środa, 30 października 2013

Zagraj dla mnie - Prolog

rozdział niebetowany
_________________________________________________________



Oglądaliście może kiedykolwiek jakiś film akcji, czy komedię i marzyliście aby się przenieść w świat po drugiej stronie ekranu za pomocą jednego życzenia? Jeśli tak, to ja chyba będąc dzieckiem wypowiedziałem jakieś głupie życzenie, przez które tkwię w jakimś komedio-dramacie.
 
Zapytacie dlaczego tak mówię? Jest jeden powód moich udręk. Niezwykle przystojny i charyzmatyczny mężczyzna, którego kocham od… od podstawówki?  Ciekawi was ile lat już darzę uczuciem tego chłopaka? Cóż, ciężko powiedzieć, bo nie pamiętał dokładnie kiedy to się zaczęło, ale obecnie oboje jesteśmy w liceum. Od niemal dwunastu lat nie możemy się rozdzielić.
 
Non stop ta sama klasa, ta sama szkoła. Idzie oszaleć i nie zdziwię się jak któregoś dnia naprawdę ze świruję. Jednak czy można mi się dziwić? W końcu codziennie muszę patrzeć na jego przystojna buźkę, którą mam ochotę niekiedy rozkwasić w momencie w którym zaczynamy się droczyć. 

Oczywiście wszystko po przyjacielsku! Może to was zdziwi, ale jeszcze nigdy się nie pokłóciliśmy. Czasem nazywano nas starym małżeństwem, bo non stop byliśmy wszędzie razem i jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi, którzy nie mają jako takich granic w kontaktach miedzy sobą. On oczywiście zawsze żartował z tych porównań do małżeństwa. Mi jednak z czasem przestało być do śmiechu. 

Chyba zakochałem się w nim już pierwszego dnia, więc jeśli ktoś mnie zapyta czy wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, bez wahania odpowiem – tak. Urzekła mnie ta jego charyzma, którą emanował już jako dzieciak. Nie ma się więc co dziwić, że teraz w liceum, zyskał uznanie i popularność oraz autorytet. Tym samym był prezesem komitetu szkolnego. No i kobiety do niego lgnęły. Niczym ćmy do światła, pomimo że to mogło je zabić. Były naiwne myśląc, że mój drogi przyjaciel zwróci na nie uwagę. 

Nie wiedziałem co prawda jakiej był orientacji. Nigdy nie miałem okazji go o to zapytać. Zgaduję jednak, że raczej odtrącał je, bo nie lubił związków, w które nie mógłby się zaangażować w pełni. A przez wszystkie swoje obowiązki nie było nawet możliwości, aby mógł się skupić na dziewczynie. 

To pozwalało mi dalej trwać w tym cudownym stanie, podczas którego okłamywałem samego siebie, że może kiedyś nadejdzie mój dzień i moja szansa. Wtedy stworzymy idealny związek oparty na naszej przyjaźni.

Nie dopuszczałem do siebie myśli, że i on kiedyś kogoś pokocha. A nastąpiło to szybciej niż się spodziewałem…

_________________________________________________________

Witam, wiem, że nie spodziewaliście się tak szybko czegoś nowego, ale prolog przyszłego opowiadania jakoś tak szybko mi się napisał ^^

No i mam drobną informację, która może was nie ucieszyć. Jest możliwe, że w niedziele nie dodam rozdziału. Jadę na dwa dni nad pomorze do rodziny i nie wiem czy uda mi się napisać wtedy rozdzial. Postaram się co prawda napisać, jednak wolę was uprzedzić o ewentualnych zmianach, bo bardzo nie lubię się spóźniać, nieważne czy to spotkanie czy nowy rozdział ;3 

To chyba tyle, mam nadzieję, że nowe opowiadanie ( które ruszy od razu po SMWK ) was zainteresowało. ^^
Do zobaczenia ( mam nadzieję ) w niedziele i udanego dnia kochani~!

niedziela, 27 października 2013

Strach ma wielkie kły - Rozdział 19

Rozdział niebetowany
______________________________________________________



- To… nie będzie problem – mruknął młodszy wilkołak, przełykając gule, która powstała w jego gardle. – Minho jest moim bratem….  – Tae spuścił wzrok, kiedy tylko te cztery słowa przeszły przez jego gardło. Na korytarzu zapanowała nieprzyjemna cisza, podczas której można było usłyszeć płytki oddech wilkołaka w drugim pokoju. 

- W takim razie… - zaczął Key, patrząc na szamana, który pod wpływem jego spojrzenia nieco się otrząsnął. 

- Możemy zrobić transfuzję – Onew pokiwał szybko głową, wycierając ręce z krwi. Uchylił przed Taeminem drzwi, karząc mu usiąść, podczas gdy sam biegał po domu w poszukiwaniu kroplówki i innego potrzebnego w tym momencie sprzętu. 

Kibum stał dalej w korytarzu, z ramionami zaplecionymi na piersi. Odwrócił głowę w stronę wampira, który wydawał się nadal wstrząśnięty tą wiadomością. 

- Nie rób takiej miny, jakbyś właśnie dowiedział się, że Tae jest nekrofilem – odparł gorzko blondyn, wzdychając ciężko. To było ponad siły całej ich piątki. Do tego czekało ich wiele trudnych rozmów w najbliższym czasie, a Key czuł, że i tak coś pójdzie nie tak, bo zawsze idzie, prawda? 

- Tak, wybacz – odparł potulnie wampir, na co od razu blondyn zwrócił uwagę. Ugodziło go to w serce, bo dotarło do niego, że Jonghyun chyba się go lęka. 

- Jonghyun.. czy ty się mnie boisz? – zapytał, nieco drżącym głosem, patrząc na kochanka zaszklonymi oczyma. Wampir spojrzał na niego zszokowany, w jego spojrzeniu można było jednak dojrzeć pełen wachlarz emocji. Może i czuł teraz respekt przed blondynem, ale chyba nie był to lęk. Na pewno dalej go kochał i poświęciłby dla niego całe życie, jednak teraz… wszystko się zmieni a on potrzebował czasu, aby to wszystko sobie uporządkować. 

- Nie, Bummy, nie boję się – odparł zgodnie z tym co mówiło mu serce, pomimo że zdrowy rozsądek podpowiadał mu, iż jest teraz jedynie niewielkim robakiem przy Kibuma. Blondyn uradowany jego odpowiedzią, przybliżył się aby złożyć na ustach wampira szybki pocałunek, w którym próbował przekazać całą swoją miłość. Wiele się w nim zmieniło. Stał się bardziej ponury, doświadczony przez życie i mniej niewinny, ale nadal czuł to samo względem bruneta co przed przemianą. Wciąż umiał się śmiać, rumienić i cieszyć życiem. Była to jednak nieodpowiednia chwila na radość, kiedy Choi po drugiej stronie drzwi właśnie umierał i tylko Tae mógł go uratować. Chociaż najprawdopodobniej sam narażał własne życie. 

Onew właśnie wyszedł z pomieszczenia, kiedy Key wtulał się w kochanka. Kiwnął parze głową, na znak, że wszystko zostało zrobione. Kibum uśmiechnął się do niego niemrawo. Po chwili odsunął się od Jonghyuna. Taemin był sam w środku, a on musiał z nim porozmawiać no i nie mógł pozwolić mu zemdleć, bo wtedy nie będzie mógł nadzorować jego stanu. 

- Pójdę zobaczyć co z młodym – Kibum wskazał ruchem głowy na drzwi. Wampir nie oponował, pozwalając mu robić co chce i co serce mu karze. Jong złapał szybko partnera za poliki, całując subtelnie. Taki drobny gest wystarczył, aby serce blondyna mocniej zabiło. 

Key wszedł cicho do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Taemin siedział przy łóżku Choi, z kroplówką przyczepioną do przedramienia, która miała za cel odsączyć krew. Rudzielec patrzył zaniepokojony na kochanka, którego trzymał za dłoń, głaszcząc ją nieprzerwanie. Słyszał co prawda, że Kibum wszedł do pomieszczenia, mimo to nie spojrzał na niego. Key niezrażony jego zachowaniem podszedł do niego, siadając obok. 

- W porządku? – zapytał troskliwie, dotykając ramienia przyjaciela. Ten nawet nie drgnął czując dłoń blondyna i pokiwał głową w odpowiedzi. Zaraz jednak prychnął pod nosem i pokręcił głową. 

- Wszystko się wali… - burknął pod nosem, pociągając głośno nosem. Żadna łza jednak nie poleciała z jego oczu, widocznie wstrzymywał się wszelkimi siłami przed rozklejeniem się. 

- Chcesz o tym porozmawiać? No wiesz… o tobie i Minho – Key mówił do niego cichym i spokojnym głosem, chcąc aby ten czuł się w jego obecności komfortowo. W końcu teraz wszyscy inaczej go traktowali. – O ile chcesz ze mną rozmawiać… - na te słowa rudzielec spojrzał na Kibuma, mrużąc brwi niezadowolony. 

- Nie będę cię od siebie odsuwał tylko dlatego, że już nie jesteś „sobą”. Znam cię już od kilku lat i nie zmienię o tobie nigdy zdania, Kibum – Taemin uśmiechnął się blado do przyjaciela, który rozpromienił się na jego słowa. Zaraz jednak spoważniał przypominając sobie w jakiej są sytuacji. - Czyli chcesz usłyszeć całą historię? – rudzielec przeniósł wzrok z powrotem na partnera, głaszcząc dłoń którą trzymał. Kibum mruknął cicho pod nosem w odpowiedzi. W sumie mógł sam się dowiedział jak doszło do tego, że Taemin i Minho są rodzeństwem, jednak chciał aby chłopak mówił. Wtedy na pewno nie straci przytomności. Tae wziął głębszy wdech zastanawiając się od czego zacząć. 

Wspomnienia

Mówi się, że nic co dobre nie trwa wiecznie. Nie chciałem w to jednak wierzyć, bo.. wtedy musiałby zwątpić w swój związek z Minho, który był niemal idealny. Ha?! Niemal? Był wręcz niczym z bajki. No może nie licząc tego, że gdyby to wyszło na jaw, potępiono by nas i rozdzielono. Mimo to wierzyłem, że uda nam się przejść przez wszystko. Nawet udało nam się odnaleźć stary opuszczony dom, który stopniowo odnawialiśmy. Budynek stał na niewielkim terenie neutralnym, który miał raptem sześć hektarów. Nikt jednak tam nie zachodził, bo i po co? No może nikt, poza naszą dwójką.
Całym dniami umieliśmy tam siedzieć, rozmawiać, odnawiać wnętrz aby wieczorem oglądać gwiazdy na krystalicznie czystym niebie lub pieprzyć się godzinami. Było to dla mnie życie idealne, jednak jak mówią mądre i nieco złośliwe przysłowia – coś musiało się spieprzyć. 

Spotykaliśmy się w trzydniowych odstępach. Jeśli coś miało ulec zmianie, powiadamialiśmy się o tym. Przekonany, że Minho będzie na mnie czekał, udałem się do chaty. W środku, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, nie zastałem go. Zacząłem panikować, wierzyłem jednak, że po prostu się nieco spóźni. Chociaż on nigdy się nie spóźniał… 

Czekałem ponad godzinę, ale cały czas mnie nosiło i nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. W końcu nie wytrzymałem i  wyszedłem na zewnątrz, włócząc się po lesie przez kilka dobrych godzin. Nie mogłem wrócić do domu taki nabuzowany. 

Kiedy zaczęło zmierzchać, postanowiłem w końcu wrócić. Podczas wędrówki zahaczyłem kilka razy o chatę, Minho jednak nadal nie było. Nie zostawił tez żadnej wiadomości, która by świadczyła o jego obecności podczas mojej nieobecności. 

Kiedy wróciłem, myślałem, że się popłaczę. Nie tylko z powodu kiepskie dnia i całej okropności życia, które postanowiło zwalić mi się na głowę w jednej chwili. Miałem ochotę płakać, bo cały dom był zdemolowany, a pomimo desperackiego nawoływania – nigdzie nie było mojej matki. 

Czułem się zdesperowany i nie mogłem u nikogo znaleźć pomocy czy wsparcia. Nie posiadałem ojca, ten zginął – jak opowiadała mi mama – z ręki wroga, niedługo po moim urodzeniu. 

Chcąc jak najszybciej odnaleźć mamę, wybrałem ostatnią bluzkę, która miała na sobie, aby pójść za jej zapachem. Doszedłem aż do granicy z południową sforą. Wtedy pojawiły się kolejne czarne myśli, które tylko mnie utwierdzały w przekonaniu, że ktoś wydał mój  romans z Minho. Nie czekając dłużej przeszedłem przez granicę, niewiele myśląc o konsekwencjach. Szczerze, to w ogóle nie mogłem zebrać myśli, w efekcie czego szybko mnie pojmano. 

