczuł jak jego serce bije mocniej na wyznanie wampira. Potrzebował usłyszeć tych kilka błahych słów. Odsunął się na długość ramienia od kochanka, aby ponownie się do niego zbliżyć, łącząc ich wargi w namiętnym pocałunku. Blondyn naparł całym ciężarem ciała na partnera, przewracając go na łóżko. Jong oddał z pełnym zaangażowaniem pieszczotę. Key złapał za dłonie bruneta, przesuwając je na swoje pośladki. Jonghyun na ten gest zatrzymał się na chwilę, przyglądając się uważnie partnerowi.

- W porządku, chce tego – odparł Key, ochrypłym głosem. Dla potwierdzenia swoich słów, zafalował pośladkami, ocierając się o męskość kochanka. Jong warknął cicho pod nosem, przymykając powieki. Kibum zadowolony z takiej reakcji ponowił ruch bioder skutecznie podniecając wampira.
Jonghyun czuł, że tym razem ich stosunek różnił się od tych poprzednich. Wszystko za sprawą Kibuma, który siedział na jego biodrach, dopierając się do zamka w spodniach. Z jednej strony to Key był strona pasywną w seksie, jednak tym razem emanował pewnością siebie i w dziwny sposób dominował nad nim.

Blondyn pomógł wampirowi zsunąć z siebie spodnie. Podczas gdy brunet dobierał się do jego tyłka, chłopak ujął wolną dłoń kochanka, wsuwając sobie dwa palce między usta. Nie spuszczał przy tym z niego spojrzenia swoich kocich oczu, które emanowały pożądaniem i potrzebą zaspokojenia uciech cielesnych.

Wampir sapnął ciężko przez nos, patrząc niczym oczarowany na kochanka, który poruszał delikatnie głową w przód i tył, zupełnie jakby nie miał w ustach palców bruneta, lecz jego twardego penisa, który utknął pod materiałem spodni.

Kibum, kiedy uznał, że wystarczy, wyjął członki spomiędzy warg, pomagając nakierować dłoń na swój tyłek. Rozsunął pośladki, a palce Jonghyuna podrażniły delikatny okręg mięśni, który zapulsował pod wpływem dotyku. Key przygryzł wargę, wyginając plecy w delikatny łuk, drapiąc leżącego pod sobą kochanka po torsie.

Może i uprawiali seks już wcześniej, dwukrotnie, ale dla Kibuma było to coś nowego. Po tym jak znowu połączył się z Uzjelem, jego umysł i poglądy zmieniły się diametralnie. W tym charakter i sposób w jaki odczuwał niektóre rzeczy. Wszelkie poprzednie stosunki pamiętał jak przez mgłę. W pewnym sensie mógł nazwać ten raz swoim pierwszym.

Blondyn poruszał delikatnie biodrami, chcąc się nabić głębiej na palce kochanka, które znajdowały się w jego wnętrzu. Wampir przytrzymał go wolną dłonią w miejscu. To było coś cudownego, kiedy ten zachowywał się tak obscenicznie i patrzył na niego tymi wilgotnymi oczyma, w których płonął żar. A on? On tutaj decydował, on był panem sytuacji i Kibum musiał robić to co chciał. Przynajmniej w tej sytuacji, po podejrzewam, że w sprawach poza łóżkowych to większość decyzji będzie należała do blondyna. On teraz znajdzie się nijako pod pantoflem Kibuma. Czy mu to przeszkadzało? Chyba nie. Tak długo jak mógł mieć władze w łóżku i świadomość, że ten cudowny, seksowny i potężny chłopak ugina się pod nim, jęczy i błaga o więcej. Wtedy będzie czuł się cudownie, jak pan świata i sytuacji.

Z resztą, to jak bardzo podniecała go aktualna sytuacja, było czuć doskonale. Precyzując, idealnie czuł to Key, który na przekór kochankowi ocierał się co chwilę o nabrzmiałego członka. Jong zdusił w sobie jakieś przekleństwo. Zaczął poruszać szybko palcami we wnętrzu kochanka, rezygnując z jakiejkolwiek delikatności. Kibum krzyknął zaskoczony nagłą zmianą tempa. Omal nie stracił władzy w nogach i dłoniach. Szybko podparł się rękoma o tors kochanka, czując, że przechyli się, jeśli nie będzie miał podparcia. Przygryzał wargę niemal do krwi, byleby nie wydać z siebie zbyt głośnego okrzyku przyjemności.

Blondyn zjechał dłonią po torsie kochanka i jego twardych mięśniach, aż do spodni. Wsunął dłoń pod materiałem, ale ostatecznie i tak musiał odpiąć guzik aby dostać się do męskości wampira. Key potarł sam czubek, zsuwając ubranie tylko na tyle, aby móc posuwać dłonią po całej długości członka. Pragnął już go poczuć głęboko w sobie lub w swoich ustach. W sumie trudno było uznać, czego pragnie bardziej. Jong jednak, jak za złość, wciągnął się w posuwanie jego tyłka samym palcami i obserwowanie reakcji kochanka, który wisiał nad nim, wzdychając i mrucząc niczym kociak. Blondyn poruszał coraz szybciej dłonią, chcąc w ten sposób przyśpieszyć cały seks.