Stado południowych najbliżej naszej granicy było.. dość agresywne. W końcu kto o przyjaznych zamiarach miałby cele w piwnicy Alfy? Był jednak jeden, jedyny plus tego wszystkiego – znalazłem mamę. Była w tym samym pomieszczeniu, po drugiej stronie krat. Chciałem z nią porozmawiać, zapytać się czemu ją porwało oraz przeprosić. W końcu to była moja wina, że znaleźliśmy się w takiej nieciekawej sytuacji. Ona też wyglądała jakby chciała mi coś powiedzieć, nim jednak zdążyła, przyszli dwaj południowi i zabrali ją. Byłem w takim szoku, że to właśnie ją wzięli a nie mnie. Przecież tutaj chodziło o mnie… Jednak jak pomyślałem o tym, to w sumie wpadła mi do głowy myśl, że przecież oni pewnie nie wiedzą jak wyglądam. 

Zobaczyłem w tym swoją szansę, bo teraz nikt mnie nie pilnował. W końcu kto by się kłopotał kimś tak mało ważnym jak ja? I popełnili wielki błąd zostawiając mnie samego. Bo kto jak kto, ale ja jestem mistrzem ucieczek. Tak wiele razy coś przeskrobałem i dostawałem szlaban. Przez wszystkie piętnaście lat, mama nigdy nie zauważyła mojego zniknięcia. Umiałem też kraść, to jednak nie jest coś czym należy się chwalić. 

Wysunąłem jedną z wsuwek, która utrzymywała niesforne kosmyki wysuwające się spomiędzy wysoko upiętych włosów. Obejrzałem się na wszystkie strony, nastawiając uszu czy nikt się nie zbliża. 

Ucieczka była prostsza niż myślałem, a zamki stare, więc szybko ustępowały. Na palcach pokierowałem się za słabnącym zapachem swojej mamy. W nosie mi się kręciło od tych wszystkich aromatów, które unosiły się w powietrzu. Jednak jedna woń była mi jeszcze znajoma. Sam w końcu niekiedy nim pachniałem. Mam tutaj na myśli Minho. 

Zaczaiłem się w drzwiach piwnicy, czekając na jakiegoś przechodnia, któremu ukradłem długi płaszcz z kapturem. Co prawda mój zapach nadal przebijał się przez woń południowych, nie mogłem nic jednak na to poradzić, poza trzymaniem kciuków aby się udało. Spuściłem nisko głowę, ukrywając twarz. Szedłem przez labirynt korytarzy, aż doszedłem do wielkich, masywnych drzwi. Zaczaiłem się w cieniu, czekając aż ktoś wyjdzie i będę mógł niezauważony się prześlizgnąć. 

Ze środka słyszałem donośne rozmowy trzech, może czterech osób. Dwa głosy były mi doskonale znane. Pozostałe  stanowiły dla mnie zagadkę. Słyszałem jak Minho krzyczy na kogoś, a moja mama łka cicho, niemal niedosłyszalnie dla ludzkiego ucha. To pchnęło mnie w stronę drzwi, które uchyliłem i szybko tego pożałowałem. 

Wrota skrzypnęły donośnie, przez co zwróciłem od razu uwagę wszystkich zebranych. 

- Taemin! – wyrwało się mojej matce, kiedy tylko mnie zobaczyła. Widziałem w jej oczach, że żałowała tego wybuchu entuzjazmu. – Uciekaj! – dodała, kiedy zdała sobie sprawę, iż wydała moją tożsamość. Nim jednak zdążyłem chociaż przetworzyć jej słowa – zostałem znowu pojmany. Podprowadzili mnie do mojej matki. Przede mną, na podwyższeniu, siedział mężczyzna. Wygląd jego zdradzał wiek dojrzały, a oczy były srogie i połyskiwały czerwienią, jak oczy każdej Alfy. Drgnąłem nerwowo, przenosząc wzrok na Minho, który zagryzał mocno wargę, niemal do krwi. Najwidoczniej mój widok, był ostatnim co chciał widzieć. 

- A więc to jest twój syn, Luno. – drgnąłem nerwowo, słysząc ton jego głosu. Spojrzałem pytająco na matkę, ta jednak klęczała z głową spuszczoną nisko. – Małe plugawe ścierwo – na te słowa przeniosłem zszokowany wzrok na mężczyznę. Jakim prawem on tak o mnie mówił, skoro nic o mnie nie wie? – Minho… - tym razem nieznany mi mężczyzna, zwrócił się do MOJEGO Minho. Choi zacisnął mocno pięści. – Synu – powtórzył, o wiele bardziej srogo, Alfa. Szatyn w końcu podszedł, a jego ojciec wstał z miejsca. Skinął ruchem ręki na jakiegoś człowieka w cieniu, który zniknął gdzieś za drewnianymi drzwiami znajdującymi się w rogu pomieszczenia. – Słyszałem, że ostatnimi czasy spotykałeś się z tym chłopakiem… Och, mój mały, głupi synu! – pomimo że ton głosu mężczyzny można nazwać przyjaznym, ręka, która zacisnął z tyłu karku swojego syna, nie była już tak przyjazna. Najwidoczniej irytowało go to, że się spotykali. Byłem szczęśliwy, że przynajmniej nie wiedział co robiliśmy. Inaczej już w ogóle mieliby przesrane, chociaż nie wiedziałem już czy może być gorzej, jednak życie lubi mnie zaskakiwać. 

- Przepraszam ojcze. Wiem, że nie powinienem spotykać się z północnymi. To się więcej nie powtórzy – odparł potulnie szatyn, a mnie aż wmurowało. Choi właśnie spisał ich związek na straty i tym samym dał mu do zrozumienia, że się już nie zobaczą. Nie wiedziałem tylko czy robi to dla mnie i mojego bezpieczeństwa, czy też aby nie zezłościć swojego ojca. 

- Nie udawaj głupka! – krzyknął Alfa, uderzając swojego syna w tył głowy. – Masz czelność aby mi kłamać w żywe oczy! Wiesz doskonale kim on jest, prawda? – głos mężczyzny zdawał się coraz donioślejszy i przyprawiał mnie o ciarki swoją srogością. – Odpowiadaj! 

- Tak! Wiem, przepraszam – Choi drżał, obejmując się ramionami. Jeszcze nigdy nie widział go takiego rozedrganego. 

 - Dobrze… W takim razie wiesz, że nie mogę pozwolić żyć plugawemu potomstwu – moje oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, katem oka rejestrując, że moja matka kuli się jeszcze bardziej w sobie – o ile to było jeszcze możliwe. 

- Ale… - Minho próbował zaoponować, jednak na marne. 

- Możesz wybrać jego albo rodzinę i władzę. Wiem, że twój wybór będzie racjonalny… - odparł mężczyzna, a ja poczułem, że ktoś łapie mnie od tyłu i unosi do góry, obezwładniając skutecznie. I tak nie miałem wystarczająco dużo siły by się przeciwstawić.  Jakiś mężczyzna wręczył mojego ukochanemu Minho sztylet, długości co najmniej dwunastu centymetrów. Idealna długość, aby przebić mi serce. Słyszałem krzyki mojej matki, która błagała o litość dla mnie, a ja? Ja czułem się dziwnie otępiały kiedy patrzyłem na Minho, który dobywał w dłoń broń. Spojrzał na mnie dziwnym do odgadnięcia wzrokiem. Nic z tego nie rozumiałem, albo nie chciałem zrozumieć, bo jakbym chciał, wtedy musiałby dopuścić do siebie myśl, że ja i Minho jesteśmy spokrewnieni. Bardzo blisko, bardziej niż bym chciał. Jednak to chyba nie tym powinienem się przejmować w chwili, kiedy Choi podejmował właśnie decyzję, która zaważy na moim życiu. Dalej słyszał krzyki swojej matki, która w końcu została mocno spoliczkowana przez Alfę. Nawet nie zauważyłem w którym momencie mężczyzna znalazł się tak blisko. 

Miałem ochotę się od niego odsunął, kiedy złapał mnie pod brodą, unosząc moją głowę do góry. Spojrzał ponaglająco na Minho, który zwiesił głowę, czując moje świdrujące, błagalne spojrzenie. Podszedł do mnie, a ja czułem, że do moich oczu napływają łzy. 

- Rozumiem, ojcze – odparł Choi, niezwykle odległym tonem głosu. Przestałem już panować nad własnymi łzami, które czułem jak lecą ciurkiem po moich polikach. Nie mogłem, nie chciałem uwierzyć, że Minho postanowił przekreślić wszystko co nas łączyło. Wszystkie te cudowne chwilę, które spędziliśmy we dwóch. – Wybacz, ojcze – wyszeptał pod nosem Choi, kiedy już zamachiwał się w celu wbicia ostrza w moje serce, kurs sztyletu się zmienił. Nóż wbił się w pierś mężczyzny, który rozszerzył zszokowany oczy, patrząc z niedowierzaniem na Minho. Z resztą chyba jak każdy kto znajdował się w pomieszczeniu razem ze mną. 

- Ty niewdzięczny gówniarzu – warknął Alfa, szczerząc kły. Nim jednak zdążył dosięgnąć nimi do krtani swojego syna, Choi wbił mocniej nóż, a strużka krwi uleciała spomiędzy warg mężczyzny. Alfa padł martwy na ziemię. Ludzie, którzy mnie trzymali, cofnęli się o krok. Oczy Minho rozbłysły czerwienią, która dorównywała intensywnością barwie krwi na jego rękach. 

- W porządku? – dopytał szatyn, podając mi dłoń. Ująłem jego wyciągniętą rękę, wybuchając głośnym płaczem. Czułem się zły na samego siebie, że w niego zwątpiłem. Jednak Minho zawsze mnie zaskakiwał i tak samo było tym razem. 

- Nie, nic nie jest dobrze! – odparłem, pomimo że chciałem powiedzieć, że wszystko jest cudownie. Jednak nie mogłem, wybuchłem, tracąc nad sobą panowanie. 

- Taeminnie… - moja matka dotknęła mojego ramienia, ale szybko odtrąciłem jej dłoń. 

- Wyjaśnijcie mi to! – krzyknąłem przez łzy, czując, że ja jestem jedynym który nie ma o niczym pojęcia. – Teraz! Nie ruszę się, póki mi tego nie wytłumaczycie!

- Przestań zachowywać się jak gówniarz! Jakbyś nie zauważył, mamy przejebane, więc teraz grzecznie ze mną pójdziesz i wydostaniemy się razem z tego bagna, bo nie po to zabiłem własnego ojca, abyś teraz robił mi tutaj sceny! – Choi pierwszy raz na mnie krzyknął. Byłem tak wmurowany, że nie wiedziałem nawet jak zareagować, więc stałem w miejscu z otwartymi szeroko ustami. Choi złapał mnie za ramię, ciągnąc w tylko sobie znanym kierunku. 

- Przepraszam – wyszeptałem ledwo słyszalnie pod nosem, pozwalając się ciągnąć. Czułem jak palce Choi wbijają się w moje ramię, po czym na pewno zostanie spory siniak. Co prawda miałem zwieszoną głowę, a wzrok utkwiony we własnych stopach, to czułem, że mama podąża za mną. Wiedziałem, że patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi, zmartwionymi oczami. 

Wszystko działo się tak szybko i było takie chaotyczne… Jechaliśmy busami, stopami i szliśmy wiele kilometrów. Nadal czuliśmy oddech innych na karku. Byliśmy uciekinierami i zabójcami Alfy. Do tego Minho zdobył, poprzez zabicie swojego ojca, jego pozycję. Co prawda był teraz silniejszy i zdolny mnie obronić, niósł jednak wielki ciężar na swoich barkach. 

- Taeminnie, musimy porozmawiać – podczas drogi na lotnisko, skąd mieliśmy wysłać moją mamę do Europy, ona podeszła do mnie. Jechaliśmy właśnie jakimś autobusem miejskim, a ja czułem jak mnie mdli i ostatnie czego chciałem to rozmowa. Wiedziałem jednak, że potem zapewne nie będzie już do tego okazji. Minho dotknął mojego kolana, kiedy dalej wpatrywałem się za okno. Ciche westchnienie wydobyło się spomiędzy moich warg. 

- Czy Minho jest moim bratem? – Bo moim pytaniu nastała martwa cisza, która tylko utwierdziła mnie w fakcie, że tak jest. 

- Tak, kochanie, jest. Macie… mieliście wspólnego ojca. – głos mojej matki drżał. Nie wiedziałem tylko dlaczego. Od płaczu? A może i z powodu tego, że musiała się po tylu latach przyznać do tego, że okłamywała mnie całe życie… Spojrzałem na Minho, nie wydawał się zaskoczony. Wcześniej też w sumie nie wyglądał. 