W końcu jego plan przyniósł skutki, kiedy oddech wampira stał się cięższy, a palce zniknęły z jego wnętrza. Kibum uniósł się do pozycji pionowej. Jong złapał u nasady członek, podczas gdy Kibum klęczał nad nim, rozchylając pośladki. Zaczął powoli opadać w dół, starając się wcelować. Kiedy poczuł napór jaki wywoływał twardy członek, od razu opadł za pierwszym razem do końca. Krzyk uwiązł mu w gardle, ciało zadrżało a przed oczami pociemniało. Zaczął się unosić, opadając z powrotem na męskość, która przecierała się bezlitośnie przez jego wnętrze. Nie zdziwiłby się jakby właśnie brudził pościel swoją krwią, Jednak to było silniejsza, ta potrzeba zaspokojenia. Jego biodra poruszały się automatycznie, a penis wchodził w niego głębiej niż kiedykolwiek.

Wampir, nie chcąc pozostać biernym, złapał kochanka za biodra, również wykonując szybkie i głębokie pchnięcia, wychodząc mu naprzeciw. Wcześniej nie używał pełnej siły, wiedząc, że Kibum nie będzie odczuwał przyjemności z brutalnego, zwierzęcego seksu. Teraz jednak nic go już nie hamowało. Wręcz przeciwnie, Kibum błagał go aby poruszał szybciej biodrami. Robił to w nadludzkim tempie, wchodząc i wychodząc z kochanka z coraz to większą prędkością.

Key rozciął sobie wargę od zewnątrz i wewnątrz, próbując zahamować wszelkie okrzyki. Błądził przy tym dłońmi po całym swoim ciele, zahaczając co jakiś czas o sutki, które trącał palcami i szczypał. Odchylił głowę do tyłu, tak jak i cały tułów. Podparł dłonie na udach wampira, zaczynając na powrót poruszać biodrami. Głośny plask uderzającej o siebie skóry rozchodził się po pomieszczeniu. Nie był jednak w stanie zagłuszyć jęków blondyna, który był już u kresu. Za każdym razem kiedy Jong wchodził w niego brutalnie, jego własna męskość uderzała o brzuch. Na jej czubku zbierały się pierwsze krople preejakulatu. Wampir co chwila trafiał w jego prostatę, sprawiając, że Kibum widział przed oczami gwiazdy.

Donośny krzyk ekstazy rozniósł się po całym domu, kiedy po raz setny Jong trafił w ten cudowny punkt, tym samym wywołując u kochanka potężny orgazm. Key zachciał się na ramionach, które stały się wątłe. Wampir w porę przytrzymał partnera. Pociągnął go w swoją stronę, układając na swoim torsie Nie zaprzestawał przy tym ruchów bioder. Ograniczył się jednak do niezbyt głębokich i delikatniejszych pchnięć. Blondyn dyszał ciężko i wzdychał do ucha kochanka, starając się zebrac myśli. Było mu tak cudownie i czuł takie niesamowite rozluźnienie oraz pustkę w głowie. Gdyby ktoś go teraz zapytał jak się nazywa, nie wiedział czy byłby w stanie odpowiedzieć na to pytanie w przeciągu najbliższych kilku minut.

Jong zacisnął palce na biodrach chłopaka. Dawniej przejmowałby się, że zrobi mu krzywdę, teraz blondyn był niemal niezniszczalny. Przynajmniej tak wnioskował, kiedy nie usłyszał żadnego jęku bólu czy sprzeciwu. Kibum leżał na wpół przytomny i żywy na jego torsie, zdolny tylko jęczeć.

Wampir zakończył po kilku chwilach, dochodząc w kochanku. Blondyn wydał z siebie ostatnie westchnienie przyjemności, kiedy ciepła sperma rozlała się w jego wnętrzu, ogrzewając przyjemnie jego brzuch. Jonghyun zaczął powoli wycofywać biodra. Usłyszał cichy protest ze strony Key, jednak zbyt późny aby na niego zareagował. Na wpół miękki członek wysunął się spomiędzy pośladków chłopaka, uderzając o brzuch wampira.

Po udach blondyna pociekła sperma zmieszana z krwią. Nie był nawet w stanie zacisnąć pośladków, aby zatrzymać nasienie kochanka w sobie chociaż do czasu aż się wykąpie. Po tak ostrym seksie był rozluźniony do tego stopnia, że mógł śmiało powiedzieć, iż czuł się jakby przeleciała go co najmniej dziesiątka ludzi przez kilka godzin.