- Wiedziałeś?! – niemal krzyknąłem, nabuzowany tymi wszelkimi emocjami. Do tego okazało się, że mam, nie poprawka, miałem ojca, który chciał mojej śmierci. W sumie powinienem teraz płakać i dziękować Minho, że mnie wybrał, jednak nie mogłem. Choi pokiwał głową w odpowiedzi na moje pytanie. – Odkąd wiedziałeś? 

- W sumie od samego początku. Widziałem cię jak byłeś mały, zanim mój.. nasz ojciec wywalił twoją matkę z południa. Poznałem cię po znamieniu za uchem. – Minho patrzył na mnie miękko, niemal szczenięco, jakby chciał mnie za wszystko przeprosić. I prawie zmiękłem pod tym spojrzeniem, póki nie powróciła do mnie myśl, że przecież to mój BRAT! To by jednak wyjaśniało skąd zna datę moich urodzin…

- Cudownie, po prostu świetnie – burknąłem pod nosem, zapadając się mocniej w fotelu. – I nie przeszkadzało ci to? Wiesz, jesteśmy w końcu braćmi. To nie jest naturalne. Już samo to co robimy jest źle przyjmowane przez społeczeństwo – wydawało mi się, że mówię coraz ciszej.
- Kocham cię więc nie chciałem aby coś takiego nam przeszkodziło – Choi dotknął mojej dłoni, a ja, pomimo że chciałem, nie mogłem jej odsunąć i zakończyć tego wszystkiego. 

- Później dowiedziałem się, że moja matka przyjechała do kraju z Europy. Zakochała się w naszym ojcu. Przeżyli kilka upojnych chwil, nie chciałem w to jednak wnikać. Niestety miał wtedy żonę, matkę Minho. Zdradzał ją z moją mamą, podczas gdy ona nie miała o tym pojęcia – Tae czuł jak jego powieki mu ciążą i coraz trudniej mu się skupić. Nie przestawał jednak ściskać dłoni kochanka. Kibum przysłuchiwał mu się uważnie, chłonąc każde jego słowo. – Mieszkała w mieście, które należało do niego. Zaszła w ciążę, którą przez długi czas ukrywała. Kiedy wyszło na jaw, udawał cudownego ojca i kochanka. Zajął się nią i dbał o jej zdrowie a kiedy się urodziłem nadal grał. Kiedy skończyłem trzy lata wywalił nas na północ. Najwidoczniej mu w czymś wadziliśmy. Do dnia dzisiejszego nie wiem czemu to zrobił. – Rudzielec zrobił niezadowolony dzióbek, zerkając na Key. W sumie co jakiś czas to robił, chcąc sprawdzić czy ten go w ogóle słucha. – Minho kiedy był młodszy był bardzo ciekawskim dzieckiem i podążał wszędzie niezauważony za ojcem. Wtedy też mnie zobaczył. Nasze spotkanie w lesie oczywiście było całkowicie przypadkowe. Najwidoczniej los chciał nas znowu połączyć. – Taemin uśmiechnął się blado. 

- Czyli w końcu zaakceptowałeś to, że jesteście braćmi? – dopytał blondyn, przechylając delikatnie głowę w bok. 

- A jak mogłem nie zaakceptować? Kocham go i nigdy nie byłaby to miłość jak u braci. 

- Rozumiem to… - odparł Kibum, a jego usta wygięły się w subtelny uśmiech. Wstał z miejsca, aby objąć przyjaciela. Blondyn wyjął igłę z żyły chłopaka. Ten chciał już zaoponować, key mu jednak nie pozwolił. Ucałował go w czoło, a powieki wilkołaka stały się nagle niezwykle ciężkie. Opadł głową na łóżko kochanka, nadal trzymając jego dłoń. 

Blondyn podłączył nową kroplówkę z krwią, starą zabierając ze sobą. Podejrzewał, że to za mało tej życiodajnej cieczy dla Minho, nie mógł jednak pozwolić Taeminowi więcej z siebie wycisnąć. 

- Onew, mam pytanie – Kibum wszedł do salonu, gdzie szaman właśnie porządkował rozwalone na podłodze książki. Jinki uniósł głowę, rzucając chłopakowi pytająco spojrzenie. – Czy jeśli podasz mu inną krew, niż ta jego, wtedy coś się stanie? – dopytał. W tym momencie wszedł wampir zwabiony głosem kochanka niczym kot kocimiętką. 

- Nie, po prostu zneutralizuję niechcianą grupę. 

- Beż żadnych konsekwencji?

- Bez konsekwencji – przytaknął mu szaman, zaciekawiony co też blondyn wymyślił. Nie chciał jednak wnikać uznając, że to jego sprawy. I cokolwiek chce zrobić – chce pomóc. 

- Kibum, co ty kombinujesz? – dopytał wampir, zaniepokojony tym błyskiem w oku kochanka. Key uśmiechnął się do niego szeroko, może i nieco szatańsko? 

- Naprawiam swoje błędy – odparł lakonicznie, niewiele tym samym mu wyjaśniając – Zaufaj mi – dodał, widząc niepewny wzrok kochanka. Podszedł do niego, aby ucałować go szybko w usta. Po czym pokierował się z niemal całkowicie zużytą kroplówką z krwią do piwnicy. 

Wcześniej to wnętrze wywoływało u niego niepokój, teraz jednak uznał je za bardzo gustowne. 

Blondyn wyszukał jakieś wielkiej, kamiennej misy. Sprawdził czy jest dokładnie wyczyszczona i ku jego szczęściu była. Jednak mógł się spodziewać czegoś innego po pedantycznym Onew? Poszukał jeszcze ostrza i jednym skinieniem dłoni zapalił wszystkie świece w pomieszczeniu, rozświetlając je całe. 

Naciął swój nadgarstek, przytrzymując ranę dłonią. Przysunął dłoń nad misę i dopiero teraz pozwolił krwi obwicie ściekać do środka. Wiedział już, że nie umrze. Przynajmniej miał nadzieję, iż nic w tym aspekcie się nie zmieniło. 

Kiedy kamienna miska była wypełniona po brzegi, obwiązał ranę materiałem. Czuł nieprzyjemne pieczenie w nadgarstku przy każdym ruchu. W tym momencie liczyła się jednak każda stracona minuta. Nie przeciągając dłużej, sięgnął po kroplówkę z krwią Taemina.

Chwilę jeszcze wpatrywał się w czarną jak smoła ciecz, która była jego krwią, nim dodał do niej szkarłatną posokę wilkołaka. Wystarczyło kilka kropel, aby substancja w misie zmieniła zabarwienie na czerwoną. 

- Niech to się uda… - mruknął pod nosem, biorąc w dłonie naczynie, kierując się z nim w stronę sypialni. Trzymał kciuki aby jego plan wypali, bo jeśli się nie uda wtedy któryś w jego przyjaciół zapewne umrze…. 
______________________________________________________
 Znowu skończyłam pisać rozdział strasznie późno... W sumie miałam w nim umieścić jeszcze nasze aniołki, ale uznałam, że nie uda mi się więcej napisać, bo powieki mi się już zamykały. 
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, bo ja sama jestem do niego średnio przekonana. ;< 
Jednak serce moje sie raduje kiedy widzi tylu nowych czytelników ^^ Bardzo wam wszystkim dziękuję <3 
Kolejny rozdział standardowo za tydzień. Postaram się z nim wyrobić dla was. 
A teraz pozostaje mi podziękował za wszystkie poprzednie komentarze i rzucić udanej niedzieli~!  

niedziela, 20 października 2013

Strach ma wielkie kły - Rozdział 18

Rozdział niebetowany
______________________________________________________________



Key czuł ból promieniujący z okolicy klatki piersiowej. Jęknął cicho, łapiąc się za przód koszulki. 

- Przepraszam, chyba nieco przesadziłem – Key uchylił powieki słysząc znajomy sobie głos. Jego oczy napotkały czyste niebo wśród uliczek starego miasta. Uzjel wyciągnął w jego stronę dłoń chcąc mu pomóc wstać. Jednak Kibum już mu tak nie ufał, dlatego dźwignął się o własnych siłach z ziemi. 

- Gdzie jesteśmy? – dopytał blondyn, rozglądając się zagubiony dookoła. Nijak staromiejski plac z domami nie stworzonymi nawet z cegły, nie przypominał przytulnego domu szamana. 

- W naszym domu – mężczyzna uśmiechnął się krzywo, kierując wzrok na budynek z którego wydobywały się krzyki. – Chodź ze mną – rozkazał Kibum kierując się do środka. Key z coraz mniejszym zaufaniem podążył ze mężczyzną. Nie chciał tutaj być z nim. Jednak nie miał innego wyjścia. W końcu tylko on znał wyjście z tego dziwnego świata. 

Kiedy weszli do środka przywitał ich widok iście niesmaczny. Przynajmniej w mniemaniu blondyna, który nigdy nie lubił widoku kobiecych stref intymnych. Nie wspominając już tutaj o porodach, które nie należały do najcudowniejszych widoków na świecie. Owszem, samo przyjście na świat było cudem, ale to jak do niego dochodziło już nie. Wielu facetów mdlało, a samemu Key przypominało to wylęganie się kosmity z łona żywicielki. 

- Kto to? – zapytał blondyn, stojąc za starszym mężczyzną. 

- Nasza matka – odparł prosto i szybko. Kibum już zauważył, że nikt nie zwraca na nich uwagi. Co znaczy, że chyba nie cofnęli się w czasie i nie są materialnymi bytami. 

Kobieta na łóżku, obok której stał starszy mężczyzna, krzyczała i błagała o to aby to się skończyło. Poród w dawnych czasach był nieprzyjemny i wiele matek go nie przeżywało. 

Na szczęście oni nie musieli długo czekać, bo już po chwili z łona kobiety wyszło dziecko. Chłopiec nie wyróżniający się niczym spośród setki innych dzieci. Tak przynajmniej myślał Kibum, bo prawda była inna. 

Iście sielankowa atmosfera, podczas której kobieta ze łzami w oczach tuliła synka a mąż obejmował oboje w silnym uścisku masywnych, opalonych na słońcu ramion. 

Uroczą scenę przerwało jedno uderzenie w drzwi, które wyrwało niezbyt mocne drewno z zawiasów. Do środka wtargnęli intruzi odziani w długie, czarne szaty. Spod kapturów wyłaniały się lśniące na biało włosy. Ich rysy twarzy były delikatne, subtelne, niczym kobiece. Key jednak dostrzegł chęć mordu z oczach czarnych jak smoła. 

Nieznajomi wyrwali dziecko kobiecie, które błagała ich aby jej je oddali. Wszyscy przemawiali w nieznanym Key języku. Blondyn spojrzał pytająco na Uzjela. Ten czując na sobie jego wzrok, pośpieszył z wytłumaczeniem. 

- Ten chłopiec to my. Zabrano nas od matki. Ci ludzie ubrani w czerń to aniołowie.

- Czemu nas zabierają? 

- Bo urodziliśmy się w nieodpowiednim czasie. – odparł, jak zwykle enigmatycznie. – Wiesz jaki mamy rok? – dopytał, patrząc w końcu na blondyna. Key pokręcił przecząco głową, oczekując odpowiedzi. Uzjel uśmiechnął się krzywo, wychodząc na zewnątrz. Wskazał palcem na niebo, które było pełne gwiazd. Blondyn zdziwił się, bo przecież kiedy wchodzili do środka było jasno, a słońce wisiało wysoko.  – Widzisz tą gwiazdę? – mężczyzna wskazał na gwiazdę jaśniejącą najmocniejszym światłem. Blondyn kiwnął szybko głowa, wpatrując się niczym oczarowany w niebo. Na Alasce, w swoim domu, idealnie widział gwiazdy. Jednakże nigdy nie widział tak pięknie lśniącego olbrzyma. – Mamy wrzesień czwarty  roku p.n.e. A dzisiaj jest noc narodzin Chrystusa – dodał, co wmurowało Key w ziemię. Chłopak spojrzał na nowo na gwiazdę. Może i nie był religijny, jednak znał podstawowe informację. Takie jak to, że podczas narodzin dzieciątka, na niebie widniała gwiazda, która prowadziła podróżnych do stajenki. Przynajmniej tak mówiono w kolędach, które musiał wysłuchiwać co roku. O ile się nie myli nazywano ją „gwiazdą betlejemską”. 

- Dobrze.. – odparł z wahaniem w głosie blondyn. Może i już wiedział w jakim roku są. Jednakże co to ma do ich porwania? No i… czy Jezus nie urodził się dwudziestego piątego grudnia pierwszego roku przed nasza erą? 

- Nie wszystkie daty się zgadzają z tymi w biblii. To kościół nałożył ten dzień jako termin narodzin Jezusa. – Uzjel uprzedził pytanie, które w końcu padłoby z ust blondyna. Znał go nazbyt dobrze i wiedział co siedzi w głowie chłopaka. 

- Jednak nadal nie wiem czemu anioły nas zabrały. Czy one nie powinny być dobre? – Key powoli gubił się w tym wszystkim, a czuł że to nie jest nawet początek całej historii. 

- Nie, anioły to sukinsyny jakich mało – w głosie starszego mężczyzny było słychać gorycz. – Mieliśmy tego pecha, że urodziliśmy się wraz z Chrystusem. Tego samego roku, tego samego dnia o tej samej godzinie i minucie.. idealnie w tym samym momencie. To przesądziło o naszym dalszym losie. 

- C-co oni z nami zrobili? – zapytał zaniepokojony blondyn, widząc odzianych w czerń mężczyzny wychodzących z ich domu. Aż bał się zajrzeć do środka, po tym jak sobie uświadomił, że nie słyszy już szlochu i krzyków swoich rodziców. 

- Zabrano nas do piekła. – Uzjel uśmiechnął się krzywo, a  wszystko wokół nich zaczęło się rozmazywać i przyśpieszać. 

Key przetarł oczy, kiedy w końcu obraz zaczął się wyostrzać. Czuł żar palący całe jego ciało. Starszy mężczyzna wydawał się niewzruszony. Czuł nawet nostalgię widząc dobrze sobie znany czarny pokój z jedynie kilkoma łóżkami i surowymi ścianami bez mebli. 

- Tutaj mieszkaliśmy przez kilka pierwszych lat. – Kibum rozejrzał się dookoła, widząc kilka innych dzieci. – Nie byliśmy jedyni… - dodał mężczyzna widząc w co wpatruje się blondyn. Key kiwnął głową pozwalając Uzjelowi kontynuować opowieść. – Zabrano nas od naszych matek, ponieważ byliśmy wyjątkowi – Kibum czuł, że teraz mężczyzna nie mówi tylko o ich dwójce ale o reszcie dzieci. – Szybko dorastaliśmy tutaj na dole, wśród rozpusty i śmierci. Szkolona nas na morderców. Najpierw nas torturowano, kiedy tylko skończyliśmy pięć lat. Sprawdzano naszą wytrzymałość, za razem chcąc zaszczepić w nas nienawiść. Nazywano nas dziećmi przeklętej krwi. Po dziesięciu latach ciągłych tortur zaczęto nam proponować zmianę. Wręczano nam bicz i kazano torturować dusze ludzi, którzy zgrzeszyli albo nie zgadzali się z religią nowego boga. Było ich wielu, nie wiem nawet ilu się ich przewinęło. Wiem, że nie każde z dzieci przeklętej krwi się od razu zgadzało, niektóre miały dobre serce… - mężczyzna uśmiechnął się krzywo, a key wszelkimi siłami próbował skupić się na Uzjelu a nie na krajobrazie gnębionych przez stulecia dusz, które wyły i błagały o wybaczenie. Ludzie błagali go o litość… 

- A… jak było z tobą?  

- Ja nie mam dobra w sercu, Kibum  - mężczyzna odwrócił się do blondyna, jednak Key nie mógł do końca uwierzyć w jego słowa. – Uczono nas jak zabijać, a w tym czasie syn Boży na powierzchni zdobywał zwolenników. Nie rozumiałem przez długi czas jaki był sens tego wszystkiego. Co ON planował. Jednak wraz z jego wstąpieniem do nieba, nas puszczono na powierzchnie. Mieliśmy wtopić się w ludzi, poznać ich zachowania, aby następnie zabijać grzeszników. Mieliśmy być bożą bronią na wrogów. Czułem jednak, że to nie jest właściwy cel. Było coś jeszcze, jakieś drugie dno. I się nie myliłem – straszy mężczyzna spojrzał na dom pogrążony w ogniu, który sam zapalił, aby szybko i efektownie pozbyć się heretyka. Zaraz przy jego boku pojawił się czarnoskóry chłopak oraz blondwłosa dziewczyna wraz z rudowłosą, piegowatą nastolatką – To pozostali. Nie posiadaliśmy imion. Nikt nam ich nie nadał, więc sami to zrobiliśmy. Teraz ich już nawet nie pamiętam. Zamazał je czas… Mimo to, to właśnie oni przyczynili się do mojego sukcesu. Udałem ich przyjaciela, dobrego kumpla, aby następnie wbić całej trójce nóż w plecy. – Kibum spojrzał na niego z nieskrywanym zdziwieniem, kiedy usłyszał dumę w głosie mężczyzny. – Nie patrz tak na mnie. Wiem, że jestem zły – odparł Uzjel z cieniem uśmiechu błąkającym się w kącikach ust. – Niemniej miałem rację – dodał z dumą w głosie. – To był konkurs. Zawody, które mógł wygrać tylko jeden. Wiele ryzykowałem zabijając ich, jednak to ile zyskałem było tego warte. Kiedy zostałem sam, uzyskałem moc. 

- Co dokładnie masz na myśli? 

- Jakby ci to wytłumaczyć.. – Uzjel zamyślił się przez chwilę, chcąc to przekazać w jak najbardziej prosty sposób dla laika. – Minęło kilka wieków nim ich zabiłem. Przez ten czas Bóg czuwał nad wszystkim, jednakże zaczęło go to nudzić. Miał więc idealną okazję aby zwalić swoje obowiązki na jakiegoś frajera. I tym kimś byłem ja. Uzyskałem cząstkę boskiej mocy, mając serce demona. Mogłem jednym słowem rozpętać wojnę, zabijać ludzi, mącić im w głowie. Oczywiście, mogłem również czynić dobro. Uzdrawiać drobne rany, leczyć choroby psychiczne czy też napawać ludzi nadzieją i kończyć bitwy. Niemniej nie robiłem tego. Czerpałem uciechę z ludzkiego cierpienia. Wśród niego zostałem wychowany i tylko to miałem w sercu. – Key wsłuchiwał się w jego opowieść z niedowierzaniem. Mimo to wiedział, że było coś, co musiało się zmienić. Jakiś czynnik, który zaważył na to, że on tutaj jest, razem z drugim sobą.  

- Musi być jednak jakieś „ale”, prawda? – dopytał blondyn, rozglądając się dookoła, krajobraz cały czas się zmieniał. Mimo to nadal miały jedną wspólną cechę. Wszystkie były przepełnione krwią, która była na rękach Uzjela, ich rękach… Teraz jednak obraz wokół był spokojny , a cisze przerywały jedynie ich oddechy oraz ćwierkanie ptaków. Kibum tylko czekał aż wybuchnie ogień, ludzie zaczną w popłochu uciekać. 

Nic takiego o dziwo nie nastąpiło. 

- Spokojnie.. opowiem ci wszystko po kolei – i opowiadał. Opowiedział chłopakowi o wojnie dwóch braci, podczas kolonizacji ameryki. Wojna ta była największą i najkrwawsza w dziejach stworzeń nieludzkich. A wszystko dzięki podpuszczeniu bardziej rządnego władzy brata na drugiego. – Właśnie dlatego nienawidziłem ludzi, byli tacy… łatwowierni i nie trudno było ich kontrolować. Słowo ma większą siłę niż pięść. – Blondyn kiwnął głowa. Chcąc czy nie – musiał przyznać mu rację.

Key zerknął kątem oka na krajobraz. Właśnie we wspomnieniach widzieli ciemną postać przechodzącą przez las. Nie trudno było się domyśleć, że owym intruzem był Uzjel z przeszłości. 

- Zaczęło mnie to nudzić. Przestałem się dziwić czemu Bóg się wycofał. Nie mogłem jednak, tak jak on, uciec. Miałem swoją dumę, która nie pozwalała mi zrezygnować – mężczyzna nie patrzył na Kibuma, wlepiając wzrok w siebie samego z przeszłości. – Jak co dzień chodziłem po ziemi, napawając się widokiem wojny. Niemniej tego dnia zabłądziłem w lesie. Szedłem dwa dni i trzy noce. Mogłem co prawda odnaleźć drogę, mimo to nie zrobiłem tego. Niczym człowiek błądziłem po ścieżkach i krzewach. Wydawało mi się to na pewien sposób atrakcyjne, bo było czymś nowym dla mnie. Podobnie jak to co stało się później… - w tym momencie Uzjel zawiesił głos, wpatrując się z delikatnym uśmiechem w poświatę przedzierającą się przez ścianę liści i krzewów. 

Wyszli na otwarty teren gdzie stał stary, drewniany dom oraz stodoła. Zwierzęta kręciły się po okolicy. Konie biegały wolno, krowy i owce podjadały wysoką trawę, a wokół nich z wiadrem paszy lawirował młodzieniec. Jego złociste włosy połyskiwały w blasku popołudniowego słońca. Skóra była delikatnie zaróżowiona od pracy na słońcu a wydatne usta wygięte w szczery uśmiech. Key wydawało się, że już kiedyś widział tego chłopaka. Jednak jak zwykle pamięć płatała mu figle i nie mógł sobie przypomnieć skąd go zna. 

Ciemna postać wyłoniła się spomiędzy drzew, wpatrując się w scenę rozgrywającą się przed ich oczami. Było w niej coś niesamowicie ciepłego i naturalnego oraz beztroskiego.  

- Miał na imię Jamie. Był zwykłym chłopakiem, który zajmował się farmą swojej chorej cioci. Przygarnęła go pod swój dach kiedy jego rodzice zginęli – Głos Uzjela drżał delikatnie, zupełnie jakby powstrzymywał pewne emocje, którym nie chciał dać wyjść na światło dzienne. 

Key pokiwał głową, zwracając wzrok z powrotem na to, co działo się wokół nich. Dawne wspomnienie Uzjela kroczyło w stronę blondwłosego chłopaka, który na jego widok najpierw się zdziwił, zaraz jednak obdarzył szczerym uśmiechem. Tak niewinnym, zupełnie jakby obdarzał tym gestem dobrego człowieka, a nie nieśmiertelnego demona z sercem przesączonym goryczą i czarnym jak smoła. 

Wywiązała się między nimi rozmowa, pomimo że była raczej jednostronna. Blondyn gadał niczym najęty, wręczając mężczyźnie wiadro z mlekiem, a jego usta się nie zamykały. I co dziwne, Uzjel nie wiedział co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu zdarzyła mu się taka sytuacja, podczas której nie wiedział co począć. Za razem gadatliwość chłopaka go niepokoiła, z drugiej jednak strony wydawał się w pewien sposób szczęśliwy i pierwszy raz w życiu odczuł ulgę i spokój. 

- Uwielbiałem spędzać z nim czas. Był jakby ponad nienawiścią i wojną, która toczyła się kilkanaście kilometrów dalej. Sprawiał, że zacząłem żywić pozytywne uczucie względem ludzi. On był aniołek. Jednak nie takim jakich znam, był aniołem jakie opisywali ludzie. Jednym uśmiechem potrafił zbawić ludzkość i mnie. – mężczyzna pozwolił sobie na nikły uśmiech, ze smutkiem wpatrując się we własne wspomnienia, kiedy siedzieli razem na ganku przed drewnianym, zniszczonym nieco przez czas domem. Chłopak częstował go ciastkami i opowiadał o swoim dniu. Uzjel nie mówił nic o sobie, a Jamie nie pytał. – Przychodziłem do niego niemal codziennie. Przez cały czas kiedy go nie widziałem myślałem o tym co robi, czy jest szczęśliwy, czy właśnie bawi się z psami. Nie mogłem go wyrzucić ze swoich myśli. Wyczekiwałem naszego spotkania, a kiedy go widziałem, uśmiechałem się. Nauczył mnie jak doceniać inne stworzenia, życie innych. Nauczył mnie jak się śmiać i cieszyć życiem. Zacząłem sobie z czasem uświadamiać, że go kocham. Przeraziło mnie to, więc uciekłem. Zdałem sobie jednak sprawę, że to nie ma sensu. I w sumie miłość nie jest zła. Chyba minął tydzień odkąd go nie widziałem. – wraz ze słowami mężczyzny obrazy wokół nich się zmieniały. Ciemna postać odziana w długi płaszcz z ptasich piór, biegła przez las z szerokim uśmiechem i delikatnymi rumieńcami. Mężczyzna nie wyglądał jak ten stojący obok Kibuma. Bardziej przypominał w tym momencie Key, z tymi beztroskim błyskiem i szczęściem w oczach, niż bezlitosnego Uzjela

- Odrzucił cię? – dopytał blondyn, domyślając się, że coś musiało spowodować, że mężczyzna na powrót stał się taki, jakim jest teraz. 

- Nie… - odparł, patrząc dziwnie mętnym wzrokiem na Kibuma. Zaraz zwrócił na powrót głowę w stronę swoich wspomnień, które pokazywał blondynowi. 