Jonghyun ucałował blondyna w skroń, głaszcząc go jedną dłonią po plecach, drugą kierując do pośladków. Dotknął zwieracza, a ciało leżące na nim zadrżało niekontrolowanie. Jong napawał się tą chwilą z nieskrywaną ekscytacją.

- Zboczeniec – mruknął Kibum, ochrypłym od krzyku głosem. Wampir uśmiechnął się jedynie niewinnie, zabierając dłoń, lokując ją powyżej pośladków. Key zapatrzył się na roześmianą twarz kochanka, czując jak jego serce zalewa ciepło. Czuł się z tym dziwnie, po tylu latach znowu był kompletny. Przy tym czuł się jakby cofnął się w czasie i znowu był przy zmarłym ukochanym. Miał przy tym nadzieję, że ta historia nie skończy się tak jak poprzednia i w końcu dane mu będzie zaznać szczęście. Drugiego takiego cierpienia już na pewno nie będzie umiał wytrzymać i nawet rozdzielenie dusz nie przyniesie ukojenia.

Kibum drgnął zaskoczony, kiedy po drugiej stronie drzwi rozległo się głośne pukanie. Onew, który znajdował się za drzwiami, najchętniej nie zbliżałby się do tego pokoju przez najbliższe kilka godzin. Nie miał niestety innego wyjścia.

- Wybaczcie, że wam przeszkadzam… - szatyn zawiesił głos, odkasłując dość znacząco – Chciałem powiedzieć, że nasi pacjenci się budzą.

- Dobrze, zaraz przyjdziemy – pierwszy przemówił Kibum, starając się aby jego głos wrócił nieco do normy. Czuł się głupio, bo w sumie zapomniał w pewnym momencie, że nie są sami. Usłyszeli ciche mruknięcie pod nosem szamana, a następnie odgłos kroków oddalających się w stronę schodów.
Key jeszcze chwilę leżał na torsie wampira, nim w końcu postanowił wstać. Najchętniej leżałby tak jeszcze kilka godzin, pozwalając się głaskać ale Taemin na niego czekał, a on musiał się dowiedzieć, czy jego mały plan wypalił. Jednak skoro Onew nie histeryzował, to chyba znaczyło, że nie jest źle.

- Ten dzieciak ma okropne wyczucie czasu – Key zsunął się z materaca, idąc w stronę chusteczek. Musiał w końcu jakoś wyglądać nim zejdzie na dół. Jong mruknął coś pod nosem, co zapewne miało być pytaniem, a raczej zachętą aby chłopak kontynuował wypowiedź – Lubi ingerować wtedy kiedy nie trzeba – Kibum wytarł się dokładnie, wrzucając zużytą chusteczkę do kosza. Sięgnął po bokserki, przy okazji zgarniając ciuchy Jonghyuna. Ten jednak miał jedynie do założenia koszulkę, bo wystarczyło aby podciągnął bokserki do góry wraz ze spodniami. – Raz wszedł mi do mieszkania, kiedy przeżywałem namiętne chwilę z własną ręką – Kibum zaśmiał się głośno, nie wyglądając na zawstydzonego. Owszem, wtedy był i to jak cholera. Nie umiał się potem spojrzeć przyjacielowi w oczy przez kilka następnych dni, jak nie tygodni. Teraz mówił o tym całkowicie swobodnie, z rozbawieniem.

Blondyn zakładał już spodnie i sięgnął po koszulkę, podczas gdy Jonghyun dalej leżał tak jak pięć minut wcześniej, ze zsuniętymi spodniami i męskością na wierzchu. Key zacmokał, kręcąc głową. Założył szybko bluzkę, podchodząc do kochanka aby podciągnąć mu spodnie. Wampir uśmiechnął się do niego szeroko, łapiąc za kark, przyciągając do szybkiego i namiętnego pocałunku.
Dopiero wtedy uznał za stosowne podniesienie się i ogarnięcie. Key stał już przy drzwiach, wyglądając na poważniejszego niż wymaga tego sytuacją. Wampir przytulił go od tyłu, całując w polik, szepcząc mu do ucha, że wszystko w porządku z Taeminem i Mino. Jonghyun nie był świadom, co tak naprawdę martwi chłopaka i jakie niepokojące myśli go nawiedziły.
 
____________________________________________________________________

Zapewne ta wiadomość wielu nie ucieszy, ale zostały dwa rozdział do końca. Jeden zwykły i epilog. Trochę ciężko mi się pogodzić z tą myślą. Muszę również się postarać abyście byli zadowoleni z zakończenia ^^

Jak wspominałam w piątek pod notką, nie wiem czy za tydzień coś będzie. Jednak od czego są usprawiedliwienia i choroby, prawda? :3 Tym bardziej, że mam wizytację w szkolę i będą nas prześwietlać od stóp do głów i przez ten tydzień będziemy musieli być idealnymi uczniami ;<

Już nie przedłużając życzę wam udanego dnia~!