Wraz z wyłonieniem się spomiędzy drzew, im oczom ukazała się polana a na jej środku widok masakry. Zwierzęta miały rozczłonkowane i poszarpane ciała. Co niektóre nadal ciężko dyszały konając w męczarniach. Dom był jeszcze większą ruiną niż wcześniej. Deski powyłamywane, drzwi rozwalone. Wszędzie była krew a ze stodoły zostały tylko wióry po pożarze. 

- Mój boże…  - Key zakrył usta dłonią, widząc to wszystko. Czuł ból w piersi, zupełnie jakby łączył się odczuciami z postacią ze wspomnień, która aktualnie padła na ziemię płacząc w niebogłosy nad ciałem ukochanego.

- Zginął w wojnie, którą sam wywołałem. – Uzjel miał drżący głos, jednak żadna łza nie uleciała z jego oczu. W porównaniu do Kibuma, który ścierał właśnie słone krople z polików, mężczyzna wydawał się niewzruszony. – To zabawne, że przed tym wydarzeniem nie obchodziło mnie co czują ludzie. A przez własną bezduszność cierpiałem tak jak oni… - krajobraz wokół nich znowu zaczął się zmieniać i przyśpieszać. 

Tym razem znaleźli się pośrodku pola bitwy. Wilkołaki zabijały swoich braci, szamani próbowali zapanować nad zaistniałym bałaganem, niektórzy stawali po jednej ze stron walcząc z pobratymcami. Wszędzie walały się ciała, ziemię pokryło morze krwi. 

Wtedy niebo przecięła błyskawica, jej grzmot zagłuszył ryki i okrzyki walczących. Wszyscy stanęli, wpatrując się w niebo, które zaszło chmurami a spomiędzy nich prześwitywała czerwona poświata księżyca. 

Ziemia rozstąpiła się, drzewa znikały w czarnej otchłani a między nimi wraz z tysiącem kruków szła postać odziana w czerń. Jej spojrzenie było srogie i mrożące krew w żyłach. Wszyscy schodzili mu z drogi, kiedy ten dumnie kroczył pomiędzy walczącymi. Stanął na środku pola przemawiając do nich. A jego głos, pomimo że cichy, rozchodził się po lesie, miastach, docierał do każdego wojownika.
Tego dnia narodziła się legenda o proroku, który potęgą swojego głosu zakończył wojnę plemion.
- Po śmierci Jamiego załamałem się. Nie umiałem już wykonywać bożej misji z żalem w sercu. Nie umiałem zabijać… Próbowałem się ukryć. Cierpieć w samotności. Nie mogłem mimo to zapomnieć. Ten ból był gorszy niż wszystkie tortury, które na mnie praktykowano w piekle. – Uzjel wrócił do opowiadania swojej historii. Obrazy zaczęły znikać. Nastąpiła nieprzenikniona ciemność, a wśród niej tylko oni. 

- Nadal jednak nie rozumiem co to ma wspólnego ze mną.. jak się tutaj znalazłem i czym jestem – Kibum zaczął się trząść, czując coraz większy natłok myśli i uczuć, które zalewały go niczym fala. 

- Ty… - mężczyzną zawiesił głos, próbując ubrać to co chciał powiedzieć w sensowne wytłumaczenie. – Byłem tak załamany, że chciałem popełnić samobójstwo. Jednak nic nie było mnie w stanie zabić. Rzuciłam się z klifu, strzeliłem sobie w głowę, wbiłem nóż w serce… Nic nie było w stanie mnie zniszczyć. Dlatego postanowiłem stworzyć ciebie. Rozdzieliłem swoją duszę na dwie. Tak powstałeś ty, któremu nadałem imię Kibum oraz ja. Sam nadałem sobie imię Uzjel. – zaczął ich spowijać ciemny dym, który dostawał się do płuc blondyna, dusząc go. – Ty byłeś tą częścią dawnego nas, która narodziła się po poznaniu Jamiego. Jesteś emocjonalny, łatwo się zakochujesz i łakniesz miłości. Jesteś niewinny… dlatego usunąłem twoje wspomnienia i nadałem ci nowe. Znalazłam wioskę na odludziu, gdzie nikt nigdy by nas nie znalazł. Liczyłem, że nigdy się już nie spotkamy. – Uzjel wyciągnął w stronę blondyna dłoń, dotykając jego bladego polika. – Czas się znowu stać jednością… - mężczyzna przysunął się bliżej, zsuwając rękę z polika Key, na jego podbródek, który uniósł wyżej. Dotknął kciukiem spierzchniętych warg, składając na nich delikatny pocałunek. Kibum zacisnął oczy, zamiast przyjemności z kontaktu fizycznego, czuł ból w całym ciele, a wszystko kumulowało się w sercu. 

***

Kaszlał, z trudem łapiąc oddech. Skulił się na podłodze, łapiąc za przód koszulki. Wypluł krew, która znalazła się w jego ustach. Otarł kącik ust, z którego spływała szkarłatna ciecz. Rozejrzał się po wnętrzu w którym się znalazł, a z którego zniknął po pojawieniu się Uzjela. Nie był jednak już tym samym człowiekiem co wcześniej. Nie wiedział nawet czy może się dalej nazywać człowiekiem…
Blondyn dźwignął się na równe nogi, idąc w stronę źródła hałasu. Uchylił drzwi i wszystko nagle stało się dla niego przerażająco zrozumiałe. Nawet nie zdziwił go widok LuHana kierującego hordą hybryd ani jego białe skrzydła połyskujące w słońcu. 

Kibum nabrał powietrza do płuc, nikt na razie nie zauważył jego pojawienia się. Wszyscy byli zajęci przeciwnikami lub opatrywaniem rannych. Blondyn przymknął oczy, skupiając wszelkie swoje zmysły. W ciągu tak wielu lat jego umiejętności nieco zardzewiały, więc chwilę mu zajęło skupienie się. 

Czarne chmury, niczym smoła, zasnuły całe niebo nad ich głowami. Od strony lasu nadeszło głośne krakanie, a w niebo wzbiły się tysiące ciemnych kruków. Zaczęły one krążyć nad ich głowami.
Blondyn uchylił powieki, jego oczy były czarne niczym jego serce. Spojrzał na LuHana oraz jego bestie. Uniósł dłoń, jednym sprawnym ruchem ręki łamiąc hybrydom karki. Zwierzęta padły martwe na ziemię, wszyscy oniemiali spojrzeli w stronę Key. 

- Wystarczy tego, archaniele Chamaelu*, władno bestii. -  Kibum przemówił głosem cichym, lecz przecierającym się przez każdy zakątek lasu. LuHan, czy raczej Chamael, spiął się wyraźnie, jednak kazał bestią, ukrytym w cieniu drzew, odejść. Położył dłonie na biodrach. Kiedy Jonghyun i Tae opuścili gardę, archanioł dobył sztyletu rzucając się na blondyna. Nim wampir czy wilkołak zdążył zareagować, LuHan był już przy Kibumie. Nawet Key nie spodziewał się takiego obrodu spraw.
Nim jednak sztylet zdążył zanurzyć się w wątłym ciele blondyna, nieznana im postać zasłoniła Key, powalając archanioła na ziemię. 

Piorunu rozbrzmiały rozświetlając polane, a im ukazały się ciemne skrzydła, które otulały nieznajomego. Brunet spojrzał przez ramię na Kibuma, zaraz jednak jego wzrok powędrował na Chamaela leżącego na ziemi. Patrzył z dołu nienawistnym wzrokiem na nowego przybysza. Mimo to nie odważył się podnieść na niego ręki, wiedząc, że został pokonany i czeka go kara za swoje wybryki. 

- Samael… - Key rozpoznał od razu mężczyznę. W końcu kilka lat mieli ze sobą styczność i dość dobrze go pamiętał. To właśnie on pomagał mu dokonywać egzekucji i wybierać cele. 

- Proroku… - brunet skinął mu głową. – Czy raczej wolisz być nazywany Kibumem? – zapytał, uśmiechając się delikatnie. Nie czekał jednak na odpowiedź, od razu zgiął się w pół, zabierając z ziemi sparaliżowanego LuHana. – Spotkamy się jeszcze – dodał, nim odleciał wraz z blondwłosym archaniołem przerzuconym przez ramię. 

Jonghyun, Tae i Onew wpatrywali się z niedowierzaniem w Kibuma. Ten ogarnął wzrokiem wszystkich zebranych. 

- Zabierz go szybko do środka. – rozkazał szamanowi, który był w stanie jedynie kiwnął głową, łapiąc szatyna pod ramionami. – Jonghyun, pomóż mu – dodał, odwracając się w stronę domu, wiedząc, że reszta i tak za nim podąży. 

Blondyn usiadł w salonie, zasłaniając dłońmi twarz. Wszystko go bolało, począwszy od mięśni po głowę. Słyszał jak Taemin szamoczę się przy Minho a Onew próbuje powstrzymać krwawienie. Czuł na sobie badawczy wzrok Jonghyuna, który sprawiał, że ręce mu się trzęsły.

- Nie patrz tak na mnie – wyszeptał, wiedząc, że wampir idealnie go usłyszy. Jong spuścił wzrok, patrząc gdzieś w bok. Kibum wstał podchodząc do wampira. Czuł się zagubiony, jednak pomimo tego, że już nie był do końca sobą, stare uczucia nadal zostały. Kochał Jonghyuna, dlatego dystans jaki brunet między nimi stworzył sprawiał, że to go raniło. 

- Przepraszam, po prostu… to wszystko jest takie porąbane – brunet wsunął palce we włosy, patrząc szczenięco na blondyna. Key kiwnął głową, przysuwając się do wampira, wtulając w jego masywne ramiona. Jonghyun objął go niepewnie w pasie, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. 

- Wiem… - odparł, odsuwając się. Spojrzał w stronę korytarza gdzie właśnie w kółko chodził Taemin. Onew zamknął mu przed nosem drzwi, gdy zajmował się raną szatyna. Key podszedł do niego, patrząc na niego zmartwiony. Tae wytarł łzy, które zebrały się w kącikach jego oczu. 

Nim Key zdążył coś dodać, z pomieszczenia wyszedł szaman. Jego mina nie zwiastowała niczego dobrego. 

- Zaszyłem go i nie powinno być infekcji, ale…

- Ale? 

- Stracił wiele krwi. Niestety nie dysponuję jego grupą. Tym bardziej wilkołaczom. I nim zaproponujesz, że oddasz swoją, niestety musze powiedzieć nie. Musielibyście być spokrewnieni, aby ta się przyjęła – Onew uprzedził odpowiedź Taemina, wiedząc, że ten jest gotów oddać cała swoją krew dla kochanka. Jednak w tym przypadku, w porównaniu do ludzi, transfuzja krwi była o wiele trudniejsza. Rudzielec spojrzał spanikowany na zebranych w korytarzu, do których dołączył wampir. 

- To… nie będzie problem – mruknął młodszy wilkołak, przełykając gule, która powstała w jego gardle. – Minho jest moim bratem….  

* imię LuHana nie ma nic wspólnego z jego właścicielem. Wybrałam je losowo, jako, że nie było anioła, który odpowiadałby za zwierzęta. Przynajmniej mnie nie udało się żadnego odnaleźć. 

______________________________________________________________ 

Mam nadzieję, że ten rozdział rozjaśnił wam sytuację ^^ oczywiście niektóre rzeczy nie zostały nadal wytłumaczone, jednak to przyjdzie z czasem i kolejnymi rozdziałami. 
Wracamy do wstawiania notek raz w tygodniu, chociaż nie wiem jak to będzie, bo ten rozdział skończyłam pisać dzisiaj o trzeciej w nocy. Dlatego przepraszam za ewentualne błędy, ale jeszcze pies mnie obudził o 7 rano, a potem ciężko jest mi zasnąć xd 

Proszę również o oddawanie głosów w ankiecie. Można zaznaczyć więcej niż jedną odpowiedź ^^ 
Ale co do następnego opowiadania, szykuje nam się Fluff o tematyce szkolnej. Nigdy nie pisałam w sumie typowego fluffa, dlatego to będzie w pewnym sensie mój pierwszy raz. Planuje go napisać na 6/7 rozdziałów, a potem zabrać się za kryminał z wątkiem fantasy... chociaż jak teraz spojrzałam to wygrywa horror, ale zostało nadal 11 dni więc wszystko może się jeszcze zmienić ;3

Już nie gadając dalej, dziękuję za wszystkie poprzednie komentarze, które napędzają mnie do pisania <3 

Miłego dnia kochani~!  : D

Och, zapomniałam wspomnieć, że jestem bardzo szczęsliwa i wdzięczna, bo blog w środę przekroczył liczbę 10 tys wejść :3 Z tej okazji spróbuje napisac/skończyć dla was jakiegoś oneshota z listy planowanych. Piszcie jeśli byście byli mocno zainteresowani którymś ;3

Dodaję rozdział już 3 raz, bo za każdym razem ucina mi tekst, albo coś zmienia... blogger mnie dzisiaj nienawidzi ;< 

środa, 16 października 2013

"Nie jestem jak Minho" - 10. Kino, piwo i seks

Rozdział niebetowany
_____________________________________________________



Kibum stał na korytarzu opierając się o parapet. Plotki o jego pocałunku z Jonghyuna szybko rozniosły się po szkole. Oczywiście, większość z uczniów nie wierzyła w te pogłoski. Dziewczyny łudziły się, że ich obiekt westchnień nie jest gejem, a faceci.. cóż, oni zazwyczaj nie wierzyli w plotki. Niemniej i tak wszyscy patrzyli podejrzliwie na Kibuma, jakby to on był wszystkiemu winien. Przecież on był tutaj ofiara! Z prawnego punktu widzenia. W końcu on został pocałowany a nie był całującym! Nieważne, że on sam tego pragnął. Po prostu, to było denerwujące, kiedy wszyscy się tak w niego wgapiali. Lubił być w centrum zainteresowania, jednak wolałby, aby ludzie patrzyli się na niego dzięki jego wyglądowi, który zapiera dech w piersi. 

- Nie zabijaj już ich wzrokiem – nagle, niczym spod ziemi, wyrósł przy nim Taemin, sącząc powoli mleko bananowe przez słomkę. 

- To niech przestaną się na mnie gapić – burknął pod nosem, patrząc krzywo na jakąś dziewczynę, która od razu spuściła wzrok. 

- Stałeś się szkolną sensacją, więc się nie dziw – Taemin wzruszył ramionami, przesuwając obojętnie wzrokiem po innych uczniach. Key uraczył jego wypowiedź cichym prychnięciem, zaplatając ramiona na piersi. Może i nie miał nic przeciwko byciu na językach ludzi, jednak wolałby zasłynąć z innego powodu. Mimo to powinien się cieszyć, w końcu ważne, że o tobie mówią. 

- Mój kociak jest nie w humorze? – znowu niczym Taemin, Jonghyun wyrósł spod ziemi. Kibum nie wiedział już czy on jest tak roztargniony, czy też wszyscy wokół nabyli umiejętności ninja. 

- Kociak? – Kibum prychnął urażony, mimo to nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu cisnącego mu się na usta. Taemin wywrócił oczami, oddalając się w głąb korytarza, uznając, że najlepiej jeśli zostawi ich teraz samych. 

- Uhm… Jesteś moim słodki kotkiem, którego chce rozpieszczać. Dlatego, co powiesz na kino dziś wieczorem? – wyszeptał mu do ucha, kątem oka widząc jak wszyscy rzucają im ukradkowe spojrzenia. 

- Wieczorem? Sam nie wiem… Jutro jest szkoła. 

- W takim razie co powiesz na piątek? Zostałbyś u mnie na noc i poszlibyśmy na wieczorny maraton – Jonghyun zachęcał go dalej, opierając się ramieniem obok jego głowy. Kibum przygryzł wargę, udając, że się nad tym zastanawia. 

- No sam nie wiem.. – blondyn udawał dalej niedostępnego, ciekaw jak Jong jeszcze go przekona. 

- Mógłbyś u mnie nocować w weekend. Rodziców nie będzie w domu. – ostatni argument chyba przekonał chłopaka, bo pokiwał energicznie głową a ciśnienie mu podskoczyło. Brzmiało to niczym propozycja. Był niemal pewien, że coś się wydarzy tym razem. W końcu nie ma zamiaru się już dłużej opierać. Byli ze sobą prawie dwa miesiące, więc czas aby pozwolić się porwać uczuciu jakie do siebie żywią. 

- Wpadnij po mnie o osiemnastej. – blondyn uśmiechnął się do niego uwodzicielsko, dotykając jego ramienia. To było coś niesamowitego. Móc go tak dotykać w szkole, bez żadnych oporów i lęku, że zostaną przyłapani. Dziewczyny mu zazdrościły, a mężczyźni niedowierzali. A on.. on czuł się z tym wspaniale. 

Jong wyszczerzył się szeroko, pochylając do kochanka. Ułożył dłoń na jego poliku głaszcząc go w uczuciem. Czuł na sobie dziesiątki spojrzeń. Był jednak z tego zadowolony, wiedział, że nikt nie będzie miał odwagi mu podskoczyć. Chciał pokazać wszystkim, że Key jest tylko i wyłącznie jego, on dominuje w szkole i w związku. Mógł być to przejaw zbyt wielkiego ego, jednak w końcu miał wszystko czego dusza zapragnie. Układało mu się w domu, oceny miał lepsze, miał cudownego chłopaka i władzę w szkolę. 

- Ekhem… Jonghyun – Key i Jong spojrzeli za siebie, wychowawca bruneta odkaszliwał cicho chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. – Chce tylko przypomnieć, że jesteś w szkole i… 

- I co? Inne pary mogą się lizać na korytarzach i pieprzyć w składzikach, a ja nawet nie mogę pocałować swojego chłopaka? – burknął, zaplatając ramiona na piersi. Kibum westchnął pod nosem, jednak lekki uśmiech wpłynął na jego ustach. Cieszył się jak głupi, bo oto właśnie Jonghyun nazwał go „swoim chłopakiem” przed niemal połową szkoły. Nauczyciel bił się chwilę spojrzeniami z brunetem, w końcu jednak machnął na niego ręką odchodząc. Jonghyun wyszczerzył się triumfalnie do blondyna. 

- Jesteś niemożliwy – mruknął Kibum, zaraz jednak poczuł ciepłe wargi partnera na swoich. Teraz to już na pewno nie pozbędzie się plotek i ciekawskich spojrzeć innych. 

- Za to mnie kochasz – odparł pewnie Jonghyun, w momencie kiedy rozbrzmiał dzwonek. Jong musiał się śpieszyć, miał zaraz kartkówkę i nie mógł się spuścić. Pomachał jeszcze chłopakowi i pobiegł do sali. Key spojrzał za nim smutno, przygryzając wargę. Słowa bruneta odbijały się w jego głowie niczym echo. Wiedział, że partner powiedział to żartobliwie, jednak jemu aż tak bardzo nie było do śmiechu. Pomyśleć, że cztery słowa potrafią tak zamotać mu w głowie. 

Nie miał jednak zbyt wiele sposobności, aby się nad tym dłużej zastanowić. Aż do piątku miał urwanie głowy. W szkole wiecznie zajmował go Taemin wraz z Minho i Jonghyunem. Z kolej w domu miał swoje obowiązki, no i była jeszcze mama, która odwiedzał niemal codziennie. Opowiedział jej o swoim związku z Jonghyunie. W końcu nie kryli się już dłużej. Kobieta była niezwykle zadowolona i to jak zawsze ona, zapierała się, że od początku wyczuwała, iż będą razem. Wracał późnymi wieczorami, siadał do pracy domowej czy zwykłej nauki, a po północy pisał jeszcze z Jonghyunem. Nie mogli wytrzymać długo bez siebie. Pomimo tego ogólnego zamieszania w czwartek tuż przed snem dopadły go wątpliwości i trema. Czuł, że będzie musiał znowu z kimś porozmawiać. Liczył, że uda mu się złapać Taemina włóczącego się samego po szkole. Jednak to było niemal niewykonalne. Dlatego poprosił go o rozmowę po szkolę. 

- To chyba pierwszy raz, kiedy u ciebie jestem – Taemin rozglądał się po przedpokoju dużego domu. Kibum uśmiechnął się do niego delikatnie, zerkając następnie na zegar na ścianie. Jonghyun miał przyjść o osiemnastej, mieli więc kilka godzin dla siebie. 

- Wejdź na górę. Drugie drzwi po prawo. Ja zaraz przyjdę – poinstruował go, samemu idąc do kuchni po coś do picia oraz ciasto, które upiekł w weekend, kiedy nie miał co ze sobą zrobić bez Jonghyuna. Wrócił ze wszystkim do Taemina. Chłopak oglądał jakieś stare zdjęcia, na większości był albo z mamą, albo z Onew. 

- O co chodzi, hyung? 

- A czy muszę coś od ciebie chcieć, aby zaprosić do siebie? – burknął Kibum uciekając od chłopaka wzrokiem. To był wystarczający znak dla Taemina, że przyjaciel nie jest z nim szczery. 

- Kibum… - rudzielec spojrzał na gospodarza z politowaniem. Key westchnął wiedząc, że nie ucieknie od tej rozmowy. Usiadł obok Taemina na podłodze. Podał mu ciasto, sięgając po drugi kawałek dla siebie. 

- Sam piekłem – mruknął nabierając nieco na widelec. Tae wywrócił oczami, widząc jak ten ucieka od tematu – Długo jesteś już z Minho? To znaczy… nie chce być wścibski ale czy robiliście już TO? – z każdym słowem mówił ciszej, a jego poliki nabierały rumieńców. Taemin bawiła ta niewinność przyjaciela, pomimo że ten był od niego o dwa lata starszy. 

- Jesteśmy ze sobą prawie rok. I tak, robiliśmy TO – rudzielec zaśmiał się pod nosem, nie chciał płożyć Kibuma określeniami typu „seks” czy „stosunek”, i tak był wystarczająco spłoszony. Taemin zdążył się już domyślić, czemu przyjaciel chciał porozmawiać o TYCH sprawach. 

- C-czy to boli? No wiesz.. jak on w ciebie .. no wiesz – mruknął ukrywając twarz w dłoniach. Tae parsknął pod nosem, mimo to delikatny, może nawet nieco sentymentalny uśmiech, zakwitł na jego ustach. Doskonale pamiętał swój pierwszy raz z Minho oraz dzień w którym wszystko się zaczęło. 

- Mój boże, Taemin! Tak bardzo mi przykro – Choi ukucnął nad trzęsącym się ze strachu chłopakiem. Dotknął jego postrzępionych włosów, przyciągając do siebie. Zamknął jego kruche ciało w swoich masywnych ramionach. Blondyn uczepił się koszulki swojego hyunga, niczym koala drzewa. Zerknął przez jego ramię na piątkę chłopaków. Czwórka z nich leżała nieprzytomna na ziemi, jedynie jakiś chłopak – którego imienia nawet nie kojarzył – próbował wstać i kontratakować. Brakło mu jednak sił w ramionach, wiec ponownie legł na podłogę. Taemin poczuł jak Choi unosi go nad ziemię. Nie pytał gdzie go zabiera. W końcu ufał mu. Zaczął już pierwszego dnia, a teraz.. teraz nie wiedział już co do niego czuje. Minho był dla niego niczym rycerz. Obrońca niewinnych. A podobno najłatwiej zakochać się w kimś, kto ocalił ci życie. 

- Chce do domu – wyszeptał zachrypniętym od płaczu głosem. Minho pogłaskał go po plecach, sadzając na schodach z dala od szatni. Taemin nie puszczał jednak jego koszulki, nawet kiedy poczuł grunt pod nogami. 

- Minnie, muszę iść po twoje rzeczy, abyś mógł wrócić do domu – wyszeptał cicho Choi, głaszcząc chłopaka po włosach. Najlepiej by było jakby pojechał do szpitala, wiedział jednak jak bardzo blondynek nie lubi tych miejsc. Tae niechętnie go puścił od razu siadając na schodach i łapiąc się za brzuch. Minho odszedł w kierunku z którego przyszli, co chwila oglądał się za siebie, bał się, że jeśli zostawi go chociaż na chwilę samego, ten od razu zniknie albo znowu zostanie napadnięty. 

Dysząc od biegu wrócił z torbą swoja i chłopaka. Zarzucił obie przez ramie na krzyż kucając przed chłopakiem, który obejmował się ramionami powstrzymując wszelkimi sposobami płacz. Choi czuł jak jego serce krwawi na ten widok. 

- Przepraszam – wyszeptał szatyn obejmując chłopaka. Tae załkał jeszcze kilka razy. W końcu jednak uspokoił się w objęciach swojego hyunga. Choi pomógł mu wstać, po czym złapał za rękę, kiedy chłopak uparł się, że da radę iść. Szatyn zaprowadził go do siebie, tak jak prosił Taemin. Blondyn obawiał się, że jeśli mama go zobaczy w takim stanie to od razu wyśle do szpitala. W domu Minho zrobił zimne okłady na opuchliznę, posmarował bolące miejsca oraz podał jakieś tabletki przeciwbólowe. Na samym końcu zajął się włosami przyjaciela. Kiedy podcinał nierówne i postrzępione końcówki, aż żal i gorycz w nim wzbierała. Nie rozumiał jak można w taki sposób potraktować tak uroczego i niewinnego chłopaka, który nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy. 

- Dziękuję, że tyle dla mnie robisz Minho hyung – wyszeptał blondyn kiedy leżał na kolanach szatyna w jego salonie. Choi uśmiechnął się do niego niemrawo, nie zaprzestając delikatne głaskania po włosach chłopaka. – Jak tak dalej pójdzie to naprawdę się w tobie zakocham – zażartował, a raczej próbował zażartować Taemin. Jednak wiedział, że jest w tym więcej prawdy niż sam by chciał. Minho na jego słowa znieruchomiał na chwilę. – Bo wiesz, oni wszyscy mówią, że ja się w tobie bujam i ty we mnie – próbował się desperacko wytłumaczyć, jednak nim zdążył dodać coś więcej poczuł ciepłe wargi na swoich. Jego pierwszy pocałunek, w dodatku z mężczyzną, był niezwykle delikatny i czuły. Sprawił, że Taemin zapragnął więcej.  Nie miał jednak śmiałości o to prosić, więc siedzieli w milczeniu wpatrując się w siebie. Zawstydzeni i zmieszani. 

- To ja… zadzwonię może do rodziców i uprzedzę, że um… 

- Zostanę na noc – dokończył za niego Taemin, unosząc się z kolan przyjaciela pozwalając mu wstać. Szatyn pokiwał szybko głową znikając za rogiem. Blondyn westchnął cicho, dotykając swoich polików, które płonęły żywym ogniem. Minho wrócił równie szybko co wtedy w szkole, kiedy poszedł po ich rzeczy. Chyba znowu bał się, że chłopak po prostu wyparuje. Widocznie odetchnął z ulgą kiedy zobaczył go na kanapie w tym samym miejscu, gdzie go zostawił. Tae uśmiechnął się w jego stronę nieśmiało, wyciągając ręce chcąc aby ten go przytulił. Tego teraz najbardziej potrzebował. Poczucie bezpieczeństwa u kogoś komu ufa, a tym kimś był Minho. – Czy to znaczy, że my… - zawiesił się blondyn,opierając podbródek o brzuch górującego nad nim szatyna. 

- A chcesz? – zapytał z nadzieją Choi, głaszcząc chłopaka po krótkich, w porównaniu do poprzednich, włosach. Tae przygryzł wargę, w ten sposób próbował pohamować cisnący mu się na usta szeroki uśmiech. 

- Tak, bardzo – Minho na odpowiedź Taemina pochylił się do niego, całując go w czoło. 

Na drugi dzień po całej szkole, przynajmniej wśród uczniów, rozeszła się wieść o bójce w szatni. Nikt jednak nie wiedział kto za tym stał. Poszkodowani nie odważyli się pokazać sprawcy wiedząc, że wtedy i oni by wpadli za znęcanie się nad Taeminem. Chłopak nie przyszedł wtedy do szkoły. Wrócił trzy dni później, kiedy już większość opuchlizn i siniaków zeszła. Nie był pewien jak ma się teraz zachowywać przy Minho, dlatego szatyn wziął sprawy w swoje ręce. Kiedy tylko chłopak przekroczył próg szkoły, od razu przytulił go i pocałował na przywitanie. Jonghyun, który dowiedział się o wszystkim od samego Choi, był wściekły na Heechula i resztę chłopaków. Jednak doszedł do wniosku, że i tak już sporo wycierpieli i nie opłaca mu się ich drugi raz pouczać. Wiedział, że dostali już lekcje pokory. 

Związek Taemina i Minho był idealny. Tae był słodkim dzieciakiem, który potrafił urzec każdego swoją niewinnością, natomiast Minho był opiekuńczym chłopakiem, który jakby mógł uchyliłby blondynowi nieba. Żaden z nich nie spieszył się z „pogłębieniem” ich relacji. Sami nie wiedzieli kiedy to wyszło, jakoś stało się to tak naturalnie. 

Był to jeden z tych deszczowych dni. Mieli wyjść razem na premierę nowego filmu Marvela, jednak ulewa i burza skutecznie im to uniemożliwiły. Minho zaproponował wiec, że spędzą wieczór u niego przy filmie. Rodzice wyjechali do dziadków na jakiś rodzinny zjazd. Choi nigdy nie lubił takich spotkań, dlatego jego rodzice nie nalegali. 

- Pójdziemy za tydzień, dobrze? – dopytał szatyn, widząc smutek na twarz chłopaka. Wiedział jak jego chłopak kochał wszystkie produkcje Marvala. Nie tylko filmy ale i komiksy, miał ich całą kolekcje. Z resztą jego miłość nie ograniczyła się tylko do Marvela, uwielbiał również wszystko co wyszło spod pióra DC comics. 

- Dobrze, ale ty stawiasz za karę – Taemin wystawił mu język, idąc na partnerem do kuchni. Oczywiście drażnił się z nim, bo jasne było, że to Minho zawsze płaci na randkach. Tae swego czasu próbował się wykłócać, że zapłaci za siebie. Jednak Minho, który lubił go rozpieszczać, nie zgodził się na taki układ. W efekcie nie pozwalał mu nic kupować kiedy byli gdzieś razem. Taemin, widząc, że to uszczęśliwia Choi, pozwalał mu robić co chciał i wiele razy prosił lub wskazywał tylko palcem i mówił czego pragnął. 

- Chyba jakoś to przeżyję – zażartował Minho, wchodząc do kuchni. Zajrzał do lodówki szukając jakiegoś napoju. Jednak lodówka była niemal pusta. – Nie ma nic – mruknął kwaśno szatyn. 

- A to? – Tae wskazał na butelki na najniższej półce. Minho spojrzał w tamtym kierunku marszcząc brwi. Nie wiedział czy dobrym wyjściem będzie dawać młodemu alkohol. Jemu rodzice czasami pozwalali przy sobie pić, no i miał mocną głowę. Jednak Taemin… on był jeszcze dzieckiem! Nie skończył nawet szesnastu lat. 

- Nie wiem czy to dobry pomysł, ale mamy tylko to – mruknął pod nosem, wyjmując dwie butelki piwa. Spojrzał za okno zastanawiając się czy nie lepiej skoczyć do sklepu, jednak pogoda na zewnątrz skutecznie go zniechęcała. – Piłeś już? – zapytał podając chłopakowi jedną z butelek, samemu biorąc jeszcze popcorn. Taemin spojrzał na etykietę potrząsając szybko głową. Choi postanowił mu zaufać. 

Wrócili do salonu stawiając wszystko na stoliku. Sami zajęli miejsce na kanapie. Szatyn szukał dłuższą chwilę jakiegoś ciekawego filmu. Jednak albo nie było lektora czy nawet napisów koreańskich, albo już widzieli. Zdecydowali się ostatecznie na obejrzenie serialu. Na ich szczęście leciał cały maraton. Minho liczył po tytule na jakiś w miarę przyjemny seans. Produkcja okazała się niezwykle krwawa i przepełniona seksem. Jednak Taemin nie pozwolił mu przełączyć. Nie chciał, aby Choi traktował go jak dziecko. Był w końcu bardzo dojrzały jak na swój wiek. 

Wraz z kolejnymi minutami serialu, znikał popcorn oraz alkohol w butelce. Blondynek miał już delikatne rumieńce na polikach, nie tylko od alkoholu ale i scen odgrywających się na ekranie. Chłopak rozsiadł się wygodniej, pokładając na partnerze. Choi opierał się o bok kanapy, mając miedzy nogami Taemina, który opierał się o jego tors. Na brzuchu miał miskę z popcornem tak aby oboje mieli do niej blisko. Minho natomiast jedną dłonią obejmował blondyna w pasie, głaszcząc go delikatnie po brzuchu, w drugiej trzymał niemal pustą butelkę. Na niego jednak alkohol nie działał tak mocno jak na Taemina. 

Było już dość późno, a oni oglądali piąty odcinek. Serial, pomimo sporego rozlewu krwi, okazał się niezwykle interesujący. Jednak Minho nadal uważał, że było w nim za wiele erotyzmu. Właśnie główny bohater – Spartakus – szedł przez celę, a w jednej z nich dwóch mężczyzn uprawiało seks. Jeden z nich rzucił prowokujące spojrzenie głównemu bohaterowi, a drugi uśmiechnąć się kusząco*. Tae zerknął w górę na szatyna, ich spojrzenia się skrzyżowały i oboje poczuli tą iskrę, która zaowocowała dalszy przebieg zdarzeń. Taemin zacisnął mocniej palce na udzie partnera, a Choi odłożył piwo i miskę, na koniec zabierając butelkę z dłoni blondyna. Chłopak odwrócił się przodem do kochanka, nadal jednak na nim leżąc. 

Minho złapał go za szczękę, wbijając się w słodkie, malinowe usta partnera. Chłopak oddał z zaangażowaniem pieszczotę, rozchylając usta dając tym samym znak, że chce aby kochanek pogłębił pieszczotę. Choi skorzystał z zaproszenia, od razu wepchnął język do ust Taemin, pieścił jego podniebienie, zahaczając o jego język chcąc sprowokować go do wspólnej zabawy. Blondyn zamruczał cicho, włączając się do niezwykle przyjemnej i pobudzającej „zabawy”. Tae złapał dłoń kochanka czując jak ta zatrzymują się na jego talii. Sam pokierował ją na swoje pośladki dając tym samym znak, że Minho ma się nie powstrzymywać. Szatyn z zadowoleniem ścisnął jego tyłek co zaowocowała pomrukiem zadowolenia u Taemina. Ten mały, niepozorny jęk wystarczył aby rozpalić płomień pożądania u szatyna. O ile wcześniej był to jedynie niewielki płomyk, który zawsze gasił zimną wodą w momencie, kiedy się zwiększał, tak teraz to istny pożar, który pochłaniał całe lasy ,miasta i wioski. Był niczym płonąca oliwa. Im więcej wody się wlewa tym większy ogień. Nie był w stanie już tego zatrzymać. Z resztą Taemin nie miał zamiaru go powstrzymywać. Było mu zbyt cudownie, wręcz rozpływał się w ramionach kochanka. 

- Minho… -wyspał z trudem Taemin. Chłopak miał zamglony wzrok i usta napuchnięte od pocałunku. Choi ścisnął mocno oba pośladki chłopaka na co ten jęknął cicho ocierając się o niego całym ciałem. Wszystko przestało dla nich istnieć. Byli tylko oni, spleceni w uścisku. Taemin już zupełnie nie zwracał na nic uwagi. Czuł jedynie dłonie Minho na całym swoim ciele. Choi badał każdy skrawek skóry, ukryty pod nieznośnym materiałem. Blondyn drżącymi dłońmi zaczął odpinać guziki koszuli kochanka. Pragnął zobaczysz te cudowne mięśnie, który mógł jak dotąd czuć przez ubranie. Poza jednym razem, kiedy przez przypadek wszedł do łazienki, w momencie kiedy szatyn się ubierał. Wtedy jednak zakrył szybko oczy będąc zbyt zawstydzony. Teraz jednak mógł ich dotknąć, zapatrzeć się na nie. Były idealne. Każdy widoczny i wyrzeźbiony. W porównaniu do niego Choi był Adonisem. On sam miał drobne, dziecinne ciało. Na samą myśl, że Minho je zobaczy poczuł strach. Choi widząc to w jego oczach przewrócił go na plecy samemu zawisając nad nim. Zaczął całować kochanka po szyj, rękoma błądząc po jego udach. Nie miał zamiaru pozwolić, aby ten miał czas na myślenie o niepotrzebnych sprawach i zamartwianiu się. 

- Tae, co jest? – zapytał z troską, widząc jak ten zasłania się i obciąga koszulkę. 

- Bo… ja nie wyglądam jak ty. Jestem jak dziecko – wyszeptał odwracając wzrok. Wstydził się własnego wyglądu. Wiele razy próbował coś zrobić, zmieniał styl ubierania, fryzurę, styl bycia. Jednak zawsze wyglądał „uroczo”. A on chciał być męski! Chciał pokazać wszystkim, w tym Minho, że jest mężczyzną. Nie chciał aby przez jego wygląd cierpiała reputacja szatyna i wszyscy wmawiali mu, że podobają mu się panienki z penisem. Zdążył usłyszeć to i owo na swój temat. 

- To nieprawda Minnie, masz cudowne i seksowne ciało – wyszeptał Minho patrząc na niego z błyskiem w oku. – Uwielbiam kiedy tańczysz. Wyginasz się wtedy w tak cholernie podniecający sposób – wymruczał mu wprost do ucha. Szatyn nie chciał, aby jego chłopak myślał, że coś w nim jest nieidealne. Dla niego Taemin był najcudowniejszym i najseksowniejszym chłopakiem jakiego widział. I nie było w tym ani grama przesady. 

- Podoba ci się jak tańczę? – dopytał blondyn uśmiechając się nieśmiało do szatyna. Kilka razy zdarzyło mu się tańczyć w obecności Minho. Były to zazwyczaj niewinne piosenki, delikatne i subtelne. Najwidoczniej to wystarczyło, aby pobudzić zmysły kochanka. 

Szatyn zamruczał pod nosem w odpowiedzi. Tae rozluźnił się nieznacznie, pozwalając podwinąć sobie koszulkę. Choi zsunął się w dół, obcałowywał każdy skrawek odsłoniętej skóry. Była to niezwykle przyjemna pieszczota. Usta Minho były ciepłe i łapczywe, a Taemin chętny. 

Jęki i westchnienia przyjemności wyrywały się z usta drobnego chłopaka kiedy szatyn pieścił jego ciało, całował brzuch, trącał opuszkami palców sutki czy gryzł skórę na udach. Nie wiedział, kiedy Minho pozbył go spodni, których los podzieliła koszulka jego i kochanka. Sporej wielkości wypukłość odznaczała się pod cienkim materiałem bokserek blondyna. Nigdy jeszcze nie czuł się tak jak w tym momencie. Był całkowicie zdominowany przez Minho, mógł tylko wzdychać i jęczeć dla niego wyginając ciało w każdą możliwą stronę. Starał się przy tym ukryć własne podniecenie za dłońmi. 

- N-Nie patrz – Wysapał z trudności. Jego całe ciało drżało, a wzrok był rozbiegany. Nawet klatka piersiowa, która unosiła się nierównomiernie, była zaczerwieniona. Choi uśmiechnął się szelmowsko, rozchylając bardziej nogi chłopaka lokując się między nimi. Tae odwrócił wzrok zaciskając mocniej dłonie na kroczu, w razie gdyby szatyn chciał odsunąć jego dłonie. Minho jednak zamiast tego, otarł się o chłopaka. Jęk zaskoczenia wydobył się z ust blondyna, kiedy twarda męskość kochanka dotknęła jego uda. 

- Widzisz? Ja też już jestem podniecony – szatyn pochylił się nad partnerem, szepcząc mu to do ucha. Złapał jedną z dłoni blondyna kierując ją na własne krocze. Taemin przygryzł wargę czując pod palcami twardy narząd. Ścisnął go, w efekcie czego Choi stęknął nisko tuż przy uchu kochanka. To ośmieliło blondyna, który zaczął powoli, drżącymi dłońmi, odpinać guziki w spodniach. 

- Chce go zobaczyć – wyszeptał Taemin, przejeżdżając palcem po całej długości męskości pod materiałem bokserek. Wraz z początkiem tego wieczoru, stopniowo i bardzo powoli, niewinność ulatywała z Taemina. Ten słodki chłopak stawał się spragniony ciała drugiego faceta, jego dotyku i ciepła. Jego obecności na sobie i w sobie. Minho jednak nie było teraz w głowie rozmyślać nad tym gdzie znika nieśmiałość chłopaka. Chciał spełnić teraz jego prośbę, czy raczej rozkaz. Trudno powiedzieć. Odchylił się do tyłu, uśmiechając cały czas szelmowsko. Zsunął powoli spodnie na wysokość ud. Patrzył przy tym prowokująco na blondyna, który leżał pod nich, rozchylony i otworzony przed nim ze spragnionym spojrzeniem. 

Szatyn potarł kroczę fundując chłopakowi niewielki, prywatny striptiz. W końcu złapał za gumkę bokserek, zsuwając je z siebie. Członek zahaczył o materiał i uderzył w brzuch szatyna, prezentując się dumnie przed chłopakiem. Tae oblizał usta, zupełnie jakby właśnie zobaczył najsmaczniejsze danie świata i litr mleka bananowego. Wyciągnął dłoń, aby go dotknąć. Penis był duży, ciepły i pulsował w dłoni blondyna. Taemin potarł kciukiem sam czubek z którego ściekała kropla preejakulatu. 

Oddechy ich obu przyśpieszyły, były płytkie i urywane. Wszystko zaczęło przyśpieszać, gra wstępna stała się krótka i bardziej gwałtowna. A oni jeszcze bardziej rozpaleni. Taemin nie oponował kiedy szatyn zsuwał z niego bokserki. Ani kiedy rozchylił mocniej jego nogi. Szatyn dotknął jego warg napierając na nie delikatnie. Te ustąpiły pod naporem. 

- Liż – rozkazał mu władczym tonem Minho. Blondyn przymknął oczy zaciskając wargi na palcach. Błądził językiem po członkach, przytrzymując dłoń kochanka. Choi wykrzywił usta w imitacje uśmiechu. Zjechał do ud chłopaka, zostawiając kolejne malinki na udach chłopaka. Szatyn, kiedy uznał, że wystarcz - wyjął palce. Tae opadł z powrotem na poduszki kanapy, rozchylając własne pośladki, chcąc w ten sposób ułatwić Minho pracę. Szatyn wsunął powoli jeden palec od razu do końca, aż po knykcie. 

Taemin poczuł okropny ból. Zupełnie jakby ktoś rozrywał jego ciało na pół. Załkał cicho, co zaalarmowało Minho. Choi ucałował jego polik, na którym widniał ślad po łzie. Nie przerywał jednak powolnego rozciągania. W końcu musiał go dobrze przygotować, a im szybciej się za to zabierze, tym szybciej chłopak zacznie czerpać przyjemność.

Kiedy zrobiło się luźniej, do rozciągania dołączył drugi palec. Tae znowu poczuł ból, jednak dłoń, która powoli go masturbowała sprawiała, że się rozluźniał. Blondyn złapał za ramie kochanka odciągając go od siebie. Nie potrzebował już dłużej tej monotonnej, jednak na swój sposób przyjemnej zabawy. Choi odsunął się od niego nakierowując męskość na okręg mięśni. Napluł na własną dłoń, chcąc chociaż trochę nawilżyć członka. Niestety nie przygotował się na to odpowiednio. Nawet nie miał żadnego nawilżacza w domu. 

Choi trzymał męskość u nasady wsuwając się centymetr po centymetrze. Tae zaciskał palce na ramionach kochanka, starając się pohamować łzy. Minho wsunął się do końca, dopiero wtedy pochylił się nad blondynem. Złożył na jego ustach długi i przepełniony uczuciem pocałunek. Trwali tak dłuższą chwilę podczas której drobniejszy chłopak przyzwyczajał się do obecności Minho w sobie. 

- Hyung, już – wymruczał, ocierając się całym ciałem o kochanka. Tae wypuścił szatyna z objęć, pozwalając mu się odchylić, aby wykonać pierwsze pchnięcie. Taemin nigdy nie podejrzewał, że coś może za razem tak strasznie boleć, ale i sprawiać tyle przyjemności. 

Każdy kolejny ruch był płynniejszy, pewniejszy, bardziej brutalny. Szatyn wbijał drobnego chłopaka w materac, a Taemin mógł tylko wić się pod nim nie panując nad swoim ciałem i wypowiadanymi słowami. Prosił, nie, wręcz błagał o więcej. Chciał czuć Minho całym sobą, głębiej i głębiej. Raz za razem, jego ciałem wstrząsał dreszcz, kiedy szatyn drażnił jego prostatę. Za pierwszym razem, kiedy Minho dotknął tego czułego punktu w jego wnętrzu, po jego ciele przeszedł rozkoszny dreszcz a powietrze uleciało z niego całkowicie. Za każdym razem było tylko lepiej. Minho idealnie trafiał w to samo miejsce. Raz za razem. Taeminowi nie potrzeba było wiele, aby poczuł jak orgazm przechodził przez całe jego ciało i kumuluje się w kroczu. 

- M-Minho – wysapał wymęczony po właśnie przeżytym orgazmie. Lepka, biała ciecz spływała z jego brzucha na materiał kanapy. Szatyn pocałował go gwałtownie i żarłocznie. Taemin, pomimo że był niezwykle wycieńczony, starał się odpowiadać na pocałunek. Szatyn jednak miał dla niego w tej chwili zbyt szybkie tempo. Choi wbił mocniej palce w boki kochanka wykonując ostatnie pchnięcia dochodząc w kochanku. Blondyn zamruczał cicho, czując jak partner się w nim rozlewa a przyjemne ciepło go wypełnia. Pierwsza myśl jaka go nawiedziła było to, że mógłby polubić to uczucie. Nie, on już je polubił. 

- Kocham cię – wyszeptał szatyn opadając na chłopaka. W ostatniej chwili podparł się na łokciach, aby całkowicie nie przygnieść tego drobnego ciałka pod sobą. Tae poczuł jak to jego oczu napływają łzy. Bo oto, Choi Minho, osoba która kochał od długiego czasu, wyznała swoje uczucia. Nie był tylko pewien czy przez Minho przemawiają jego prawdziwe uczucia czy po prostu chwila, w której się znaleźli tak na niego wpłynęła. 

- Ja ciebie też kocham, tak bardzo – wyszeptał przez ściśnięte gardło. Pogłaskał go po poliku uśmiechając do niego szczęśliwy. Był to najbardziej szczery uśmiech jakim kiedykolwiek, kogokolwiek uraczył. 

- Taemin… - szatyn uśmiechnął się do niego rozczulony składając kolejny, tym razem bardziej czuły pocałunek. Szeptał cały czas imię kochanka, ciągle i ciągle. 

– Taemin!  - Kibum krzyknął głośniej machając przyjacielowi dłonią przed nosem. Ten widać odleciał na chwile. Nie zwrócił na to najpierw uwagi, jednak kiedy chłopak nie odpowiadał zauważył, że go w ogóle nie słucha. To go rozdrażniło i postanowił sprowadzić chłopaka na ziemię. 

- Wybacz, zamyśliłem się – rudzielec westchnął pod nosem zajadając się ciastem. To chyba po tamtej nocy większość jego niewinności zniknęła. Została jedynie ta, którą ukazywał przy Minho, ta prawdziwa. I sztuczna, która raczył wszystkich dookoła. – Nie masz czym się martwić, hyung. To będzie najcudowniejsza noc w twoim życiu – zapewniał go młodszy chłopak. Key westchnął pod nosem, kiwnął niepewnie głową. Musiał zaufać Taeminowi, pomimo że był młodszy miał większe doświadczenie. Rudzielec zszedł na nieco lżejsze tematy, jednak nadal kręcili się wokół jego związku z Jonghyunem. – Kibum, już późno, powinieneś zacząć się szykować na randkę – Tae uśmiechnął się wymownie do blondyna. Otrzepał pośladki wstając z ziemi. Przytulił przyjaciela, który zaraz po wyjściu Taemina zaczął się szykować. Miał tylko godzinę na zrobienie z siebie bóstwa. 

Był gotowy już przed osiemnastą. Siedział niczym na szpilkach w salonie, wyczekując dzwonka do drzwi. Minuty mijały, aż minęła umówiona godzina. Key zaczął się nieco denerwować. W końcu Jonghyun był niezwykle punktualny. Zaczął się coraz bardziej niepokoić, kiedy jego spóźnienie przedłużyło się do piętnastu minut. Kiedy doszło do pół godzin był już nie tylko zaniepokojony, ale i zły. Miał wrażenie, że Jong go wystawił i miał nadzieję, że ma dobry powód aby się tak spóźniać.
Blondyn siedział cały naburmuszony na kanapie, z nogami podkulonymi pod brodę i telefonem w ręku. Patrzył nienawistnie na zegar i kolejne mijające minuty. Kiedy poczuł wibrację, od razu odebrał nie patrząc kto dzwoni. Nikt inny to nie mógł być w tym momencie. Wszyscy wiedzieli o jego randce, nawet Onew i jego rodzice. Dlatego nikt nie dzwoniłby, nie chcąc w czymś przeszkodzić. 

- Jonghyun, do cholery, co ty odwalasz? – mruknął rozżalony do słuchawki. Zamiast jednak tony przeprosin, usłyszał cichy szloch po drugiej stronie. – Jjong? – dopytał nagle zaniepokojony. 

- K-Kibum oppa? – po drugiej stronie usłyszał roztrzęsiony głos dziewczyny, pomimo że był zniekształcony przez urządzenie i tak go rozpoznał. Nie rozumiał tylko czemu dzwoni do niego siostra jego chłopaka… – Jong on… on – jąkała się wybuchając na nowo płaczem. Key zacisnął mocniej dłoń na telefonie. Zasłonił usta dłonią spodziewając się najgorszego…
_____________________________________________________

Wybaczcie błędy, ale nawet sama nie miałam jak sprawdzić. Wrzucam rozdział będąc w szkole, a nauczycielka się na mnie uwzięła i cały czas się kręci przy mnie. Chyba wywęszyła, że nie pracuję...
Dlatego dzisiaj krótko, w weekend nadrobię zaległości i miłego dnia ~! <3 

Edit : Dodałam ankietę z boku. Proszę wszystkich, którzy czytają o zaznaczenie jakieś odpowiedzi. Wiele to nie kosztuje a będziecie mieli wybór w związku z opowiadaniami. Zapytacie po co to? Otóż SMWK i NJJM niedługo dobiegnie końca, wiec ruszy "Nie mów nikomu" oraz jeszcze jeden tytuł, a jego tematykę możecie wybrać sami. ;3